Anime
Oceny
Ocena recenzenta
6/10postaci: 7/10 | grafika: 7/10 |
fabuła: 5/10 | muzyka: 7/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Saenai Heroine no Sodatekata♭
- Saekano: How to Raise a Boring Girlfriend Flat
- 冴えない彼女の育てかた♭
Jak stworzyć nieciekawe anime… To przecież zupełnie nie tak miało wyglądać!
Recenzja / Opis
Do perypetii Tomoyi Akiego i jego towarzyszek, czyli ekipy pracującej nad amatorską grą randkową, powracamy z grubsza w momencie, kiedy je porzuciliśmy. To oznacza, że rzeczona gra, zatytułowana Cherry Blessing, jest nadal w trakcie tworzenia, zaś kręcące się wokół bohatera dziewczęta nadal nie doszły do żadnych konkluzji. Jednak taka sytuacja nie może trwać wiecznie – zbliża się zarówno planowany termin premiery, jak i dzień ukończenia liceum przez najstarszą w tym towarzystwie Utahę. Czy to oznacza, że status quo ulegnie w końcu zachwianiu? Poza tym nie ukrywajmy, nie ma takiego projektu, w którym na „ostatniej prostej” nie pojawiają się nieoczekiwane trudności, pytanie więc, czy gra w ogóle ujrzy światło dzienne.
Kontynuacja Saekano była serią wyczekiwaną przez wielu widzów – otwarte zakończenie wszystkich wątków poprzedniej części zostawiało przecież spory niedosyt, a samo anime wyróżniało się wśród „haremówek” na tyle, żeby zostać zapamiętane. Przyznam, że byłam sceptyczna i jak się okazuje, nie bez powodu (chociaż nie twierdzę, że mnie to cieszy). Saekano Flat, a szerzej – całe Saekano pozostaje przykładem dość zaskakującej produkcji, w której suma jest o wiele, wiele gorsza od poszczególnych części.
Zacznijmy jednak od tego, co dobre. Podobnie jak poprzednio, w tej odsłonie także nie brakuje scen, których nie zawahałabym się nazwać świetnymi. Tajemnicą powodzenia, zdawałoby się dość oczywistą, ale zbyt trudną dla wielu autorów, jest nakreślenie relacji nie tylko na linii bohater – któraś dziewczyna, ale także pomiędzy bohaterkami. Nie mówię tu w dodatku o relacjach typu „rywalka w uczuciach”, chociaż ten element stopniowo zdaje się nabierać znaczenia. Utaha i Eriri rywalizują jako dwie twórczynie, pomimo różnic medium zmagające się w sumie z dość podobnymi wyzwaniami, a zatem zdolne się pod wieloma względami rozumieć. Eriri i Megumi łączy prawdziwa przyjaźń, bardzo naturalna pomimo wielu dzielących je różnic, od temperamentu poczynając, a na gustach kończąc. Jednak nawet jeśli spojrzymy na to, co oczywiste, czyli interakcje Tomoyi z każdą z nich oddzielnie, dostrzeżemy całe mnóstwo detali, zazwyczaj pomijanych. Nie mówię tu nawet o scenach czysto romantycznych, urzekały mnie raczej te, które albo pokazywały przyjaźń, albo dyskretnie sugerowały pokrewieństwo dusz, mogące przerodzić się z czasem w coś więcej. Jeśli dorzucimy do tego jak zawsze bardzo dobrze napisane, inteligentne dialogi, dostajemy serię, którą w mikroskali – w poszczególnych scenach – ogląda się świetnie.
Niestety jednak poszczególne sceny nie tworzą serii, tak jak poszczególne akordy nie tworzą melodii – trzeba jeszcze uporządkować je i połączyć z jakimś sensem, a tego tutaj zabrakło. Fabuła pozostaje wadliwa zarówno pod względem konstrukcji, jak i samego rozwoju wydarzeń.
Od strony konstrukcyjnej widać wyraźnie, że pierwowzór niestety poważnie rozminął się z formatem serii telewizyjnej, jeśli chodzi o rozplanowanie głównego wątku fabuły, czyli pracy nad grą (właściwie grami). Pierwsza seria przerywała ten wątek na etapie zaawansowanych prac nad Cherry Blessing, druga podejmuje go, ale kulminacja następuje trochę za połową serii, po czym przechodzimy do kolejnej kulminacji, na odcinek przed zakończeniem… Które znowu niczego nie kończy. W międzyczasie upchnięte zostają wątki romantyczno‑obyczajowe, czasem nawet niezłe, ale okropnie nie w porę wprowadzane. Efekt jest taki, że jeśli ktoś nastawił się na śledzenie wątku „growego”, będzie raczej rozczarowany, zarówno poświęcanym mu czasem, jak i tempem wydarzeń. Słowo daję, że pierwsza połowa Stella no Mahou daje znacznie lepszy, nawet jeśli bardziej wyidealizowany obraz tworzenia gry amatorskiej.
Jednak z mojego punktu widzenia poważniejszym problemem okazały się błędy scenariuszowe. Część z nich powtarza się z tym, co mogłam napisać o pierwszej serii – kiedy tylko Saekano zaczyna się robić dobre i prawdziwe emocjonalnie, natychmiast tchórzy i wycofuje się na bezpieczne terytorium haremówkowych schematów (mrugając przy tym okiem do widza, że to tak niby specjalnie). Bardzo cierpią na tym postaci – w jednej chwili wiarygodne i złożone, a w kolejnej redukujące się do własnych stereotypów. Nie ma na to łatwej rady, ponieważ smutna prawda jest taka, że o ile – od biedy – tego rodzaju romantyczny wielokąt miałby jakieś podstawy zaistnienia, o tyle nie ma mowy, żeby skończył się miło dla wszystkich. Dowolny wybór dokonany przez Tomoyę musiałby kogoś zranić i tego po prostu nie da się obejść. Stąd popychanie jakiegoś wątku prawie na krawędź „czegoś więcej” i błyskawiczne porzucanie. Stąd też zakończenie, które powinno przynieść rewolucyjne zmiany, a właściwie niczego nie zmienia, żeby widzowie nie poczuli dyskomfortu.
Niestety poważny kiks znalazłam także tam, gdzie Saekano do tej pory nie zawodziło, czyli w wątku związanym z pracą twórczą. Pozwolę tu sobie na spoiler i zapowiem, że wspomnianą przeze mnie drugą kulminacją jest propozycja, jaką Utaha i Eriri dostają od wielkiego studia produkującego gry komputerowe. To staje się okazją do porównania wyzwań, jakie stają przed twórcami i wymagań, jakie twórca sam sobie powinien stawiać, a w efekcie – ukazania niedojrzałości Tomoyi jako „reżysera” i kierownika projektu. Tyle tylko, że cały ten wątek można o kant stołu potłuc, o czym czuję się w obowiązku zawiadomić, bo nie chciałabym, żeby ktoś go potraktował jako prawdę objawioną. Różnica między Tomoyą a profesjonalną firmą jest zasadnicza i polega na… pieniądzach. Owszem, od artysty można wymagać dużo, a nawet bardzo dużo, ale trzeba za jego czas i zaangażowanie odpowiednio zapłacić, na co szkolny klub pracujący nad amatorską grą zwyczajnie nie ma szans (nie wspomnę o tym, że bycie uczniem także wymaga pewnego czasu i zaangażowania). Co więcej, jako osoba od lat kierująca projektem opartym na pracy nieopłacanej mogę zapewnić, że pokazana tu metoda – zmuszania współpracowników do orania, aż padną – spowoduje w rzeczywistości tylko tyle, że ludzie uciekną, bo przestaną się dobrze bawić. Tomoya na pewno wielu rzeczy mógłby się nauczyć, szczególnie w kwestii delegowania zadań, ale akurat pod tym względem trudno mieć do niego poważniejsze zastrzeżenia. Cały ten wątek zostawił niesmak, tym silniejszy, że nie było później już nic, co mogłoby go zrównoważyć.
Jeżeli ktoś zauważył, że nie wspomniałam do tej pory o Michiru, to nie stało się tak bez powodu – jej rola w tej serii jest po prostu marginalna. Trochę to przykre, bo wnosiła sporo kolorytu (i fanserwisu) i stanowiła bardzo udany dodatek do obsady. Jeśli chodzi o pozostałe dziewczyny, mam wrażenie, że – wbrew pozorom – mniejszą niż poprzednio rolę dostała Utaha. Owszem, jest jej na ekranie sporo, ale coraz bardziej widać, że relacja romantyczna między nią a Tomoyą jest w największym stopniu oparta na widzimisię autora i po prostu nie bardzo ma szanse na jakikolwiek rozwój. Mam też wrażenie, że ślady romansu uleciały z tego, co jest między Tomoyą a Eriri. Owszem, jej poświęcony został wątek dość ważny, ale mimo to raczej powierzchowny, co wynika z jednej strony z niedoskonałości scenariusza, ale z drugiej strony z tego, że skończyły się już pomysły na rozwój tej postaci.
Na gwiazdę pierwszej wielkości wyrasta natomiast Megumi i trudno nie dopatrywać się w tym świadomego zamysłu autora. Utaha, Eriri, Michiru (oraz epizodycznie pojawiająca się Izumi) to osobowości barwne, ale pasujące z grubsza do haremówkowych szufladek. Megumi, tytułowa „nieciekawa dziewczyna”, w pierwszej chwili wydaje się przy nich nijaka i blada, w rzeczywistości jednak to między nią a Tomoyą chemia jest zdecydowanie najsilniejsza. Sama Megumi natomiast zmienia się w sposób tyleż wyraźny, co naturalny. Projekt, nad którym pracuje z pozostałymi, zaczyna ją wciągać, coraz rzadziej wtapia się w tło, a coraz częściej podejmuje aktywne działanie. Właśnie ze względu na nią najbardziej chyba irytuje mnie rozmemłane, „haremówkowe” zamknięcie tej odsłony, gdzie niby coś miało się zmienić, a nie zmieniło się nic. No dajcie spokój – jeśli jakaś seria zasługuje na porządne, jednoznaczne zakończenie, to właśnie ta.
Odniosłam wrażenie, że grafika jest trochę mniej staranna niż w pierwszym sezonie, więcej tu ujęć krzywych czy po prostu niedopracowanych. Z drugiej strony Saekano pozostaje dość charakterystyczne, z konturem zmieniającym kolor, jeśli trzeba podkreślić jakąś scenę, ładnym kadrowaniem i oświetleniem, a także niezłą mimiką. Nie można też zapominać o fanserwisie – obecnym chyba w większej ilości niż poprzednio (acz mogę nie pamiętać – nie jest to dla mnie rzecz szczególnie istotna), ale nadal w dobrym guście i szanującym żeńską anatomię. Ogólnie rzecz biorąc, powiedziałabym, że nie jest to seria, która będzie wskazywana jako przykład pięknej grafiki, ale jest to seria mająca jakiś własny charakter i styl, a to już i tak dużo. Na muzykę składają się kompozycje bardzo podobne do tych, które pojawiały się wcześniej, ale warto zwrócić uwagę także na sceny, gdzie muzyka się nie pojawia – ciszą też trzeba umieć operować i tutaj to się zdecydowanie udawało. Spośród seiyuu ponownie warto wymienić Kiyono Yasuno jako Megumi – poprzednio pisałam, że ma niewiele do zagrania, natomiast teraz dostało się jej kilka scen naprawdę pełnych emocji, z którymi poradziła sobie znakomicie.
Skoro było tak dobrze, to czemu było tak źle? Saekano ponownie pokazało, że jest serią, której bardzo niewiele brakowałoby do ekstraklasy – ale to bardzo niewiele niestety skumulowało się w postaci wad w dużej mierze dyskwalifikujących anime, przynajmniej w moich oczach. Ostatecznie można mówić o zmarnowanym potencjale wyjściowego pomysłu – podejrzewam, że zmarnowanym przez Fumiakiego Maruto, ponieważ to nie są problemy pojawiające się z powodu przeniesienia fabuły do innego medium, ale jej wady wrodzone.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | A-1 Pictures |
Autor: | Fumiaki Maruto |
Projekt: | Kurehito Misaki, Tomoaki Takase |
Reżyser: | Kanta Kamei |
Scenariusz: | Fumiaki Maruto |
Muzyka: | Hajime Hyakkoku |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Saenai Heroine no Sodatekata - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |