Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

1/10
postaci: 1/10 grafika: 1/10
fabuła: 1/10 muzyka: 1/10

Ocena redakcji

1/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 1,00

Ocena czytelników

2/10
Głosów: 104
Średnia: 1,63
σ=1,76

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Hametsu no Mars

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 2005
Czas trwania: 20 min
Tytuły alternatywne:
  • Mars of Destruction
  • 破滅のマルス
Postaci: Obcy, Policja/oddziały specjalne; Pierwowzór: Gra (inna); Miejsce: Japonia; Czas: Przyszłość; Inne: Mechy
zrzutka

Jacyś kosmici (chyba), mroczny kombinezon bojowy (bo tak twierdzi główny bohater), tęczowowłose panienki z karabinami, mrok, cierpienie i ogólna rozpacz w ciapki… Cholera wie, o czym miało być to anime, ale można się pośmiać.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Dawid_06660

Recenzja / Opis

Z bliżej nieznanych przyczyn powracający z Marsa statek ulega zniszczeniu w ziemskiej atmosferze. Akcja przenosi się kilka miesięcy do przodu i mamy okazję obserwować trzy dziewoje, które próbują walczyć z dziwnymi istotami zwanymi isekijin. Jedna z panien ginie w widowiskowy sposób i gdyby nie pomoc niejakiego Takeru, pozostałe dziewczyny spotkałby taki sam los. Jak się później dowiadujemy, wszyscy należą do Ani­‑undefinited Ancients Special Team – elitarnej jednostki zajmującej się między innymi walką ze wspomnianymi wyżej potworami…

Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których nie śniło się filozofom, chciałoby się powiedzieć po seansie Hametsu no Mars. Ta krótka produkcja dzielnie zapracowała na miano jednego z najgorszych anime, jakie kiedykolwiek powstały i nawet fakt, że jest to jedynie „dodatek” do wyprodukowanej przez Idea Factory gry na PlayStation 2, nie stanowi okoliczności łagodzącej. Serio, takiego nagromadzenia kiczu, tandety i czystego chaosu nie widziałam nigdy! W przypadku tej OAV trudno mówić o jakiejkolwiek fabule czy założeniach, gdyż większość wydarzeń zostaje zasugerowana widzowi poprzez jakieś mgliste migawki z przeszłości, pourywane rozmowy czy gesty bohaterów (jak one wyglądają, to inna sprawa). Całość ma niecałe dwadzieścia minut, w czasie których twórcy chcieli chyba stworzyć coś na miarę 2001: Odysei kosmicznej Stanleya Kubricka, ale jakoś im nie wyszło… Tak naprawdę do tej produkcji można dorobić dowolną teorię i z powodzeniem ją obronić, ponieważ jak napisałam wcześniej, wszystkie wydarzenia są zaledwie zasugerowane, a ich poskładanie w logiczną całość pozostawiono widzowi. Jeżeli ktoś jest miłośnikiem science­‑fiction i mechów, z pewnością domyśli się, że Takeru nie przywdziewa tajemniczego kombinezonu, w którym walczy, z własnej woli, a także, że jest silnie skonfliktowany z ojcem. Tropiciele wątków miłosnych zapewne zauważą (chociaż biorąc pod uwagę jakość grafiki, może i nie) zatroskane spojrzenia jednej z dziewcząt, kierowane w stronę bohatera, a fani haremówek będą go łączyć z kolejnymi tęczowowłosymi koleżankami. Acz równie dobrze można sobie wyobrazić, że to anime z gatunku magical girls albo wstęp do hentai… Wszystko zależy od potęgi wyobraźni oglądającego lub ilości spożytego przed seansem alkoholu.

Cóż, o bohaterach nie da się napisać zbyt wiele, poza tym, że są i prawdopodobnie zostali pozbawieni mózgów. Takeru ma problem, a nawet kilka, ale jasno jest ukazany tylko ten z kombinezonem, reszty należy się domyślać po postawie chłopaka – wiecznie skulonej. Trudno zresztą odmówić mu racji, jeżeli chodzi o niechęć do tajemniczego „przyodziewku” – też bym miała problem, gdyby ściskał mnie w talii tak jak gorset wiązany przez Mammy ściskał Scarlett O’Harę, że nie wspomnę o konieczności wejścia do skrzyżowania trumny z krzyżem, aby go założyć. Przy okazji warto wspomnieć, że do elitarnej jednostki chyba przyjmują z łapanki, bo żadna z widocznych na ekranie pań nie zachowuje się w sposób, który świadczyłby o tym, że ma pojęcie, co robi. Najlepszym przykładem są sceny walk, kiedy dziewuszki łaskawie czekają, aż przeciwnik zaatakuje pierwszy, a dopiero potem otwierają ogień. Chociaż z drugiej strony, skoro dostały broń, która i tak średnio szkodzi tajemniczym istotom, to w zasadzie nie ma znaczenia, kiedy zaczną jej używać. I tak wszystko przebija scena diagnozowania dziewczynki bez głowy, ale podziwiam zaangażowanie lekarzy: większość ich kolegów nie traciłaby czasu, tylko od razu odesłała bezgłowe ciało do kostnicy. W ramach podsumowania akapitu o bohaterach napiszę tylko, że Takeru cierpi, a jego koleżanki mają kolorowe włosy…

Kolejnym elementem Hametsu no Mars, który okazał się gwoździem do trumny, jest oprawa audiowizualna. Całość tylko w niewielkim stopniu różni się od pokazu slajdów, naprawdę nigdy nie sądziłam, że zobaczę anime tak złe. Same projekty postaci może nie są jakieś tragiczne, gdyż ostatecznie wyglądają poprawnie anatomicznie, a i jakichś strasznych krzywizn nie zauważyłam, ale… Wszystko jest koszmarnie statyczne, bohaterowie ledwo poruszają ustami, twarze pozostają bez wyrazu, a ruchy ciała są niezgrabne i powolne. W ogóle rzadko widać postacie w całości, ponieważ graficy, chyba w ramach oszczędności, nagminnie prezentują je od pasa w górę, przy czym zgięcie ręki to najbardziej dynamiczna czynność, na jaką stać bohaterów. Tła równie dobrze mogłyby nie istnieć, bo i tak praktycznie ich nie widać – pozostają zasłonięte twarzami postaci, wybuchami tudzież po prostu spowija je ciemność. Kolejny problem to bardzo zła synchronizacja dialogów i ruchów ust, chociaż seiyuu też się nie popisali, odczytując swoje kwestie bez krzty zaangażowania. Być może w ramach większych oszczędności, dialogi zostały wygenerowane komputerowo…

Przy opisie fabuły wspomniałam o Odysei kosmicznej – to skojarzenie nasuwa się samo zaraz przy pierwszej scenie. Oto widzimy z kosmosu Ziemię, a wizji tej towarzyszy podniosła muzyka klasyczna. Problem polega na tym, że o ile cenię sobie kompozycje Wagnera czy Beethovena wykorzystane w tej produkcji, o tyle w połączeniu z obrazem brzmią one kuriozalnie. Miało być dramatycznie, poważnie i podniośle, a wyszło tragikomicznie. To nawet nie jest szczególnie zabawne, gdyż utwory pojawiają się zupełnie losowo, włączane i wyciszane od niechcenia, jakby komuś z ekipy pracującej przy anime podczas nagrywania nagle dzwonił telefon komórkowy. Ścieżka dźwiękowa jest z zupełnie innej bajki i pasuje do „fabuły” jak pięść do nosa.

Zachęcona komentarzami, skusiłam się na seans Hametsu no Mars, licząc tylko i wyłącznie na piękną katastrofę, ale rzeczywistość okazała się nie tak różowa. Bawiłam się średnio, chociaż przyznaję, że niektóre sceny rozłożyły mnie na łopatki. Wydaje mi się, że jednak lepiej na trzeźwo tego nie dotykać lub zaprosić na seans grupę znajomych, inaczej można się bardzo rozczarować. Produkcja dostaje ode mnie zasłużone pięć jedynek, bo autentycznie nie widzę sensu naciągać oceny o jedno oczko z jakiegoś błahego powodu, skoro całość pozostaje totalnym dnem, a i każda ze składowych wyżej jak dwa nie podskoczy. Gdyby to była picture drama, też dostałaby najniższą notę, bo te zazwyczaj zdobią ładne i dopracowane grafiki, a i gra seiyuu stoi na wysokim poziomie. Tymczasem Hametsu no Mars nie reprezentuje sobą niczego, to „animowana” nędza i rozpacz o niczym i dla nikogo.

moshi_moshi, 27 grudnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Wao! World
Autor: Idea Factory
Reżyser: Yoshiteru Satou