Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 9/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 10 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,80

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 289
Średnia: 7,66
σ=1,31

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Yamada-kun to 7-nin no Majo [2015]

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2015
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 山田くんと7人の魔女 [2015]
Widownia: Shounen; Postaci: Magowie/czarownice, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia, Supermoce
zrzutka

Rzecz o niejakim Yamadzie, siedmiu czarownicach i pocałunkach. To właściwie wszystko, co należy wiedzieć przed rozpoczęciem seansu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wbrew pozorom nie do końca żartowałam, gdy pisałam powyższe słowa. Yamada­‑kun to 7­‑nin no Majo jest jedną z tych serii, w których przypadku im mniej się wie przed seansem, tym lepiej. Inna rzecz, że spoilerują zarówno sam tytuł, jak i czołówka, dokładnie pokazująca wszystkie bohaterki, nawet te, których tożsamość pozostaje przez jakiś czas tajemnicą. Starałam się nie zdradzić zbyt wiele, ale w przypadku tego anime to w zasadzie niewykonalne – dlatego spoilerofobów ostrzegam uczciwie. Niech im wystarczy informacja, że warto.

Ryuu Yamada miał zamiar w liceum rozpocząć nowe życie – ale jak to bywa, chciał dobrze, a wyszło jak zawsze. Teraz pędzi spokojne, przerywane okazjonalnymi mordobiciami życie lokalnego chuligana, postrachu szkoły, omijanego przez grzecznych uczniów jak najgorsza zaraza. Przywykł już do tego, chociaż trudno ukryć, że niektórzy go irytują – na przykład śliczna i nienagannie wychowana prymuska, Urara Shiraishi. Trudno o osobę bardziej się od niego różniącą… Aż wreszcie pewnego dnia los sprawia, że odkrywają rzecz niezwykłą: jeśli się pocałują, mogą zamienić się ciałami. Jak wykorzystać taki dar? Ale zaraz – to dalece nie wszystkie dziwne zjawiska, jakie mają miejsce w tym liceum! Tytuł może podpowiadać, o co chodzi, ale bohaterowie dochodzą do tego krok po kroku… A może raczej: pocałunek po pocałunku.

Przez cały czas odnosiłam wrażenie, że Miki Yoshikawę, autorkę mangi, na której oparto to anime, irytują dokładnie te same rzeczy, co mnie. Święta zasada shounenowych komedii romantycznych, że pocałunek może mieć miejsce tylko na samym końcu, a i to lepiej, żeby zaraz po tym ktoś umarł, względnie – żeby obie strony natychmiast o nim zapomniały. Założenie, że każda wymiana informacji między bohaterami to zło konieczne, a jeśli w grę wchodzi przekazanie czegoś istotnego – absolutne tabu. Dogmat, że najlepiej jest, jeśli bohater i bohaterki nie zdają sobie sprawy ze swoich uczuć (względnie nie umieją ich wysłowić), co pozwala na przeciąganie w nieskończoność romantycznego wielokąta (albo raczej: wianuszka pań wokół bohatera). Yamada­‑kun to 7­‑nin no Majo po kolei rozmontowuje te zasady, wyrzuca je przez najbliższe okno i udowadnia, że bez nich też da się stworzyć świetną historię.

Pocałunki, jak udowadnia już pierwszy odcinek, wymieniane są swobodnie w licznych kierunkach – właściwie aż mnie korciło, żeby zacząć je notować i policzyć średnią na odcinek, bo jestem pewna, że wyszłaby wyjątkowo wysoka. Nawet zakładając pomijanie tych, których nie widzimy na ekranie. O dziwo jednak nie szkodzi to w najmniejszym nawet stopniu głównemu wątkowi romantycznemu pomiędzy Ryuu a Urarą. Jak to możliwe, że – chociaż bohaterowie całują się w każdym chyba odcinku, a do tego Yamada całował się chyba ze wszystkim, co pojawiło się na ekranie – udało się pokazać rozwój wyjątkowo naturalnego i po prostu przeuroczego romansu? Po części odpowiedź kryje się w tym, że same pocałunki są tutaj „zdemitologizowane” – część ma wydźwięk raczej komiczny, ale przede wszystkim samo to, że dwie obojętne sobie uczuciowo osoby się pocałują nie oznacza (cóż za zaskoczenie!), że od tej pory postanawiają zostać razem na resztę życia. Dlatego doskonale widać, które z tych pocałunków mają znaczenie i niosą jakiś ładunek emocjonalny.

Druga odpowiedź wiąże się z tym, co pisałam o wymianie informacji. Ryuu i Urara rozmawiają. Dyskutują. Naradzają się i zastanawiają razem nad różnymi sprawami. To właśnie sprawia, że łączące ich uczucie wydaje się nie tylko naturalne, ale i uzasadnione – to nie przypadek miłości od pierwszego wejrzenia, tylko coś, co przychodzi z czasem. Skoro już przy rozmowach jesteśmy, warto podkreślić, że nie tyczy to tylko pary bohaterów. Znowu – od pierwszego odcinka wiadomo, że staną się oni członkami reaktywowanego klubu badaczy zjawisk paranormalnych, do którego należą także Toranosuke Miyamura oraz Miyabi Itou, okazjonalnie zaś do tej czwórki dołączają inne postaci, które poznajemy w późniejszym czasie. I to wszystko rozmawia ze sobą! Informuje resztę, kiedy natyka się na coś dziwnego lub nietypowego, nawet jeśli jest to informacja osobista i krępująca! Układa plany działania, które nie zawsze działają (jak to plany), ale nie sprowadzają się do „będziemy siedzieć i czekać, aż scenarzysta nam powie, co dalej”.

W dodatku, chociaż na deklarację trzeba poczekać, widać wyraźnie, od jakiego momentu Ryuu i Urara zaczynają zauważać własne uczucia (nawet jeśli nie wiedzą jeszcze na pewno, co myśli druga strona). W momencie, gdy Yamada orientuje się, że inna dziewczyna coś do niego może czuć, natychmiast jasno i przejrzyście informuje ją, że nie ma szans. To – uwaga – nie sprawia, że panna minuta­‑osiem się odkochuje, sprawia za to, że bohater zostaje pokazany jako ktoś, kto umie zachować się uczciwie i przyzwoicie, zamiast w imię delikatności ignorować jej podchody i przeciągać sprawę. Warto też zauważyć, że w obsadzie pojawiają się ważne fabularnie postaci męskie, a nie wszystkie panie muszą koniecznie kochać się w tytułowym bohaterze. Jasne, pozostaje on tutaj postacią centralną i z konieczności niejako obiektem zainteresowania, ale w większości przypadków jest to zainteresowanie na zasadzie lekkiej słabości, a są i osoby (Miyabi na przykład) całkowicie na niego odporne i traktujące go po prostu po koleżeńsku. Dzięki temu seria nie sprawia wrażenia haremówki, mimo że proporcje płci w obsadzie mogłyby na to wskazywać.

Jednak w tej beczce miodu trafiła się łyżka dziegciu, odpowiedzialnego za obniżenie oceny fabuły. Pokazane tu wydarzenia doskonale wystarczyłyby na dwa sezony i ponad dwadzieścia odcinków. Rozumiem, że scenarzyści chcieli dociągnąć fabułę do naturalnej „kropki” – jednak aby to zrobić, w trzynaście odcinków wcisnęli coś ponad dziewięćdziesiąt rozdziałów oryginału. To, że seria w tej sytuacji w ogóle się nadaje do oglądania, należy uznać za prawdziwy cud. Jako osoba, która nie miała z mangą do czynienia, będę narzekać umiarkowanie. Owszem, widać nadmierny pośpiech w części wątków, którym naprawdę przydałby się dodatkowy odcinek – a może nawet kilka. Jednak uczciwie mówiąc, fabuła zachowała mnóstwo uroku i komizmu, a duża część cięć została zrobiona w taki sposób, że nie widać, jeśli czegoś brakuje. Oczywiście tutaj mogę doskonale zrozumieć czytelników mangi: jeśli tego uroku i prześlicznych scen w oryginale było więcej, to gdybym wiedziała, czego mi brakuje, też by mnie pewnie szlag trafił. Na plus liczę jeszcze zakończenie – przynajmniej to wtłaczanie wydarzeń w zbyt ciasne ramy czasowe miało jakieś uzasadnienie. Manga jest nadal kontynuowana, więc należy sądzić, że pokazana tu konkluzja nie jest tak ostateczna, jak się wydaje, ale to był doskonały moment na przerwanie adaptacji w taki sposób, by uzyskać pełnoprawną serię, a nie urwaną reklamówkę.

Najchętniej poświęciłabym akapit każdej ważniejszej postaci, ale nie da się tego zrobić, żeby dokumentnie nie popsuć seansu potencjalnym widzom, muszę więc ograniczyć się do ogólników. Ryuu Yamada sprawia wrażenie dość typowego protagonisty: choć obsadzony w roli szkolnego chuligana, jest w gruncie rzeczy życzliwy światu i raczej spokojny, przynajmniej dopóki coś go nie wyprowadzi z równowagi. Jest jednak postacią o wiele lepiej napisaną niż przeciętny „bohater haremówki”, przede wszystkim dlatego, że nie zrobiono z niego bezmyślnego ciamajdy ani kierowanego hormonami idioty. Myśli, zastanawia się nad sobą i otoczeniem, wchodzi w interakcje z innymi (nie zawsze polegające na pocałunkach!), a przede wszystkim stara się być uczciwy wobec siebie i innych. To sprawia, że jest bohaterem, którego naprawdę daje się lubić, któremu się kibicuje i współczuje (piśnięcie mojej redakcyjnej koleżanki po ostatnim odcinku „Jak oni mogli mu coś takiego zrobić?!” najlepszym na to dowodem).

Spójrzmy prawdzie w oczy: Ryuu jest udany, bo partnerują mu udane postaci. Urara Shiraishi w pierwszej chwili także sprawia typowe wrażenie: elegancka i oderwana trochę od życia panienka z lepszego świata. Szybko jednak się okazuje, że to dalece nie wyczerpuje jej charakteru. Urara potrafi okazać zdecydowanie, bywa zaskakująco bezpruderyjna (zwłaszcza jak na standardy mangi i anime!), a przy tym nie staje się ani przez moment wulgarna. Do tego ma wyraźnie poczucie humoru, w dodatku objawiające się zdolnością do żartowania z kamienną twarzą. Wszystko to sprawia, że zamiast wyidealizowanym obiektem westchnień wydaje się doskonałą parą dla Yamady, a przy tym pozostaje bohaterką, której poczynania śledzimy z zainteresowaniem.

Dalej mogę napisać tylko, że postaci w Yamada­‑kun to 7­‑nin no Majo mogłabym podzielić na te, za którymi przepadałam, i na te, w przypadku których miałam poczucie, że okrojona adaptacja zabrała mi szansę lepszego ich poznania. Krzyżują się tu różne interesy, ścierają różne postawy i charaktery, ale właściwie cała obsada jest bardzo, bardzo udana, jeśli tylko wystarcza dla nich czasu ekranowego. Wbrew pozorom pod tym względem nie jest tak źle – wprawdzie wątki części czarownic okrojono do minimum, ale skoncentrowano się na tym, co najważniejsze z punktu widzenia bohatera i jego najbliższego otoczenia. To, co ważne dla głównego wątku, pozostało jeśli nie nietknięte, to wystarczająco kompletne.

Projekty postaci nieszczególnie zapadają w pamięć. Ryuu z niebieską szpiczastą fryzurą przypomina mi co najmniej kilku znanych mi „szkolnych chuliganów”, zaś Urara i Miyabi wyglądają jak słodkie dziewczyny z niemalże dowolnej szkolnej serii. Moje wątpliwości budzą też fryzury części czarownic, wyraźnie zrobione po to, żeby łatwiej je było rozpoznawać w mandze, ale pozbawione zarówno sensu, jak i urody. Tła są zaledwie poprawne, zaś animacja nie oferuje wizualnych fajerwerków, bo magia w tej serii obchodzi się bez produkowanych hurtowo świecących kręgów i innych widowiskowych efektów. Za to animatorzy postarali się tam, gdzie należało – to nie jest poziom drugiej serii Oregairu, ale mimo wszystko przyłożono się do drobnych gestów i detali tam, gdzie mają one znaczenie. Proszę zwrócić chociażby uwagę na to, jak zmienia się postawa, mimika i nawet sposób siedzenia Ryuu i Urary, gdy zamieniają się ciałami.

Jest to jedna z tych serii, w których seiyuu mieli prawdziwe pole do popisu. Nie tylko dlatego, że sporo tu przekazywania różnych emocji, ale przede wszystkim dlatego, że niemal każdy miał tu okazję zagrać więcej niż jedną rolę z powodu zamiany ciał. Nie powiem, chwilami odnosiłam wrażenie, że aktorzy głosowi doskonale się bawili, ale tak czy inaczej efekt końcowy jest świetny. Na pewno nie szkodzi i to, że zatrudniono tutaj seiyuu z lepszej półki, takich jak Saori Hayami (Yotsugi Ononoki w Monogatari Series, Yukino Yukinoshita w Oregairu – zabawnie porównać, jak podobna i jak różna to postać) w roli Urary, Maaya Uchida (Rikka w Chuunibyou demo Koi ga Shitai!, Hiyori Iki w Noragami) w roli Miyabi czy Eri Kitamura (Yachiyo Todoroki w Working!!, Kyouko Kurahashi w Tokyo Ravens) jako Nene. Nie wspominając o takich aktorach, jak Kana Hanazawa, Daisuke Ono, Miyuki Sawashiro, Aoi Yuuki czy też Jun Fukuyama… Dodajmy do tego udaną i nastrojową ścieżkę dźwiękową doświadczonego kompozytora Masaru Yokoyamy i mamy serię, której naprawdę przyjemnie posłuchać. Chociaż uprzedzałam, że czołówka i ending zdradzają za dużo, warto je obejrzeć, bo są ładne graficznie, a obie piosenki – Kuchizuke Diamond zespołu Weaver i Candy Magic, śpiewana przez MimimemeMimi – okazały się wyjątkowo sympatyczne i ciepłe.

Trzeba powiedzieć, że za sam pomysł na zawiązanie fabuły pięciu groszy bym nie dała: brzmi tak sztampowo, jak to tylko możliwe. Jednocześnie ta seria okazała się jeśli nie czarnym koniem sezonu (ten tytuł przyznałabym DanMachi), to na pewno przyjemnym zaskoczeniem, szczególnie dla tych, którzy zwykle nie przepadają za szkolnymi haremówkami. Dość napisać, że oglądała ją spora część pań z okolic redakcji Tanuki – i się podobało. Uczciwie powiem, że skrótowość niektórych wątków sprawia, iż seria zdecydowanie nie wykorzystuje pełnego potencjału i mogłaby zasługiwać na ocenę 7/10. Podniosłam ją jednak o oczko, żeby ta produkcja nie zginęła w morzu innych, znacznie mniej interesujących i udanych – z zastrzeżeniem, że fani mangi pewnie będą okropnie narzekać na adaptację.

Avellana, 19 lipca 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Liden Films
Autor: Miki Yoshikawa
Projekt: Eriko Iida
Reżyser: Fumiaki Usui, Tomooki Takuno
Scenariusz: Michiko Yokote
Muzyka: Masaru Yokoyama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Yamada-kun to 7-nin no Majo - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl