Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 6/10
fabuła: 4/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 9 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,89

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 301
Średnia: 7,22
σ=1,93

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Mahouka Koukou no Rettousei

zrzutka

Techno­‑magiczny Jezus ONII­‑SAMA SUBARASHII.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Niemal każda głośniejsza seria anime dorabia się własnego fandomu. Powstają żarty dotyczące konkretnych postaci lub zwrotnych punktów w fabule, a wreszcie rzeczy tak błahe, jak fanowskie przydomki dla postaci, często odzwierciedlające jakąś cechę charakteru bądź wyglądu. Nie inaczej jest z Mahouka Koukou no Rettousei – serią, w której występuje jeden z najbardziej przepakowanych i jednocześnie nudnych bohaterów w historii anime, dysponujący niemal boskimi mocami i na prawo i lewo udowadniający wszystkim (nawet jeśli nie do końca zamierzenie), że śmiertelnicy nie mają z nim szans, a sojusznicy mogą zawsze liczyć na dobre słowo, pomoc i wsparcie ogniowe. Tym samym, fani ochrzcili bohatera „Jezusem” – pseudonim, który z każdym niemal odcinkiem wydaje się być nie tylko trafny, ale także doskonale obrazuje, co się stanie, jeśli pokażemy bandzie znudzonych ludzi beznadziejne anime z absurdalnie silnym bohaterem. Ale do rzeczy.

Współczesny Jezus co prawda nie zrodził się w wyniku niepokalanego poczęcia, ale z łona kobiety (nie)zwyczajnej, siostry przywódczyni rodu Yotsuba, czyli najpotężniejszej z dziesięciu rodzin kierujących życiem politycznym Japonii końca dwudziestego pierwszego wieku. Co ciekawe, mamusia Tatsuyi, bo tak właśnie ma na imię główny bohater, w obliczu braku podstawowych zdolności magicznych u synka, które to w rodzinie są podstawą niemalże wszystkiego, od pozycji społecznej do prawa do samostanowienia, postanowiła, że „naprawi” problem i przy tej okazji wykastrowała mu wszystkie silniejsze emocje, nakazując dodatkowo pilnowanie siostrzyczki – przyszłej głowy rodu. Oczywiście chłopak od początku dysponował boskimi mocami, ale nie sprzeciwił się woli matki, co zrobiło z niego de facto narzędzie w rękach rodziny, która za nic ma tak jego zdanie, jak i życie. Tatsuya jednak nie przejmuje się knowaniami rodzinki i skupia się na pilnowaniu swej siostrzyczki, którą kocha miłością szczerą, poprawianiu losu całej ludzkości poprzez rozwijanie zaawansowanych technologii i mordowaniu niecnych Chińczyków.

Wróćmy jednak do fabuły. Oczywiście niemożliwe jest, by dorównywała ona majestatowi i powadze osoby, o której opowiada, ale mimo wszystko każdy, kto siada do seansu, oczekuje, że będzie ona na co najmniej znośnym poziomie, tym bardziej że jej głównym atutem są ponoć liczne i skomplikowane intrygi. I tutaj niestety fabuła pada energicznie na twarz. Nie dość, że większość spisków jest mało skomplikowana i wyrafinowana, to jeszcze postać głównego bohatera, dysponującego niezmierzonym intelektem i sprytnymi pomagierami, sprawia, że przytłaczająca większość wątków jest mało interesująca i trzyma się kupy tylko do momentu, w którym Tatsuya, a także jego pomagierzy, zabiera się za złoczyńców i brutalnie ich morduje. Nieco ciekawiej prezentują się wątki z samego końca, gdzie dzieje się więcej i wreszcie widzimy trochę dłuższe walki i pojedynki. Tutaj jednak ręce opadają, kiedy widzi się, jak „źli” planują swoje akcje, a później je wykonują, przywodząc na myśl raczej grupę przedszkolaków bawiących się w żołnierzy niż elitarny oddział do zadań specjalnych. Wisienką na torcie niech będą takie smaczki, jak gość biegający po współczesnym polu bitwy w na oko średniowiecznej chińskiej zbroi, czy transportery opancerzone z lusterkami bocznymi. Końcowej ocenie nie pomaga też fakt, że cały ten nonsens, łącznie z napuszonymi i teatralnie przesadzonymi kwestiami wykrzykiwanymi przez bohaterów, jest robiony kompletnie na poważnie, zupełnie jakbyśmy oglądali dramat wojenny, a nie serię o bandzie nastolatków z supermocami.

Tu jednak należy wspomnieć o ciekawej zależności. W trakcie oglądania Mahouka Koukou no Rettousei zauważyłem, że dużo większa przyjemność płynie z komentowania i czytania komentarzy innych widzów, zwłaszcza dotyczących cudów, jakie na ekranie wyprawia Tatsuya, ale także pomniejszych bzdur, o których już wspominałem. Tym samym nasuwa się teoria, że serię należy oglądać albo w towarzystwie, albo po kilku głębszych, bowiem zabierając się za to na serio i/lub trzeźwo niestety będziemy bawili się znacznie gorzej niż moglibyśmy. Wreszcie najpoważniejszym problemem, z jakim boryka się anime, jest nuda. Nieważne, czy na ekranie widzimy zwykłą rozmowę, lokalny odpowiednik olimpiady czy wojnę, przedstawione jest to tak upiornie monotonnie i bez polotu, że człowiek zastanawia się, jak można aż tak bardzo zepsuć anime z bohaterem, który mocą bije na głowę postaci takie jak Izayoi z Mondaiji­‑tachi ga Isekai kara Kuru Sou Desu yo? czy Sora z No Game, No Life.

Nieco lepiej prezentują się bohaterowie, choć i tutaj nie uniknięto potknięć. Oczywiście najważniejszą z postaci jest Jezus (znany także pod imieniem Tatsuya Shiba), Pan nasz i Zbawca, a później także nekromanta. Trudno jednak napisać cokolwiek o takiej postaci, bowiem, już pomijając to, że o bogu trudno się pisze z zasady, jak wcześniej wspomniałem, Tatsuyę pozbawiono wszystkich silniejszych emocji. W efekcie otrzymujemy coś w stylu robota, który od czasu do czasu potrafi rzucić kąśliwym komentarzem lub zażartować z kogoś lub czegoś. Na tym jednak poziom jego interakcji z otoczeniem się kończy. Zapewne nie uniknie on oskarżeń o bycie jednym z najgorszych Gary Stu w historii i trudno nie zgodzić się z tymi oskarżeniami, jakkolwiek heretycko by one nie brzmiały, ponieważ nic ani nikt nie jest w stanie nawet go drasnąć. Jest to o tyle irytujące, że likwiduje jakiekolwiek napięcie i widzowi pozostaje jedynie czekać, kiedy Tatsuya upora się z aktualnym problemem.

Sytuacji nie poprawia też jego siostra, Miyuki, która dla odmiany jest ucieleśnieniem ideału yamato nadeshiko i tym samym miałaby osobowość deski, gdyby nie fakt, że dla wyrównania rachunku dorzucono jej jeszcze niezdrową fascynację bratem, a także trochę zachowań typowych dla yandere. Wszystko to czyni ją najbardziej irytującą postacią w całej serii i sprawia, że za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, miałem ochotę udusić ją gołymi rękoma. Zupełnie inne wrażenie sprawia najciekawsza postać kobieca (i bodaj najciekawsza postać w ogóle), czyli Mayumi Saegusa, która podobnie jak Tatsuya i Miyuki reprezentuje jeden z dziesięciu najważniejszych rodów w Japonii. W przeciwieństwie do rodzeństwa Shiba jest ona osobą otwartą, niezwykle przyjacielską i uwielbia drażnić się ze swoimi przyjaciółmi. Co więcej, pomiędzy nią a Tatsuyą wyraźnie iskrzy (pomimo braku ciągot i zdolności w tej kwestii u Tatsuyi) i jest to jeden z najdynamiczniej rozwijających się związków w całej serii. Nie są to jedyne postaci napędzające fabułę, jednak ta trójka zamyka zbiór bohaterów najważniejszych. Do mniej istotnych postaci zaliczyć możemy pozostałych znajomych Tatsuyi, między innymi Erikę Chibę, czyli coś pomiędzy nastolatką z syndromem chuunibyou a tsundere z kompleksem starszego brata tylko trochę mniejszym od Miyuki, Leonharta Saijou, który zajmuje pozycję najlepszego kumpla głównego bohatera i to wszystko, co wypada o nim wiedzieć, Katsuto Juumonjiego, czyli co by było, gdyby betonowy kloc przerobić na człowieka i umieścić w Japonii, oraz Mizuki Shibatę, znaną także jako chodzące cycki. Postaci jest oczywiście jeszcze więcej, ale nie chcę zamieniać tej recenzji w listę obecności, więc na tym poprzestanę. Jeśli jesteście bardzo ciekawi, jak wygląda reszta obsady, zapraszam do oglądania, bądź wypytania znajomych, co będzie rozwiązaniem szybszym i dużo mniej bolesnym.

Również jeśli chodzi o kwestie techniczne, Mahouka Koukou no Rettousei nie ma czym imponować. Tła są proste i mało efektowne, wręcz nudne, ale z drugiej strony, czego oczekiwać od serii, która dzieje się w szkole? Ano dużo, bo jest TO de facto science­‑fiction i tym samym anime mogłoby pokusić się o ciekawsze projekty otoczenia niż n­‑ta szkoła czy dom, jakie mieliśmy okazję widzieć w setkach innych anime. Podobnie jest z animacją, która, mimo iż poprawna, najczęściej ogranicza się do pokazywania ruchu ust i chodzenia, a gdy przyjdzie jej przedstawić bardziej dynamiczne ujęcie czy, nie daj Boże, scenę walki, dostajemy minimum wysiłku i maksimum oszczędności (niech za przykład posłuży chociażby to, że bohaterowie w czasie walki zazwyczaj chodzą lub stoją w miejscu, zamiast biegać). W zasadzie najfajniejszym elementem grafiki są mundurki szkolne, które na minimalizmie i prostocie wychodzą bardzo dobrze, zwłaszcza że nie są kolejną mutacją na temat, tylko faktycznie oryginalnym i ciekawym projektem, będącym (jak tłumaczono w serii) efektem nadejścia ery większego konserwatyzmu po epoce rozwiązłości którą mamy teraz. O ile wytłumaczenie obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, to już sam efekt końcowy jest jak najbardziej miły dla oka, zwłaszcza w przypadku mundurków żeńskich, które przypominają coś pomiędzy suknią a garsonką (z góry przepraszam za ewentualne błędy w tej kwestii). Muzyka… cóż, w tle leci coś, co najprościej można określić jako dubstep. Kiepski i niezapadający w pamięć dubstep. Nie lepiej jest z openingami i endingami, choć drugi ending, Mirror, śpiewany przez Rei Yasudę, brzmi całkiem nieźle, no i otwiera go absolutnie fantastyczna (lub fazowa, jak kto woli) animacja. Narzekać za to nie mogę na seiyuu, bo swoją pracę wykonali fachowo i tam, gdzie mogli, tchnęli życie w postaci, choć wiele okazji do popisów nie było, jako że niemal wszyscy mówią na jedną nutę, a okazji do krzyku czy podniesienia głosu jest co kot napłakał.

Mahouka Koukou no Rettousei jest produkcją w najlepszym razie przeciętną i nadaje się do oglądania jedynie w grupie bądź po kilku głębszych. Na podstawie właśnie takiego seansu została wystawiona ocena końcowa i choć część z was zapewne zaraz zacznie krzyczeć o braku obiektywności, to dodam, że zapewne gdybym oglądał to anime sam, wystawiłbym ocenę gdzieś pomiędzy trzy a cztery. Reasumując, warto, ale tylko dla Jezusa.

Altramertes, 13 listopada 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Madhouse Studios
Autor: Tsutomu Satou
Projekt: Jimmy Stone, Kana Ishida, Maho Yoshikawa
Reżyser: Manabu Ono
Scenariusz: Yuuji Kumazawa
Muzyka: Taku Iwasaki