Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,17

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 48
Średnia: 5,65
σ=2,02

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sekkou Boys

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2016
Czas trwania: 12×8 min
Tytuły alternatywne:
  • 石膏ボーイズ
Postaci: Idole; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Bladolicy klasycy, czyli święty Jerzy, Mars, Hermes i jeden z Medyceuszy próbują podbić serca Japończyków śpiewem i tańcem…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Miki Ishimoto, sympatyczna i pełna dobrych chęci absolwentka akademii sztuk pięknych, rozpoczyna pierwszą pracę w agencji artystycznej Holbein. Co prawda firma mała, ale jakąś tam renomę już ma, więc Miki z nadzieją spogląda w przyszłość, licząc, że wkrótce będzie miała okazję się wykazać. Nie myli się… Chociaż jest zupełną nowicjuszką, z marszu zostaje agentką nowego, acz odrobinę niezwykłego zespołu idoli, grupy Sekkou Boys, której członkami są cztery gipsowe popiersia. Żeby nie było, „panowie” to nie jakieś tam bezimienne rzeźby, a klasyczne arcydzieła, od wieków wzbudzające zachwyt koneserów sztuki – liderem grupy jest opanowany święty Jerzy (oryginalnie wkuty przez Donatella w XV wieku), a towarzyszą mu bóg wojny Mars (alias Ares Borghese, I/II wiek), posłaniec bogów Hermes (stworzony przez Praksytelesa w IV w. p.n.e.) oraz najmłodszy Medici (a właściwie Giuliano de’ Medici wkuty w nagrobnym marmurze przez samego Michała Anioła). Czterej „wieczni” bishouneni, chociaż nie do końca kompletni, ale jakże charyzmatyczni – co może pójść nie tak?

Cóż… Po pierwsze, Miki ma traumę związaną z malowaniem i rysowaniem gipsowych odlewów, które to zajęcie spędzało jej sen z powiek przez wiele lat edukacji. Po drugie, w Japonii trudno przebić się zwyczajnemu artyście, a co dopiero tak specyficznej grupie, przyzwyczajonej do zupełnie innego traktowania. Nieważne, kim byłeś pięćset lat temu, świat showbiznesu pamięć ma dobrą, ale krótką, musisz więc zapracować na sukces! Dlatego też gipsowi idole dzielnie walczą o czas antenowy i zainteresowanie mediów, chwytając się najpodlejszych zleceń i najdziwniejszych występów. Mała rola w filmie, reklama środka przeczyszczającego, wywiad z dziennikarską harpią czy niezbyt ambitny program rozrywkowy, każda okazja jest dobra, by pokazać się światu.

Sekkou Boys to przede wszystkim zjadliwa satyra na japoński „przemysł idolkowy”, która wyśmiewa przeróżne medialne praktyki i pokazuje, że można wypromować, co tylko się chce, pytanie tylko, ile ma to sensu. Prezentuje też patologie toczące przemysł rozrywkowy i obnaża odczłowieczenie artysty. Nieważne, czy mamy do czynienia z gipsowym odlewem, żywą idolką czy poważanym artystą z wyższej półki – wszystko jest towarem, który należy sprzedać, ale cena, jaką muszą zapłacić za sławę przyszłe gwiazdy, jest czasem bardzo wysoka. Obraz japońskiej popkultury wyłaniający się z anime byłby okropnie smutny i straszny jednocześnie, gdyby nie solidna porcja humoru, towarzysząca kolejnym odcinkom. Wszystkie dziwaczne, ale i zupełnie prawdopodobne przygody gipsowych chłopaków przedstawiono z przymrużeniem oka. Anime to prztyczek w nos wielkich rozrywkowych wytwórni, a nie surowa krytyka podana na serio i utrzymana w moralizatorskim tonie. Poza tym, być może to tylko moje wrażenie, ale Sekkou Boys to również piękne zestawienie zachodnich wartości artystycznych ze skrzeczącym, japońskim showbiznesem. Dla mnie obserwowanie, jak jedne z najwspanialszych wytworów sztuki europejskiej upokarzają się dla odrobiny sławy, było chwilami nieco smutne. Inna sprawa, że w przeciwieństwie do widza z Kraju Kwitnącej Wiśni, nie jestem w stanie oglądać rzeźb w oderwaniu od ich pochodzenia.

Wiem, że to trochę skomplikowane, więc posłużę się przykładem świętego Jerzego. Pomijam już kim był i kwestię jego kanonizacji – skupmy się na posągu, czyli figurze (oryginalnie pełnopostaciowej), wykutej przez jednego z najwybitniejszych rzeźbiarzy, Donatella, a znajdującej się na fasadzie Or San Michele. Ta rzeźba jest piękna, tak po prostu, patrzę na nią i widzę absolutnie cudowne, dopracowane pod każdym względem dzieło, które stało się wzorem dla wielu późniejszych twórców. Święty Jerzy jest fantastyczny, wystarczy porównać go z resztą popiersi – jako jedyny (no, może oprócz Mediciego) wydaje się ludzki, to nie jest wyidealizowany posąg boga, ale udana próba ukazania rycerza, człowieka, który został świętym. I tu następuje dysonans – jedna z moich ukochanych rzeźb, przedstawiająca naprawdę interesującą postać, z której ktoś próbuje zrobić idola… Przepraszam, nie mam najlepszego zdania o japońskich gwiazdkach, a jeszcze gorsze o tamtejszym przemyśle rozrywkowym, dlatego trochę mnie mierzi, że zamiast kreatywnie wykorzystać historię tych rzeźb, zrobiono z nich czterech idiotów, sympatycznych, ale jednak.

Przy czym, to nie tak, że o tej historii zapomniano. Dokonania oraz sposób bycia panów co i rusz wykorzystywane są w rozmaitych gagach, chociaż ich jakość bywa bardzo różna. Najlepiej wspominam odcinek, w którym pewna dziennikarka o wyjątkowo ciętym języku dosłownie niszczy Marsa za jego romanse i gromadkę nieślubnych dzieci. Całkiem pomysłowo potraktowano również burzliwą historię Medyceuszy i ich zamiłowanie do spisków wszelkiej maści. W ogóle charaktery panów oparto na obiegowej opinii o nich – Mars jest kochliwy i porywczy; Jerzy opanowany, poważny i odpowiedzialny, czasem aż do przesady, co sprawia, że ludzie często postrzegają go jako nudziarza; Hermes ma żyłkę do interesów, a Medici to słodki złoty chłopiec z nieco zwichrowanym charakterkiem. Biedna Miki wypada przy nich trochę blado, ale i ona ma swoje momenty. Chociaż nienawidzi gipsowych odlewów, szybko przywiązuje się do podopiecznych i dzielnie walczy o ich świetlaną przyszłość. Urzekło mnie, w jak subtelny sposób twórcy podkreślali jej kiepskie umiejętności kierowania pojazdami. Poza tym dziewczyna ma mnóstwo dobrych chęci i wiary w lepsze jutro, i co istotne, nie traci jej nawet w obliczu okrutnej prawdy o przemyśle rozrywkowym. Proszę mnie źle nie zrozumieć, Miki nie jest uroczą idealistką o dobrym serduszku – to wulkan energii, jest zawzięta i kiedy trzeba, potrafi urządzić karczemną awanturę. Brakuje jej tylko doświadczenia, ale wożąc gipsowych idoli z jednego przesłuchania na drugie, szybko uzupełnia te braki. I chociaż jest młodsza od podopiecznych o kilka wieków, sprawia wrażenie ich matki. Tak naprawdę szalone relacje tej piątki to jedna z największych zalet serii, mająca w moim przypadku spory wpływ na pozytywny odbiór anime.

Nie powiem, jestem zachwycona grą seiyuu, którzy wyraźnie znakomicie się bawili podczas nagrań i sprawili, że Jerzy, Hermes, Mars i Medici byli wyjątkowo zabawni i dalecy od irytujących, ale… Jak już wspomniałam, nie mogłam oglądać serii w oderwaniu od kulturowego kontekstu, co czasem dawało dziwny efekt. Pal licho Marsa i Hermesa, ale Jerzy i Medici zgrzytali mi momentami, bo jakoś nie mogę się przemóc, żeby uznać rzeźbę nagrobkową za słodką i uroczą, a taki w założeniu miał być Medyceusz. Inna sprawa to nierówność anime. Początek był genialny, pierwsze odcinki rozłożyły mnie na łopatki i wywołały salwy śmiechu, doceniam również smaczki z dziedziny historii sztuki, pojawiające się dosyć często i w dużym stężeniu. Niestety, mniej więcej od połowy poziom fabuły spada, żarty nie są już tak trafione, a niektóre odcinki uznałam nawet za nudne. Rozczarowała mnie zwłaszcza końcówka, zdecydowanie potraktowana zbyt serio, chociaż nadal utrzymana w komediowym tonie. Poza tym seria poniekąd bazowała na efekcie zaskoczenia – na początku bohaterowie zostają postawieni przed zadaniami, z którymi teoretycznie nie powinni sobie poradzić, do tego dochodzą wątpliwości widzów związane ze sposobem poruszania się panów i w ogóle tego, w jaki sposób wykonują wszystkie czynności. Tymczasem druga część nie kryje w sobie tak wielu niespodzianek, niektóre wydarzenia są wręcz przewidywalne, do tego dochodzą nieco zbyt realistycznie pokazane problemy, dotykające głównie Miki. Tak jakby twórcy nieopatrznie przekroczyli granicę między parodią a zwykłą komedią o grupie idoli.

Pod względem technicznym anime wypada przeciętnie. Nie jest to produkcja dynamiczna, protagonistami są cztery gipsowe popiersia, które nawet nie otwierają ust. Oprócz Miki i ewentualnie stadka nieruchomych statystów w tle na ekranie rzadko widać „żywego” człowieka. Od wielkiego dzwonu w odcinkach pojawiają się właściciel agencji artystycznej, Hans Holbein (we własnej osobie), jego asystent i pewna słodka idolka wraz z agentką. Za dużo ruszać się nie muszą, więc oszczędność na animacji była pokaźna. Rysunek jest przyjemny dla oka, takoż kolorystyka, tła są dosyć szczegółowe i czasem można wypatrzeć w nich jakąś ciekawostkę w rodzaju plakatu czy obrazu. Rzeźby są rzeźbami – szarymi, pustymi w środku, chociaż czasem panowie dostają rumieńców lub zaczynają się błyszczeć niczym Edward w słoneczny dzień. Nie powiem, przyjemnie się to ogląda, ale trudno mówić o jakichś niesamowitych doznaniach estetycznych.

Podobnie ma się sprawa muzyki, której jest mało i w ogóle nie zapada w pamięć. Anime nie ma czołówki, ale ten brak skutecznie wynagradza ending, czyli piosenka Hoshizora Rendezvous, wykonywana przez seiyuu gipsowych idoli, czyli Daisuke Ono (Mars), Juna Fukuyamę (Hermes), Tomokazu Sugitę (św. Jerzy) i Shinnosuke Tachibanę (Medici). Utwór jest cudownie kiczowaty, energiczny i jak się do człowieka przyczepi, to pozamiatane. W ogóle gra panów to jedna z największych zalet anime – podeszli do pracy na luzie, ale dali z siebie wszystko. Perfekcyjnie wczuli się w rolę nieśmiertelnych bogów i wielkich ludzi, próbujących swoich sił w showbiznesie. Na początku nie byłam przekonana do Shinnosuke Tachibany, wydawał mi się zbyt chłopięcy do roli potężnego, chociaż młodego Medyceusza, ale w trzecim odcinku przekonał mnie rewelacyjnym monologiem, a i potem wielokrotnie udowodnił, że idealnie nadaje się do tej roli. Dlatego niech Was nie zdziwi wysoka ocena muzyki, ponieważ uwzględniłam w niej wysiłek aktorów.

Sekkou Boys nie do końca spełniło pokładane w nim nadzieje. Mam wrażenie, że twórcom nie starczyło pary, by utrzymać cudownie prześmiewczy nastrój od początku do końca. Natomiast bardzo cieszy mnie nakład pracy włożony w scenariusz – widać, że nie zadowolono się strzępami informacji, tylko dokładnie prześwietlono wykorzystane postaci. Seria okazała się szalenie odświeżająca, bo chociaż nie na poważnie, to jednak z rozbrajającą szczerością ukazała blaski i cienie życia idola. Wystarczy spojrzeć, jak różni się zachowanie panów na scenie i poza nią, a także ile są gotowi poświęcić, by wejść na szczyt. Warto też popatrzeć na produkcję przez pryzmat sponsorów, czyli firmy produkującej gadżety – Zargiani Works, medialnego potentata Kadokawy i producenta materiałów plastycznych dla artystów Holbein Artist Materials. Jak widać, da się nakręcić inteligentną, nienachalną i intrygującą reklamę, o której nikt nie pomyśli, że jest reklamą. Cóż, pozostaje mi pogratulować konceptu. Podsumowując, Sekkou Boys to niebanalny humor, sympatyczne postacie i sporo fajnych pomysłów, zgrabnie zmieszczonych w krótkich, bo zaledwie ośmiominutowych odcinkach. Podczas seansu wskazane jest jednak posiadanie chociaż minimalnej wiedzy z zakresu mitologii, historii i historii sztuki, w przeciwnym razie można nie docenić kilku naprawdę udanych żartów. Mimo kilku wad, polecam.

moshi_moshi, 31 maja 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Liden Films
Projekt: Ioriko Itou
Reżyser: Fumiaki Usui, Seiki Takuno
Scenariusz: Michiko Yokote

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Sekkou Boys - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl