Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 18
Średnia: 7,11
σ=1,33

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Gamer2002)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Mazinkaiser SKL

zrzutka

„Jeśli Bóg stanie nam na drodze, przetniemy go na pół! Jeżeli zrobi to Diabeł, zarobi kulkę w łeb! Nie obchodzi nas dobro i zło! Walczymy, bo lubimy! Niszczymy, bo lubimy!” – oto, szanowni państwo, nasi bohaterowie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: 616

Recenzja / Opis

Motyw zmiany warty, sytuacji, kiedy bohater, którego znamy i kochamy, odchodzi, a jego miejsce zajmuje nowy, jest popularny i często wykorzystywany. Nie cieszy się on jednak zbytnią popularnością w niektórych środowiskach, zwłaszcza nastawionych na komercyjny sukces, gdzie taka zmiana może spowodować utratę fanów, których przyciągała właśnie postać głównego bohatera. Niekiedy, jak w przypadku słynnego Dragon Balla, naciski fanów i wydawców mogą nawet zmusić autora do przywrócenia starego herosa i umieszczenia go ponownie w centrum wydarzeń. Dlatego cieszą twórcy, którzy nie boją się stosować takich zabiegów. Do takich właśnie twórców z całą pewnością należą Go Nagai i Ken Ishikawa z Dynamic Productions – motyw ten często przewija się w ich mangach z gatunku super robot. Saga Getter Robo Ishikawy jest tego pełna – niemalże w każdej części możemy poznać nowych pilotów, którzy zastępują swych poprzedników, a jedyny wyjątek istnieje tylko po to, by wyjaśnić, czemu zespół z Getter Robo G nie mógł stawić czoła zagrożeniu z Getter Robo Go. Go Nagai używa tego chwytu w kolejnych częściach sagi Mazingera Z – w pierwszej części bohaterem jest Kouji Kabuto, który dosiada robota mogącego uczynić go bogiem albo diabłem, by stawić czoła złowrogiemu Doktorowi Hellowi. Po nim przychodzi Tetsuya Tsurugi, w Great Mazingerze stawiający czoła zakusom rasy Mycene. Gdy i ta historia się kończy, jego miejsce zajmuje Duke Fleed, pilotujący UFO Robo Grendizera w walce przeciw kosmitom z rasy Vegan. Znaczenie tego chwytu rozumie reżyser Jun Kawagoe – powraca on w jego seriach anime na bazie tytułów Dynamic Productions, takich jak Kotetsushin Jeeg, Shin Getter Robo vs Neo Getter Robo oraz Shin Getter Robo: Armageddon. Biorąc się za nowy tytuł spod znaku Mazingera, również postanowił się do niego odwołać. I tak powstało najnowsze pokolenie najsłynniejszej mechowej rodziny.

Skull Force, oddział komandosów i pilotów mechów do zadań specjalnych, zostaje wysłany na wyspę Machine Island, w celu wyłączenia otaczającego ją pola grawitacyjnego, Gravity Wall. Jak bowiem odkryto, niedługo jej pole siłowe ulegnie przeciążeniu, co doprowadzi do zniszczenia ziemskiej atmosfery. Jednakże w trakcie przedzierania się przez barierę ginie cały oddział z wyjątkiem cudem ocalałej oficer Yuuki Tsubasy. Jak się okazuje, wyspa jest podzielona między trzy armie – wojowniczek Airy, żołnierzy Garana oraz złoczyńców i degeneratów Kiby – a każda z nich kontroluje fabrykę zapewniającą nieskończone źródło mechów i będącą jednym z trzech źródeł zasilania Gravity Wall. Na szczęście oprócz Yuuki na wyspę zostaje wysłanych także dwóch najemników – Ken Kaido, kryptonim Amon 6, oraz Ryo Magami, kryptonim Lucifer 4 – którzy pilotują niepowstrzymaną machinę zagłady – Mazinkaisera SKL.

Powiedzmy to wprost – fabuła tego tytułu to nic odkrywczego. Na dobrą sprawę jest to przeciętny film akcji w stylu sequeli Rambo, tylko z mechami. Historia nie jest odkrywcza ani zaskakująca, a wiele wątków widzieliśmy nie raz i nie dwa. Jednakże pomimo tego, że tytuł nie sili się na jakąkolwiek oryginalność, wciąż potrafi zbudować przyjemną, dostarczającą całkiem dobrej rozrywki historię. Chociaż potrafiłem przewidzieć, jak potoczy się duża część wydarzeń, wciąż nieźle się bawiłem. Jest to kolejny z tych tytułów, które można określić jako „mecha wrestling” – owszem, wiemy, że nasz wielki robot jest niepokonany i koniec końców zatriumfuje nad każdym przeciwnikiem, ale nie oglądamy tego, by czuć napięcie i zastanawiać się, czy Ken i Ryo zdołają wydostać się z kolejnych tarapatów, lecz po to, żeby zobaczyć, w jak efektowny sposób to zrobią. To ten typ historii, który nie stawia na oryginalność i nie ma szczególnie wybitnej fabuły ani nawet w pełni dopracowanego świata – o tym, co się dzieje poza Gravity Wall, dostajemy raczej szczątkowe informacje – ale skupia się na zapewnieniu bezmyślnej rozrywki. I w tej dziedzinie się sprawdza doskonale.

Ken i Ryo to zdecydowanie nie są typowi bohaterowie walczący o pokój i sprawiedliwość. To dwójka socjopatów, w przypadku których trudno mówić o jakichkolwiek zasadach, o kręgosłupie moralnym nawet nie wspominając, a których interesuje tylko to, by posiekać i rozstrzelać wszystko, co jest zbyt głupie albo zbyt powolne, żeby zejść im z drogi. Nie dowiadujemy się wiele o ich historii, jedynie w openingu znajdziemy drobne podpowiedzi na temat ich życiorysów, a w samym anime jeszcze parę szczegółów historii Ryo, co czyni go bardziej głównym z dwóch bohaterów. Relacje między nimi są zbudowane na zasadzie kontrastu – Ken jest narwanym zabijaką z mieczem, Ryo to z kolei zimnokrwisty rewolwerowiec. Te dwa typy osobowości się ze sobą zderzają i tworzą napięcie. Miło się ogląda docinki obydwu bohaterów, jednakże nie jest to zbyt oryginalny wątek – łączenie w parę narwańca i stoika to znany zabieg, określany często kontrastem „czerwonego i błękitnego oni” a fakt, że tutaj obydwaj bohaterowie to dranie i mordercy, nie wnosi wiele świeżości do tematu.

Bohaterowie to kanalie, o których nic na dobrą sprawę nie wiemy, a przy Koujim Kabuto, pilocie Mazingera Z i Mazinkaisera, wyglądają jak szalony menel siejący chaos w stroju Batmana przy prawowitym właścicielu kostiumu. Trzeba więc się zastanowić, czemu w ogóle widz ma im kibicować? Na szczęście pytanie to nie zostaje pozostawione bez odpowiedzi.

Po pierwsze, trzeba wziąć pod uwagę, że wspomniany już Kouji Kabuto nie jest w zasadzie uosobieniem świętości. Już w latach siedemdziesiątych głośny, skory do przemocy i wulgarny prostak nie był przykładem typowego bohatera co drugiego tytułu, a raczej drugorzędnego antagonisty, którego bohater pokonuje sprytem i inteligencją, by udowodnić moralną wyższość. Kiedy pojawił się po raz pierwszy, Kouji był postrzegany jako antybohater. Dzisiaj to, co czyniło go niezwykłym, zostało powielone po tysiąckroć i te same cechy można znaleźć u protagonistów większości shounenów. Mam wrażenie, że tworzeniu postaci Ryo i Kena przyświecała idea powrotu do korzeni tytułów spod znaku Mazingera Z – autorzy zastanowili się, co czyniło Koujego wyjątkowym w latach siedemdziesiątych i zastosowali te same zasady, aby wykreować nowych bohaterów. Gdyby Kouji Kabuto powstał w dzisiejszych czasach, byłby taki, jak Ken i Ryo.

Po drugie, Ken i Ryo są traktowani jako mniejsze zło – wszyscy dobrze wiedzą, jacy to szaleńcy, anime ani razu nie próbuje ich wybielać czy przedstawiać w pozytywnym świetle, ale wszyscy też wiedzą, że w obliczu groźby końca świata konieczne jest nieco pobrudzić sobie ręce, a moralizowanie można zostawić na czasy pokoju. Ken i Ryo są jedyną szansą na ocalenie świata, czy się to komuś, łącznie z ich sojusznikami, podoba, czy nie.

Po trzecie, dwaj główni złoczyńcy są jeszcze gorsi. Kiba to psychopata, który jest gotów pozwolić nawet na zniszczenie świata, byle tylko dostać to, czego chce. Garan pragnie zaprowadzić rządy silnej pięści i wierzy, że cel uświęca środki, a nadchodzącą katastrofę widzi jako szansę zagarnięcia władzy. Obydwaj są zbyt zaślepieni własną obsesją i ambicjami, by dostrzec, że mogą spowodować koniec świata. Owszem, Ken i Ryo to dwaj skończeni dranie, ale oni przynajmniej chcą zapobiec zagładzie.

W anime bardzo podobało mi się przedstawienie postaci kobiet. Mazinkaiser SKL nie popełnia tego błędu, co Mazinkaiser, gdzie największym dokonaniem Sayaki było pokazanie cycków. Aira, jako jedyna z trzech generałów, jest dość rozsądna, by zdać sobie sprawę, że nie ma sensu walczyć z bohaterami, a jej wojowniczki świetnie radzą sobie na polu bitwy: w końcu przez lata same broniły się przed armiami Kiby i Garana. Yuuki jest kompetentna i inteligentna, a kiedy sama zasiada za stery mecha, może roznieść w pył wielu przeciwników. Nawet ślepo oddana Garanowi Himiko i przedwcześnie zmarła kapitan Scarlet nie psują tego pozytywnego obrazu – kobiety w tym tytule wypadają jako kompetentne i zdolne sobie radzić bez oglądania się na faceta, co jest zawsze plusem.

Inną rzeczą, jaka przypadła mi do gustu, było zrezygnowanie z „potwora tygodnia”. Mazinkaiser nieśmiało sobie pozwolił na ucieczkę od wyświechtanej formuły pojedynków w pierwszych i ostatnich odcinkach, podczas gdy Mazinkaiser: Shitou! Ankoku Daishogun i Shin Mazinger Shougeki! Ze Hen omijały ją w pełni, ale to Mazinkaiser SKL zaprowadził ten trend do logicznej konkluzji i postawił tytułowego robota naprzeciw całych hord wrogów – zaszczytu walki jeden na jednego z nim dostępują tylko przywódcy wrogich armii.

Grafika jest przeciętna. Nie podobało mi się, że niemal wszystkie postaci żeńskie wyglądają jak klony ze zmienionymi fryzurami i kolorem oczu. Z postaciami męskimi jest lepiej, bo panuje większe zróżnicowanie, mamy tu starych, młodych, brzydkich, przystojnych, chudych i grubych, ale łyżką dziegciu jest fakt, że dwaj główni bohaterowie wyglądają jak bliźniacy i wyjątkowo trudno ich odróżnić – chyba jedynym, czym się można kierować w tej kwestii, jest sposób, w jaki patrzą – Ken ma bardziej rozszerzone i psychopatyczne oczy, a Ryo ma tendencję do częstszego ich mrużenia. W tym natłoku podobnych postaci oryginalnie wypadają tylko te, których projekty nawiązują do postaci z innych dzieł Go Nagaiego, jak generał wyglądający jak Boss z Mazingera Z czy Himiko, która jest wzorowana na Slum Queen z Violence Jacka. Tytuł nie popełnił za to takiego błędu, jak pierwszy Mazinkaiser i nie wyrzucił całego budżetu na animację w walki robotów – sceny, w których występują tylko ludzie, są teraz równie naturalne, jak cała reszta, co cieszy, bo animacja jest bardzo płynna i profesjonalna. Dobrze wypadają też projekty robotów – Mazinkaiser SKL i Wingle mają mroczny, demoniczny styl, który jest dobrym dodatkiem do klasycznego wyglądu Mazingera Z i Mazinkaisera. Również mechy przeciwników wypadają dobrze – są rozpoznawalne i nietypowe, nawet wielu podrzędnych przeciwników, szczególnie z armii Kiby, pilotuje unikalne jednostki.

Muzyka to kawał mocnego rocka. Do pracy nad nią zaproszono zespół Loudness, więc w czasie seansu będziemy mogli usłyszeć absolutnie fantastyczny opening Eternal Soldiers oraz rytmiczne The Danger Zone w ich wykonaniu, a jako ending przygrywa Juggernaut zespołu Sadie – kawałek spokojniejszy, ale wciąż wpadający w ucho. Reszta muzyki świetnie komponuje się z wydarzeniami na ekranie i pomaga budować klimat, ale to te trzy utwory najbardziej zapadają w pamięć.

Mazinkaiser SKL to prosty i porządnie wykonany kawał kina akcji, nie więcej i nie mniej. Jeśli potrzebujesz lżejszego tytułu po obejrzeniu czegoś, co wymagało wyjątkowego wysiłku umysłowego lub emocjonalnego, polecam gorąco.

616, 19 sierpnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Actas
Autor: Dynamic Planning, Gou Nagai
Projekt: Hiroshi Ogawa, Munetaka Abe, Takeshi Itou, Toshiyuki Horii
Reżyser: Jun Kawagoe
Scenariusz: Tadashi Hayakawa