x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Anime to ma konstrukcję cepa: początkowy pościg – zawiązanie akcji – torpedowanie akcji przez przełożonych – prywatne śledztwo – wtopa – akcja wbrew przełożonym – solidna dawka przemocy – koniec. Tylko nie mówcie, że spoileruję, 90% anime i filmów sensacyjnych z tego okresu ma taką fabułę, reszta to ozdobniki. Tu w postaci sztafarzu S‑F i trzech panien z mózgami w stanikach. No, trochę przesadziłam, bo bohaterki nieźle sobie radzą i czasem nawet myślą, ale tak naprawdę dostały te role głównie ze względów estetycznych (lepsze to, od ociekających potem mięśniaków, znanych z produkcji amerykańskich). Całość, jak przystało na początek lat 90‑tych, jest kretyńska i pełna nielogiczności, ale paradoksalnie dzięki temu nieźle się ogląda. Przemocy, oczywiście niemal bezkrwawej, jest pełno; humoru dostatecznie dużo; do tego tu i ówdzie mignie kawałek biustu lub pośladka – czego chcieć więcej? Może lepszej animacji i muzyki. Raził mnie wygląd postaci żeńskich – panny wyglądały na wczesne licealistki, może nawet gimnazjalistki, a nie policjantki z kilkuletnim stażem. Wiem, taka konwencja, ale nie zmieniało to wrażenia, że wszyscy panowie to pedofile. Poza tym animacja była oszczędna i pozbawiona fajerwerków, ale całkiem poprawna – oczywiście jak na czasy powstania – teraz szkoda gadać. Choć muszę przyznać, że początkowa sekwencja pościgu była wprost urocza w swojej oldscholowości. Z muzyki zapamiętałam tylko okropnie kiczowatą piosenkę przy napisach końcowych. „Burn up” oglądałam z angielską ścieżką dialogową i muszę jedno przyznać – tak debilnych dialogów dawno nie słyszałam. Kilka razy zaliczyłam głową blat stołu słuchając głupot jakie wypowiadali. Dialogi były drętwe, kretyńskie i wypowiadane z jednolitą intonacją źle dobranymi głosami. Krótko pisząc – nie polecam, szukajcie oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Daję 6/10 i ani oczka więcej, ale lubię stare anime. Dla współczesnego widza będzie to co najwyżej 5/10, a może nawet i 4. Ale to solidny akcyjniak mogący nadal dostarczyć uczciwej rozrywki. Tylko tyle i aż tyle.
Stany średnie
Może lepszej animacji i muzyki. Raził mnie wygląd postaci żeńskich – panny wyglądały na wczesne licealistki, może nawet gimnazjalistki, a nie policjantki z kilkuletnim stażem. Wiem, taka konwencja, ale nie zmieniało to wrażenia, że wszyscy panowie to pedofile. Poza tym animacja była oszczędna i pozbawiona fajerwerków, ale całkiem poprawna – oczywiście jak na czasy powstania – teraz szkoda gadać. Choć muszę przyznać, że początkowa sekwencja pościgu była wprost urocza w swojej oldscholowości. Z muzyki zapamiętałam tylko okropnie kiczowatą piosenkę przy napisach końcowych.
„Burn up” oglądałam z angielską ścieżką dialogową i muszę jedno przyznać – tak debilnych dialogów dawno nie słyszałam. Kilka razy zaliczyłam głową blat stołu słuchając głupot jakie wypowiadali. Dialogi były drętwe, kretyńskie i wypowiadane z jednolitą intonacją źle dobranymi głosami. Krótko pisząc – nie polecam, szukajcie oryginalnej ścieżki dźwiękowej.
Daję 6/10 i ani oczka więcej, ale lubię stare anime. Dla współczesnego widza będzie to co najwyżej 5/10, a może nawet i 4. Ale to solidny akcyjniak mogący nadal dostarczyć uczciwej rozrywki. Tylko tyle i aż tyle.