Anime
Oceny
Ocena recenzenta
8/10postaci: 8/10 | grafika: 8/10 |
fabuła: 7/10 | muzyka: 8/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Oshi no Ko
- 推しの子
- Moja gwiazda (Komiks)
- Oshi no Ko [2024]
Zbiór wszelkich patologii japońskiej branży rozrywkowej, zaczerpnięty z rozmaitych anime ostatniego ćwierćwiecza.
Recenzja / Opis
Zanim przejdę do omawiania tej serii, muszę poruszyć dwie istotne kwestie. Po pierwsze, kierując się zasadą, że recenzje skierowane są przede wszystkim do czytelników, którzy danej serii nie znają, zazwyczaj unikam spojlerów dalej niż do końca pierwszego aktu. Jednak to anime rozpoczyna się dziewięćdziesięciominutowym odcinkiem specjalnym stanowiącym niejako prequel do właściwych wydarzeń. Do tego kilka kluczowych wątków przybiera dość niespodziewany obrót i status bohaterów drastycznie się zmienia pomiędzy pierwszą a ostatnią minutą tego odcinka. Z tego powodu podjąłem trudną decyzję, by zminimalizować w recenzji część dotyczącą fabuły i postaci. Z góry przepraszam czytelników, którzy serię znają i być może zaskoczy ich dość niejasny opis niektórych wątków.
Po drugie, ponieważ fabuła tego anime krąży wokół przemysłu idolkowego (powiedziałbym wręcz, że ta branża to de facto główny bohater tej historii), wypada wspomnieć, jak sam postrzegam idolki i ich środowisko. Traktuję je jako wariację na temat niegdyś popularnych na Zachodzie girlsbandów doprawionych wizerunkiem sławnych śpiewaczek operowych, zwanych diwami (dziś to postacie raczej niewystępujące, ale o tym kiedy indziej). Z tych pierwszych zaczerpnięto zróżnicowanie piosenkarek pod kątem wyglądu i charakteru, wprowadzenie układów choreograficznych, nacisk na ich urodę oraz olbrzymią rolę machiny promocyjnej w budowaniu ich popularności. Zaś ze sztuki operowej wykorzystano wizerunek śpiewaczki‑bogini (diwa z włoskiego oznacza boginię), która łaskawie zezwala, by fani oddawali jej bezkrytyczną cześć. Jeśli ktoś nie dowierza, to polecam przeczytać, co się działo w San Francisco, gdy zdecydowała się tam wystąpić Adelina Patti. Co ciekawe, choć opera jest sztuką przodującą w emancypacji, to praprzodkami diw (a więc i idolek) są mężczyźni, czyli rozchwytywani w XVII i XVIII wieku kastraci… Wracając do tematu, choć od strony biznesowej pochwalam przebiegłość rozmaitych firm w promowaniu owych piosenkarek, to całość nie ma dla mnie żadnych walorów artystycznych, a zważywszy na to, jak dojeni są fani takich gwiazdek, mam też poważne wątpliwości moralne odnośnie do tej branży. Cóż, jeśli idolki mają być duchowymi spadkobierczyniami Patti, Tebaldi, Callas lub Caballe to rzeczywiście historia lubi powtarzać się jako farsa. Także historia sztuki.
Przechodząc do samego Oshi no Ko, należy stwierdzić, że akcja tego anime rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. W pierwszym odcinku poznajemy Gorou Amemiyę, lekarza pracującego w prowincjonalnym szpitalu. Samotny mężczyzna jest fanem idolki Ai – pasja ta zresztą zrodziła się w nietypowych okolicznościach, gdyż został nią „zarażony” przez jedną z pacjentek szpitala, młodziutką Sarinę Tendouji. Choć dziewczyna wiedziała, że umiera, występy Ai przywracały jej radość życia, przynajmniej na krótką chwilę. Jakiś czas później (już po śmierci Sariny) szpital odwiedza tajemnicza postać – to Ai we własnej osobie. Dziewczyna jest w ciąży i chce urodzić dziecko z dala od wszędobylskich fanów, którzy źle przyjęliby informację, że ich idealna gwiazda nie jest już taka nieskalana.
Zdecydowana większość wydarzeń serialu rozgrywa się jakieś piętnaście lat później. Poznajemy dzieci Ai, bliźnięta Ruby (dziewczynę) i Aquę (chłopaka). Rozpoczynają oni naukę w liceum dla potencjalnych gwiazd. O ile Ruby chce pójść w ślady matki i zostać idolką, o tyle Aqua niespecjalnie pała miłością do tego biznesu i z dwojga złego woli już pracę „za sceną”, jako prawa ręka cenionego reżysera. Po latach i wątek doktora Gorou nas nie opuszcza – jest on bowiem świadom, że w środowisku show‑biznesu czai się niebezpieczny typ, który ma różne grzechy na sumieniu. Odnalezienie go stanowi jeden z głównych wątków tej historii.
Choć w tej serii nie brak interesujących postaci i mogę bez problemu wskazać lidera, najistotniejszym „bohaterem” jest moim zdaniem niematerialny duch przemysłu rozrywkowego. Parafrazując Sørena Kierkegaarda (który, notabene, pisał na temat opery, konkretnie Don Giovanniego Mozarta), w tej historii nie ma głównej postaci w tradycyjnym ujęciu – świat show‑biznesu nie tyle jest osobowością, ile lustrem, w którym „przeglądają się” wszyscy artyści. I, co szalenie interesujące, każdy musi za to zapłacić konkretną cenę. Nie jest to złowroga instytucja kierowana przez tajemniczego szwarccharaktera z cygarem i szklanką whisky w ręku (ewentualnie beznamiętnie głaszczącego białego kota), ale mechanizm, nad którym przynajmniej częściowo utracono kontrolę. Można temperować i częściowo kierować zapędami tej istoty, ale trudno wskazać kogoś, kto byłby w stanie nią władać. A co gorsza, maszyna ta pożera, łamie i deprawuje swoich żywicieli.
Z powodu tak przyjętego założenia fabularnego mogą pojawić się wątpliwości, czy doktor Gorou jest osobą mającą kompetencje do zinfiltrowania tego systemu. Na szczęście obawy okazały się bezzasadne – im głębiej nasz bohater przenika struktury show‑biznesu, tym bardziej brudzi się otaczającym go światem. Jednak dzięki temu i jego działania są coraz skuteczniejsze. Jednocześnie, choć jego pobudki pozostają jak najbardziej zrozumiałe, to z odcinka na odcinek coraz trudniej go lubić. Tym bardziej że w jego postawie jest coś z przesadnie oddanego fana, mogącego w pewnym momencie skręcić w ścieżkę, z której nie będzie odwrotu.
Reszta bohaterów jest również mniej lub bardziej uwikłana w ten biznes. Ciekawie prezentuje się Ai, która piętnaście lat później z pewnych przyczyn już nie występuje (zresztą, ponad trzydziestoletnia idolka to postać, która nie ma prawa bytu w tej branży), jednak jej cień rzuca się na większość pierwszoplanowych postaci. Co więcej, jako jedyna usiłowała postawić się idolkowej machinie, próbując pogodzić życie osobiste z zawodowym. Bez zbędnych spoilerów powiem tylko, że również zapłaciła za to swoją cenę. To nie jedyna trudna historia z tej branży: natrafimy tu na dziewczynę, która usiłuje wrócić do show‑biznesu po zakończonej karierze „dziecięcej gwiazdy”, artystkę‑ofiarę internetowego hejtu albo osobę, która ma talent i zapał odpowiedni do tego biznesu, ale jej wiek stanowi przeszkodę pozornie nie do pokonania. Swoją drogą, opisywane tu patologie są na tyle realne, że kiedy do twórców zgłosiła się osoba z rodziny doświadczonej internetową mową nienawiści (dostrzegając w scenariuszu nawiązania do swojej historii rodzinnej), fanatyczni miłośnicy animacji zareagowali… internetowym hejtem. Niestety, fani nie zawsze wyciągają lekcje ze swoich ulubionych serii.
W przypadku każdego z tych bohaterów widzimy ilustrację rozmaitych patologii i odprysków japońskiej branży rozrywkowej. Zaczynając od beznamiętnego wypluwania poza nawias jednostek słabszych, niepotrzebnych i nieodpowiadających standardom fanów (niepokojące jest to, że mimo formalnie postępującego równouprawnienia, anime wyraźnie sugeruje, że kult powierzchownego piękna nigdy nie miał się lepiej), poprzez ignorowanie narastających frustracji i problemów psychicznych zaangażowanych osób, kończąc na marginalizowaniu wartości artystycznych (aktorzy teatralni, którzy zwykle dysponują największym warsztatem, są traktowani z protekcjonalną pobłażliwością, bo nie generują wielkich dochodów). Ciekawa rzecz, że seria nie boi się pokazywać wręcz żenującego poziomu muzycznego idolek – panie poświęcają ogromną uwagę promocji, marketingowi i budowaniu wizerunku, natomiast kwestia samego śpiewu pojawia się stosunkowo późno, trochę niczym detal, o który koniec końców wypadałoby zadbać.
Jednocześnie podoba mi się, że ten świat nie sprawia wrażenia przejaskrawionego. Owszem, myślę, że po seansie wiele japońskich dziewcząt zastanowi się dwa razy, zanim wybierze „wspaniałą” karierę idolki, ale nie czułem, by coś tu przesadnie demonizowano. Zarówno menadżerowie, jak i piosenkarki traktują swoją pracę z lekkim dystansem i wciąż pozostają ludźmi. Po zdjęciu „anielskich” masek idolki są zwyczajnymi dziewczynami, a nie rozwydrzonymi zołzami (jak mogłoby się zdarzyć w gorzej napisanej historii). Do tego mają swoje zainteresowania, problemy i słabostki. Czyni to ten świat bardziej realistycznym i, niestety, bardziej przerażającym. Na tle tego wszystkiego, dość specyficznie wypada Ruby, która zdaje się wierzyć w blichtr tego biznesu i sprawia wrażenie osoby niebezpiecznie oderwanej od rzeczywistości, zdolnej może za bardzo uwierzyć w swój własny mit (ostatni raz już nawiązując do opery: przypomina mi to wypowiedź Renaty Tebaldi, która z pełną powagą powiedziała, że nigdy nie rozważała posiadania dzieci, bo jakże jej córka lub syn mieliby zwracać się do niej „boska Renato”).
Wędrówka po świecie idolek, młodocianych aktorek i celebrytek została tu zestawiona z poszukiwaniami tajemniczego złoczyńcy, co czyni serial dziwną hybrydą gatunkową – myślę, że najtrafniejszym określeniem byłby „thriller obyczajowy”, co jest w sumie połączeniem ognia i wody. Ten pierwszy wymaga bowiem zwartej, pozbawionej licznych drugoplanowych wątków struktury, ten drugi – powolnego rozwoju akcji i odkrywania świata przedstawionego. Co ciekawe, przez większość seansu ten zabieg działa.
Fabule towarzyszy świetna oprawa audiowizualna. Animacja sprawia wrażenie trochę bezdusznej i nienatchnionej (jak na taki budżet trochę brakowało mi artystycznego kadrowania i reżyserowania scen), z drugiej strony, to anime opowiada o sztuce jako o wykalkulowanym biznesplanie, więc to rzemiosło wysokiej klasy w zasadzie świetnie oddaje ducha serii. I choć zdarza się parę dziwniejszych ujęć, jest to techniczne cacko. Muzyka spełnia swą rolę całkiem dobrze, ładnie budując często zmieniający się nastrój serii. Szanuję też zabieg, gdzie reżyser pozwala, by część scen wybrzmiała bez jakiegokolwiek podkładu muzycznego, wierząc, że wysiłek rysowników i seiyuu w zupełności wystarczy. Osobną kwestią jest czołówka Idol zespołu Yoasobi, która cieszy się olbrzymią popularnością w internecie. Przyznaję, to ciekawy utwór: chwytliwy i artystycznie pusty (czyli w stylu współczesnych hitów), ale jednocześnie skrywający ponure akcenty, trochę jakby ktoś kazał wokalistce być miłą i radosną, bo inaczej gorzko tego pożałuje (z ujęciem proporcji, zabieg skojarzył mi się z piątą symfonią Szostakowicza, gdzie radziecki lud miast i wsi „spontanicznie” bawi się i tańczy pod dyktando milicyjnej pały).
Jednak ile bym się tego serialu nie nachwalił, nie mogę przyłączyć się do chóru fanów wykrzykujących, że to faworyt do tytułu anime roku. Owszem, to bez wątpienia czołówka animacji 2023, ale kilka wad nie uszło mojej uwadze. Po pierwsze, wspomniałem, że seria jest czymś w rodzaju „thrillera obyczajowego”. I o ile przez większość czasu reżyser panuje nad tempem wydarzeń, zdarzają się mielizny, gdzie zastanawiałem się, kiedy główny wątek w końcu ruszy z kopyta. Do tego pojawiają się postacie, których obecność ładnie rozbudowuje świat, lecz pod kątem wydarzeń nie wnoszą one nic ciekawego. Spotkałem się z opiniami, że ich rola będzie większa w zapowiedzianym już drugim sezonie, ale w obszarze tej części tylko rozwadniają historię.
Ten problem wiąże się z innym niedociągnięciem tej serii, czyli często nieudanymi ekspozycjami. O ile na początku jeszcze ma to sens, o tyle dalej pojawiają się rozmowy bohaterów na temat, w którym obie postacie powinny być oblatane. Jeżeli dwie osoby wiedzą o sprawie, to nie ma sensu, żeby wymieniały się między sobą informacjami. Irytuje to tym bardziej, że można było to rozwiązać w bardzo prosty sposób – wystarczyło zrobić z jednej z koleżanek z klasy Ruby (które są wprowadzone bez większego powodu) nowicjuszkę w biznesie i wyjaśniać jej kulisy tej branży. W ten sposób zniwelowałoby to „bezużyteczność” niektórych bohaterów, a i seria nie straciłaby na immersyjności.
Ostatnim większym problemem, wspomnianym już w nagłówku, jest pewien brak oryginalności całej historii. Jasne, jako zbiór patologii japońskiego przemysłu rozrywkowego seria działa bez zarzutu, ale oglądałem to z dziwnym poczuciem, że gdzieś to już pokazywano. Z drugiej strony, to anime jest wspaniałym materiałem dla początkujących widzów, którym niekoniecznie chce się sięgać po tak starą animację jak Perfect Blue, czy wyłuskiwać poszczególne wątki z Akiba Maid Sensou, Odd Taxi i innych.
Znajdziemy w tej serii również kilka drobnych usterek, takich jak miejscami zbyt pompatyczne monologi, czasem irracjonalne zachowania postaci i mocno rozbudowane wątki drugoplanowe, których konkluzje są dość oczywiste. Tylko że nie ma to większego znaczenia – choć można wskazać kilka niedociągnięć, na każdą wadę przypada z pięć zalet. Fani thrillerów, krytycznej analizy współczesnej Japonii i opowieści obyczajowych będą więcej niż usatysfakcjonowani. Krótko mówiąc, nie jest to może mój kandydat na anime roku, ale gdyby zwyciężył, to też bym się nie obraził.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Doga Kobo |
Autor: | Aka Akasaka, Mengo Yokoyari |
Projekt: | Kanna Hirayama, Shunji Sawai |
Reżyser: | Ciao Nekotomi, Daisuke Hiramaki |
Scenariusz: | Jin Tanaka |
Muzyka: | Takurou Iga |