x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Majstersztyk!
Mimo bycia tak bardzo baśniową – nadal była prosta w przełożeniu na realia. kliknij: ukryte Smutne zakończenie tylko spotęgowało u mnie poczucie przyziemności tej legendy – życie to nie jest bajka. Nie bez przyczyny eksploatowano też kliknij: ukryte jej uczucia do Sutemaru, żeby pod koniec ukazać założoną przez niego rodzinę. Jakkolwiek na to nie patrzeć – ludzie nie żyją ani marzeniami ani płonnymi nadziejami.
Kurczę, naprawdę – dla mnie ten film był przedni w swojej zabawie emocjami. Uderzyło mnie to szczególnie przy zestawieniu miłej muzyki z kliknij: ukryte odejściem bohaterki. Przecież tak naprawdę – cały film wyglądał dokładnie jak sama końcówka. Oglądałam, uśmiechałam się, czerpałam przyjemność z seansu – a przecież cały czas obserwowałam życie nieszczęśliwej księżniczki.
Majstersztyk!
Re: Męczy trochę
Re: Rysunki autora
Re: Było, było, i się skończyło
Co jak co, ale do consensusu rzeczywiście trudno będzie nam dojść. Zresztą, nie ma co ukrywać, że i ja nie starałam się nikogo do mojej „racji” przekonać. Jedyne co próbuję przeforsować to myśl, iż świat wcale nie jest taki czarno‑biały. Oczywiście, że dla pisania recenzji czy wręcz eseju dotyczącego chociażby Bleacha, trzeba mieć wiedzę. Bez dwóch zdań. Jednak wciąż upierać będę się przy tym, iż gloryfikując serię, opieramy się na nieco większej ilości składowych niż na „frajdzie”. Stąd tagi w zupełności dają podstawę do prywatnych osądów.
Akurat taka sugestia to tu chyba nigdzie nie padła. Co więcej, sama uważam ją za niebywale bezzasadną – bądź co bądź zarówno dobre jak i złe serie budują nasze preferencje.
Ależ Ty mnie znasz… Ale wracając do meritum – nie będę ukrywać iż cyferki za wiele dla mnie nie znaczą. Przypominam tylko skromnie, ze… mamy do czynienia z animacją(!) i tu, nie ukrywajmy, wiek z wizualizacją rozmija się w co drugiej serii. Dlatego tak jak nigdy nie traktowałam Ichigo jako 15‑latka, jak ciężko mi uwierzyć w 12 lat bohatera z hxh (toż on wygląda na najwyżej 10) tak zawsze będę się upierać, że boku no pico zakrawa o pedofilię i nikt nie wmówi mi, że Pico ma 15 lat.
Troszkę to moje zdanie wyjęłaś z kontekstu, więc pozwolę sobie na sprostowanie. To nie uprzedzenia są infantylne, a absurdalne uprzedzenia. No chyba, że uważasz, iż uprzedzenie do komedii podczas gdy w życiu nie lubi się nawet dowcipów jest infantylne… no cóż. Wkroczyłabyś trochę w kwestię gustu drugiego człowieka, a to już nazwać infantylnym jest odrobinę… ograniczone we własnych horyzontach.
Kwestie dotyczące kolorów włosów były akurat tymi abstrakcyjnymi przykładami. Niemniej, choć sama daleka jestem od takich właśnie uprzedzeń, nie sądzę aby ktokolwiek miał prawo uznać je za mniej wartościowe. I jak najbardziej zrzucę to na kark ludzkiej natury, bo ludzie mają prawo lubić i nie lubić wedle uznania. Ciekawość akurat nic do tego nie ma. Osobiście mi jej jednak nie brakuje i chociaż obejrzałam ledwie 250 serii, nie sądzę abym w jakiś szczególny sposób stroniła od któregokolwiek gatunku.
Względem jeszcze tego bohatera z HxH (bo coś wyczuwam, że chyba rzeczywiście przepadasz za serią). Akurat ów anime i tak czeka u mnie w kolejce na obejrzenie. Jak pisałam, nie zamykam się w skorupie (która notabene znów przypomniała mi o ekspresjonizmie niemieckim, brrr), ale wątpię żeby moje nastawienie się zmieniło. Jestem dość sentymentalną osobą i młody bohater anime za każdym razem powoduje u mnie pewną barierę, która nijak nie pozwala mi wczuć się w jego „skórę”. Ponadto każde jego potknięcie jest traktowane przeze mnie z podwójną surowością. Niesprawiedliwie, ale nie do uniknięcia. Jego dojrzałość, którą tak zresztą podkreślasz, również działa u mnie na niekorzyść. Na litość borzą, ma 12 lat, to nie czas na bycie dojrzałym. Nie wymagam od anime realizmu, ale… no chociaż niech bohaterowie będą wiarygodni.
Pozdrawiam ciepło.
Re: Było, było, i się skończyło
I to właśnie to z czym tak bardzo się nie zgadzam, a co uzasadniłam w poście powyżej. Nie trzeba oglądać wszystkich tasiemców, aby śmiało uznać wyższość jednego nad resztą. Dlaczego? Otóż dlatego, że anime ma te przewagę jakimi są przypisane do nich tagi. Tagi, które to w stanie byłyby skreślić pewne serie w przedbiegach. (Tu wracając do HxH – miło, że cenisz rozum głównego bohatera, ale to znów subiektywny punkt widzenia. Dopóki ja nie lubię młodych bohaterów, mógłby być najdojrzalszym bohaterem w dziejach – i tak się w niego nie wczuję). Dlatego właśnie pisałam o kwestii preferencji. Zresztą… parafrazując to nawet na zupę (chociaż będzie to mniej udane porównanie) to nie jedząc innych zup, również mogłabym gloryfikować rosół. Dlaczego? No chociażby dlatego, że inne zupy nie są żółte, ergo – są dla mnie gorsze (Oczywiście pewnie jest ich więcej, ale chodziło o przykład). Jasne, że brzmi to akurat nadzwyczaj abstrakcyjne i… nie ukrywając infantylnie. Mimo wszystko, taka nasza ludzka natura, że lubić mamy prawo wszystko. Bądź nie lubić, jak w tym przypadku. Stąd nadal upierać się będę, że osobiście sercem jestem przy Bleach'u i żaden tasiemiec w życiu tego nie przebije. Trafił idealnie w mój gust, a reszta serii na starcie zbiera u mnie minusy. Za przesadny humor, za mało przyłożenia do walk, za młodych bohaterów, za brzydkich bohaterów, za gorszą muzykę lub… biały kolor włosów – to wszystko nie ważne, chodzi mi o samą ideę. Stąd też zresztą nie chodziło mi o obronę Yuki sensu stricte, a przeforsowanie pewnej myśli, która wynikła z dyskusji.
Re: Było, było, i się skończyło
W ten czy inny sposób, sama chciałam jednak rzec coś na obronę „winowajcy” zamieszania. Jakkolwiek jej słowa nie miałyby wydźwięku ignoranckiego – uważam, że w tym szaleństwie jest metoda. Odkładając na bok nasze sympatie i serie które sami gloryfikujemy – naprawdę sądzicie, że konieczne jest zapoznanie się z seriami do rzetelnej opinii? Oczywiście że brak jakiegokolwiek zaznajomienia się z innymi dziełami czyni opinię mało sensowną, ale nie zapominajmy, że jest także coś takiego jak preferencje. Osobiście całym sercem obstawać będę przy Bleach'u. Zawsze jeżyłam się na myśl o tasiemcach i bardzo cieszę się, że ów tytuł był właśnie tym pierwszym. Przekonał mnie do dłuższych serii, ale jednocześnie żadna go już nie przebije. Nie z sentymentu, a przez wzgląd na preferencje właśnie. To nie była kolejna bajeczka dla smarkaczy a (przy całej swojej abstrakcyjności) naprawdę seria dla starszej młodzieży. Nigdy żaden one piece (który drażnił mnie już przy 1 odcinku), Gintama czy HxH nie uzyska u mnie lepszego zdania. Przy czym… (sama szykuje się na zlinczowanie)... dwóch ostatnich nawet nie widziałam. Z całą pewnością mogę jednak wszystkich zapewnić, że i tak mnie do siebie w pełni nie przekonają. Nie lubię ani komedii, ani dziecięcych bohaterów. I dlatego właśnie chciałam dodać coś na obronę Yuki.
Pozwolę sobie powtórzyć w podsumowaniu… Jakkolwiek złego wydźwięku nie miały dla was jej słowa – przekonanie o wyższości serii bez znajomości innych, wcale nie musi być od razu nierzetelne.
Re: Tak tylko z jedną kwestią...
I tu pojawia się kwestia, która nurtuje mnie najbardziej. Jednocześnie kwestia którą próbowałam już uwzględnić – ale jak zwykle piszę zbytnimi skrótami myślowymi :( Ale do rzeczy – próbujesz nam przekazać, że zainteresowani tematem nie sięgną po sportowe anime, bo (parafrazując) to dla nich wersja demo prawdziwym meczowych emocji (wyprowadź z błędu jeśli źle zrozumiałam Twój punkt widzenia). Dla mnie jednak, laika, jest to o tyle pozbawione sensu, iż sposób w jakiej doświadczamy sportu w anime – jest z goła odmienny. Pisałam o tym zresztą wyżej. Inne emocje towarzyszą w momencie grzania krzesła na trybunach (przy uwzględnieniu nawet kwestii patriotycznych, którym to nijak nie umniejszam!), a inne kiedy to niejako masz możliwość wczucia się w rolę samego gracza. Utożsamienia się z nim, współodczuwania wygranych i porażek, a czasem i towarzyszących rozterek (przy czym tutaj mamy już nawet kwestie swoistej intymności, której to zaś realnie kompletnie się nie uświadczy – chyba, że ktoś nałogowo przegląda pudelka :D). Stąd dziwi mnie teza stronienia kibiców od sportówek. Co więcej – to jakby powiedzieć, że skoro moim hobby jest śpiewanie, powinnam unikać muzycznych anime. Nic bardziej mylnego. O ile mój gust daleki jest od śpiewających moe‑idolek, o tyle głupie akb0048 powodowało u mnie masę łez! Nie było nic prostszego niż wczucie się w bohaterki, kiedy samemu miało się okazje stać na scenie lub przeciwnie, nie móc się na nią „dostać”. A jednocześnie – miało to swoistą świeżość, bo nie ukrywajmy – szans na śpiewnie w innej „galaktyce” to ja nie mam :D I tak też patrze na kwestie postrzegania sportówek przez kibiców. Pewnie się mylę, ale przez moment zastanawiałam się czy to nawet nie kwestia zacietrzewienia. Czasem postrzega się pewne rzeczy tak jak chce je postrzegać, a nie koniecznie jak postrzegane być powinny (co zresztą nie wyklucza, iż to ja mogę się mylić). Tak czy siak znów brnę do tego, iż oglądanie sportówek w stylu Haikyuu to jak gdyby oglądać zwykłe okruszki życia przy uwzględnieniu sportu, który się lubi. Niczym… niczym wisienka na torcie sympatycznego anime. Taki gratis. Dostajemy ciepłą serię i w bonusie aspekt, który bliski jest naszemu sercu :) Ergo – nie widzę dlaczego miałoby być wykluczane przez pasjonatów.
Ale tak czy siak dochodzimy do momentu, w którym wszystko jest bardzo subiektywne. Jedni będą murem obstawać za wyższością realnych meczy, a inni zaś za czynnym udziałem w grze – bo i co to za frajda oglądać pokonanych mistrzów świata jak więcej emocji wyzwala pokonanie ich samemu :)
Osobiście jako ... antyfan? sportu, zazwyczaj jeżę się na sam fakt wyjścia sportówki w ramówce. Kim bym jednak była jakbym nie walczyła z „lękami” :D? I tak, jako że jestem jeszcze większym przeciwnikiem ograniczenia – wyszłam z założenia, że warto poszerzyć listę doświadczonych gatunków. Padło na Haikyuu.
Może pominę teraz opiewanie zalet i zachwyt nad tym jak to nie dostrzegam w nich wad, a skupię się na sednie. Ponadto zaznaczam z góry, iż moje zdanie jest na pewno mało obiektywne gdyż… cóż – no nie mam porównania. To jednak skłoniło mnie do szybkiej refleksji i jeżeli miałabym tą serię do czego porównać – był by to Silver Spoon. Ciepłe anime, które wraz z rozwojem fabuły dostarcza nam paru informacji ze świata siatkówki (patrz tam: rolnictwo)
Tak jak piłka siatkowa przez bite dwadzieścia lat stanowiła dla mnie tylko przyziemne latanie okrągłego obiektu z prawa na lewo – tak przy haikyuu, oczy nie przestawały mi się szklić. Co więcej – nie było to z powodu dram! Seria ta naprawdę jest tak niewyobrażalnie urocza, że łezki aż same lecą ze szczęścia!
Poleciłabym tę serię w ciemno. W życiu, ale to w życiu nie bawiłam się lepiej na żadnej komedii tak jak na tej, o ironio, sportówce.
A już tak przyziemniej… biorąc pod uwagę jak wiele serii dropię po pierwszych 5 minutach – ta akurat zatrzymała mnie przy ekranie do końca odcinka. Jasne, że mam wrażenie iż stworzono ją dla prawiczkowatych smarkaczy, ale sam pierwszy odcinek nie był aż taki zły. Akurat to co demotywuje mnie bardziej to nie schematyczność czy seksualność, ale mechy i smoki właśnie. Gdyby seria skupiła się na samej politycznej rozgrywce byłabym bardziej entuzjastyczna. Już nawet to epatowanie erotyzmem nie przeszkadzałoby mi gdyby nie wcześniej wspomniany aspekt. Lubie fantasy, ale… wszystko ma jakieś granice.
Tak czy siak, to wciąż opinia po 1 odcinku i choć naprawdę mi się podobał – nie wróżę temu dobrego rozwinięcia. Pooglądam pewnie do pojawienia się pierwszego mecha i „podziękuję”.
Rzeczywiście zgodzić muszę się co do ogólnej postaci Piątki. Cała seria wyszłaby dużo lepiej gdyby odpuścić sobie tę charyzmatyczną‑inaczej bohaterkę. Co do Lisy mam jednak nieco inne zdanie. Choć nie działała stricte na korzyść serii (bo z charakteru to taka sierota niczym z reverse haremowej sieczki), była całkiem naturalna w swych działaniach. Ponadto daleka byłabym od umniejszania jej roli jedynie do „odsunięcia dwunastki od dziewiątki” – chyba, że musimy być aż tak przyziemni. Bądź co bądź dla mnie to idealnie lustrowało, iż ludzie się od siebie różnią i podczas gdy jedno uparcie dąży do zemsty, inny pragą zasmakować „normalności”.
Scena kliknij: ukryte z wybuchem bomby w zasadzie nawet mnie wzruszyła. Wszystko zgasło i wreszcie można było ujrzeć to co ukryte pod tą warstwą zakłamanej, sztucznej rzeczywistości.
Zakończenie akurat również uważam na plus. kliknij: ukryte Bo co właściwie dałoby wciśnięcie tego guzika? Zemstę? Przecież na tym zależało im tylko pośrednio. Po to była cała ta zabawa. Dla prawdy. Sama ich śmierć natomiast, była dla mnie świetnym rozwiązaniem. Niczym jak z „Z” Costy Gavrasa (którego to ostatnio katowałam na zaliczenie :c) ukazano, że życie to nie bajka. Za ideały się umiera.
Suma summarum wystawiam 7. Za mało poświęcono faktycznej ich „krzywdzie” i skopano środek. Całą resztę jednak (z uwzględnieniem muzyki i grafiki) oceniam pozytywnie i jak najbardziej polecam!
Chusteczki w ruch!
Tak czy inaczej, „poświęcić” trzeba raptem 25 minut, a kłamstwem byłoby rzec, że nie warto. 8/10.
Początkowo jednak zdawało mi się, że serię uplasuję w tym samym szeregu co „wszystkie głupie shoujo romanse”. Pomyliłam się. Nie mam najmniejszego pojęcia co mogłoby w tej serii świadczyć o unikatowości, ale zdecydowanie jest pierwszym, które odbieram z taką przyjemnością! Przy każdym (no.. może poza pierwszymi trzema) odcinku aż denerwowałam się, że są takie krótkie. Motto, motto, czuję fabularny głód! Do końca dwa odcinki a ja już jedyne o czym myślę to łudzenie się na serię drugą czy też zabranie za mangę.
Jakkolwiek jednak nie odbierać Ao Haru Ride – to co porusza mnie najbardziej ( i w sumie skłania do czekania na animowaną kontynuację ) to muzyka. Dawno już nie słyszałam nagromadzenia tylu pięknych instrumentali!
Re: Wstyd
Po dotrwaniu do końca tej serii, jak nic powinni odznaczać orderem.
Re: wa-hu!
Nie żeby był to zarzut w stronę samego anime, bo choć mnie ni ziębi ni grzeje – to fabularnie jest całkiem interesujące (przymykając oczywiście oko na parę błędów). Traktuje to po prostu w formie serii dla młodszej widowni, która może wczuć się w badass protagonistę‑młodziaka, a przy okazji nie musi się karmić papkowatą fabułą. Jedyny zarzut jaki podtrzymuje to tylko to, że sam w sobie bohater wykreowany został na smakosza duracelli. Autorzy chcieli stworzyć coś dojrzałego, a wyszło nierealistycznie, sztucznie i ... momentami rozbawiająco mnie podczas seansu.
Niedosyt
Suma summarum, 7/10. Tak wiele wątków potraktowano po macoszemu. Tak wiele moich pytań pozostało bez odpowiedzi. Żałuję. Niemniej, polecam gorąco!
Względem komentarzy jednak zgadzam się w stu procentach. Nie ma nic przyjemniejszego niż czyjaś złożona opinia. Pełna spojrzeń z różnych perspektyw i nie rzadko, nas samych pobudzająca do refleksji nad danym tytułem. Smuci mnie jednak, iż w ferworze poszukiwań interesującej serii, ta może komuś umknąć. Wielu jest bowiem takich, którzy poprzestaną na, skupiającej zresztą uwagę, recenzji.
(Zapamiętać na przyszłość? – jeśli podoba Ci się anime – NOTUJ ANTYCHRYSTKA! Będziesz mogła zawalczyć z niesprawiedliwością, hehe :))
Pozdrawiam.
To oczywiście jest problem, ale niestety nie do przeskoczenia w moim mniemaniu. Nie ukrywając, większość ludzi boi się podjąć próby napisania recenzji. Z tego też powodu zostawiają to lepszym – tworząc tym samym pewną niepisaną transakcję (podpisana zresztą tylko przez nich samym). Na mocy tej umowy, chciałoby się aby wyrażano „głos ludu”, domyślnie zresztą przypisując ludowi swój punkt widzenia. To do czego jednak zmierzam, to w dużej mierze wiara w recenzentów, która wynika właśnie z tej transakcji. O ile każdy zdaje sobie sprawę, że takowa miejsca nie ma, o tyle wierzy w nią. Sama zresztą podpisać się pod tym mogę obiema rękami. Jeżeli szukam czegoś ciekawego do obejrzenia, sugeruję się właśnie opiniami recenzentów (czasem wręcz ślepo ufając). Kiedy jednak wiara ta zostanie zachwiana, czujemy się oszukani. Pojawiają się nawet pytania „jak wiele tytułów przez to ominąłem/am?”, które padło już wyżej.
Oczywiście cała ta teoria jest niesprawiedliwa, ale cóż, jesteśmy tylko ludźmi. Jedynym wyjściem z takiej sytuacji byłoby ograniczenie się tylko do recenzji użytkowych lub usunięcie oceny recenzenta sensu stricte (bądź co bądź dowód swojej sympatii/antypatii wyraża w tekście). Jedno czy drugie, tak czy siak uderzałoby w panujący system tanuki – stąd „problem nie do przeskoczenia”.
W moim odczuciu, Akame ga Kill nic już nie może uratować. Pewnie, że są ludzie, którzy czerpią przyjemność z zabijania. Szkoda, że nigdy nie słyszałam o takiej z wielkimi cyckami i kocimi uszkami, bo w sumie… well – sama dałabym się zabić. Nie taka zła śmierć.
Na litość boską, tej całej brygadzie przydałaby się niania, która kładłaby ich o odpowiedniej porze do łóżka i najlepiej dobra nauczycielka, która oświeciłaby, że bez połowy torsu przeciwnik raczej słowa z siebie nie wydusi. Nie mówiąc o zdaniu. Ale na co komu logika! Mamy kocie uszka <3
Serio? To ja już wolę pseudointelektualno‑filozoficzny bełkot.
Gusta, guściki.
Jak można się już zatem domyśleć – piszę to aby jak najbardziej pochwalić Kakurenbo. Temu krótkiemu tytułowi można zarzucić naprawdę sporo. Nie dość, że raziła mnie komputerowa grafika postaci, to i sama fabuła poprowadzona była po macoszemu. Autorzy na siłę chcieli intrygującą historię upchnąć w niecałe 25 minut co, niestety, zaowocowało poczuciem niedosytu. Mimo tego wszystkiego, całą piersią bronić będę nastroju jaki udało im się zbudować.
Typowych straszaków zza rogu nie było praktycznie w ogóle – z czego bardzo się cieszę. Demony również wystraszyć nie mogły, bo i… bo i jak bojaźliwym trzeba być żeby w ogóle wystraszyć się czegoś na ekranie monitora. Co w takim razie wywołało u mnie dreszcz? Właśnie te „świdrująco‑piszczące” dźwięki jak to je kąśliwie nazwano w jednym komentarzu. Klasa sama w sobie. Zbudować poczucie niepokoju poprzez dźwięki to właśnie to, co pochwalam najbardziej.
Mimo jednak całego entuzjazmu (który to bardziej jest efektem zniesmaczenia komentarzem :P) nie jestem usatysfakcjonowana. Fabuła to coś co zawsze stawiam na pierwszym miejscu, a ta niestety poprowadzona dobrze nie została. Żeby chociaż dodać tam z 20 minut… Gdyby tak tylko pozwolić widzowi „wciągnąć” się w przedstawiony świat… No niestety, nie było to dane. Suma summarum – 7/10. Jest to ocena zawyżona względem realnego odczucia, ale… naprawdę ciężko jest zrobić animacje w konwencji horroru.
Ps. Niżej ktoś nazwał perełką Higurashi – dla mnie zaś było nędzne. Klimatu nie było tam w ogóle, natomiast błędów logicznych bez liku. Kakurenbo to pierwszy tytuł, któremu udało się wywołać dreszcz na mych plecach :)