Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 4/10 grafika: 3/10
fabuła: 4/10 muzyka: 3/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,33

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 71
Średnia: 6,28
σ=2

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Zegarmistrz)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Rave Master

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2001
Czas trwania: 51×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Groove Adventure Rave
  • Rave
  • レイヴ
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Supermoce
zrzutka

Grupa awanturników, przygoda i odłamki magicznego kamienia, które trzeba pozbierać i skleić, nim Zło położy na nim swe niemyte łapska. Znamy to? Znamy! Lubimy? Tak, ale nie w takim wydaniu!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

W nie tak całkiem zamierzchłych czasach, które żyją już tylko we wspomnieniach najstarszych górali i innej ludności nie młodszej niż 50 lat, istniały nasiąknięte złem kamienie, zwane Darkbring. Ci, którzy weszli w ich posiadanie, zyskiwali niezwykłe nadprzyrodzone moce, jednak za cenę oddania swych dusz Ciemności. Siali oni terror i zniszczenie wszędzie, gdzie się pojawili. Jednak nie byli oni panami świata, albowiem – w myśl zasady „Zło dobrem zwyciężaj” – istniał jeszcze jeden kamień, tytułowy Rave. Po jego moce mógł sięgnąć jeden tylko Wybraniec, godny nieść śmierć, kalectwo i fizyczny uszczerbek wszystkim sługom Ciemności. Pięćdziesiąt lat temu jednak wojna między kamieniami dobiegła końca, a Wybraniec unicestwił zarówno ostatni Darkbring, jak i kamień Rave. Zdawało się, że zapanował wreszcie pokój. Nadzieja jednak okazała się płonna i po przeszło pół wieku Zło znów podniosło swą pryszczatą głowę. Nadszedł czas, by odnaleźć rozrzucone po świecie odłamki Rave i stanąć do boju z siłami Ciemnej Strony Mocy. Zadanie to spada na barki młodego wojownika Haru, jego towarzyszki Elie oraz grupy oddanych przyjaciół, którą – jak to zwykle bywa – przyjdzie im zgromadzić po drodze. Ciężar ten pomoże im nieść Plue – najpaskudniejsza maskotka drużyny, jaką Bóg raczył tolerować w swej nieskończonej miłości.

Powiedzmy sobie szczerze: nie ma niczego złego w braku oryginalności. Tak naprawdę na świecie może istnieć dowolna ilość serii przygodowych, polegających na walkach z kolejnymi przeciwnikami, gromadzeniu odłamków czegoś tam i poznawaniu coraz to nowych sposobów krzywdzenia bliźnich. Nie ma też niczego złego w kręceniu kolejnych tego typu serii, tym bardziej, że chyba wszyscy wydają się z tego faktu zadowoleni. Nie dziwi więc mnie, że twórcy Groove Adventure Rave, widząc sukces takich serii jak Dragon Ball, One Piece czy Naruto, także postanowili odciąć kilka kuponów od ich sukcesów i kupili prawa do ekranizacji tasiemcowej mangi. Niestety zabrakło im wielu rzeczy: szczęścia, funduszy, pomysłu, poczucia humoru, czasu antenowego i wreszcie talentu.

Jak i w wielu innych seriach, także i tutaj mamy drużynę bohaterów, która wędruje przez świat w towarzystwie jakiegoś paskudztwa, które udaje słodkie zwierzątko (ciekaw jestem, kto wymyślił, że epileptyczne drgawki spodobają się widzom?), toczy walki z przeciwnikami i przeżywa masę przygód. Tym razem jednak wszystko przeprowadzone jest bez polotu. Owszem, mamy walki i niebezpieczne sytuacje, lecz są one traktowane skrótowo i nadmiernie schematycznie, przybierając postać jednego czy dwóch cięć mieczem, kilku wystrzałów, ewentualnie konwencjonalnego lania się po buziach, kończącego się zwykle wybuchem. W podobny sposób potraktowano też humor: w każdym odcinku scenarzyści serwowali nam szereg scen, które z założenia miały być śmieszne. Niestety podejrzewam, że śmieszyć mogły one tylko autora. Żarty bowiem są po prostu żałosne… Zwykle gdy któryś z nich się trafiał, potrzebowałem kilku sekund, by w ogóle zrozumieć, że właśnie ktoś próbował mnie rozśmieszyć.

Kolejnym problemem jest zbytnia umowność świata. Naturalnie trudno mówić o realizmie w przypadku anime z założenia przygodowego, w którym bohaterowie dzierżą magiczne niszczycielskie moce, skaczą na wysokość 20 metrów i wędrują po świecie niczym z konsolowego RPG, ale tym razem jednak przesadzono. Scenarzyści bowiem zachowują się nadmiernie niekonsekwentnie. Postaciom raz zdarza się np. pokonywać w walce dziesiątki słabych przeciwników, by po chwili uciec przed odsieczą złożoną z kilku takich samych leszczy, jak ci, których przed chwilą wytłukli. Zadania, które raz zrealizowali, po minucie okazują się niewykonalne… I tak jest przez niemal całą długość serii. Niestety przy takim podejściu do scenariusza nie dziwi fakt, że twórcy rzucili anime w diabły, nie kończąc ekranizować nawet drugiej części mangi. Nie wiem jednak, czy powinniśmy z tego powodu narzekać.

Całości obrazu dopełniają grafika i muzyka. Jak widać w odpowiedniej tabelce, seria ta nie należy do nowości, więc trudno spodziewać się po niej fajerwerków graficznych. Miast tego otrzymujemy przestarzałą kreskę i animację, które owszem, można by znieść, gdyby treść była tego warta – a nie jest. O ile sama kreska nie jest jeszcze najgorsza i tak naprawdę uszłaby w tłumie, to animacja, drewniana i nazbyt oszczędna (zwłaszcza podczas walk) poważnie szwankuje. Tak samo jest z muzyką: opening przewinąłem już za pierwszym razem, bo mi się nie spodobał. W trakcie oglądania też nie spotkałem się z jakimś szczególnie udanym utworem. Jedynie głosy postaci trzymają w miarę przyzwoity poziom. Od 2001 roku upłynęło już trochę czasu, więc technologia poszła do przodu, ale z drugiej strony nie popadajmy w przesadę: są starsze serie, które miewają ładniejszą kreskę i grafikę niż to, czym może pochwalić się Groove Adventure Rave. Jeśli natomiast chodzi o muzykę, to niestety udźwiękowienie nie zmieniało się tak bardzo od lat… Tu wystarczyłyby dobre chęci (i solidny budżet), których zabrakło.

Seria ta jest klonem tasiemcowatych produkcji przygodowych, wnoszącym bardzo mało nowego do gatunku. Samo w sobie nie byłoby to takie całkowicie złe, ale Groove Adventure Rave jest dodatkowo klonem nie całkiem udanym. Jakieś dziesięć lat temu być może warto byłoby ten tytuł obejrzeć, po prostu po to, żeby pogapić się w ekran w wolnym czasie. Niestety od samego początku była to produkcja przestarzała, a czas obszedł się z nią okrutnie. Owszem, oglądałem już dużo gorsze rzeczy, ale w tej serii nie ma po prostu nic, na czym warto by zawiesić oczy.

Zegarmistrz, 21 lipca 2007

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: Hiro Mashima
Projekt: Akira Matsushima
Reżyser: Takashi Watanabe
Scenariusz: Katsuyuki Sumisawa, Shou Tokimura, Takao Yoshioka
Muzyka: Kenji Kawai