Anime
Oceny
Ocena recenzenta
5/10postaci: 4/10 | grafika: 5/10 |
fabuła: 3/10 | muzyka: 5/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Digimon Universe: Appli Monsters
- デジモンユニバース アプリモンスターズ
- C'mon Digimon (Komiks)
- Digimon Adventure (Komiks)
- Digimon Adventure
- Digimon Adventure:
- Digimon Adventure 02 (Komiks)
- Digimon Adventure 02
- Digimon Adventure 02: Diablomon no Gyakushuu
- Digimon Adventure 02: Digimon Hurricane Jouriku!! Chouzetsu Shinka!! Ougon no Digimental
- Digimon Adventure 02: The Beginning
- Digimon Adventure 3D: Digimon Grand Prix!
- Digimon Adventure: Bokura no War Game
- Digimon Adventure: Last Evolution Kizuna
- Digimon Adventure: The Movie
- Digimon Adventure tri
- Digimon Adventure V-Tamer 01 (Komiks)
- Digimon D-Cyber (Komiks)
- Digimon Frontier (Komiks)
- Digimon Frontier
- Digimon Frontier: Kodai Digimon Fukkatsu!!
- Digimon Ghost Game
- Digimon Next (Komiks)
- Digimon Savers
- Digimon Savers 3D: Digital World Kiki Ippatsu!
- Digimon Savers The Movie: Kyuukyoku Power! Burst Mode Hatsudou!!
- Digimon Tamers
- Digimon Tamers (Komiks)
- Digimon Tamers: Boukensha-tachi no Tatakai
- Digimon Tamers: Bousou Digimon Tokkyuu
- Digimon X-Evolution
- Digimon Xros Wars
- Digimon Xros Wars (Komiks)
- Digimon Xros Wars ~Aku no Death General to Shichinin no Oukoku~
- Digimon Xros Wars: Toki o Kakeru Shounen Hunter-tachi
We współczesnym mobilnym świecie miejsce digimonów zajmują appmony. Niestety, nowa odsłona nie oznacza nowego otwarcia – wszystko zostaje po staremu.
Recenzja / Opis
Trzynastoletni Haru uwielbia czytać książki i wyobrażać sobie, że jest ich głównym bohaterem – ale doskonale wie, że w prawdziwym życiu może najwyżej grać rolę postaci pobocznej. To się jednak zmienia w dniu, kiedy niejaki Gatchmon upatruje go sobie na partnera. Gatchmon jest jednym z appmonów – cyfrowych istot „zamieszkujących” najrozmaitsze aplikacje mobilne. Zazwyczaj są one nieszkodliwe, jednak ostatnio zaczyna je infekować złośliwy i niewykrywalny wirus, sprawiający, że zachowują się niezgodnie z przeznaczeniem i szkodzą ludziom, zamiast pomagać. Haru ma zrozumiałe opory przed przyjęciem przedmiotu nazywanego AppliDrive i zawiązaniu partnerstwa z Gatchmonem – ostatecznie nie jest typem, który by się rwał do walki, a na tym polega powstrzymywanie zawirusowanych appmonów. Szybko się jednak okaże, że nie ma wyjścia i musi spróbować stać się głównym bohaterem nowej opowieści…
Schemat jest dobrze znany, nie tylko zresztą z cyklu Digimon. Przyznaję jednak, że początkowo patrzyłam na nową odsłonę opowieści o cyfrowych stworach i ich ludzkich partnerach dość łaskawym okiem. Podobała mi się sama koncepcja powiązania appmonów z mobilnymi aplikacjami, czyli czymś, co wszyscy – a szczególnie najmłodsze pokolenie – znają doskonale. Takie ożywienie i kreatywne wykorzystanie dobrze znanej rzeczywistości może działać na wyobraźnię i doskonale pasować do współczesnej bajki dla współczesnych dzieciaków. Tyle tylko, że podobnie jak w Digimon Xros Wars bardzo wyraźnie widać, że nikogo z twórców nie obchodziło w najmniejszym stopniu stworzenie dobrej serii dla dzieci. Wystarczyło, że gotowy produkt stanowił reklamówkę gier i sposób na przypomnienie marki. Ostatecznie głupi odbiorca wszystko łyknie, więc po co się wysilać?
Szwankuje tutaj dosłownie wszystko. Jak zwykle w przypadku Digimonów, pierwsza część serii to ciąg epizodów – w tym przypadku walk z kolejnymi zawirusowanymi appmonami – z czasem natomiast coraz większe znaczenie ma wątek główny, czyli powstrzymanie złej AI kryjącej się pod kryptonimem Leviathan przed przejęciem władzy nad światem. Fabuła od początku kuleje, ponieważ scenariusz poszczególnych odcinków ma nie tyle opowiedzieć jakąś historię, ile pokazać mechanikę gry i to na poziomie dość nudnego samouczka. Jest to szczególnie irytujące, jeśli zauważymy (a trudno nie zauważyć), że ogromną ilość czasu poświęca się na wytłumaczenie nudnych technicznych detali, które… do niczego nie są tutaj potrzebne. Poznajemy szczegółowo statystyki i możliwości łączenia appmonów, jednak bardzo szybko pojawiają się jedynie słuszne kombinacje, których bohaterowie używają przez cały czas, bez cienia inwencji i kreatywności. Co gorsza, wszelkie zasady w dowolnym momencie są wyrzucane przez okno na rzecz siły przyjaźni oraz kompletnie nieuzasadnionych „doładowań” mocy oraz przemian w bardziej zaawansowane formy. Ba – konstrukcja świata ma tak chwiejne podstawy, że twórcy wyraźnie nie umieją się zdecydować, czym tak właściwie są appmony. Czy są to niepowtarzalne stworki, przypisane do konkretnej aplikacji, czy też ucieleśniają całą kategorię aplikacji? A może jest wiele podobnych stworków dla różnych aplikacji z danej kategorii? W zależności od odcinka każda z tych odpowiedzi wydaje się prawdziwa, ostatecznie jednak – szczególnie gdy przechodzimy do form zaawansowanych – można stwierdzić, że po prostu nie ma żadnych reguł, które by tym rządziły. Bo po co komu jakaś logika i spójność świata przedstawionego?
Trudno też szukać logiki w wątku głównym, chociaż jego chaotyczny i przypadkowy rozwój sprawia, że akurat to aż tak bardzo nie rzuca się w oczy – dopóki chociaż przez moment nie spróbujemy się zastanowić nad sensem działań obu stron tego konfliktu. Bohaterowie, co jest zresztą problemem spotykanym już w Digimonach, praktycznie nie podejmują inicjatywy innej niż reagowanie na bezpośrednie zagrożenie lub konieczność pomocy komuś. To sprawia, że scenariusz musi im podsuwać odpowiednie okazje do działania, często w sposób mocno sztuczny i naciągany za uszy. Muszę też wspomnieć o samym finale, który nie był wprawdzie tak nieudany, jak w drugiej serii Digimon Xros Wars, ale miał swój własny pęczek problemów, z których przypadkowość i poleganie na zbiegach okoliczności były niestety najmniej poważne. Twórcom ewidentnie zabrakło wyczucia – przeciągnięte sceny, w których wrzeszczący z przerażenia ludzie dosłownie „wyparowują” są zdecydowanie zbyt okropne jak na serię dla dzieci. Gdyby klimat od początku był mroczniejszy, jakoś by to pasowało, ale tu widać, że to po prostu kwestia złego rozłożenia akcentów.
Nie ratują Digimon Universe także bohaterowie, chociaż widać, że ktoś wyłaził ze skóry, by uczynić ich jak najbardziej atrakcyjnymi dla młodego odbiorcy. Do spokojnego i skłonnego do zastanawiania się nad tym, co robi Haru dołączają z czasem Torajirou „Astra” Asuka – młodociany gwiazdor AppTube oraz Eri Karan, członkini grupy idolek AppliYama. W tle przemyka ponury Rei Katsura, z własnym celem i własnymi, nie zawsze pięknymi metodami, ważną rolę odgrywa też Yuujin Oozora, czyli najlepszy przyjaciel Haru. Jak widać, zestaw może byłby obiecujący, gdyby ponad pięćdziesiąt odcinków wystarczyło do nakreślenia ciekawych charakterów… Tymczasem Eri i Tora mają dosłownie po trzy cechy wyróżniające i jedno charakterystyczne powiedzonko na krzyż, co sprawia, że im dalej w fabułę, tym bardziej irytujący się stają. Rei natomiast padł ofiarą podobnego braku wyczucia, o jakim pisałam wyżej – kilka jego pomysłów i działań sprawiło, że niezależnie od wszystkich starań twórców trudno byłoby mi go uznać za postać pozytywną, a tak jest ostatecznie przedstawiany.
Na tym tle najlepiej wypada Haru, tyle tylko że całkiem przypadkiem skupiają się w nim jak w soczewce wszystkie wady serii. Otóż Haru, jakiego poznajemy na początku, to „zwykły szary dzieciak”, który musi się przemóc i przezwyciężyć własne kompleksy, by zacząć działać. Świetnie. Z czasem poznaje swoje możliwości, zaczyna wierzyć w swoje siły (oraz w swoich przyjaciół) i przechodzi przemianę, stając się prawdziwym głównym bohaterem… Tyle że guzik z tego wychodzi, ponieważ jak już napisałam, scenariusz jest zbyt chaotyczny i przypadkowy, żeby w sposób przekonujący jakąkolwiek przemianę pokazać. W rezultacie Haru wypada ostatecznie równie sztucznie jak jego towarzysze, a jego zachowanie i nastawienie zmienia się zależnie od doraźnych potrzeb scenarzystów w sposób niemalże losowy.
O dziwo, zdecydowanie bardziej od ludzkich bohaterów udane są appmony, być może dlatego, że w ich przypadku uproszczone charaktery mniej rażą. Niestety, dotyczy to tylko tego, co nazwałabym składem podstawowym, czyli tak zwanych partnerów. Każdy pokonany appmon (bo do tego się sprowadza odwirusowanie) zostaje dołączony do czyjegoś zestawu i może w czasie walki użyczać swoich cech podstawowemu appmonowi lub też w ogóle się z nim łączyć, tworząc nową formę. Jak łatwo zgadnąć, to już nie sprzyja indywidualizacji, więc większość appmonów stanowi niemy magazyn części zastępczych – dokładnie to samo nie podobało mi się w Digimon Xros Wars. Powtórzę się: rozumiem, że takie rozwiązanie ma sens w grze komputerowej, gorzej jednak sprawdza się w fabule, gdzie trudno to pogodzić z poszanowaniem cyfrowych bytów i traktowaniem ich jak istoty inteligentne i świadome.
Z całą pewnością nikt nie zamierzał pakować w Digimon Universe większych środków niż to konieczne – co oczywiście widać wyraźnie w warstwie wizualnej. Projekty postaci i niektóre tła wyglądają nieźle, ale ilość uproszczeń i deformacji potrafi skutecznie psuć seans. Walki jak zwykle polegają głównie na efektach komputerowych i w większości nie są przesadnie dynamiczne. Podobały mi się natomiast w większości projekty appmonów, ponieważ udało się znaleźć dla nich wspólny styl, przynajmniej jeśli mówimy o formach podstawowych. Kiedy bowiem spojrzeć na rozmaite formy zaawansowane, wraca czysty chaos, chociaż nadal niemal wszystkie appmony są z grubsza humanoidalne.
Tradycją cyklu Digimon są piosenki towarzyszące ważniejszym walkom, jednak podobnie jak i inne elementy, wraz z kolejnymi seriami stają się one coraz bardziej nijakie. Owszem, coś tam jak zwykle zagrzewa bohaterów do boju, ale przeciętne melodie w zestawieniu z przeciętną animacją nie są w stanie porwać widza i wydaje się, że już nawet nie próbują. Reszta ścieżki dźwiękowej jest mniej więcej tak samo nijaka, a seiyuu grają na tyle poprawnie, na ile pozwalają im na to płytkie i mało interesujące postaci. Muszę jednak tu wspomnieć o jednej rzeczy, która faktycznie daje się zapamiętać: „wywoływaniu” appmonów oraz przekształcaniu ich w bardziej zaawansowane lub złożone formy towarzyszy jak zwykle ogłoszenie wszem i wobec nazwy procesu, jaki właśnie ma miejsce. Tym razem czynione jest to głosem Wataru Takagiego, który gra śp. dziadka Haru, szalonego naukowca, pracującego w swoim czasie nad stworzeniem AI. Powiedzmy, że za pierwszym razem jest to lekko zaskakujące, za trzecim zaczyna irytować, a za fafnastym szlag człowieka trafia, chociaż należy podziwiać aktora, który tonem głosu tak dobrze umie naśladować drapanie paznokciem po szkle.
Po raz kolejny w cyklu Digimon powstała seria, której zdecydowanie nie mam ochoty nikomu polecać. Jasne, rozumiem, że to dla dzieci i w ogóle, ale mam wrażenie, że nawet w tej samej kategorii, czyli anime służących głównie jako reklama gier i gadżetów dla młodszego widza, da się bez trudu wskazać pozycje po prostu lepsze pod każdym względem. Jeśli zaś chodzi o starszych fanów cyklu… To w dużej mierze zależy od tego, co ich interesuje. Nie wykluczam, że osoba zainteresowana w pierwszym rzędzie grami uzna tę serię za przyjemne uzupełnienie informacji o świecie. Jeśli jednak ktoś będzie chciał patrzeć na nią jak na samodzielną historię, nie może się nie rozczarować miałkością i bylejakością scenariusza, postaci, oprawy technicznej – czyli mówiąc krótko, całokształtu.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Toei Animation |
Projekt: | Ken'ichi Oonuki |
Reżyser: | Gou Koga |
Scenariusz: | Youichi Katou |
Muzyka: | Koutarou Nakagawa |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Digimon Universe: Appli Monsters - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |