Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 8/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 49
Średnia: 7,14
σ=1,84

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tennis no Ouji-sama: Futari no Samurai - The First Game

zrzutka

Mariaż tenisa i intrygi sensacyjnej oraz o tym, dlaczego wyginęły dinozaury. Pierwsze kinowe podejście cyklu Tennis no Ouji­‑sama.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: anulka406

Recenzja / Opis

Tuż po zakończeniu turnieju regionalnego Kantou członkowie klubu tenisowego Seigaku otrzymują zaproszenie na rejs luksusowym promem wycieczkowym. Oczywiście nie za darmo; główną atrakcją podczas podróży ma być turniej, w którym chłopcy zmierzą się z drużyną właściciela promu. Szybko jednak okazuje się, że coś jest nie tak – jedzenie smakuje koszmarnie, rzekome kosztowne marmury zdobiące wnętrza to tylko tania okładzina, zaś cały statek jest jedną wielką jaskinią hazardu. Co gorsza, właściciel próbuje wymóc na młodych sportowcach przegraną. Sytuację komplikuje fakt, iż jeden z przeciwników przedstawia się jako starszy brat Ryoumy, Ryoga Echizen!

Po długiej pierwszej serii, skupiającej się głównie na rozgrywkach sportowych, scenarzyści postanowili urozmaicić fabułę Tennis no Ouji­‑sama wątkiem sensacyjnym. Co prawda w pierwszej pełnometrażowej produkcji nie zabrakło efektownych pojedynków na korcie, ale równie dużo miejsca poświęcono zmaganiom młodych zawodników Seigaku z przestępczym półświatkiem. W wyniku tych zabiegów upiększających powstała najsłabsza część cyklu przygód Ryoumy i spółki. O ile jestem w stanie wybaczyć autorowi oryginału zupełnie nierealistyczne podejście do tenisa (chociaż, jak pokazuje tegoroczny Australian Open, i bez supermocy ten sport może być niesamowicie efektowny), o tyle zestawienie przez scenarzystów bandy małolatów ze zorganizowaną grupą przestępczą jest już totalnym nieporozumieniem. Niezależnie od tego, jak silni są chłopcy na korcie, biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, nie powinno się to przekładać na codzienne życie. Ta część fabuły została przedstawiona przez Konomiego wiernie i bez zbędnych fajerwerków: wystarczy, że były one obecne podczas meczów. Tymczasem w filmie nawet potencjalni zabójcy uzbrojeni w noże i inne niebezpieczne narzędzia nie stanowią zagrożenia dla uczniów Seigaku, a przypominam, że najstarsi z nich mają zaledwie czternaście lat. Pomijam już fakt, że szkoła nie sprawdziła, czy zapraszający są ludźmi godnymi zaufania, a jedyną osobą, która zauważyła, że coś jest nie tak, okazał się Atobe. Nie wymagam od anime cudów w postaci całkowitej zgodności z obowiązującą rzeczywistością, ale na bogów, wszystko ma swoje granice i stadko małolatów pokonujące pokaźną grupę przestępców za pomocą rakiet i piłek do tenisa jednak się w nich nie mieści.

Zaletą są za to pojedynki sportowe, zwłaszcza ten w wykonaniu braci Echizen. Szkoda, że w porównaniu do wątku sensacyjnego dostały znacznie mniej miejsca, acz należy wspomnieć, że i tym razem animowany tenis wzniósł się na wyżyny absurdu. Mecz rozgrywany pod wodą, w czasie pożaru? Nie ma rzeczy niemożliwych. Przy okazji meczu Tezuki scenarzyści postanowili dorzucić swoje trzy grosze do teorii dotyczących wyginięcia dinozaurów. To nie meteoryt ani ogólnoświatowy kataklizm spowodowały śmierć przodków dzisiejszych gadów, a niezwykłe, wręcz destrukcyjne umiejętności kapitana Seigaku! Serio, to trzeba zobaczyć, scena idealnie wpisuje się w historię najgłupszych przedstawień w anime…

Cóż, Tennis no Ouji­‑sama: Futari no Samurai – The First Game jest totalną porażką fabularną, a i zmagania sportowe prezentują się nie tak interesująco, jak w poprzednich częściach cyklu. Mimo to nie uważam czasu poświęconego na seans za stracony, gdyż w ostatecznym rozrachunku znowu mogłam zobaczyć moich ulubieńców. Jedynym sensownym powodem, aby obejrzeć tę produkcję, jest przywiązanie do doskonale znanych bohaterów, gdyż wszystko inne zawodzi. Absolutnie uroczym dodatkiem i najjaśniejszym punktem na fabularnym firmamencie filmu, okazało się wprowadzenie nowego bohatera, czyli Ryogi Echizena. Bardzo żałuję, że Takeshi Konomi (który czuwał nad produkcją pierwszej kinówki) nie zdecydował się wcześniej przedstawić czytelnikom i widzom starszego brata Ryoumy. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że jego historia jest cokolwiek naciągana i mimo kilku sensownych wyjaśnień oraz całego mnóstwa przypuszczeń nadal ma więcej znaków zapytania niż solidnych podstaw. Niestety długość produkcji nie pozwala ani na dokładniejsze zapoznanie się z Ryogą, ani na lepsze poznanie jego relacji z bratem. I uważam to za wielką stratę, gdyż niewykorzystany w ten sposób potencjał jest naprawdę ogromny. Na pierwszy rzut oka chłopak jest niesamowicie podobny do młodszego braciszka – równie zadziorny i pewny siebie, ale widać, iż ma również w sobie dużo z ojca – jego zamiłowanie do podróży oraz wolności. To zdecydowanie nie jest typ, który pozwala sobą dyrygować. Cóż, fanów starszego członka klanu Echizen mogę jedynie pocieszyć, że to nie koniec jego kariery w cyklu Tennis no Ouji­‑sama. Natomiast groźni antagoniści pozostają mdłą i nieciekawą masą, która plącze się bezużytecznie po planie. Nawet zepsuty miliarder nie pozostawia po sobie większego wrażenia, może poza tym, że ma fatalny gust. Właściwie nie mam nawet o to żalu do twórców, ponieważ nie jest to seria, w której pojawiają się klasyczne czarne charaktery – wszyscy bohaterowie pretendujący do tego miana i tak okazują się sympatyczni. Co prawda akurat w tym przypadku przemiany brak, ale wyraźnie widać, iż nijakość „głównego złego” wynika z braku doświadczenia w tworzeniu takich postaci.

Od strony technicznej film także pozostawia sporo do życzenia, zapewne dlatego, że miał on premierę w 2005 roku, czyli rok przed nakręceniem Tennis no Ouji­‑sama: Zenkoku Taikai Hen, w którym pojawiły się nowe projekty postaci. Nieco krzywe i niedokładne sylwetki (chociaż i tak lepsze niż w serii telewizyjnej) nie są jednak największym problemem. Znacznie gorzej prezentuje się wyjątkowo żywa paleta barw, a także strasznie sztuczne efekty komputerowe, których nie brakuje. To pierwsze znakomicie widać po strojach bohaterów – co jak co, ale takiej barwnej wścieklizny, jaką zafundowali graficy młodym tenisistom, dawno nie widziałam. Gdyby ten film powstał w połowie lat 80., nie miałabym zastrzeżeń, ale fioletowe, łososiowe czy turkusowe garnitury z kontrastującymi kwiatkami w butonierkach i szerokimi barami, są jak na standardy współczesne nieprawdopodobną przesadą. Toż to gwałt na moim poczuciu estetyki, a i żaden szanujący się nastolatek nie ubrałby się w coś takiego za Chiny Ludowe! Co do efektów komputerowych – jest ich zdecydowanie za dużo, komputerowo generowana murawa kortu wypala oczy intensywnością, a „pudełkowe” tła straszą tanią animacją. Odważne kadrowanie i szybkie najazdy kamery na postacie (często pod dziwnym kątem) zamiast świadczyć o wysokim kunszcie twórców, obnażają wszystkie niedoróbki. Wizualnie jest płasko, krzywo i krzykliwie, a to sytuacja niedopuszczalna, kiedy mamy do czynienia z produkcją przeznaczoną do wyświetlania w kinie.

Muzycznie film prezentuje się nieprawdopodobnie ubogo. Ścieżka dźwiękowa jest praktycznie niezauważalna, a ilość kompozycji woła o pomstę do nieba. Jeśli dodać do tego, że po raz kolejny postawiono na niskiej jakości elektronikę, dopełnia się obraz nędzy i rozpaczy. Sytuacji zupełnie nie ratuje bardzo przeciętna piosenka towarzysząca napisom końcowym. W porównaniu z serialem jest gorzej niż przeciętnie.

Tennis no Ouji­‑sama: Futari no Samurai – The First Game to produkcja skierowana do wyjątkowo zagorzałych fanów cyklu, którym do szczęścia wystarczy kolejne spotkanie z ulubionymi bohaterami. Istotne jest, kiedy widz zdecyduje się na seans filmu; najlepiej obejrzeć go zaraz po zakończeniu serii telewizyjnej, a przed rozpoczęciem części o mistrzostwach kraju. Niestety, różnica w poziomie jest zbyt wielka, by jej nie zauważyć – zresztą nawet gdyby ciąg dalszy nie istniał, pierwsza kinówka pozostaje fabularnym niewypałem. Moim zdaniem mimo wszystko warto, dla brata Ryoumy oraz Atobe w liliowym szlafroku z falbankami. Na resztę niech spadnie ciężka zasłona milczenia.

moshi_moshi, 12 lutego 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Production I.G.
Autor: Takeshi Konomi
Projekt: Akiharu Ishii
Reżyser: Takayuki Hamana
Scenariusz: Atsushi Maekawa
Muzyka: Cheru Watanabe

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Tennis no Ouji-sama na forum Kotatsu Nieoficjalny pl