Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 8 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,88

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 235
Średnia: 6,98
σ=1,62

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Bungou Stray Dogs

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2016
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 文豪ストレイドッグス
Widownia: Seinen; Postaci: Policja/oddziały specjalne, Przestępcy; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Supermoce
zrzutka

Obdarzeni supermocami mistrzowie literatury japońskiej (i nie tylko) rozrabiają w Jokohamie w odrobinę alternatywnej rzeczywistości.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wyrzucony z sierocińca Atsushi Nakajima, błąkając się po Jokohamie, natrafia na dryfujące w rzece zwłoki. Wygłodzony i zdesperowany chłopak postanawia je okraść, ale ku jego ogromnemu zdziwieniu wyciągnięty z wody mężczyzna jeszcze żyje i jest bardzo niezadowolony z niespodziewanego „ratunku”. Widząc jednak, w jakim stanie jest chłopak, niedoszły samobójca, przedstawiający się jako Osamu Dazai, postanawia go przynajmniej nakarmić, a że na koszt znajomego, który akurat się pojawił… W ten sposób biedna sierotka poznaje dwóch członków nietypowego biura detektywistycznego, którego pracownicy obdarzeni są nadnaturalnymi mocami. W trakcie rozmowy wychodzi również na jaw, że Atsushi może mieć coś wspólnego z szukanym przez nich tajemniczym tygrysem ludojadem. A że zwierzę rzekomo chłopaka prześladuje, zostaje on nie całkiem po dobroci zaangażowany w śledztwo, w ramach zapłaty za posiłek. W końcu kto chciałby robić za żywą przynętę? Cóż, prawda okazuje się nieco inna niż Atsushi podejrzewał i ostatecznie staje się on najnowszym nabytkiem agencji detektywistycznej.

O, znowu detektywi obdarzeni supermocami? O, znowu w Jokohamie? Gdzie ja to już widziałam… O, ale tym razem mamy pierwowzór w postaci mangi, w dodatku całkiem popularnej? To może tym razem z tego coś wyjdzie? Wyszło? No, nawet wyszło… Autorzy komiksu postanowili urozmaicić nieco typową opowiastkę. Nazwisko Atsushi Nakajima może niewiele Wam powie, ale podejrzewam, że „Osamu Dazai” obiło się o uszy fanom mangi i anime, nawet jeśli nie interesują się japońską literaturą. Ryuunosuke Akutagawa, Ranpo Edogawa, Jun’ichirou Tanizaki czy chociażby Kenji Miyazawa – to nazwiska znanych i cenionych autorów, których dzieła znacząco wpłynęły na rozwój literatury japońskiej i obecnie stanowią kanon lektur, jeśli nie obowiązkowych, to na pewno takich, które wypada przeczytać.

To jeszcze nie koniec wyliczanki, a osoba kryjąca się za pseudonimem Kafka Asagiri całkiem nieźle przestudiowała życiorysy wybranych literatów i wzięła z nich nie tylko nazwiska dla bohaterów, ale również np. inspirację dla mocy i ich nazw. Pokazuje to, zresztą nie po raz pierwszy, jaki dystans Japończycy mają do swojej historii (a przynajmniej jej części). To tak jakby ktoś w Polsce przerobił klasyków na… powiedzmy oddział najemników działających gdzieś pod Warszawą. Tym sposobem moglibyśmy dostać np. Henryka Sienkiewicza o zdolnościach pirokinetycznych (Ogniem i mieczem) albo topiącego wszystko dotykiem Stefana Żeromskiego (Przedwiośnie). Tak, moi drodzy, to jest mniej więcej ten poziom abstrakcji i (przynajmniej dla niektórych) profanacji tego, co „święte” i czego ruszać nie wolno. Cóż, jak widać – wolno i to czasami z niezłym skutkiem. W przypadku Bungou Stray Dogs udało się stworzyć ciekawe, a przede wszystkim barwne tło dla fabuły, będące bonusem dla fanów zainteresowanych literaturą.

No dobrze, konwencja konwencją, ale przejdźmy do meritum. Pierwowzorem anime jest nadal wydawana manga, a to już powinno sporo mówić – reklamówka. W tym przypadku na szczęście bardziej „pół­‑reklamówka” lub niepełna ekranizacja, bo materiału do zaadaptowania trochę jest i od razu zapowiedziano dwa sezony, co zwykle daje nadzieję na opowieść przynajmniej rozwiniętą. Pierwsza część za nami i jeśli ktoś spodziewał się konkretnej fabuły, to może się nieco rozczarować, bo Bungou Strays Dogs to w znacznej mierze wprowadzenie, niepozbawione konkretów, ale jednak wprowadzenie. Znajdziemy tu bowiem szkic świata przedstawionego, sporą galerię bohaterów i początek wątku głównego.

Jokohama w alternatywnej teraźniejszo­‑przyszłości prezentuje się raczej standardowo, choć może dziwić takie nagromadzenie ludzi związanych z półświatkiem, a biorąc pod uwagę, jak… spektakularne potrafią być ich „występy”, aż dziw bierze, że w mieście żyją jeszcze normalni ludzie. Organizacją w szczególności siejącą postrach wśród mieszkańców jest Mafia Portowa, która zrzesza obdarzonych nadnaturalnymi mocami przestępców, co czyni ją tak niebezpieczną, że zwykłe siły porządkowe (co ciekawe, najwyraźniej pozbawione własnych „supermanów”) zwracają się o pomoc do tzw. „uzbrojonych” detektywów, czyli właściwie najemników, którzy częściej dostają zlecenia wymagające rozwiązań siłowych niż faktycznych śledztw. Trudno stwierdzić, dlaczego Mafia nie rozniosła jeszcze całego miasta, zważywszy na liczebność i potencjał siłowy, ale powiedzmy, że z jakichś nieznanych widzom względów status quo wszystkim odpowiada, a pojedyncze „incydenty” zdarzają się, aby nikomu się nie nudziło…

Na tych nieco chybotliwych podstawach osadzono historię niepozornego Atsushiego Nakajimy, który wbrew pozorom ma z półświatkiem więcej wspólnego niż mu się początkowo wydaje. Nie jest on zwyczajnym młodym człowiekiem, tylko tygrysołakiem, co sprawia, że wpływowi ludzi za wszelką cenę, a dokładniej siedem miliardów w nieznanej walucie, chcą go dostać żywego. To sprawia, że jego obecność jest dla Agencji dość kłopotliwa, bo ci, którzy dostali na niego zlecenie, nie będą siedzieć bezczynnie. Jednocześnie według znanego cytatu „jeśli kto nie chce robić, niech nie je”, Atsushi zmuszony jest zarabiać na swoje utrzymanie, więc mimo braku doświadczenia pomaga w przeróżnych zleceniach. Tak mniej więcej wygląda scenariusz pierwszej części – detektywistyczna codzienność, w którą jednak często wdzierają się nieproszeni goście.

O ile mangowy pierwowzór traktuje krótsze historie jako wstęp i szybko przechodzi do akcji właściwiej, w przypadku anime konieczność zakończenia pierwszego aktu na konkretnym wydarzeniu sprawiła, że scenariusz trzeba było czymś dopchać. W rezultacie dosłownie w sam środek serii wpakowano wątek poboczny, który przybliża nieco bohaterów, ale ponieważ został wyciągnięty z materiałów dodatkowych, który akcja rozgrywa się przed (!) mangą/anime, fabuła znacząco traci na płynności i sensowności. Wydaje się bowiem, że jakimś cudem zdeterminowani dostać w swoje łapska Atsuhiego ludzie ot tak przerywają misję, by zająć się czym innym. Ostatnie kilka odcinków prezentuje się lepiej, choć nadal nie zawiera konkretów, a lektura mangi podpowiada mi, że chociaż akcja później się rozkręca, na poziomie dziewiątego tomu nadal nie wiadomo, co tak naprawdę czyni protagonistę wyjątkowym, bo podane wyjaśnienia są dosyć mgliste. A zdecydowanie by się przydały, bo wątek przewodni jest wyraźnie zarysowany i dobrze by było, gdyby fabuła rozwijała się w należytym tempie.

Kolejnym problemem tej ekranizacji okazało się niezbyt umiejętne operowanie klimatem. Sam pierwowzór to wybuchowa mieszanka akcji, komedii i dramatu, z tym że to, co podano na papierze, może być odbierane inaczej w zależności od czytelnika, zaś produkt audiowizualny z góry narzuca określoną wersję i nie zawsze pokrywa się ona z wizją miłośników pierwowzoru. Zacznę może od plusów, bo kluczowe sceny akcji przedstawiono zgrabnie i z odpowiednim rozmachem, ale trochę gorzej wypada otaczająca je atmosfera. Mamy do czynienia z porachunkami w półświatku przestępczym, więc pewna ilość dramatyzmu jest tu potrzebna i generalnie nie jest źle, choć nadużywane retrospekcje z tragicznej przeszłości Atsushiego mogą zacząć działać na nerwy (tym bardziej że to praktycznie w kółko te same sekwencje). Dla rozładowania napięcia twórcy często wrzucają sceny komediowe, które nie zawsze współgrają z poważniejszymi wątkami. O ile w mandze całość jako tako balansuje na granicy, tak w anime humorystyczne wstawki zostały, jak na mój gust, zbytnio uwypuklone i przejaskrawione, co sprawia, że wydają się tym bardziej nie na miejscu. Nie wykluczam, że nie wszystkim będzie to aż tak bardzo przeszkadzać, wolę jednak ostrzec tych co bardziej wyczulonych.

Zbiór specyficznych indywiduów grających pierwsze skrzypce i niczego nieświadoma i naiwna jednostka, pakująca się w nadnaturalny burdel? Gdzie ja to już widziałam… Atsushi faktycznie jest początkowo bardzo nieświadomy sytuacji, w jakiej się znalazł, ale w przeciwieństwie do wielu podobnych świeżynek, okazuje się odpowiednio niezwykły, by nie odstawać od reszty dziwadeł. Jednocześnie niewiedza i brak doświadczenia robią z chłopaka dobry punkt odniesienia dla widzów. Początkowo w porównaniu do pozostałych bohaterów Atsushi jest wyjątkowo nieporadny, bierny i ma mentalność typowej ofiary, która uwielbia rozpamiętywać wszystko, co ją w życiu złego spotkało. Na szczęście stopniowo wyrasta ze swojej traumy, a często denerwujące w tego typu postaciach dobroduszność i heroiczne zapędy akurat w jego przypadku mają więcej sensu niż w innych (zwłaszcza biorąc pod uwagę jego… właściwości). Nie jest może szczególnie inteligentny i często działa zbyt instynktownie, ale ma spory dystans do otoczenia, nie daje się porwać wszechobecnemu szaleństwu, przez co daje się lubić. Przy okazji nie ocieka tak „zajedwabistością”, jak spora część jego kompanów czy wrogów.

Trudno stwierdzić, czy przy obecnych tendencjach do przedramatyzowywania przeszłości bohaterów brak informacji na temat tła fabularnego obsady to wada czy zaleta. Niemniej jednak przydałyby się jakieś punkty zaczepienia, bo sama „teraźniejszość” często nie wystarczy. Owszem, widzimy kilka scenek z przeszłości kilku postaci, ale na dłuższą metę to trochę mało, by wczuć się w ich historię, a doświadczenie pokazało, że na samej czadowości bohaterowie daleko nie zajadą. W przypadku tej konkretnej historii zadanie dodatkowo utrudnia naprawdę liczna obsada, a nie sądzę, żeby wszyscy widzowie, mimo planszowych podpowiedzi, byli w stanie zapamiętać mniej istotnych „graczy” z imienia i nazwiska. Biorąc jednak pod uwagę, że przez pierwsze dwanaście odcinków dużo się dzieje, bohaterów przewija sporo, a debiutujący Atsushi średnio sprawdza się w roli protagonisty i to jego koledzy ciągną całe przedstawienie, jest na kim zawiesić oko. Cechą wspólną obsady jest nasilone w różnym stopniu odbijanie rzeczywistości, za które teoretycznie mamy ich lubić, a nie mieć ochotę wzywać ekipę ze szpitala psychiatrycznego. Co prawda nie w każdym przypadku zabieg ten działa, ale jeśli zignorować nie zawsze udane sceny komediowe i czasami wymuszoną „zajedwabistość”, to dostajemy całkiem przyzwoicie prezentujące się charaktery.

Na gwiazdę pierwszej serii zdecydowania wyrasta wybawiciel Atsushiego – Osamu Dazai. Pomijając momenty, w których robi za idiotę i obsesyjnie próbuje się zabić, mężczyzna jest sprytnym, magnetycznym, charyzmatycznym i przy okazji wyjątkowo niepoważnym bohaterem. Jego przeszłość kryje sporo mrocznych wydarzeń, ale detektyw w żadnym momencie nie robi z siebie męczennika. O dziwo, to nie on jest szefem biura, bo tę funkcję pełni osoba znacznie bardziej odpowiedzialna, choć niestety bardzo enigmatyczna. Uwagę zwracają jeszcze przesadnie poważny i przejmujący się wszystkim Doppo Kunikida, wesolutki Kenji Miyazawa, a także mająca ewidentnie sadystyczne skłonności Akiko Yosano. Po przeciwnej stronie barykady najlepiej poznajemy postrach półświatka – niestabilnego emocjonalnie, ale niezwykle skutecznego Ryuunosuke Akutagawę, który zostaje oddelegowany do upolowania głównego bohatera. Twórcy jasno dają do zrozumienia, że młody zabójca ma coś wspólnego z Osamu Dazaiem i Atsushi to nie tylko kolejne zlecenie, ale sprawa natury prywatnej, która z biegiem czasu antenowego nabiera na intensywności (nie, to nie jest yaoi, gdyby ktoś miał wątpliwości). Poznajemy również kilka innych postaci, które mniej lub bardziej wpływają na rozwój fabuły i na pozostałych członków obsady, acz nie gwarantuję, że wszyscy znajdą swoich fanów, bo spory nacisk położono na specyficzność ich osobowości i „potencjał” komediowy. Zdarzają się też ciekawsze jednostki, które może dostaną kiedyś więcej czasu na zaprezentowanie się od dobrej strony, więc kto wie…

Studio Bones przyzwyczaiło widzów do dobrej jakości swoich produktów, acz zdarzają się im gorsze dni. Oprawa techniczna Bungou Stray Dogs nie woła o pomstę do nieba, jednak twórcy nie ustrzegli się drobnych, ale bardzo widocznych wpadek. Zacznijmy może od zalet – wiernych oryginałowi i po prostu ładnych projektów postaci, z których żadna nie wygląda przesadnie cudacznie, ale jest wystarczająco charakterystyczna, by od razu dać się rozpoznać. Bardzo ładnie prezentują się tła oraz wnętrza, nieprzesadnie zróżnicowane, ale wystarczająco szczegółowe, by było na czym zawiesić oko. Dobrze zrealizowano również dynamiczne sceny akcji, których jest całkiem sporo i są ważnym elementem składowym, wstawki komputerowe również nie rzucają się aż tak bardzo w oczy. Problem pojawia się w statycznych momentach, bo niektóre zabiegi „artystyczne” wyglądają jak bardzo usilne próby zaoszczędzenia na grafice. Pal sześć ujęcia, w których bohaterowie w trakcie rozmowy są odwróceni tyłem do widza… Oni często nie mają ust (albo w ogóle twarzy) i to wcale nie w jakichś wyjątkowych oddaleniach. Z innej beczki warto wspomnieć o bardzo pomysłowo i dobrze wykonanych animacjach do czołówki i napisów końcowych, bo to naprawdę efektowne wizytówki, które dopełniają wpadające w ucho piosenki. Jeśli oglądaliście chociażby Kuroko no Basket, to z pewnością kojarzycie zespół Granrodeo – tym razem z energicznym utworem Trash Candy. Przy napisach końcowych zdecydowano się użyć znacznie spokojniejszego, ale bardzo przyjemnego Namae o Yobu yo Luck Life. Ścieżka dźwiękowa jest odpowiednio zróżnicowana – od instrumentów klasycznych po elektronikę, ale to raczej poprawne wypełnienie tła niż nadająca się do słuchania osobno muzyka. Nie sposób nie zanotować również, że w projekcie wzięło udział sporo znanych seiyuu takich jak: Mamoru Miyano, Yoshimasa Hosoya, Hiroshi Kamiya, Sanae Kobayashi, Kana Hanazawa, Takahiro Sakurai czy Kensho Ono. Nie wszyscy oni grają główne role, ale każdy ma okazję się wykazać w najróżniejszych sytuacjach, więc fani powinni być zadowoleni. Mniej znani aktorzy także dobrze sobie poradzili.

Część pierwsza to dopiero przedsmak tego, co będzie się działo w drugiej odsłonie. To zarówno reklama, jak i ostrzeżenie, bo po dwunastu odcinkach bez wątpienia znajdzie się tyle samo fanów serii, co tych, którym się ona nie spodobała. Cóż, rodowitym Japończykom lub osobom znającym literaturę Kraju Kwitnącej Wiśni odkrywanie kolejnych zapożyczeń sprawi większą frajdę niż pozostałym fanom japońskiej popkultury, ponieważ pod tym względem zarówno anime, jak i manga są nieco hermetyczne. Chociaż tak na dobrą sprawę to jedynie barwny dodatek, a całość to nic innego, jak zwykła miejska przygodówka, niezbyt zaskakująca, potrafiąca wciągnąć, ale i znudzić. Dzieje się tu sporo, jest kolorowo, ale ten akt pierwszy można porównać do dobrze doprawionej, zbyt rzadkiej zupy, w której brakuje mięska. Owszem, trudno się było spodziewać zamkniętej fabuły, zaś jej konstrukcja jest po części zasługą/wadą pierwowzoru, ale przydałoby się więcej wyjaśnień, a mniej komedii. Obsada, podobnie jak scenariusz, ma potencjał, ale jest zbyt liczna i niektórzy widzowie mogą mieć problem z zaakceptowaniem takiej liczby niezbyt dokładnie zarysowanych charakterów. Bohaterowie zapewne zaskarbią sobie sympatię widzów, ale nie wszyscy, bo zbiory specyficznych indywiduów też trzeba umieć tworzyć. Całość próbuje być (trochę zbyt) szaloną komedią z dramatycznym zapleczem i w przeciwieństwie do pierwowzoru, średnio radzi sobie z wypośrodkowaniem atmosfery. Nie jest jednak źle, bo seria nie rości sobie pretensji do miana ambitnej, jest czystą rozrywką z powtarzalnym, choć wyjątkowo nośnym pomysłem. Realizacja lekko kuleje i to widać, ale jeśli tylko ciąg dalszy obędzie się bez dodatkowych zapychaczy, to może być nieźle lub nawet dobrze.

Widzom zachęconym dotychczasowym seansem mogę zagwarantować, że później dzieje się jeszcze więcej i jest ciekawie, sceptyków przekonywać nie będę, bo jeśli nie odpowiadała im pierwsza seria, to w drugiej niewiele się zmienia. Ci zaś, którzy jeszcze Bungou Stray Dogs nie widzieli, powinni przygotować się na komedię przygodową z dramatycznymi wstawkami, dużą ilością najróżniejszych supermocy i ekscentryczną obsadą. Znacie? Znamy! Ale przecież sporo z nas lubi oglądać coś, co już zna.

Enevi, 3 lipca 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: BONES
Autor: Harukawa 35, Kafka Asagiri
Projekt: Fumihiro Katagai, Nobuhiro Arai, Ryou Hirata
Reżyser: Takuya Igarashi
Scenariusz: Youji Enokido
Muzyka: Taku Iwasaki

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Bungou Stray Dogs - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl