Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,17

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 85
Średnia: 7,98
σ=1,34

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Owarimonogatari

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2015
Czas trwania: 12 (48 min, 11×24 min)
Tytuły alternatywne:
  • 終物語
Widownia: Seinen; Postaci: Uczniowie/studenci, Youkai; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Harem
zrzutka

Przedstawione tu wydarzenia nawet w najmniejszym stopniu nie dotyczą Ougi Oshino. Ale kim tak w ogóle jest Ougi Oshino?!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Recenzowanie kolejnych odsłon cyklu takiego jak Monogatari to zajęcie wyjątkowo niewdzięczne. Nie może być tu mowy o zachęcaniu lub zniechęcaniu nowych widzów, ponieważ każdy, kto dotrwał do tego etapu, ma prawdopodobnie własne powody, by oglądać najbardziej kasowe dzieło w historii SHAFT­‑u. (Można ewentualnie liczyć na zachęcenie widzów, którzy dawno temu porzucili cykl i zastanawiają się nad powrotem). Co gorsza jednak, bardzo wyraźnie widać, że poszczególne epizody funkcjonują jako część większej całości fabularnej, więc ocenianie ich w oderwaniu od niej jest nie do końca zasadne. Ale też niepozbawione sensu, ponieważ nie ma co ukrywać – Monogatari ma przebłyski geniuszu i mielizny fabularne, a od tego, w jakiej proporcji jedne znajdą się do drugich, zależy ocena poszczególnych części.

Ta seria przenosi na ekran dwa z trzech tomów Owarimonogatari, czyli niemal­‑finału cyklu powieściowego Ishina Nishio (istnieje jeszcze Zokuowarimonogatari oraz jakieś plany na przyszłość). Decyzja o urwaniu tej ekranizacji i odłożeniu dalszej jej części na później sprawiła, że anime wydaje się niestety niekompletne – niby kończy się mocnym akcentem, ale w odróżnieniu od Second Season nie miałam poczucia, że obejrzałam w jakiś sposób przemyślany i zamknięty fragment opowieści. Przede wszystkim dlatego, że seria dzieli się na dwie części, które same w sobie wydają się na razie niepowiązane i przypadkowe (choć nie da się nie zauważyć, co je łączy). Widziane jako odrębne epizody, te części są nierówne, a winę za to ponosi zarówno adaptacja, jak i materiał źródłowy.

Trzy epizody: Ougi Formula (podwójny odcinek), Sodachi Riddle (dwa odcinki) i Sodachi Lost (trzy odcinki) rozgrywają się na bardzo krótko przed Nadeko Medusa, czyli wydarzeniami pokazanymi w Monogatari Series: Second Season. Łączy je postać Sodachi Oikury, która… no właśnie. Na początku wiemy tylko, że nienawidzi Koyomiego Araragiego i że nie chodzi do szkoły od czasu pewnego wydarzenia, które miało miejsce, gdy oboje byli w pierwszej klasie liceum. Gdyby spojrzeć bardzo powierzchownie, można powiedzieć, że obserwujemy próby dotarcia przez głównego bohatera do sedna tej sprawy i odkrycia, skąd u osoby, do której sam ma stosunek neutralno­‑obojętny, wzięła się tak gwałtowna niechęć do niego.

To jednak piękny przykład uproszczenia, które zamienia się w przeinaczenie. Chociaż powyższe zdania są czystą prawdą, Sodachi jest kompletnie inną bohaterką niż dziewczęta, które dotychczas spotykał Araragi – nie tyle podmiotem, co rekwizytem. Kluczową postacią w tej części okazuje się bowiem Ougi Oshino, tajemnicza siostrzenica Meme, teoretycznie w ogóle w tę sprawę niezamieszana. Trudno się oprzeć wrażeniu, że cała ta część powstała po to, by przybliżyć jej metodę działania, ponieważ słowo „charakter” byłoby poważnym nadużyciem w przypadku kogoś do tego stopnia nieprzeniknionego. Chociaż już wcześniej pojawiała się epizodycznie, po raz pierwszy możemy dokładniej przyjrzeć się temu, w jaki sposób manipuluje otoczeniem – przede wszystkim Koyomim.

Pod wieloma względami ta część zawiera wszystko to, co w Monogatari najlepsze. Tempo wydarzeń jest idealne, poszczególne konkluzje mogą zaskakiwać, elementy nadprzyrodzone niemal się nie pojawiają (więc nie służą za uniwersalne wyjaśnienie), a napięcie emocjonalne niektórych scen sięga zenitu. Jednocześnie z przyjemnością można zauważyć, że twórcy wersji animowanej wiedzą, co robią – chociaż do tej pory fanserwis był jednym ze znaków rozpoznawczych cyklu, tutaj nie ma go prawie w ogóle. Mimo że Ougi często wchodzi z Araragim w kontakt fizyczny, dotyka go, a nawet obejmuje, nie ma w tym nawet cienia erotyki (i dokładnie tak być powinno w tym przypadku). To wszystko w połączeniu z jej opanowaniem sprawia, że jest zarówno odpychająca, jak i demoniczna, bez popadania w śmieszność. Na drugim biegunie mamy z kolei rozchwianą, niestabilną psychicznie Sodachi, której seiyuu, doświadczona Marina Inoue, daje prawdziwy popis swoich umiejętności, na jednym oddechu przechodząc między skrajnymi emocjami.

A jednak, choć pod wieloma względami jest to jedna z najlepszych części cyklu, kilka rzeczy zazgrzytało mi w niej już w trakcie oglądania. Animowane Monogatari jest niezwykle teatralne i na ekranie widzimy w zasadzie tylko obecne dramatis personae, dlatego bardzo łatwo jest zapomnieć, że pokazane tu wydarzenia rozgrywają się – teoretycznie – w zwykłym, współczesnym świecie. Na ogół nie rzuca się to w oczy i sądzę, że niewielu widzów łamie sobie głowy, dlaczego np. pożar wielkiego budynku nie ściąga gapiów, a park o każdej porze dnia i nocy jest jednakowo opustoszały. Część rzeczy – tak jak to, dlaczego nikt nie wiedział i nie reagował w przypadku rodzinnych problemów Tsubasy Hanekawy i Hitagi Senjougahary – da się wyjaśnić japońską niechęcią do wtrącania się w cudze sprawy oraz tym, że „na zewnątrz” wszystko wyglądało w miarę poprawnie. Jednak w przypadku historii Sodachi jest zdecydowanie za dużo tego, co nazwałabym „punktami styku z rzeczywistością” – momentami, w których ktoś powinien zauważyć, że coś jest mocno nie tak. Gdyby chodziło o jedną rzecz, nie robiłabym z tego zarzutu, ale mogę wskazać ich co najmniej kilka, na czele z wyjaśnieniem pierwotnego źródła niechęci Oikury do Araragiego. Mówiąc krótko i bez szczegółów: ta część sama w sobie jest dobra, ale sprawia wrażenie wymyślonej stosunkowo późno i „wklejonej” w przeszłość tego uniwersum tam, gdzie w zasadzie nie ma na nią miejsca.

Gdyby jednak oceniać tylko pierwszą połowę, Owarimonogatari dostałoby ode mnie ocenę co najmniej 8. Problemem jest druga połowa, ekranizująca epizod zatytułowany Shinobu Mail (dla ciekawych: mail odwołuje się do zbroi, nie do poczty). Rozgrywa się on zaraz po Shinobu Time i równolegle do Tsubasa Tiger, czyli łata dziurę, którą dało się zauważyć w Second Season – między zakończeniem opowieści o przeszłości Shinobu a momentem, gdy Araragi pojawia się w finałowej scenie wątku Tsubasy. Koyomi, w zamian za przysługę oddaną mu przez Izuko Gaen w Shinobu Time, na jej prośbę wzywa Surugę Kanbaru, by… No właśnie, tego sam nie wie. Oboje mają się spotkać z Gaen i dowiedzieć się, czego od nich oczekuje, jednak najpierw czeka ich inne spotkanie – z ożywioną i piekielnie niebezpieczną zbroją samurajską, której tożsamość jest tyleż zaskakująca, co nieprawdopodobna. To początek ciągu wydarzeń, które pozwolą wprawdzie zażegnać niebezpieczeństwo, ale zostawią większość ich uczestników z bardzo gorzkim posmakiem w ustach. Nie ma tu z czego być dumnym…

Największym plusem tej części jest obecność Surugi Kanbaru, najbardziej chyba prostolinijnej i bezpośredniej z orbitujących wokół Koyomiego dziewcząt. Fanserwis z jej udziałem (a nie zabraknie go tutaj) jest zarówno zabawny, jak i pasujący do postaci, dlatego wtapia się w poszczególne sceny bez najmniejszego problemu. Co więcej, Kanbaru ma kompletnie inny sposób widzenia świata i podejścia do problemów – nie musi on się sprawdzać w każdym przypadku, ale w zestawieniu z dominującymi w pierwszej połowie serii Tsubasą i Ougi jest po prostu odświeżający. Trafiają się też tutaj świetne sceny, takie jak rozmowa Koyomiego z Hitagi. Cała reszta jednak… No właśnie, od czego by zacząć?

Wadą, którą można przypisać bezpośrednio ekranizacji, jest nadmierne rozciągnięcie tego epizodu. Sześć odcinków to o wiele za dużo, gdyby skrócić go do czterech (a może nawet trzech), byłby o wiele lepszy. Trudno też mieć pretensje do materiału źródłowego o to, że SHAFT ciągle jeszcze nie wypuścił Kizumonogatari (chociaż w chwili, gdy piszę te słowa, premiera w końcu się zbliża). Do tej pory nie stanowiło to poważniejszego problemu, ale tutaj osobom znającym tylko wersję animowaną będzie brakowało solidnego kawałka „podbudowy” fabularnej związanej z wampirami w ogóle, a z Kiss­‑Shot Acerola­‑Orion Heart­‑Under­‑Blade w szczególności. Jednak ta część obnaża także słabości tkwiące bezpośrednio w powieściach Ishina Nishio.

Należy pamiętać, że pod względem literackim jest to cykl specyficzny, chociaż większość tej specyfiki z konieczności będzie umykać odbiorcom zachodnim. Język japoński jest niezwykle bogaty w homonimy, a do tego dochodzi jeszcze możliwość różnego czytania tych samych znaków, nadającego słowom nowe znaczenia, albo zapisywania słów innymi niż zwykle znakami, co nadaje im dodatkowy sens. Wszystkie te zabiegi są w omawianych tu powieściach wykorzystywane w ilościach hurtowych, co sprawia, że ich lektura dla osoby władającej biegle japońskim jest dodatkową rozrywką intelektualną na poziomie czysto formalnym. Część tego zostaje także przeniesiona do anime, jednak nawet najlepsze tłumaczenie, jeśli ma zachować choćby zadowalającą płynność, z konieczności zgubi większość tych niuansów. Nie o to jednak idzie. Chociaż długie i rozbudowane dialogi z wielopiętrowymi zdaniami są wyróżnikiem cyklu, istnieje subtelna różnica między serią opierającą się na dialogach a serią przegadaną – i Shinobu Mail kilka razy znalazło się po niewłaściwej stronie tego rozróżnienia. Najlepszymi przykładami są obszerne wyjaśnienia Izuko Gaen oraz rozmowa Shinobu i Kanbaru. Sceny same w sobie były świetne; przekazane informacje o świecie i postaciach – niezastąpione. A jednak przydałoby się tu powściągnąć słowotok na rzecz klarowności i dobitności przekazu, który po prostu rozmywał się w tej szermierce słownej. Autor wpadł tutaj w tę samą pułapkę, co internetowi literaccy amatorzy, którzy upojeni tym, że wychodzi im dobra scena, a nieograniczani medium, piszą i piszą, nie umiejąc w odpowiednim momencie postawić kropki.

Druga wada wrodzona Shinobu Mail także nie zwracałaby tak bardzo uwagi, gdyby nie długość tego epizodu. Otóż cały cykl Monogatari ma w wielu miejscach zaburzoną chronologię – to oznacza, że widz, tak samo jak czytelnik, zna już wydarzenia z Tsubasa Tiger, a także późniejsze epizody, łącznie z Nadeko Medusa oraz Hitagi End, a nawet rozgrywającym się ponad pół roku później Suruga Devil. Innymi słowy, autor – umieszczając ten epizod w obrębie Owarimonogatari – nie mógł specjalnie zaskoczyć czytelników. Tym bardziej przeszkadza więc rozciąganie tego wątku i powolne dążenie do tego, co w sumie nieuniknione. Uboczny problem takich przeskoków polega na tym, że trudno jest prześledzić, czy (na co wskazywałaby logika i zamysł autora) Koyomi zmienia się w jakiś sposób podczas całej tej sekwencji wydarzeń rozpoczętej w Kizumonogatari.

Zaniepokojonych o jakość grafiki chciałabym uspokoić, że chyba każda z pojawiających się na ekranie postaci dostaje przynajmniej jedno ujęcie, w którym przechyla głowę pod kątem niemożliwym anatomicznie. Można by powiedzieć, że to znak rozpoznawczy cyklu, gdyby nie to, że „pożyczało” go sobie już całe mnóstwo anime, SHAFT­‑u i nie tylko. Poza tym rzeczywiście dostajemy to, co poprzednio, czyli efektowne tła, często pełne dziwnych przedmiotów, które zapewne coś symbolizują, a także minimalistyczną animację. Można powiedzieć, że akurat w zaprezentowanych tu epizodach brakuje scen z natury efektownych (Ougi Formula rozgrywa się w jednej, przeważnie pustej, sali lekcyjnej), ale to akurat nigdy nie ograniczało rysowników, gotowych najprostszą przestrzeń zamienić w surrealistyczne dekoracje. Zdarzają się tu ujęcia piękne, zdarza się trochę niepotrzebnego efekciarstwa (takiego jak kolorowe „podświetlanie” rzeczonej klasy), ale w sumie nic nie wyróżnia się tu szczególnie, ani na plus, ani na minus. Największą uwagę zwraca trzecia czołówka, otwierająca odcinki Shinobu Mail – zupełnie odmienna pod względem grafiki i muzyki, a przy tym po prostu hipnotyzująca.

Trudno mi właściwie stwierdzić, dlaczego inni oglądają tę serię – ale przypuszczam (a przynajmniej mam nadzieję!), że nie tylko po to, by zobaczyć występ ulubionej bohaterki. Pod tym względem Owarimonogatari może zawieść fanów Nadeko, Mayoi (z oczywistych powodów całkowicie nieobecnej) oraz sióstr Koyomiego. Także Shinobu ma w sumie mniejszą rolę niż można by się spodziewać, zaś Hitagi pojawia się chyba tylko dwa razy (acz są to za to sceny, które kradną cały odcinek). Tsubasa Hanekawa ma świetny występ w pierwszej połowie, zaś Kanbaru dominuje drugą, mimo że właściwie z punktu widzenia fabuły pozostaje statystką. Nieprzypadkiem tak niewiele pisałam do tej pory o głównym bohaterze. Koyomi Araragi odgrywa tu znacznie mniej aktywną rolę niż zwykle, nie tyle działa, ile jest precyzyjnie popychany do kolejnych działań – w Shinobu Mail przez okoliczności i Izuko Gaen, w Ougi Formula, Sodachi Riddle i Sodachi Lost przez Ougi Oshino. Tak więc na koniec zostaje tylko jedno pytanie: kim, tak w ogóle jest Ougi Oshino?!

Avellana, 2 stycznia 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: SHAFT
Autor: Ishin Nishio
Projekt: Akio Watanabe, Vofan
Reżyser: Akiyuki Shinbou, Tomoyuki Itamura
Scenariusz: Akiyuki Shinbou, Fuyashi Tou
Muzyka: Kei Haneoka

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Owarimonogatari - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl