Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 4/10
fabuła: 3/10 muzyka: 2/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

brak

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Diablo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tomie vs Tomie

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2007
Czas trwania: 86 min
Tytuły alternatywne:
  • 富江 vs 富江
Gatunki: Horror
Postaci: Uczniowie/studenci; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Live action
zrzutka

Saga o Tomie – część ósma, czyli „pokaż kotku, co masz w środku”.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Grisznak

Recenzja / Opis

Mam nieodparte wrażenie, że kiedy człowiek zdecyduje się brać za jakieś większe dzieło, sagę powiedzmy, to po iluś tam częściach, z grubsza do siebie podobnych, przychodzi mu ochota na zerwanie ze schematem. Innymi słowy, na eksperyment. Takie też właśnie zjawisko dostrzegam w sadze Tomie. Mniej więcej rok temu przygotowałem recenzję między innymi części siódmej (Tomie: Revenge) i dziewiątej (Tomie Unlimited) tego cyklu. Części ósmej, opisanej poniżej, niestety, czy może raczej -stety, wtedy nie zdobyłem, ale… Nie potrzebowałem jej oglądać, żeby zauważyć spory rozdźwięk między klimatem stosunkowo statecznej Revenge a bardzo już dynamicznej Unlimited. Jak się na tle tej dwójki prezentuje ta „mityczna” część ósma? Ano jest zwiastunem rewolucji w serii i… bodaj najgorszą jej częścią. Nie licząc oczywiście koszmarnej jedynki, której nic chyba nie przebije. No, ale wypadałoby jednak jakoś tę moją niepochlebną opinię uzasadnić, co też poniżej uczynię.

Na samym początku, po cokolwiek tajemniczej scenie, obserwujemy dwie dziewczynki w wieku tak na oko góra 10 lat, z charakterystycznym znamieniem pod okiem. I tu już dla fanów Tomie może pojawić się pierwszy alarmujący zgrzyt. Dziewczynki ze znakiem rozpoznawczym Tomie jako smarkate lolity? I to jeszcze zdające się siebie nawzajem nie rozpoznawać? Co to ma być? Po „Tomie: Zemsta” czas na „Tomie: Trudne dzieciństwo”? Na szczęście nie, gdyż akcja przenosi się nieco do przodu, a my obserwujemy powracającego na łono społeczeństwa młodego chłopaka imieniem Umehara. Umeharę spotykamy w czasie jego, jak sam deklaruje, ostatniej wizyty u terapeutki, która pomagała mu stanąć na nogi po traumatycznych przejściach związanych ze śmiercią jego dziewczyny. No, ale teraz wszystko już w porządku, Umehara znajduje sobie ciepłą posadkę w wytwórni manekinów i wydaje się zadowolony z życia. Tyle tylko, że zadowolenie szybko znika, bo uwagę na niego zwraca szara eminencja tego miejsca, czyli… Nie zgadniecie! Tak, Tomie! A przynajmniej, jak się zdaje, jedno z jej wcieleń. Ale, ale, ta Tomie boi się innej Tomie, która na nią najwyraźniej dybie. Gdy zaś Umehara spotyka po raz pierwszy tę „drugą” Tomie, przypomina mu ona niepokojąco utraconą ukochaną… Reszty się już pewnie domyślacie sami, prawda?

A tu figa! Czego by o jakości straszenia w częściach poprzednich, a także w kolejnym filmie z Tomie w roli głównej nie mówić, to były to jednak horrory. A w tym przypadku… Cóż, jak na mój gust powinno się tu mówić nie tyle o horrorze, co o dramacie z ewentualnymi horrorowatymi naleciałościami w raptem kilku scenach. Film jest zwyczajnie nudny. Nudny i niemiłosiernie statyczny. Postaci przez większość czasu stoją, nieznacznie się czasem poruszając, i gadają, gadają i gadają. Gdy już dojdzie do jakiejś żywszej akcji, to kamera ucieka przed co smakowitszymi ujęciami, tak jakby realizator nie chciał widza zniesmaczać widokiem krwi, która zostaje tu przelana w ilości mogącej może wypełnić litrowy pojemnik. Tomie się miota, Umehara się miota, słudzy Tomie się miotają, a wszystko to jest chaotyczne i pozbawione większego sensu. Najlepiej na tle tego wszystkiego wypada „druga Tomie”, której najbliżej do charakterystyki z poprzednich części, ale niestety pojawia się stosunkowo rzadko i tylko do mniej więcej połowy filmu. Szkoda, bo sceny z jej udziałem naprawdę ratują ten film i nadają mu prawdziwego kolorytu. „Pierwsza Tomie” natomiast sprawia wrażenie zagubionego dziewczątka, a jej „uwodzicielskie działania” względem Umehary są cokolwiek śmieszne. Niby widać, że aktorka grająca tę rolę się stara, ale jak na mój gust, marnie jej to wychodzi. A jeszcze to, jak wreszcie kończy… Ech… Sam Umehara jest zresztą nie lepszy, choć on ma akurat usprawiedliwienie w postaci niedawnego urazu psychicznego i obsesji na punkcie zmarłej ukochanej. Podobnie jak „pierwsza Tomie”, miał być zapewne postacią tragiczną, ale jak dla mnie wyszedł na postać żałosną. Do diabła, filmu nie ratuje nawet kilku występujących tu świrów, którzy w poprzednich częściach byli zwykle najciekawszymi postaciami!

Skoro już narzekam, to nie mogę nie wspomnieć o brząkającej w tle, zapętlonej i wyjątkowo wręcz irytującej melodyjce, która doprowadzała mnie do szewskiej pasji. No i nie mogę też nie wspomnieć, że jak na mój gust akurat ta część Tomie jest… Niezgodna ze stworzonym przez poprzednie filmy kanonem. No bo jak inaczej podsumować wyjaśnienie, czemu występujące tutaj Tomie są takie, a nie inne? Pomijam już absurdalność sposobu ich narodzin, ale założenia te są niezgodne choćby z informacjami zebranymi przez „panów policjantów” w części poprzedniej. No po prostu ręce opadają.

Czy wobec tego wszystkiego powyższego film ma jakieś zalety? Ano jakieś ma. Pierwszą jest tytułowa konfrontacja dwóch Tomie, która w moich oczach zyskała przede wszystkim dzięki interesującej zabawie z kolorystyką tych scen, dzięki czemu całość miała niepokojący i tajemniczy klimat. To zdecydowanie najlepsze momenty całego filmu. Drugą zaletą może być utwór pojawiający się w scenach końcowych filmu. No i może od biedy sam finał z Umeharą, który trochę wynagradza krwiste i dynamiczne niedobory scen poprzednich. Więcej nic mi do głowy nie przychodzi.

Tomie vs Tomie było moim zdaniem tylko i wyłącznie artystycznym eksperymentem reżysera. Znacząco odbiega od poprzedniczek, przypomina bardziej dramat niż horror, i być może miało być alegorią nieuchronnego przemijania wszelkich bytów fizycznych, podaną w opakowaniu horroru. Nie zmienia to faktu, że w efekcie otrzymujemy półtoragodzinny, nudny, statyczny i durny film, będący w dodatku w konflikcie ze światem przedstawionym poprzednich części. Nie polecam go w sumie nikomu, gdyż fanów cyklu pewnie tylko rozsierdzi, a tych, którzy nie wiedzą, kim ta cała Tomie jest, zwyczajnie zanudzi i pozostawi z mnóstwem pytań typu „ale o co w tym wszystkim chodziło?”. Rok temu, przy okazji recenzji Tomie Unlimited, stwierdziłem, że Tomie vs Tomie to swego rodzaju biały kruk internetu i żałowałem nawet, że nie mogłem tego filmu zdobyć i obejrzeć. Dziś już wiem, że wtedy internet starał się mnie uchronić przed niepotrzebną frustracją, a ja głupi go nie posłuchałem… I zamiast „złotego samorodka” dostałem… samorodek z pirytu. Akurat w sam raz dla takiego głupca jak ja.

Diablo, 19 sierpnia 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Autor: Junji Itou
Reżyser: Tomohiro Kubo
Scenariusz: Tomohiro Kubo
Muzyka: Takayoshi Tarui