x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Rozwlekając temat: jak teraz nagminnie ekranizowane są urocze okruchy życia o gimnazjalistkach, tak w latach 80‑tych i 90‑tych pełno było krwawych historyjek o ofiarach okrutnych eksperymentów/organizacji/kultów które zyskują super moce i wyżynają swoich gnębicieli do nogi. I Baoh idealnie wpisuje się w ten nurt. Masa trupów, niekiedy pozbawionych życia w wyjątkowo paskudny sposób. Główny bohater któremu mamy współczuć, mimo iż jest masowym mordercą (bo przecież działa w obronie własnej i tych, których kocha i w ogóle jest taki biedny i nieszczęśliwy i niewinny), a który zmienia się w niezniszczalne monstrum. I zua organizacja, która jest zua do szpiku kości. I niewinna dzieweczka którą chcą skrzywdzić. I pracownicy zuej organizacji, którzy są jeszcze gorsi i generalnie jest głośno i mocno kretyńsko, bo jakoś w tym całym natłoku wydarzeń zapomniano o fabule.
Czy polecam? Nie. Nie jest to tragiczne anime, miłośnikom brutalności może się nawet spodobać, ale jednocześnie nie ma nic, co by je wyróżniało na plus. A i w tym okresie powstawały dziesiątki lepszych wariacji na ten temat. Moja rada? Poszukajcie czegoś innego, na Baoha szkoda czasu.
Suisho Kasumi
11.02.2013 23:52 Baoh, czyli jak nie ekranizować Arakiego
Miałam już okazję przeczytać mangowy pierwowzór, który uważam za niezły – ot, wczesny Araki, może nie jest to na poziomie JoJo ale pod wieloma względami go przypomina, i choćby z tego powodu warto się zapoznać. Z ciekawości obejrzałam anime, tylko po to by stwierdzić że jest tragiczne.
Podstawowy problem polega na tym, że postanowiono ścisnąć dwutomową mangę, której porządne zekranizowanie wymaga przynajmniej trzech godzin materiału, w film trwający niecałą godzinę. A w tym celu w praktyce zekranizowano tylko sam początek (pierwsze trzy rozdziały) i sam koniec (ostatni rozdział) mangi, wrzucając jeszcze pomiędzy parę elementów z pozostałych 5 rozdziałów żeby to jakoś powiązać do kupy. I w ten sposób wywalono praktycznie wszystko, dzięki czemu mangę dało się lubić, bo nawet to co zostało wykorzystane udało się okroić, miejscami wywrócić o 180 stopni i generalnie schrzanić. Istotne wyjaśnienia, jak to jak funkcjonuje Baoh, że nie posługuje się zwykłymi zmysłami, albo że cały pociąg należał do zuowrogiej organizacji? A gdzie tam, lepiej wcisnąć gadkę dlaczego Sumire ma tak a nie inaczej na imię, o czym w mandze nie ma ani słowa. Sama Sumire była w oryginale rezolutna, cwana i pyskata, czego anime nie daje nam zauważyć, w zamian dając jej moce których mieć nie powinna. Wyleciało kilka ciekawszych prób ataku na Baoha, z wykorzystaniem zmutowanych zwierząt, hipnozy czy enzymów dzbanecznika. Podobnie jak wyleciała sympatyczna para wiejskich staruszków, u której na krótko schroniła się nasza dwójka. Nawet scena z nożownikiem, choć bardzo podobna w obu wersjach, była w mandze lepiej rozegrana. Jedyne co w anime przedstawili w miarę wiernie to zdolności Baoha oraz poziom makabry. Acha, byłabym zapomniała: wg mangi „zuowroga organizacja”, nb. przynajmniej w amerykańskim wydaniu zwana Judas Group, była pokrewna niesławnej Jednostce 731 i dość regularnie w okrutny sposób likwidowała zarówno niewygodnych świadków, jak i nieudolnych podwładnych. A Baoh był w stanie wyczuwać emocje i zamiary, i technicznie działał tylko w obronie.
Sugeruję omijać, a zamiast tego zapoznać się z mangą.
C.Serafin
13.11.2012 21:17 Miks Elfen Lied, Devilmana i sztampowego filmu akcji.
Zaczyna się sztampowo. Jakaś smarkula ucieka w pociągu przed zuą sekretarką w miniówie i dwoma żołnierzami, docierając w końcu do wojskowego wagonu. Pech sprawia, ze wewnątrz niego znajduje się specjalny sarkofag z potworem w środku, który przypadkiem zostaje przez nią uwolniony i po zabiciu paru wojskowych nieświadomie pomaga dziewuszce w ucieczce. Przy okazji okazuje się że potwór nie jest tak straszny jak go malują i o ile się go nie wkurzy jest zwykłym nastolatkiem z amnezją, nad którym pewna zuowroga organizacja zbyt długo eksperymentowała.
Problem tylko w tym, że z każdą kolejną minutą film coraz nagatywniej zaskakuje. Już po kilkunastu minutach fabuła niemile zadziwia pomysłem z wysłaniem przeciwko bohaterom wybitnego zabójcy, uzbrojonego (uwaga!) wyłącznie w nóż i atakującego ich w biały dzień na środku ulicy, tylko po to by zaraz potem zapalić sobie papieroska i pozwolić im uciec. Choć to i tak nic w porównaniu do jakiegoś indiańskiego szamana magicznie roztapiającego wszystkiego co dotknie, pasującego tu jak kwiatek do kożucha i sporych luk w fabule. Natomiast największą tragedia jest… ending. O dziwo nie chodzi mi o samą muzykę lecz jej tekst, brzmiący jakby ktoś się nabijał z fabuły i widzów w wyjątkowo niesmaczny sposób. No bo jak to słuchać ckliwej muzyczki o miłości do kobiety i szlachetnym poświęceniu skoro przez całe anime bohater wyrzynał ludzi w okrutny sposób.
A plusy? O dziwo kreska i animacja są niezłe, choć na wpół karykaturalne projekty postaci nie należą do najlepszych. Tytuł może się też spodobać miłośnikom chlustających wiader krwi, bo sposoby zadawania śmierci są wyjątkowo odrażajace i krwawe. No, ale to wszystko.
Czy polecam? Nie. Nie jest to tragiczne anime, miłośnikom brutalności może się nawet spodobać, ale jednocześnie nie ma nic, co by je wyróżniało na plus. A i w tym okresie powstawały dziesiątki lepszych wariacji na ten temat. Moja rada? Poszukajcie czegoś innego, na Baoha szkoda czasu.
Baoh, czyli jak nie ekranizować Arakiego
Podstawowy problem polega na tym, że postanowiono ścisnąć dwutomową mangę, której porządne zekranizowanie wymaga przynajmniej trzech godzin materiału, w film trwający niecałą godzinę. A w tym celu w praktyce zekranizowano tylko sam początek (pierwsze trzy rozdziały) i sam koniec (ostatni rozdział) mangi, wrzucając jeszcze pomiędzy parę elementów z pozostałych 5 rozdziałów żeby to jakoś powiązać do kupy. I w ten sposób wywalono praktycznie wszystko, dzięki czemu mangę dało się lubić, bo nawet to co zostało wykorzystane udało się okroić, miejscami wywrócić o 180 stopni i generalnie schrzanić. Istotne wyjaśnienia, jak to jak funkcjonuje Baoh, że nie posługuje się zwykłymi zmysłami, albo że cały pociąg należał do zuowrogiej organizacji? A gdzie tam, lepiej wcisnąć gadkę dlaczego Sumire ma tak a nie inaczej na imię, o czym w mandze nie ma ani słowa. Sama Sumire była w oryginale rezolutna, cwana i pyskata, czego anime nie daje nam zauważyć, w zamian dając jej moce których mieć nie powinna. Wyleciało kilka ciekawszych prób ataku na Baoha, z wykorzystaniem zmutowanych zwierząt, hipnozy czy enzymów dzbanecznika. Podobnie jak wyleciała sympatyczna para wiejskich staruszków, u której na krótko schroniła się nasza dwójka. Nawet scena z nożownikiem, choć bardzo podobna w obu wersjach, była w mandze lepiej rozegrana. Jedyne co w anime przedstawili w miarę wiernie to zdolności Baoha oraz poziom makabry.
Acha, byłabym zapomniała: wg mangi „zuowroga organizacja”, nb. przynajmniej w amerykańskim wydaniu zwana Judas Group, była pokrewna niesławnej Jednostce 731 i dość regularnie w okrutny sposób likwidowała zarówno niewygodnych świadków, jak i nieudolnych podwładnych. A Baoh był w stanie wyczuwać emocje i zamiary, i technicznie działał tylko w obronie.
Sugeruję omijać, a zamiast tego zapoznać się z mangą.
Miks Elfen Lied, Devilmana i sztampowego filmu akcji.
Problem tylko w tym, że z każdą kolejną minutą film coraz nagatywniej zaskakuje. Już po kilkunastu minutach fabuła niemile zadziwia pomysłem z wysłaniem przeciwko bohaterom wybitnego zabójcy, uzbrojonego (uwaga!) wyłącznie w nóż i atakującego ich w biały dzień na środku ulicy, tylko po to by zaraz potem zapalić sobie papieroska i pozwolić im uciec. Choć to i tak nic w porównaniu do jakiegoś indiańskiego szamana magicznie roztapiającego wszystkiego co dotknie, pasującego tu jak kwiatek do kożucha i sporych luk w fabule. Natomiast największą tragedia jest… ending. O dziwo nie chodzi mi o samą muzykę lecz jej tekst, brzmiący jakby ktoś się nabijał z fabuły i widzów w wyjątkowo niesmaczny sposób. No bo jak to słuchać ckliwej muzyczki o miłości do kobiety i szlachetnym poświęceniu skoro przez całe anime bohater wyrzynał ludzi w okrutny sposób.
A plusy? O dziwo kreska i animacja są niezłe, choć na wpół karykaturalne projekty postaci nie należą do najlepszych. Tytuł może się też spodobać miłośnikom chlustających wiader krwi, bo sposoby zadawania śmierci są wyjątkowo odrażajace i krwawe. No, ale to wszystko.