Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 6/10 grafika: 8/10
fabuła: 7/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,25

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 82
Średnia: 8,05
σ=1,33

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Tablis)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kizumonogatari

zrzutka

Trzyczęściowy film kinowy w uniwersum Monogatari – skok na kasę, czy artystyczny eksperyment? Jedno i drugie – tylko studio Shaft tak potrafi.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Deze

Recenzja / Opis

„Kizu” – czyli „rana”, „monogatari” – czyli „opowieść”, a więc opowieść o ranach i postaciach, które ranią się wzajemnie. Poważny temat jak na serię Monogatari, znaną bardziej z postmodernistycznych zabaw i fanserwisu. Trzy filmy kinowe, składające się na Kizumonogatari, to dzieło eksperymentalne nawet w ramach tej niebanalnej franczyzy, plac zabaw reżysera Tatsuyi Oishiego, który wyraźnie czuł się zbyt ograniczony formatem serialu.

Rezygnacja ze swojskich elementów Monogatari byłaby jednak komercyjnym samobójstwem i nie miała miejsca. Mało ustrukturyzowane dialogi trwające po kilkanaście minut, przeplatane ujęciami na damską bieliznę i cycki, dalej wypełniają sporą część czasu antenowego. Nie żebym miał coś doktrynalnie przeciw skarbom kobiecej urody oddanym za pomocą szlachetnej japońskiej animacji, ale wypada się zastanowić, jak komponują się one z resztą historii, którą zamierza się opowiedzieć. Jest to mniejszy problem w serialu, gdzie można sobie pozwolić na większy rozrzut zainteresowań, większy w filmie kinowym, a już szczególnie podzielonym na części, z których każda powinna się nadawać do oglądania oddzielnie od pozostałych.

Kizumonogatari ma z tym wszystkim wyraźne problemy, a jeśli chodzi o sensowny podział jego zawartości na trzy części, to wręcz leży i kwiczy. Główną ideą tej produkcji jest przedstawienie początków dziwnego związku między Araragim – wtedy jeszcze zwyczajnym licealistą, a wampirzycą Kiss­‑Shot – na ten moment będącą jedną z najpotężniejszych i najniebezpieczniejszych istot stąpających po Ziemi. Prequele mają ten stały problem, że wiemy, jak skończą bohaterowie, więc to, co dzieje się w międzyczasie, musi być dostatecznie atrakcyjne samo w sobie. Pierwsza część filmu – Tekketsu­‑hen, poświęca wstęp na spotkanie Araragiego z okaleczoną, ledwo żywą Kiss­‑Shot, później zaś na rozmowę z Hanekawą, a drugą połowę na długi (za długi) dialog, w którym Araragi dowiaduje się, co wiąże się z jego świeżo nabytym wampiryzmem i jak może wybrnąć z tego galimatiasu. Gdy wszystko zostaje mu wyjaśnione, film się urywa, ot tak.

Cięcie między częścią drugą – Nekketsu­‑hen, a trzecią – Reiketsu­‑hen, jest jeszcze gorsze, bo po tym, jak Araragi ściera się z łowcami wampirów polującymi na niego i Kiss­‑Shot, akcja urywa się w takim punkcie, że zupełnie nie wiadomo, na co mielibyśmy czekać w części trzeciej – historia wydaje się w większości zamknięta. Gdybym chodził na te filmy do kina i miał czekać po kilka miesięcy na kolejne, byłbym wściekły. Odbiorców tej recenzji ten problem nie dotyczy, bo dostępna jest już całość, ale jeśli twórcy dzielą swoje dzieło na kilka części, to stwierdzają, że nadaje się do oglądania w częściach, a to się kompletnie nie nadaje. Nie widzę za tym żadnego głębszego planu, wygląda to raczej, jakby w studiu kręcili kolejne sceny, a kiedy dobili do godziny czasu antenowego, stwierdzali: „no to kończymy na teraz”. Jest to znamienne dla całej tej produkcji, która ogółem sprawia wrażenie ciągu ledwo powiązanych ze sobą scen. Scen, które się bardzo dobrze ogląda, ale które niespecjalnie łączą się w spójną całość.

Nigdzie nie jest to widoczne mocniej, niż w wątku przyjaźni Araragiego z Hanekawą. Film pokazuje początek ich znajomości, polegający z grubsza na tym, że Hanekawa napada Araragiego na ulicy w środku nocy i postanawia zostać jego przyjaciółką. Nie pada żadne uzasadnienie, dlaczego tak jej na tym zależy, a ich dalsze kontakty to ciąg coraz mniej wiarygodnych, niby przypadkowych spotkań. Związek Hanekawy z główną linią fabularną jest żaden; niektóre jego próby dopasowania do reszty filmu wypadają dobrze – Araragi istotnie potrzebuje wsparcia, więc rozmowy z Hanekawą wypadają naturalnie, ale ciężka ręka scenarzysty po prostu teleportuje ją we wszystkie miejsca, gdzie dzieje się coś ważnego, bez śladu wskazania ani jak, ani po co miałaby się tam znaleźć, za to z przewidywalnie fatalnymi skutkami. Równie ciężka ręka grafika powiększyła jej cycki, tak na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości, czy nie jest traktowana instrumentalnie. Jest też scena seksu, a przynajmniej działań, które balansują na wąskiej granicy tej kategorii aktywności. Jest ona bardzo dobrze wykonana, tyle że wepchnięta w środek finału, dotyczącego oczywiście wampiryzmu i relacji z Kiss­‑Shot. Można to podsumować komentarzem z Latającego Cyrku Monty Pythona: „a teraz coś z zupełnie innej beczki”. Można się bawić w próby interpretacji, jak napięcie seksualne między Araragim a Hanekawą wpłynęło na przebieg owego finału, ale nie widzę mocnego wsparcia dla tych dywagacji w treści filmu. W relacjach Kiss­‑Shot i Araragiego dostrzegłem próbę poważniejszego podejścia do tego uniwersum, wątek ten zahacza o klasyczny szekspirowski dramat i moim zdaniem analizuje seksualność Araragiego kilka razy głębiej niż wszystko co związane z Hanekawą. Czyni to też o niebo subtelniej, choć to niezależne kwestie. Doceniając zalety zarówno motywów poważnych, jak i lekkich, bardzo chciałbym, aby te aspekty filmu nie próbowały się nawzajem pozabijać, a takie wrażenie odniosłem wielokrotnie. Dla jasności: nie zawsze jest tak źle: na przykład komediowe sceny z Kiss­‑Shot pasują do reszty filmu o niebo lepiej.

Czytając moje powyższe wywody o Kizumonogatari, można pewnie odnieść wrażenie, że to film kiepski. Owszem, jeśli rozpatrujemy go jako całość. Sęk w tym, że poszczególne sceny są wspaniałe. Tatsuya Oishi nie tylko chciał się wyżyć jako reżyser, ale mu się to w pełni udało. Z przyjemnością oglądałem dłuższe fragmenty drugi raz, nie ze względu na treść, lecz aby cieszyć oczy bogactwem rodzajów ujęć i cięć. Są filmy, w których reżyseria stara się ukrywać w tle, to znaczy efektywnie przekazywać treść, ale nie wysuwać formy na pierwszy plan; Kizumonogatari jest tego przeciwieństwem. To przykład kompozycji, która nie pretenduje do naturalności: to ciągłe eksperymenty, zaskakiwanie zmianami stylu i nastroju. Widz ma się dostosować do obrazu, nie obraz do widza. W Nekketsu­‑hen twórcy potrafią podczas krwawej jatki puścić lekki jazzowy motyw z „siaba daba da” w tle. Dowodzi to postmodernizmu i nadmiernie rozwiniętej momentami samoświadomości, tak charakterystycznej dla serii; niemniej działa, wymiernie pomagając w przyjemnym spędzeniu trzech godzin seansu.

Dialogi to niestety spory spadek formy w stosunku do serii telewizyjnej – nie iskrzą tak dowcipem i słownymi przepychankami, za to wgląd w psychikę bohaterów jest mocniej ograniczony formą. Kadry sprawnie ujmują napięcia i dynamikę miedzy postaciami, ale kluczową rolę odgrywa animacja. Mimika to w tym filmie klasa sama w sobie, jej ekspresyjność, dokładność i różnorodność jest doprawdy oszałamiająca. Seiyuu nie pozostają zresztą w tyle i zdają się dobrze bawić przy pracy. Są tu także walki (których w serii Monogatari nikt by się chyba nie spodziewał), będące doskonałym przedłużeniem dialogów – to jak bohaterowie się poruszają, również mówi o nich dużo, szczególnie w przypadku Araragiego, który na przemian denerwuje się, panikuje, zbiera się w sobie, poddaje i ponownie zbiera siły do walki.

Z zupełnie innej bajki są natomiast tła. Animacja postaci jest w stylu klasycznym, za to otoczenie to czyste CGI, sterylne i geometryczne częściowo z zamysłu, częściowo z niekompetencji. Dostrzegam plan w jego stylu – to nocne miasto, puste i obce, wytrącające z równowagi, poza nielicznymi scenami z przyrodą sprzeciwiające się emocjom bohaterów. Brzydką i niedopracowaną grafikę można jednak po części zneutralizować dopracowanym stylem, ale pozostaje brzydką i niedopracowaną grafiką. Póki patrzy się na gołe prostopadłościany i cylindry z oddalenia, wszystko jest w porządku, ale kiedy kamera się do nich zbliża, zaczynają się problemy. Twórcy mają dziwne upodobanie do pokazywania japońskich flag trzepoczących na wietrze, nie zdołałem rozszyfrować, czemu miałoby to służyć, poza udowadnianiem, że animowanie tkanin jest trudne i że tego nie potrafią. Na tym tle bardzo pozytywnie wyróżnia się oświetlenie, o kilka klas lepsze niż reszta CGI i dobrze zgrane z cieniowaniem postaci.

O którym aspekcie Kizumonogatari by nie pomyśleć, przy ocenie jego wykonania nasuwa się przymiotnik „nierówne”. Momenty lokalnej reżyserskiej wybitności tonuje kiepska kompozycja; doskonałe oddanie postaci w ogniu chwili psuje ich nieprzekonująca ewolucja na przestrzeni całego filmu; animatorzy odpowiedzialni za CGI psują robotę tych odpowiedzialnych za bohaterów. To film chaotyczny, po części ze świadomego wyboru, po części z powodu prób przypodobania się fanom, po części z prozaicznej artystycznej niezgrabności. Z pewnością stanowi ciekawe podejście do serii Monogatari, ale nieprzekonanych nie przekona. Moje odczucia w stosunku do tej serii były zawsze pozytywne, jednak z wieloma „ale”, i tak chyba pozostanie.

Tablis, 5 września 2017

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: SHAFT
Autor: Ishin Nishio
Projekt: Akio Watanabe, Hideyuki Morioka
Reżyser: Akiyuki Shinbou, Tatsuya Oishi
Scenariusz: Akiyuki Shinbou, Fuyashi Tou
Muzyka: Satoru Kousaki