Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10
fabuła: 5/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,00

Ocena czytelników

2/10
Głosów: 2
Średnia: 2
σ=1

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Diablo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tomie Unlimited

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 85 min
Tytuły alternatywne:
  • 富江 アンリミテッド
Gatunki: Horror
Postaci: Uczniowie/studenci; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Live action
zrzutka

Tomie, ach ta Tomie, co tym razem nabroi?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Grisznak

Recenzja / Opis

Cykl Tomie to jednak swego rodzaju biały kruk internetu. O ile opisywana poniżej, dziewiąta i na razie ostatnia część sagi jest łatwo dostępna, to już jej poprzedniczek trzeba naprawdę uważnie szukać i nie ma gwarancji, że się je znajdzie. Mnie na przykład z Tomie versus Tomie niestety nie wyszło, no ale nie o tym mam zamiar tutaj pisać. Cóż zatem twórcy wmyślili w tej odsłonie? Ooo… Przeszli samych siebie…

Ale najpierw, jak zwykle, fabuła. A ta nie jest w zasadzie szczególnie skomplikowana. Poznajemy niejaką Tsukiko, młodą dziewczynę zafascynowaną fotografią, mającą najwyraźniej całkiem sporo kompleksów i ukrytą miłość, a także przebojową starszą siostrę, która jest od niej podobno we wszystkim lepsza. Imię tej siostry to, a jakże, Tomie. Z tym, że na początku Tomie za długo nie pożyje (nie, żeby robiło jej to wielką różnicę), bo oto ginie w nieszczęśliwym wypadku, efektownie przebita jakimś elementem konstrukcyjnym z pobliskiej budowy. Jest to całkiem smakowita scena, jak na standardy tej serii wręcz nieprzyzwoicie krwawa. Zaraz potem akcja przenosi się w czasie o rok do przodu, a rodzina Tsukiko urządza Tomie symboliczne urodziny. Jest tort, są świeczki i… Pojawia się też sama jubilatka. Cała i zdrowa, żądając, a jakże, kawioru. Jak to w takich filmach bywa, jakoś nikt nie kwapi się zadać paru niewygodnych pytań typu „a jakim cudem ty żyjesz?” czy „gdzieś ty się przez ten rok podziewała?”. Ale co mi tam. I tak niedługo po powrocie domniemanie martwej dziewczyny zaczynają się dziać rzeczy mroczne i nieprzyjemne, tak dla Tsukiko, jak i wszystkich wokół…

Cóż więc mogę rzec o postaciach? Główna bohaterka, Tsukiko, jest tu wykreowana na osobę zahukaną i nieco nieporadną. Jak na mój gust to postać pozbawiona kręgosłupa, charakterologicznego oczywiście. Powiedziałbym też, że cierpi na coś w rodzaju masochizmu i syndromu sztokholmskiego. A Tomie? Tomie jak to Tomie, jej zachowanie względem poprzednich części szczególnie się nie zmieniło. Nadal jest wredną suką o sadystycznych ciągotach, najwyraźniej niezdolną do jedzenia niczego, co nie jest kawiorem albo pasztetem strasburskim. No chyba że to coś ma sporo odnóży i jest jeszcze żywym robakiem. O ile zdarzało się jej wcześniej udawać czyjąś dobrą przyjaciółkę itd., o tyle tutaj jest po prostu wredną wiedźmą. A cała reszta postaci? W zasadzie to już tylko mniej lub bardziej aktywni statyści służący w odpowiednich momentach za narzędzia dla Tomie, albo mięsko na odstrzał. Ot, rodzice, najlepsza przyjaciółka, przystojniak, do którego Tsukiko czuje miętę, i jeszcze kilku chłopaków z klubu dżudo. Cała ta grupka jest do bólu wręcz bezbarwna i schematyczna.

Czas więc najwyższy na najważniejszy punkt programu, czyli odpowiedź na pytanie, jak się toto ogląda. Jak wiedzą zapewne ci, którzy czytali moje recenzje poprzednich części, Tomie nigdy nie grzeszyła efekciarskimi efektami specjalnymi, stawiając bardziej na fabułę i dialogi niż litry czerwonej farby i komputerowe potwory. Ale omawiana tu część dziewiąta… To zdecydowanie zwrot o 180 stopni. To, co się wyrabia na ekranie w czasie seansu, może w fanach poprzednich odsłon cyklu wzbudzić albo odruchy wymiotne różnego rodzaju malowniczymi, do cna komputerowymi, obrzydliwościami, albo też doprowadzić do radosnego, acz nieco histerycznego śmiechu. A najpewniej to i do jednego i do drugiego. Film waha się od klimatu krwawej masakry po coś w rodzaju autoparodii (aż dziw, że Tomie bez głowy nie straszyła mnie po nocy). Trudno to w gruncie rzeczy opisać, to trzeba po prostu zobaczyć. Morderstwo za pomocą języków, gadające guzy, udawanie kurczaka bez głowy, ludzkie (?) stonogi… Po prostu realizatorzy przeszli w tej części samych siebie. Nie wiem, co ćpali w czasie produkcji, ale chyba przeholowali. Ten film jest miejscami zwyczajnie śmieszny. Jasne, można pokusić się o stwierdzenie, że przedstawiona historia ma drugie, nieco głębsze dno, i stara się widzowi coś przekazać, ale naprawdę trudno brać ją bardzo na serio, patrząc na to, co się dzieje na ekranie. O tempora, o mores!

Do samej warstwy technicznej przyczepiać się za bardzo nie mam powodów, bo całość jest zrobiona całkiem nieźle, choć niektórym scenom przydałoby się więcej realizmu. Biorąc pod uwagę obrażenia postaci, zdecydowanie za mało tryska krwi, ale całość jest w zasadzie jak najbardziej poprawna. No chyba że kogoś razi kłująca w oczy komputerowość poszczególnych scen – takie osoby będą kręcić z niesmakiem głową i to nie do końca dlatego, że akurat oglądają sobie czyjeś wnętrzności… A muzyka? Standardowy standard, który słychać czasem w tle wydarzeń i o którym zaraz się zapomina. Choć akurat ostatnia piosenka jest całkiem przyjemna.

Jak więc podsumować ten szalony owoc japońskiej wyobraźni? Starych, zagorzałych fanów Tomie może od siebie odrzucić. Za dużo będzie tu dla nich plastiku i keczupu. Z kolei osoby nieznające poprzednich filmów raczej nie zaczną na wariata oglądać sagi od dziewiątej części. Ostatecznie mogę więc rzec, że można spróbować to obejrzeć, a nuż się spodoba? Osobiście radzę niezdecydowanym oglądać do sceny z języczkami, mniej więcej w połowie filmu. Jeśli do tego momentu nie porazi was stężona esencja kiczu i głupot, to całkiem możliwe, że dotrwacie do końca. A jeśli wam się nie spodoba, nie ma żadnego sensu, żebyście brnęli dalej.

Diablo, 6 czerwca 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Autor: Junji Itou
Reżyser: Noboru Iguchi
Scenariusz: Jun Tsugita, Noboru Iguchi