Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 2/10 grafika: 5/10
fabuła: 4/10 muzyka: 3/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 9 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 346
Średnia: 6,97
σ=2,05

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Golden Time

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ゴールデンタイム
Tytuły powiązane:
Gatunki: Komedia, Romans
Widownia: Seinen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Stado niezrównoważonych psychicznie histeryków i ich bezcelowe przygody w jednej z największych animowanych porażek 2013 roku… Dowód na to, że nawet doświadczona i utalentowana ekipa produkcyjna nie stanowi gwarancji sukcesu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wieść o adaptacji light novel zatytułowanej Golden Time ucieszyła zapewne wielu fanów komedii romantycznych, w tym, nie ukrywam, również i mnie. I nic dziwnego – nie kto inny bowiem, jak jej autorka, Yuyuko Takemiya, kilka lat wcześniej stworzyła serię Toradora!. Przygody Taigi „Tyciego Tygrysa” i Ryuujiego „Smoka” podbiły serca niezliczonej rzeszy fanów romansów i komedii szkolnych na całym świecie, stając się wzorem godnym naśladowania dla innych produkcji z tych gatunków. Golden Time wydawało się więc tytułem skazanym na sukces, nie tylko zresztą ze względu na Takemiyę. Reżyseria w rękach Chiaki Kon (odpowiedzialnej za tytuły takie, jak Junjou Romantica, Otome Youkai Zakuro czy dwa sezony Nodame Cantabile), scenariusz stworzony przez Fumihiko Shimo (w dorobku scenariusze do serii takich, jak Clannad i Kokoro Connect), a wreszcie nawet obsada, w której znalazły się jedne z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych obecnie aktorek głosowych: Ai Kayano i Yui Horie. To nie może się nie udać! – pomyśleli z pewnością twórcy, a za nimi wszyscy fani Toradora! i podobnych tytułów. Los bywa jednak przewrotny, Golden Time zaś padło ofiarą tej przewrotności. Nieczęsto zdarza się seria, która tak bardzo zawodzi pokładane w niej nadzieje, która pomimo sprzyjających warunków i doskonale dobranej ekipy produkcyjnej okazuje się kompletną porażką na każdej możliwej płaszczyźnie. Na usta ciśnie się pytanie: Co poszło nie tak…? Zacznijmy zatem od początku…

Pierwszy dzień nowej szkoły – to najbardziej klasyczny i lubiany przez twórców anime moment zawiązania akcji komedii romantycznych. Tego właśnie dnia poznajemy głównego bohatera Golden Time – Banriego Tadę. W przeciwieństwie jednak do zastępów jemu podobnych protagonistów, nie jest on uczniem szkoły średniej, a studentem i to jednego z bardziej prestiżowych kierunków kształcenia – prawa. Brzmi obiecująco – nieczęsto przecież serie tego typu rozgrywają się w światku akademickim. Można w związku z tym liczyć na nieco bardziej dojrzałych niż zazwyczaj bohaterów i nieco bardziej poważne podejście do problemów sercowych, z jakimi przyjdzie się im borykać. Można. Ale nie trzeba. A w przypadku Golden Time – wręcz nie należy.

Banri Tada, jak przystało na zahukanego młodzieńca z małego miasteczka, który po raz pierwszy trafia do wielkiej metropolii, szybko traci orientację i gubi się w nadmiarze ludzi i wrażeń. Szczęśliwie napotyka na swej drodze niemniej zagubionego Mitsuo Yanagisawę, kolegę z roku, który studia prawnicze traktuje jako drogę ucieczki przed mającą na jego punkcie obsesję przyjaciółką z dzieciństwa, żyjącą w szczerym przekonaniu, że wkrótce ukochany poprowadzi ją do ołtarza. Nowi koledzy wspólnymi siłami odnajdują uczelnię, u jej bram czeka jednak na nich nietypowa niespodzianka – na imię jej Kouko Kaga i jest nie kim innym, jak zakochaną prześladowczynią Mitsuo. Ku rozpaczy chłopaka, Kouko oświadcza, że również rozpoczyna studia na tym samym kierunku, co nasi bohaterowie. Szybko dowiadujemy się więc dwóch rzeczy – po pierwsze: w Japonii najwyraźniej każdy średnio rozgarnięty licealista jest w stanie zdać egzaminy na prawo (w czym kolejni bohaterowie serii tylko mocniej nas utwierdzą), po drugie: wątki romantyczne w Golden Time uruchomione zostają natychmiast, bez przedłużającego się napięcia, którym tak uwielbiają raczyć widzów twórcy tego typu tytułów.

Mitsuo robi wszystko, by unikać Kouko, Kouko robi wszystko, by gonić za Mitsuo. A co w tym czasie porabia nasz protagonista, Banri Tada? Jako nieasertywny i nieprzeciętnie uczynny Samarytanin, stara się pomagać Yanagisawie i bierze na siebie obowiązek odciągania uwagi jego prześladowczyni. Kouko i Banri spędzają razem coraz więcej czasu – z jednej strony Tada robi to dla Mitsuo, z drugiej sam zaprzyjaźnia się z Kouko i z każdym dniem jest pod coraz silniejszym wrażeniem przebojowej i narwanej dziewczyny. Jak łatwo się domyślić, wreszcie i ona zaczyna postrzegać oddanego kompana w nieco bardziej romantycznym świetle. Jeśli jednak sądzicie, że wszystko to zmierza do klasycznego trójkąta miłosnego, jesteście w błędzie – a przynajmniej częściowym. O ile faktycznie z trójkątem mamy w Golden Time do czynienia, to nie angażuje on osoby Mitsuo.

Tragedia z przeszłości prześladująca głównego bohatera, to kolejny obowiązkowy punkt w programie realizacji serii pokroju Golden Time. Przeciętny z pozoru Banri skrywa istotną tajemnicę na temat swojej przeszłości – rok przed rozpoczęciem studiów padł ofiarą wypadku, w wyniku którego stracił pamięć. Gdy więc spotyka na uczelni piękną i uprzejmą Lindę z wyższego roku, nie ma jeszcze pojęcia, że łączyła go z nią wieloletnia przyjaźń, gwałtownie przerwana tragicznym zdarzeniem. Amnezje jednak, przynajmniej te w anime, mają to do siebie, że z czasem mijają, pozwalając bohaterom odzyskać wspomnienia. Czy podobnie będzie z przypadłością Tady?

Jak widać, pomysł na scenariusz Golden Time nie jest ani szczególnie oryginalny, ani wybitnie złożony. Nie od dziś jednak wiadomo, że kluczem do sukcesu dobrej serii obyczajowej jest nie tyle zaskakująca fabuła, co udane kreacje bohaterów, z którymi widz może się zżyć i sympatyzować. Niestety gromadka postaci, którą przedstawia nam Takemiya, nijak nie jest w stanie spełnić tych warunków. Ich zachowanie na każdym kroku poraża brakiem logiki i prawdopodobieństwa. Każda z nich zdaje się cierpieć na mniej lub bardziej zaawansowaną odmianę schizofrenii, skutkującą nieustannym i niezrozumiałym wahaniem między krańcowo różnymi postawami.

Największą bolączką serii są bez wątpienia główni bohaterowie – Banri i Kouko. Banri jest postacią skrajnie nijaką, która działa na nerwy brakiem zdecydowania i samodzielności oraz kompletnie niedojrzałą manierą użalania się nad sobą przy każdej możliwej okazji. Do szewskiej pasji mogą doprowadzić widza jego nieustanne rozważania na temat dwóch swoich osobowości – tej sprzed wypadku i tej późniejszej. Który Banri Tada to prawdziwy Banri Tada i jeżeli wspomnienia tego starego powrócą, to czy będzie to równoznaczne z utratą nowej tożsamości? O ile jednorazowe poruszenie tego problemu wydaje się zasadne w przypadku człowieka cierpiącego na amnezję, to powracanie do niego w co drugim odcinku serii bardzo szybko się nudzi. Zwłaszcza że im więcej czasu upływa, tym dobitniej przekonujemy się o tym, iż zarówno stary, jak i nowy Banri Tada w równym stopniu pozbawieni są jakiejkolwiek osobowości, toteż niewielką różnicę robi, który z nich wygra walkę o przetrwanie. Niewydarzonego duetu dopełnia Kouko, władcza, chorobliwie zazdrosna i zaborcza, egoistyczna, rozhisteryzowana wariatka, która swoją obsesją, najpierw na punkcie Mitsuo, następnie zaś Tady, wzbudza całą gamę negatywnych emocji – od niezrozumienia przez irytację po krańcową niechęć. Jednym z większych błędów w kreacji Kouko jest całkowity brak uzasadnienia tego aspektu jej osobowości. Przez długi czas liczyłam, że prędzej czy później twórcy pokuszą się o wyjaśnienie tak poważnych problemów emocjonalnych tej z pozoru beztroskiej dziewczyny – z czego wynika jej obsesyjny lęk przed utratą bliskiej osoby? Czy w przeszłości doświadczyła czegoś, co obecnie wzbudza w niej tak paranoiczne reakcje na choćby chwilowe rozstanie z najbliższymi? Niestety na te i podobne pytania odpowiedzi nie padają. Ostatecznie główna bohaterka, która – jak sądzę – miała rozbrajać widza spontanicznością i wzruszać nieokiełznaną emocjonalnością, kończy jako parodia samej siebie, niezrównoważona histeryczka, z której agresywne i irracjonalne zachowanie czyni postać całkowicie nieznośną.

Nie lepiej prezentują się bohaterowie drugoplanowi. Wszystkich cechuje brak wiarygodności psychologicznej – chaotycznie prowadzone przez scenarzystów postaci zachowują się w sposób skrajnie nieprzewidywalny i pozbawiony realizmu. Nie wiedzą, czego i kogo pragną, a jako że twórcy nie pokusili się o gruntowne przybliżenie ich charakterów, również widzów prędko ogarnia poczucie dezorientacji co do motywów ich działań. Nienaturalne, przerysowane zachowania i brak choćby odrobiny zdrowego rozsądku czynią z nich bandę dziwadeł, wobec których trudno zdobyć się na jakąkolwiek empatię.

Tacy bohaterowie bez wątpienia byliby w stanie pogrążyć nawet najlepiej skonstruowaną fabułę – co dopiero zaś tak nieuporządkowaną zbieraninę marnej jakości wątków, z jaką mamy do czynienia w Golden Time. Z początku niedostatki nie są nawet tak rażące. Co prawda bardzo szybko atakują nas absurdy pokroju uprowadzenia studentów przez szaloną sektę działającą pod przykrywką uczelnianego klubu – można jednak zdobyć się na daleko idącą wyrozumiałość i potraktować je z przymrużeniem oka, jako pretekst pozwalający głównym bohaterom na bliższe poznanie się. Fabuła serii pełna jest tego typu motywów i jak długo kolejne odcinki traktujemy jako niezależne od siebie epizody, bez problemu można zaakceptować taki stan rzeczy. Przychodzi jednak moment, w którym widz orientuje się, że choć półmetek serii zbliża się wielkimi krokami, to tak naprawdę nadal zupełnie nie wiadomo, do czego zmierza ta historia.

Fabuła Golden Time przypomina spontaniczną wycieczkę w nieznane – na początku szybko zmieniające się widoki dostarczają sporo rozrywki i urzekają nieprzewidywalnością, po pewnym czasie jednak pojawia się pragnienie poznania celu przedłużającej się wyprawy. Tego niestety w tej serii nie uświadczymy. Nieudolnie budowane napięcie towarzyszące powracającym wspomnieniom Banriego wciąż przerywane jest nonsensownymi scenkami, które w teorii mają podtrzymywać lekki i komediowy charakter produkcji – w praktyce jednak wzbudzają jedynie politowanie. Główny wątek, którym zapewne miał być rozwój związku Banriego i Kouko, wypada bardzo kiepsko – przyznam, że do samego końca nie mogłam uwierzyć w ich wzajemne uczucia. Pojawiają się one właściwie znikąd, bohaterów nie łączy nic poza desperackim pragnieniem, by z kimś (na dobrą sprawę z kimkolwiek) się związać – a że trafiają akurat na siebie, to już kwestia przypadku. Ich relacja zbudowana jest na fundamentach szantażu emocjonalnego, strachu przed samotnością, zaborczości z jednej strony i braku asertywności z drugiej. Sceny dramatyczne są krańcowo przerysowane – niczym w tanim melodramacie, bohaterowie nieustannie krzyczą, płaczą, wściekają się na siebie, by po chwili padać sobie w ramiona z zapewnieniem dozgonnej miłości. Po ponad dwudziestu odcinkach tej tyrady dochodzi do punktu kulminacyjnego w postaci finału zrealizowanego całkowicie na odczepnego – zupełnie jakby twórcom nagle przypomniało się, że koniec serii już za pasem i trzeba w trybie błyskawicznym zmontować prosty i banalny happy end.

Oczywiście listę zarzutów można ciągnąć jeszcze długo. Pseudo­‑paranormalny wątek ducha Banriego z przeszłości, który wlecze się za teraźniejszym „ja” bohatera, racząc przy tym widza swoimi smętnymi przemyśleniami. Nieudolnie skonstruowany trójkąt romantyczny. Kompletnie nieśmieszne poczucie humoru. Fakt, że obiecujące tło fabularne w postaci studiów służy wyłącznie za pretekst, by bohaterowie mogli legalnie spożywać alkohol i pod jego wpływem podejmować idiotyczne decyzje… Na każdym kroku seria poraża brakiem realizmu i naturalności – a to chyba jedne z największych wad, jakimi charakteryzować się może produkcja obyczajowa.

Czy może być jeszcze gorzej? Oczywiście, że tak. Wystarczy, że dołożymy do tego wszystkiego ocenę grafiki i ścieżki dźwiękowej tej produkcji. Na pierwszy rzut oka widać, że Golden Time nie mogło się poszczycić szczególnie wysokim budżetem. Animacja jest raczej statyczna, postaci poruszają się ociężale i topornie – demaskują to szczególnie sceny tańca, który w ramach zajęć klubowych wykonują główni bohaterowie. Scenografia prezentuje się ubogo – wyposażenie poszczególnych pomieszczeń ogranicza się do niezbędnego minimum w postaci najbardziej podstawowych mebli. Projekty postaci nie są może bardzo brzydkie, ale w żaden sposób nie wybijają się ponad przeciętną. Jedynym godnym pochwał elementem jest fakt, że Kaga bardzo często zmienia stroje, które obfitują zawsze w detale – czy te się komuś spodobają, to już kwestia gustu, niemniej rzadko się zdarza, by bohaterzy anime posiadali tak bogato wyposażone garderoby jak Kouko.

Idąc za ciosem o potężnej sile rażenia, twórcy Golden Time postanowili również ze ścieżki dźwiękowej uczynić kolejną niedającą się przeoczyć wadę swojej produkcji. Już pierwszy opening, stanowiący, jakby nie patrzeć, wizytówkę serii, woła o pomstę do nieba. Pomijam już fakt, że klip do utworu Golden Time to jeden gigantyczny spoiler, zdradzający jeszcze zanim zdążymy dobrze przyjrzeć się bohaterom, którzy z nich stworzą główny i jedyny słuszny związek. Również brzmienie piosenki pozostawia wiele do życzenia – to przykład typowej, w negatywnym rozumieniu tego słowa, popowej melodii, która męczy jednostajnym, płaskim rytmem i której nie jest w stanie uratować nawet pełen uroku i ekspresji głos Yui Horie. Prawdziwym koszmarkiem jest jednak drugi opening The World’s End, w którym śpiew Horie niemal całkowicie zagłuszony zostaje nieznośną melodią, stanowczo zbyt długo przerabianą przez syntezatory dźwięku. Nie wiem, czy w repertuarze tej seiyuu można by znaleźć drugi równie nieudany utwór. Obydwa endingi, którymi zostajemy uraczeni w trakcie trwania serii, choć brzmią już odrobinę lepiej niż utwory otwierające, nadal pozostawiają wiele do życzenia i raczej kaleczą uszy, niż spełniają rolę miłych akcentów kończących udany seans. Melodie pobrzmiewające w tle poszczególnych scen są monotonne i ubogie. Osobiście uważam również, że specjaliście odpowiedzialnemu za nagłośnienie serii powinno się potrącić sporą część z wynagrodzenia – w bardzo wielu momentach podkład muzyczny, głosy statystów dochodzące z drugiego planu, czy dźwięki takie jak szum wiatru i odgłos przejeżdżających samochodów wyraźnie zakłócają rozmowy głównych bohaterów. Jedynym jasnym punktem płaszczyzny, którą ogólnie nazwałabym udźwiękowieniem serii, jest obecność wspomnianych już Yui Horie i Ai Kayano w obsadzie Golden Time. To aktorki, których zawsze dobrze się słucha, choć w tym przypadku nawet ich ekspresyjne i wyraziste głosy nie były w stanie uratować nędznych kreacji bohaterek, w które przyszło im się wcielać – aczkolwiek należy docenić ogromne wysiłki, zwłaszcza ze strony Horie, która stara się przekazać całą gamę najbardziej nawet skrajnych emocji odczuwanych przez Kouko. Gorzej dobrany został niestety seiyuu głównego bohatera – być może to kwestia gustu, ale głos nieszczególnie doświadczonego jeszcze Makoto Furukawy bardzo mnie drażnił, a w pamięć zapadł jako wyjątkowo niemelodyjny i przykry dla uszu.

Kończąc tę pełną wyrzutów tyradę, nie pozostaje mi nic innego, jak raz jeszcze nazwać Golden Time całkowitym niewypałem. To seria, która z powodzeniem mogłaby nazywać się Zmarnowany Czas, gdyż z tytułowym złotem niewiele ma wspólnego. Szczerze odradzam seans fanom gatunku – przede wszystkim zaś tym, którzy dobrze wspominają Toradora!. Po zapoznaniu się z najnowszym dziełem Yuyuko Takemiyi zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tak druzgocącą różnicą poziomów w jej dotychczasowej twórczości. Jak ktoś, kto kilka lat temu stworzył historię wzruszającą do łez, przejmującą do głębi serca i wywołującą nieopanowany śmiech, mógł następnie wyprodukować tak bezwzględnie nieudaną opowieść? I czy w związku z tym to Toradora! wyznacza faktyczny poziom zdolności jej autorki, a Golden Time jest jedynie nieszczęśliwym wypadkiem przy pracy, czy może właśnie na odwrót…? Na to pytanie, z racji ogromnego sentymentu dla pierwszej z tych serii, nie będę nawet próbowała odpowiedzieć.

Lin, 24 maja 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Yuyuko Takemiya
Projekt: Eeji Komatsu, Shin'ya Hasegawa
Reżyser: Chiaki Kon
Scenariusz: Fumihiko Shimo
Muzyka: Yukari Hashimoto