Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 7/10
fabuła: 6/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 11 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 562
Średnia: 7,02
σ=1,97

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Umineko no Naku Koro ni

zrzutka

„Znaj proporcjum, mocium panie”. Połączenie Higurashi… z klasycznym kryminałem… i jeszcze paroma innymi rzeczami.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

4 października 1986 r. Kinzou Ushiromiya, głowa bogatej rodziny, to stary ekscentryk, który od wielu lat nie wychodzi ze swojego pokoju w rodzinnej rezydencji na opuszczonej wyspie Rokkenjima. Przewidując jego rychłą śmierć, pozostali członkowie rodziny zbierają się na niej co roku, oficjalnie – żeby omówić rodzinne sprawy. W rzeczywistości dla starszego pokolenia (czwórki dzieci Kinzou wraz z małżonkami) spotkanie jest pretekstem do kłótni o to, jak podzielić spodziewany spadek po ojcu, a także komu przypadnie przywództwo. Natomiast młodsze pokolenie nie jest zainteresowane rodzinnymi waśniami i familijny zjazd to dla nich okazja do zobaczenia się z kuzynostwem. Nikt się nie spodziewa, że ten rok będzie się różnił od poprzednich… Wkrótce tajfun odcina wyspę od świata, a kolejne osoby padają ofiarą tajemniczych morderstw. Kto za nimi stoi? I w jaki sposób zabójstwa łączą się z rodzinną legendą o Beatrice, wiedźmie, która dawno temu dała Kinzou dziesięć ton złota w zamian za jego duszę? Przecież niemożliwe, żeby naprawdę istniała…

Jako fanka kryminałów, nie mogłam się oprzeć pokusie obejrzenia anime, którego początek brzmi jak żywcem wzięty z powieści Agathy Christie – mamy odizolowany dwór, mamy spadek, mamy morderstwa i podejrzanych… Ba, mamy nawet wiersz, który wyznacza kolejność i sposób popełniania zbrodni! Jednak ktoś, kto spodziewa się, że Umineko no Naku Koro ni to nastrojowy kryminał w klasycznym stylu, z pewnością będzie zawiedziony. Za podpowiedź może służyć już to, że anime powstało na podstawie gry typu visual novel, za którą odpowiedzialne jest studio 07th Expansion – twórcy słynnego Higurashi no Naku Koro ni. Przy omawianiu Umineko… nie można uciec od narzucających się skojarzeń z tamtą serią. Podobnie jak w Higurashi… nie będziemy mieli do czynienia z linearnie prowadzoną historią, lecz z wieloma wersjami tych samych wydarzeń, oglądanych z różnej perspektywy, a przyjęta na początku konwencja okazuje się tylko przykrywką. Pytanie brzmi – dla czego?

I tutaj pojawia się problem – nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Umineko no Naku Koro ni zostało podzielone na cztery epizody, z których tylko pierwszy można uznać za tradycyjną zagadkę kryminalną z elementami nadprzyrodzonymi. W kolejnych częściach świat zostaje podzielony na dwie sfery – rzeczywistą i magiczną, przy czym to ta druga wysuwa się na pierwszy plan. Odpowiedź na pytanie „Kto zabił?” przestaje być istotna, a głównym wątkiem staje się intelektualny pojedynek pomiędzy wiedźmą Beatrice a osiemnastoletnim Battlerem Ushiromiyą, który odmawia wiary w istnienie magii i stara się wyjaśnić morderstwa za pomocą racjonalnych metod. Przyznam, że widok kogoś, kto rozmawiając z wiedźmą, uparcie twierdzi, że wiedźmy nie istnieją, może się wydawać dziwny i już na początku odstraszyć część widzów. Jednak nie była to dla mnie zasadnicza wada – ostatecznie można zrozumieć postawę Battlera i zaakceptować ją jako niezbędną dla fabuły. Szkopuł tkwi gdzie indziej – twórcy najwyraźniej nie znają zasady, że co za dużo, to niezdrowo i do połączenia kryminału z magią dorzucają kolejne składniki, tworząc hybrydę, która nie wiadomo, gdzie ma głowę, a gdzie nogi. Tak więc odnajdziemy w Umineko… wątki romantyczne, supermoce, okultyzm i wierzenia japońskie jednocześnie, elementy komiczne, odwołania do fizyki kwantowej, makabreskę… Na dodatek wszystkie te elementy są nie tyle przerysowane, co wręcz doprowadzone do absurdu. Przykładem na to mogą być postaci pomocnic Beatrice, których imiona nawiązują do biblijnych demonów, lecz które wyglądem przypominają bardziej magical girls... w bardzo fanserwisowych strojach.

Teoretycznie można uznać, że stworzenie groteskowego świata było świadomym zabiegiem twórców, lecz moim zdaniem jest to zabieg nieudany – proporcje zostały zachwiane i natężenie kiczu całkowicie zabiło klimat. Klimat, który powinien być głównym walorem tej serii i na który bardzo liczyłam po pierwszych odcinkach. Niestety, nici z atmosfery osaczenia i tajemnicy – akcja pędzi w tak zawrotnym tempie, że nie ma czasu na wczucie się w sytuację, a jej absurdalność wcale w tym nie pomaga. Także sprawa morderstw nie zrobiła na mnie wrażenia – chociaż muszę tutaj ostrzec osoby, które nie przepadają za przemocą i krwią, żeby trzymały się od Umineko… z daleka. Anime zawiera dużo brutalnych scen, a sposób popełniania niektórych zbrodni może się wydać niesmaczny (czasem nawet dosłownie…). Ja natomiast powtórzę za Hanną Krall, że „kropla krwi przeraża, zaś jej hektolitry działają znieczulająco” i może właśnie z tego powodu masowa ilość makabry nie wywołała we mnie żadnych uczuć – nawet wstrętu.

Fabuła sprawia wrażenie prowadzonej chaotycznie i choć wszystkie epizody są ze sobą połączone, łatwo się w niej pogubić. Wydarzenia obejmują bowiem kilka planów czasoprzestrzennych naraz, co w założeniu ma przybliżać poszczególne elementy intrygi poprzez skupienie się na losach jej wybranych uczestników. Jednak zamiast odpowiadać na nurtujące pytania, zdaje się prowokować nowe. Miałam wrażenie, że obserwuję nie kolejne fragmenty złożonej układanki, lecz labirynt­‑kłącze, w który zaplątali się twórcy. Zakończenie jest otwarte, co może sugerować, że powstanie kontynuacja – w końcu Umineko no Naku Koro ni jest ekranizacją zaledwie połowy gry. Możliwe, że kolejna seria wyjaśni pozostałe wątpliwości i połączy wszystkie wątki w logiczną całość. Jednak nawet w tym przypadku dotychczasowe zakończenie jest niesatysfakcjonujące: sprawia wrażenie zrobionego na siłę i pozbawionego impetu.

Słabość fabuły jest po części spowodowana postaciami. Już na samym początku twórcy utrudnili sobie zadanie, wprowadzając aż osiemnastu uczestników wydarzeń. Trudno zadbać o dokładne przedstawienie tak dużej liczby osób. W rezultacie niemal każda z postaci jest płytka, bardziej sprawiając wrażenie kukiełki, która ma określone zadanie do wykonania, niż prawdziwego człowieka. Bohaterowie mają nieznośną skłonność do mówienia aforyzmami, a w obliczu śmierci część z nich zachowuje się, jakby ich ulubioną lekturą była Pieśń o Rolandzie. O pomstę do nieba woła ich reakcja na zabójstwa – nie jestem w stanie uwierzyć, że w miarę zdrowa emocjonalnie osoba w momencie, gdy widzi brutalnie zamordowanych najbliższych, stwierdzi jedynie z emfazą „Och, jakież to okrutne!”, uroni kilka łez, po czym z zimną krwią zacznie się zastanawiać, kto dokonał zbrodni. Tak samo nierealistycznie ukazane są wątki romantyczne, które w założeniu miały chyba zwiększać wymiar tragedii. Zamiast tego dostajemy jednak kiepski melodramat przeładowany patosem. Jednocześnie do wątpliwej jakościowo mieszanki, o której wspominałam wcześniej, trzeba dołożyć jeszcze psychoanalityczne zabawy, gdyż mało który z bohaterów jest zupełnie zrównoważony psychicznie, a źródeł tego należy szukać w traumatycznym dzieciństwie. Jednym z ważniejszych wątków jest patologiczna relacja Rosy Ushiromiya z dziewięcioletnią córką Marią – i przykro mi to powiedzieć, ale jest to chyba jedyna wiarygodna i silna więź międzyludzka w tym anime, zwłaszcza w zestawieniu ze sztucznym romansem.

Oczywiście, są bohaterowie bardziej skomplikowani. Na pewno trzeba tu wspomnieć o głównej antagonistce, Beatrice, będącej tym elementem, który trzymał mnie przy ekranie. Piękna, bezwzględna wiedźma jest szalenie charyzmatyczną postacią. Sposób, w jaki bawi się uczuciami innych, wykorzystując je dla własnych celów, paradoksalnie wzbudza sympatię. A już jej „wiedźmowy”, zły śmiech całkowicie podbił moje serce. Niestety (przynajmniej moim zdaniem) okazuje się bardziej ambiwalentną osobą niż się zdaje na początku, co odbiera jej część uroku. Po drugiej stronie, jako protagonista, stoi Battler. Cóż, przyznam, że miałam nadzieję, iż będzie on stylizowany na genialnego detektywa, który bez problemu rozwiązuje nawet najtrudniejsze zagadki. Nic z tego, Battlera trudno nazwać inteligentną osobą, a jego główną broń stanowią bezczelność i upór. Toczona przez niego walka z magią jest tyleż desperacka, co pozbawiona logiki i na umysłowe pojedynki nie ma co liczyć. Poza Beatrice spodobały mi się pozostałe postaci przynależące do świata nadprzyrodzonego (zwłaszcza wiecznie ironiczny demoniczny lokaj Ronove), które miały w sobie więcej iskry niż wszyscy ludzcy bohaterowie razem wzięci. Z drugiej strony nie wiem, czy wpychanie kolejnych osób do 26­‑odcinkowej serii było najlepszym pomysłem…

Od strony wizualnej Umienko no Naku Koro ni jest przyjemne dla oka, choć nierówne. Na pochwałę zasługuje ciekawa, jednocześnie nasycona i mroczna kolorystyka. Projekty postaci są ładne, choć nie obyło się bez wielkich poduszek powietrznych w miejscu biustu u kobiet. Mimika jest dopracowana, przynajmniej na zbliżeniach. Skupiono się zwłaszcza na wyrazistym ukazaniu negatywnych emocji, w niemal zdeformowany sposób, rozpoznawalny dla osób obeznanych z Higurashi no Naku Koro ni. Animacja jest płynna, jednak stosowana raczej oszczędnie – można to zauważyć w statycznych scenach, gdzie rzadko porusza się ktoś poza mówiącą w danej chwili postacią. Tła są na tylko szczegółowe, by nie raziły pustką, jednak nic poza tym. Ogółem – jest dobrze, lecz bez fajerwerków. Zupełnie inaczej ma się sprawa z muzyką, która jest jedną z lepszych, z jakimi się zetknęłam w anime. Opening, Katayoku no Tori, to pełne dynamizmu i dramatycznego wyrazu połączenie japońskiego wokalu z chóralnymi partiami śpiewanymi w języku włoskim. Towarzyszy mu znakomita animacja, która w interesujący sposób ukazuje bohaterów wydarzeń i wybrane elementy intrygi. Animacja ta przy każdym epizodzie jest trochę inna, dostosowując się do zmian w przedstawianej historii. Ending, la divina tragedia ~Makyoku~, ma mocniejsze brzmienie, co po dodaniu „demonicznego”, zachrypniętego wokalu Jimanga tworzy niepokojącą atmosferę. Mam wrażenie, że cały klimat przeznaczony dla Umineko… skrył się właśnie w muzyce. Reszta ścieżki dźwiękowej również jest bardzo dobra i różnorodna, wykorzystując zarówno utwory elektroniczne, jak i organowe.

W tym momencie jako recenzentka powinnam określić, dla kogo jest ta seria… Właściwie nie wiem, łatwiej jest mi stwierdzić, komu jej nie polecam – z pewnością nie jest przeznaczona dla osób o słabych nerwach, które odrzucają horrory w stylu Higurashi no Naku Koro ni. Natomiast fani tamtej serii mogą się poczuć rozczarowani, podobnie jak miłośnicy kryminałów. Jednak nie wykluczam, że są osoby, które potrafią przymknąć oko na nieścisłości i niejasności fabularne i którym seans Umineko… sprawi przyjemność, a nawet, kto wie, może odnajdą w nim klimat, którego mi tak dotkliwie brakowało.

Dżul, 13 marca 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio DEEN
Autor: 07th Expansion, Ryuukishi07
Projekt: Youko Kikuchi
Reżyser: Chiaki Kon
Scenariusz: Toshifumi Kawase
Muzyka: Masatoshi Moriwaki, Shin'ichi Sakurai

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Umineko no Naku Koro ni na forum Kotatsu Nieoficjalny pl