Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 8/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 12
Średnia: 7,42
σ=1,26

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Starmyu [2017]

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2017
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • High School Star Musical [2017]
  • 高校星歌劇[スタミュ] [2017]
Tytuły powiązane:
Postaci: Idole, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Projekt multimedialny; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Przedstawienie trwa, czyli śpiewający i tańczący chłopcy w nowej odsłonie. Dalej bez większego sensu i dalej bardzo sympatycznie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

W liceum Ayanagi rozpoczyna się nowy rok szkolny. Yuuta Hoshitani i jego towarzysze z teamu Ootori mają już za sobą trudne czasy, gdy byli traktowani jak pariasi i zło konieczne. Zżyli się z kolegami, nawiązali nowe przyjaźnie i w ogóle rok zapowiada się doskonale, oczywiście jeśli pominąć to, że Wielka Czwórka (a właściwie Piątka), czyli Kao Kai, ukończyła już szkołę i szykuje się do nowych wyzwań. Zanim to jednak nastąpi, tradycji (a jakże) musi stać się zadość: członkowie Kao Kai pod koniec pierwszego semestru występują w przedstawieniu musicalowym, oczywiście zawsze tym samym. Nie zostało ono wybrane przypadkowo – poza pięcioma głównymi i drugoplanowymi rolami dla członków samorządu jest w nim jeszcze pięć ról pomniejszych, które obsadzą… Tak, łatwo się domyślić: młodsi uczniowie, podopieczni aktualnych absolwentów. To zaś oznacza, że przed bohaterami kolejny casting, najpierw wszyscy kandydaci – czyli dwudziestu pięciu uczniów z pięciu grup – zostaną przeszkoleni pod kierunkiem gości specjalnych, zwanych dumnie Ancients, czyli dawniejszych absolwentów liceum Ayanagi. To właśnie oni dokonają także ostatecznego wyboru. Czy trzeba dodawać, że w tej grupie znajduje się sam Haruto Tsukigami, starszy brat Kaito? Tak czy inaczej Yuutę, Tooru, Kaito, Kakeru i Shuu czeka trudna rywalizacja z kolegami. Kto ostatecznie zagra w przedstawieniu? Czy Yuuta spełni swoje marzenie i stanie na jednej scenie z podziwianym (acz dalej nierozpoznanym) starszym kolegą, który kiedyś zainspirował go do wyboru tej ścieżki kariery?

Trzeba na początek powiedzieć uczciwie i głośno, że Starmyu nie jest i nie było tytułem mającym szanse na nagrodę w kategorii „spójny scenariusz”. Nawet jeśli ktoś nie jest specjalnie wyczulony na detale, szybko zaczynają się nasuwać liczne niewygodne pytania. Skoro to przedstawienie jest takie ważne i słynne, to gdzie się podziało w poprzednim roku szkolnym? Skoro członkowie Kao Kai ukończyli szkołę, to kto właściwie zajął ich miejsce i dlaczego jest niewidzialny? Czemu tak ważne przedstawienie dyplomowe w słynnym liceum jest przygotowywane od A do Z przez kompletnych amatorów, nie tylko bez reżysera i choreografa, ale nawet bez jakichkolwiek pracowników zaplecza technicznego? No i oczywiście – czy w tej szkole w ogóle istnieją jacyś nauczyciele, czy też od wychowanków oczekuje się, że wszystkiego nauczą się sami, względnie od starszych kolegów? Nie, nie próbujcie nawet odpowiadać, bo to nie ma sensu. Przy czym sprecyzuję: nie ma sensu zarówno świat przedstawiony, jak i potrzeba poszukiwania w tym spójności. Jeśli ktoś ma obawy, że nie pamięta już, o co chodziło poprzednio i pogubi się w szkolnych zasadach oraz stadzie bohaterów, chcę go uspokoić, że nie ma potrzeby tego pamiętać. Można spokojnie siąść do oglądania, a to, co potrzebne, albo wróci samo, albo i tak nie miało większego znaczenia (jak imiona bohaterów – w niczym nie przeszkadzało, że kompletnie ich nie pamiętam).

Gdy zaczęłam seans tej serii, pamiętałam tylko, że Starmyu wydawało mi się sympatyczne, ale właściwie nie byłam pewna, czy nadal je lubię. Kiedy pospolitą rozmowę w klasie przerwał gwałtowny rozrost otoczonych mroczną aurą pnączy, zwiastujących wejście równie mrocznego młodzieńca, po czym nastąpił numer taneczno­‑wokalny w kompletnie abstrakcyjnych dekoracjach, najpierw ryknęłam śmiechem, a potem przypomniałam sobie to, co ważne. Starmyu jest kiczowate i przesadzone, ale równoważy to wdziękiem i czymś, co nazwałabym chyba szczerością – to anime, które niczego nie udaje, potrafi za to wykorzystać własne zalety.

Trzeba zresztą przyznać, że tych zalet ma sporo. W znakomitej większości przypadków, jeśli seria oryginalna doczekuje się kontynuacji (a nie była z góry zaplanowana jako dwuczęściowa), scenarzyści zakładają, że widzowie chcą powtórki z rozrywki. Tymczasem magia zwykle działa tylko raz i na tym poległo między innym Binan Koukou Chikyuu Bouei Bu Love!, którego pierwszą serią uważałam za o wiele lepszą od Starmyu, ale o drugiej najchętniej bym zapomniała. Tymczasem tutaj postawiono na zupełnie nowy scenariusz, a co najważniejsze (i co mnie naprawdę zdziwiło) – nie „wyzerowano” dotychczasowych postępów bohaterów tylko po to, żeby było ciekawiej. Skoro już raz zyskali uznanie kolegów i całego Kao Kai, to nadal się nim cieszą. Yuuta jest nadal najsłabszy technicznie z całej grupy, ale po pierwsze, pracuje nad sobą i są tego efekty, a po drugie nikt nie zaprzecza, że ma on potencjał, który warto rozwijać. Członkowie teamu Ootori nauczyli się współpracować, więc teraz widać, że się dobrze dogadują i rozumieją. Przygotowania do przedstawienia są jednocześnie castingiem, jednak rywalizacja pozostaje w pełni przyjacielska i nikt nie sięga po nieczyste metody, czy to fizyczne, czy psychiczne.

Można by pomyśleć, że przez to fabuła stanie się nudna, ale z mojego punktu widzenia to właśnie ją ubarwiło. Wykorzystano w pełni to, że ponieważ o każdą z dodatkowych ról stara się jedna osoba z każdego teamu, można pokazać bohaterów w innych niż zwykle konfiguracjach i okolicznościach. Pozwala to na przybliżenie nowych postaci, trochę kosztem czasu poświęconego głównym bohaterom pierwszej serii – z drugiej strony jednak przypominam to, o czym pisałam wcześniej. Jeśli poświęcanie czasu miałoby polegać na resetowaniu ich osiągnięć i wprowadzaniu nowych utrudnień, to zdecydowanie wolę takie rozwiązanie. Zresztą znaleziono miejsce na rozwinięcie wątków, które poprzednio zaniedbywano, przede wszystkim Tooru Nayukiego, niezastąpionego jako kucharz i generalna niańka, ale wyraźnie odstającego pod wieloma względami od kolegów. Brak dodatkowej stawki (w rodzaju – nie uda się, to wylatujesz ze szkoły) sprawił, że skoncentrowano się na tym, co zdecydowanie ciekawsze, czyli na walce z własnymi słabościami i niedociągnięciami. Wrzucono także całkowicie nowy wątek, niejakiego Riku Agehy z teamu Yuzuriha. Początkowo wydaje się, że przypadnie mu rola nowego rywala Yuuty, ostatecznie jednak fabuła układa się trochę inaczej, moim zdaniem ze zdecydowaną korzyścią dla siebie. W sumie kolejne odcinki, chociaż teoretycznie dzieje się w nich niewiele, upływają szybko i lekko, praktycznie niezauważalnie. To nie jest seria podnosząca ciśnienie, raczej dostarczająca pakietu pozytywnych emocji na odprężenie.

Pisałam wyżej o wdzięku i szczerości, ale wydaje mi się, że powinnam trochę rozwinąć ten wątek. Ostatecznie tego rodzaju serii powstaje ostatnio nie tak mało – ich cechą wspólną jest to, że koncentrują się na początkujących idolach lub idolkach i w teorii mają ukazywać pierwsze kroki na drodze do sławy, w praktyce natomiast są zazwyczaj lukrowanymi i ugrzecznionymi opowiastkami o sile marzeń i przyjaźni. Trudno powiedzieć, czym takim wyróżnia się Starmyu – z całą pewnością nie jest mniej wyidealizowane ani bardziej realistyczne. Wydaje mi się jednak, że wychwyciłam w nim coś, czego nie zauważałam w podobnych produkcjach. Może to tylko moje złudzenie (chociaż biorąc pod uwagę miejsce akcji, może i nie), ale Starmyu wydaje się utrzymane w konwencji klasycznych, starszych musicali amerykańskich, takich pokroju – powiedzmy – Na przepustce czy może nawet Amerykanina w Paryżu. Nikt nie udaje, że chodzi o przekazanie czegoś ważnego, fabuła jest układana tak, żeby dopasować się do scen taneczno­‑wokalnych (a nie na odwrót), niemniej w ostatecznym rozrachunku chodzi przede wszystkim o dostarczenie widzowi rozrywki (a nie o sprzedanie kolejnego modułu „projektu multimedialnego”). Oczywiście jest to konwencja, do której nie każdy – szczególnie współcześnie – będzie mieć cierpliwość, niemniej trzeba przyznać, że Starmyu tej konwencji trzyma się w sposób bardzo naturalny i konsekwentny.

Skoro jednak o scenach taneczno­‑wokalnych mowa, należy także i tej kwestii poświęcić kilka słów. Z góry mogę uprzedzić, że w temacie muzyki japońskiej pozostaję zadowolonym z życia laikiem, któremu po prostu jedne rzeczy podobają się bardziej, a inne mniej. W kategorii „mniej” znajduje się większość popisów wokalnych z anime o idolach lub idolkach – w zasadzie jedyną serią, jaka pod tym względem mi się podobała (acz nie jest czysto „idolowa”, więc nie powinna się liczyć) było Show by Rock!!. Na tym tle Starmyu wypada… zaskakująco nieźle. Przede wszystkim jest różnorodne – w każdym odcinku dostajemy nową piosenkę (wyjątkowo dwie). Te piosenki, co istotne, z niewielkimi wyjątkami nie są częścią fabuły, tylko – tak właśnie jak w starych musicalach – pozostają w pewnym sensie zawieszone „obok” świata przedstawionego. To sprawia, że nie mamy do czynienia z utworami, dzięki którym bohaterowie mają się przebić w świecie show­‑biznesu, tylko z piosenkami komentującymi ich aktualny nastrój, działania i przyszłe marzenia. Wszystko to jest zaśpiewane zupełnie dobrze, z poszanowaniem możliwości wokalnych wykonawców z jednej strony, a słuchu widza z drugiej. Ba, zamykająca odcinki piosenka Gift w jakimś momencie naprawdę zaczęła mi się podobać, ale i inne kompozycje nie były złe. W odróżnieniu od pierwszej serii mniej tu jest solówek, a więcej utworów wykonywanych przez co najmniej dwóch seiyuu, zwykle w nowych kombinacjach, co stanowi dodatkowe urozmaicenie.

Grafiki trudno przesadnie bronić, chociaż i tutaj znajdą się jakieś argumenty na jej korzyść. Wszyscy panowie, niezależnie od wieku, mają dokładnie takie same sylwetki i różnią się jedynie wzrostem. Trochę bardziej postarano się przy rysach twarzy (chociaż bohaterów można z grubsza podzielić na kilka „modeli”) i fryzurach, dzięki czemu generalnie nie ma poważniejszych problemów z rozpoznawaniem postaci (pamiętanie ich imion wykracza poza możliwości zwykłego widza, ale stosunkowo łatwo można sobie przypomnieć, gdzie danego osobnika należy przyporządkować). Niestety tak samo jak w pierwszej serii, widać wyraźne oszczędności, tła świecą pustkami lub są nieruchome, i nie da się ukryć, że bywają ujęcia po prostu okropnie brzydkie i zdeformowane. Po stronie plusów trzeba natomiast policzyć brak komputera, nawet w numerach muzycznych. Jasne, w efekcie ich animacja często jest pokazywana tak, żeby oszczędzić pracy rysownikom, ale przynajmniej nie ma nieprzyjemnego efektu kontrastu trójwymiarowych modeli z całą resztą rysunku. Poza tym należy uczciwie przyznać twórcom dodatkowy punkt za pomysłowość. W każdym odcinku dostajemy odmienny koncept, czasem luźno powiązany z tematyką piosenki, zazwyczaj zupełnie abstrakcyjny. Bohaterowie popisują się na różnych scenach, tańczą na szczycie kolumn greckich i na nosie wieloryba… Właśnie ten rozmach i oderwanie od rzeczywistości stanowią w dużej mierze o uroku tej serii i pod tym względem nie czułam się ani odrobinę zawiedziona.

Bardzo trudno jest sklasyfikować tego rodzaju anime. Jeśli zacznie się je rekomendować do oglądania, szybko trafią się krytycy, którzy – zasłużenie – wytkną wszystkie niedociągnięcia. Dlatego raz jeszcze podkreślam, że jestem tych niedociągnięć świadoma, jednak Starmyu ma w sobie coś – konsekwentną wizję siebie, którą realizuje, a także pewien urok. Jest kiczowate, ale w sposób zamierzony i trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy i seiyuu te najbardziej wzniosłe i pełne patosu sceny traktują z lekkim przymrużeniem oka, często przełamując je później humorem. Polecam osobom, które orientują się w konwencji musicalu i wiedzą, że nie należy w niej szukać realistycznych dramatów i psychologii postaci. Starmyu to seria leciutka i prawie napisałabym, że do zapomnienia – ale właśnie na swój sposób pozwala się zapamiętać.

Avellana, 8 lipca 2017

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: C-Station
Autor: Rin Hinata
Projekt: Asami Watanabe
Reżyser: Shunsuke Tada
Scenariusz: Sayaka Harada
Muzyka: Ken Arai