x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: ***
Hmm, wartość filmu chyba nie może ujawniać się dopiero po jakimś czasie po projekcji – co najwyżej widz może po projekcji dookreślać wartość, jakość obejrzanego film, kontemplować ją. ;)
Bezpłciowe...
A to ci niespodzianka ;)
W sumie to te OVA można traktować jako zapowiedź – choć trochę przydługą jak na tę formę – mangi. Może i Yagi jest bardziej znany z „Claymore”, ale uważam, że „Angel Densetsu” jest lepsze. Przede wszystkim ma humor. Poza tym zawsze miałem pewną umiarkowaną słabość do czarnych charakterów – interesujące jest poznanie świata gangów i przyszłych yakuza.
A poza tym to recenzja mówi wszystko co istotne i co warto powiedzieć jako wstęp i zachęta do mangi. Nic tylko czytać. :)
Przecenione...
Mimo pewnej ciekawości, nie byłem w stanie zmobilizować się na tyle, by dokończyć serię (zrezygnowałem w połowie) w celu przekonania się, jak rozwiązane zostaną kwestie fabularne (co do których rzetelności mam zastrzeżenia).
Na podstawie obejrzanego i „widoków na przyszłość” tytuł zapracował sobie na solidną szóstkę, czyli dostateczny w skali szkolnej.
Pół metra wyżej, czyli tam, gdzie pomieszkują uczucia...
...z tysiącem facetów, co jest – jak rozumiem z Twojej wypowiedzi – uważane za całkiem naturalne dla dziewczyn w jej wieku (i pewnie świadczy o jej dojrzałości w porównaniu z „naiwniaczkami”, których uczucia umieszczone są jakieś pół metra wyżej w ich ciele). Z miłości romantycznej przechodzimy w „miłość”, której zamiennikiem i istotą jest „seks”. Takimi założeniami fabularnymi nie pogardziłby żaden hentai – w końcu nie ważne są żadne cechy osobowe i wszelkie przymioty ducha, liczy się tylko to, co może się przydać w łóżku.
Nie, no, myślę że ciekawe spostrzeżenia. ;)
Prawie jak etat... :b
Heh, nie, no – bomba. Zabrzmiało jakby recenzenci pracowali dla tanuki. Ciekawe jeszcze jakie honoraria za to dostają (tego to naprawdę chciałbym się dowiedzieć). ;)
A tak w ogóle to lubię czytać takie sugestie i przenosić się myślami w cudowny świat teraźniejszych tanukowych malkontentów, w którym to późna w nocy trwa wśród „idealnej redakcji” debata nad tym, kto ma recenzować przygodową komedię ecchi z dramatem w tle. Już widzę te pomysły: „Obliczmy procentową zawartość ecchi!” i „Nie, zróbmy głosowanie!”. Ostatecznie pewnie by wyszło, że zrecenzować musi każdy, kto odpowiada za dany „gatunek/wyróżnik” – tak, coby nikogo z ew. czytelników nie zbulwersować brakiem recenzji z punktu widzenia „główna bohaterka jest nieśmiałą czarownicą, która właśnie trafiła do Japonii”. Zabawny ten wyimaginowany „idealny świat”. :)
Ale czego się można spodziewać, skoro dla niektórych odwrócenie schematu polegające na zastąpienie męskiego bohatera – żeńskim, jest powiewem świeżości…
Zbyt sentymentalne, by było "prawdziwe"
W zasadzie każda sekunda ocieka tym sentymentalizmem, w efekcie czego powstało coś, co wprawdzie może spowodować ukłucie w sercu, ale mniej więcej takie, jakie w dziecku wywołałaby usłyszana bajka, na końcu której książę odjeżdża w poszukiwaniu następnej księżniczki do uratowania, żałując, że nie może zająć się tą, którą przed chwilą uratował. A ona zostaje w swoim zamku, czekając smoka, który sprawi, że książę znów się pojawi.
Może troszkę przesadzam, bo znajdą się tam elementy okruchów życia, ale w większości zaprzęgnięte są one do czegoś innego niż do życia. Natomiast zupełnie śmieszne są głosy prawie domagające się, by ona i on na koniec zostali razem – tacy widzowie traktują widać każdy tytuł jako rozrywkę, a jeśli nie otrzymują takiej, jakiej oczekują, są zawiedzeni. Tak w ogóle, to jeśli tytuł wydaje się samozwrotny (tzn. jeśli widz odbiera go tak, jakby cała jego „problematyka” zamykała się w danym utworze i niczego poza samym sobą nie wskazuje) to albo mamy do czynienia z produkcją rozrywkową, albo widz jest „ślepy i głuchy”, a produkcja ambitna. Oczywiście granica jest płynna, a Byousoku 5 cm umieściłbym gdzieś pomiędzy, choć jednak ciut bliżej rozrywki.
W recenzji pada słowo „sztuka” – nie wiem, czy można to już do sztuki zaliczyć, choć, z drugiej strony, istnieje przecież sztuka lepsza i gorsza, a Byousoku 5 cm akurat do przesadnie ambitnych się nie zalicza. Choć oczywiście na tle anime może błyszczeć.
O stronie graficznej niczego odkrywczego nie powiem, więc w większości zamilknę. Zwrócę jedynie uwagę na zabawny podział ekrany na jasny i ciemny, z granicą na „drodze dymnej” mknącej rakiety. Sytuacja analogiczna jak z sentymentalizmem – twórcy po prostu przesadzili, wynaturzając rzeczywistość.
Koty za płoty... (Schrödingera, oczywiście)
No dobrze, pewnie fajnie się skacze przez czas, ale ja jako widz, oczekiwałem czegoś więcej niż tylko tej „fajności”. Fabularnie film przeciętnie, no dobra – wyróżnia się, ale tylko na tle innych anime. Proste, stare jak świat problemy nastolatków wcale nie urastają do nie wiadomo jakiej rangi z powodu wątku „czasowego”, są tak samo „życiowe” jak zawsze. I, niestety, z czasem historia sama się „wykrwawia”. W czym problem? Wcale nie w tym, że tytuł skupia się na prostych problemach, ale dlatego, że próbuje na siłę je uwznioślać. Środki, jakie twórcy przedsięwzięli, aby powstały komizm (które w takich sytuacjach musi się ujawnić) zamaskować, były – jak dla mnie – niewystarczające. Tak to jest, kiedy banały wznosi się na piedestał.
PS. Zachodzę w głowę, jak można ten film zakwalifikować gatunkowo do science‑fiction. Żart? Wzmianka o przyszłości i supermoce (bo tym te podróże były, żadnej „nauki” w tym nie było – właściwie tyle w tym było science‑fiction ile wynoszą proporcję sceny z kotem Schrödingera do całości filmu) to odrobinkę za mało…
O Hyperze...
Zanim zapadną decyzje...
Nie wiem, być może to Twoja pierwsza recenzja w ogóle, ale w każdym razie polecam na przyszłość (która mam nadzieję nastąpi, gdyż, mimo wszystko, ciekaw jestem Twojej „normalnej” recenzji) byś zamiast na opisie skupił się na analizie. Chodzi o to, by pokazać „dlaczego bohaterka zachowywała się jak pomylona i czy jej zachowanie miało sensowne uzasadnienie”, a nie „dlaczego bohaterka zachowywała się tak a tak”.
Czym nie jest recenzja...
Że tak wtrącę ni z gruchy, ni z pietruchy – a to w takim razie czym jest, jeśli nie analizą i nie interpretacją? Pisząc o fabule, o postaciach, co innego robisz jeśli nie analizujesz właśnie? Czym są spostrzeżenia i uwagi jeśli nie interpretacją? Czy opisując dany tytuł piszesz o jego jedynej i właściwej formie, czy tylko o tym, co samemu w nim widzisz? No, to takie moje małe uwagi w kwestiach formalnych.
Na nieszczęście tej recenzji Higurashi jest ona przede wszystkim porównaniem (opis fabuły stanowi około 90% tekstu, czy to nie za dużo? – zapytam retorycznie). Jej autor wprawdzie nie powinien się zniechęcać, jeśli chce pisać, ale zastanawia mnie stanowisko redakcji…
Re: Krótka animacja jest dobra, bo jest krótka i dobra
No wiesz… tylko że ja na przykład właśnie tak spojrzeć nie potrafię, z dość prostej przyczyny zresztą – braku takiego bagażu doświadczeń jak bohater. Nie przeżyłem tego i tyle, co on, nie straciłem też „wszystkiego”, co było mi najbliższe. Mogę jedynie antycypować, czyli – mniej więcej – przenieść jego na siebie lub siebie na niego. I właśnie to powoduje tak wielkie wrażenie.
Ale masz rację – choć nie nazwałbym jej może aż „bardzo optymistycznej”, ale w tej „tęsknocie”, poza żalem, mieści się coś optymistycznego – szczęście, które bohater zaznał.
Re: Krótka animacja jest dobra, bo jest krótka i dobra
No nie wiem, akurat tu bym się z Tobą nie zgodził. ;) To, o czym jest dany tytuł, nie implikuje bezpośrednio kręgu osób, którzy go docenią. Tzn. jeśli coś jest „o przemijaniu i tęsknocie”, to nie znaczy, że wskazany jest dla osób, które tęsknią (czy „mają za czym tęsknić”). Sęk w tym, że człowiek potrafi postawić się w czyjejś sytuacji, współodczuwać, co pozwala na zrozumienie tego zestroju stanów, w jakim znajduje się np. nasz przykładowy bohater La Maison…[/b]. Oczywiście nie jest to do końca zrelatywizowane, ale akurat taka „tęsknota” jest stanem na tyle powszechnym, znanym, „zrozumiałym”, że nie trzeba mieć za czym tęsknić, by „prawidłowo” dzieło odebrać (co zresztą jeszcze nie jest równoznaczne z jego docenieniem, ale to już zupełnie inna historia).
Re: Tragedia
Pysznie pokręcone
Natomiast nie żałuję czasu spędzonego z tym tytułem, bo mało które anime potrafiło dać mi tyle rozrywki co szalony doktorek. Spodobało mi się, jak połączyli wątki wszystkich pacjentów, choć szkoda, że nie było „niczego więcej” – czegoś ponad poszczególne wątki z pacjentami. Jak dla mnie świetnie zbalansowane zostały oryginalność i dziwaczność z twardym umiejscowieniem w rzeczywistości. Szkoda, że nie wychodzi zbyt wiele podobnie ciekawych tytułów.
O tym jak pewien narrator zepsuł nastrój...
Nie potrafiłem się jednak wczuć w nastrój. Starałem się, ale ten narrator zrobił wszystko, by do tego nie dopuścić. Co gorsza, dopiął swego. Może mam inne spojrzenie niż reżyser, ale uważam, że same napisy, z wyłącznie muzyką w tle, dużo lepiej przelałyby nastrój tytułu w widza – tzn. przynajmniej takiego jak ja.
A właśnie największym atutem tej miniaturki jest jej nastrojowość i gdy jej zabraknie pomimo starań widza, obraz całościowo traci.
Fenomen
„Muminki” posiadają niesamowity klimat, z niepowtarzalnym bajkowym światem, będącym czymś na granicy utopii. Miejscami to był nawet horror – taka Buka albo hatifnatowie budziły grozę w dziecku (jedna z osób, która nie lubi „Muminków” stwierdziła, że za młodu się bał i stąd ta niechęć). We mnie szczególnie ci drudzy, bo Buka jaka by nie była, miała w sobie pierwiastek „człowieczeństwa” i „ludzkiej racjonalności”, a hatafinatowie byli jak obcy, inni.
Na pewno spory wpływ na klimat miała oprawa muzyczna, świetnie podkreślająca atmosferę scen (np. akcji czy sielanki). Najbardziej upodobałem sobie „solówki” Włóczykija na harmonijce.
Osobna sprawa to bohaterowie, czyli proste konstrukcje, obok których jednak nie sposób przejść obojętnie, które jeszcze dodatkowo wzbogacały całość. Także swym zachowaniem, bo np. takie zwracanie się do Mamy Muminka przez Tatę Muminka „Mamo Muminka” samo w sobie jest fenomenem. (W ogóle dialogi to kolejny plus tytułu – przy niektórych nic tylko zrywać boki).
„Muminki” to zdecydowanie moja ulubiona wieczorynka, na dodatek bijąca na głowę wiele nowych tytułów, które poza „opakowaniem” (i tak najczęściej już zużytym) nie mają wiele do zaoferowania. Śmiem przypuszczać, że za dziesięć lat z tą samą przyjemnością będę oglądał przygody tych trolli.
Re: ...
Z jednej strony masz gdzieś zdanie ogółu, prezentując egocentryczną postawę względem kultury, a z drugiej chcesz, by inni uwzględniali cudze „gusty”. To chyba nie tak powinno działać. W tym miejscu to wszystko zaczyna zahaczać o hipokryzję.
Bo widzisz, możesz pisać dziesiątki komentarzy – nie sądzę, by to komuś przeszkadzało. Natomiast problem w tym, że – trochę sprzeniewierzając się własnym ideom – próbujesz wymusić na innych swoje zdanie.
Re: ...
Wbrew temu, co piszesz, nawet Przyroda wartościuje – ostatecznie „lepszy” okazuje się ten gatunek, który przeżywa, a „gorszy” ten, który ginie.
Czy „Imię róży” jest lepsze od, dajmy na to, „Zmierzchu” tylko dlatego, że np. mnie się bardziej podoba?
A czemu jest skala ocen? Czy wyraża tylko subiektywną opinię? Może w pojedynczych przypadkach, ale gdy takie „La Maison en Petits Cubes” dostaje od redakcji same 10 to czy świadczy to tylko o tym, że akurat mają ci oceniający podobne zdanie na jego temat?
Być może żyję w złudnym przeświadczeniu, że dzieła wybitne od bubli wyróżnia coś więcej niż tylko gust pojedynczego człowieka (nawet jeśli czasem i bubel mi się spodoba), aczkolwiek chyba nie tylko ja.
Re: ...
Czytając Twoje komentarze nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Ty naprawdę uważasz, że „kultura jest jedna”, a poszczególne dzieła wartościować może każdy, przy czym wszystkie oceny są względem siebie równe. Innymi słowy – że o tym, czy dzieło jest majstersztykiem czy też bublem, decyduje każdy z osobna, wedle upodobań. Raz, że kompletnie nie zdajesz sobie sprawy z mechanizmów „kariery dzieła”, a dwa – jak dla mnie, Twoje teorie świetnie nadają się do uspokajania sumienia tych, którzy wstydzą się, że podobają im się buble. (W tej kategorii mieszczą się także pomysły, aby dany tytuł oceniać podług „swojego gatunku”, przez co buble miałyby szansę na najwyższą notę – pośród jeszcze większych bubli).
Re: Mały błąd w tekście.
Znakomite?
Mnie aż tak łatwo nie przyszło przebijać się przez niektóre odcinki. Bo o tyle, o ile te z dr Tenmą w tle (lub pierwszym planie), czy problemami społecznymi, połykałem jednym tchem – zresztą dr Tenma to mój ulubiony bohater tego tytułu, tak jednoodcinkowe historie, jak to Atom przeszkadza złym ludziom w ich złych zamiarach skrzywdzenia (ludzi bądź robotów, albo ich obu na raz), do bólu przewidywalne, wyciskały ze mnie „siódme poty”, bym jednak na nich wysiedział. Na Tetsuwan Atom (2003) spoglądałem przez jeszcze jeden pryzmat (który niewątpliwie odbił się na odbiorze), a była nim manga Naokiego Urasawy – Pluto. Wprawdzie z samym tytułowym bohaterem odcinków było niewiele, ale czerpałem z nich dodatkową przyjemność. I tak jak recenzent czerpał z ją z odniesień do twórczości Tezuki, odnajdując kolejne szczegóły, tak mnie satysfakcję przynosiły porównania Pluto i Tetsuswan Atom (2003), a nie odnosiły się one tylko do samego Pluto – można je było znaleźć w całej rozciągłości anime, czasem w zupełnie niespodziewanych miejscach (np. w odcinku o ataku pluszowych misi, który to motyw wykorzystał i Urasawa, przy jednej z ważniejszych ról w swojej mandze).
Pod względem obrazu i dźwięku wysoko sobie cenię te anime. Jak Grisznak wspomniał, efekty komputerowe, liczne przecież, świetnie wpasowywały się w standardową animację. Efektem jej wykorzystania było wyłącznie dodanie jej kolorytu. Oprawa muzyczna także mi się spodobała – charakterystyczna gitarowo‑elektroniczna muzyka, według mnie, nie dość, że dobrze brzmiała, to i dobrze została dopasowana do scen. Innymi słowy – spodobała mi się (stąd oceniłbym ją trochę wyżej niż Grisznak).
Nie wiem, jak było z popularnością serii – jak czytam, niespecjalnie była wysoka. Wielka szkoda – tytułów tak dobrych jak ten, a jednocześnie skierowanych przede wszystkim do dzieci (acz nie tylko do nich się ogranicza), obecnie praktycznie nie ma.
Re: Ocena w recenzji OK
W dalszej części recenzent chce stwierdzić, że w ogóle nie przepada za horrorami, co jednak nie zabrania mu nazwania kiczem tego, co za kicz uważa. A groza? Nie dostrzegł jej, bo śmiać mu się chciało, gdy dziewczyna odkrajała sobie palec z uśmiechem na ustach. I jak napisał – te sceny w żadnym razie go nie szokowały, chyba tylko ich wykonaniem.
Na koniec recenzent cieszy się, że jego tekst dostarczył Czytelnikowi pewnej rozrywki. Chciałby też poinformować, że trzecioosobowa forma nie jest wyrazem lekceważenia do Czytelnika, lecz dystansem, z jakim jego osoba odnosi się do napisanego.
Raz, dwa, raz, raz... czy mnie słychać? ;)
Jednak jako drobną uwagę należy dodać, że wspominany Akagi jak i Kaiji to oryginalnie mangi autorstwa Nobuyki`ego Fukumoto, natomiast One Outs Shinobu Kaitani. Stąd też wyniknąć mogą pewne różnice, między tymi tytułami (m.in. w kresce, bo to Fukumoto stosuje tą, dla mnie miłą dla oka, „kanciastość” postaci).
PS. Masz ciekawe podejście do sportu zawodowego, bardzo idealistyczne. Dziś, gdy najlepsi zawodnicy zarabiają krocie, a nawet szantażują swoich pracodawców, czysto rozrywkowe podejście do sportu jest mrzonką. ;)