Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Ghost in the Shell [2017]

zrzutka

Niezbity dowód na to, że wielkie korporacje są złe, nawet jako element scenografii.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Donia

Recenzja / Opis

Jak wie każdy widz i czytelnik utworów science­‑fiction, gatunek ten starzeje się wyjątkowo szybko i brzydko. Niekiedy wystarczy kilkanaście lat, by to, co swego czasu oszałamiało nowoczesnością, zaczęło budzić uśmiech politowania. Cyberpunk ze swoim naiwnym podejściem do problemów społecznych, z kontestującymi system bohaterami, jest wyjątkowo ponurym przykładem, jak nietrafne bywają niekiedy wizje artystów. Dlaczego twórcy aktorskiej adaptacji Ghost in the Shell sięgnęli po ten tytuł, jest w miarę oczywiste – oryginalny Ghost in the Shell był filmem dobrym, nieszablonowym, i właśnie takim, który mimo upływu lat i poruszanej tematyki w niewielkim tylko stopniu się zestarzał. Ale dlaczego zdecydowali się na odgrzanie go w starym, zwietrzałym sosie cyberpunkowym – to już pozostaje ich tajemnicą.

Na wstępie pragnę zaznaczyć – nie zamierzam w recenzji wytykać dziur fabularnych i zwykłych głupot, aczkolwiek jednego i drugiego w filmie znajdziemy całkiem sporo. Takie pastwienie się nad scenariuszem ma sens w przypadku utworów stawiających na fabułę, obliczonych na wciągnięcie widza w odgrywany przed nim spektakl. Ghost in the Shell ma fabułę czysto pretekstową, na której – niczym na artystycznym wieszaku – zawieszono kilka scen, dodano parę popularnych motywów, a całość, by się trzymało, oblepiono wartką akcją. Z tego względu nie widzę potrzeby jakiegokolwiek streszczania utworu – gwarantuję, że po wyjściu z seansu w pamięci pozostanie nie fabuła, ale kilka bardziej efektownych scen.

Stary Ghost in the Shell przeszedł do historii jako bodaj najbardziej przeintelektualizowany animowany film japoński. Nie dziwota więc, że na seans wersji aktorskiej poszedłem trochę z duszą na ramieniu, pełen obaw, co też twórcy wymyślą, by dorównać pierwowzorowi. W temacie tożsamości autorzy dziwaczą, twierdząc (co powtarzają chyba ze dwa czy trzy razy), że człowieka tworzą jego czyny, nie wspomnienia. Że z całego filmu wynika teza dokładnie odwrotna, vide śmieciarz, którego czyny są całkowicie zdeterminowane przez fałszywe wspomnienia – a, to drobiazg. W kwestiach społecznych twórcy także nie mają niczego nowego do powiedzenia. Zła korporacja rodem z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku (czekam na utwór z dobrą korporacją), uchodźcy, terroryści – pełny stereotypowy przegląd współczesnych strachów. Co ciekawe, film aktorski sięga do stylu wcześniejszego aniżeli produkcja Oshiiego. Pierwowzór to w zasadzie post­‑cyberpunk, z główną bohaterką działającą jako zbrojne ramię państwa, aspołeczną z uwagi na wykonywany zawód, nie z przekonania. Natomiast Mira Killian jeszcze jako zwykły człowiek buntuje się przeciwko systemowi, by następnie jako cyborg walczyć z ww. złą korporacją. W anime działania Motoko wynikają z walki o wpływy w siłach specjalnych; w tym filmie Mira walczy z przyczyn całkowicie osobistych. Nie sądzę zresztą, aby nawiązanie do starszego gatunku było świadomym zabiegiem artystycznym, podejrzewam raczej, że polityka i walki frakcyjne między różnymi organizacjami rządowymi zostały uznane za mniej atrakcyjne od osobistej krucjaty.

Jeżeli pominąć cały ten korporacyjno­‑filozoficzny bełkot, zostaje przeciętny, miejscami całkiem efektowny film akcji. Gonią się, jeżdżą, strzelają i biją, przy czym efekty specjalne i konwencja science­‑fiction pozwoliły na większą różnorodność niż w zwyczajnym kryminale. Nie jest to górna półka akcji, ale też nie ma się czego pod tym względem wstydzić. Problem polega na tym, że upchnięto w to wszystko zbyt wiele elementów. Ktoś nie do końca wiedział, czego tak właściwie od Ghost in the Shell chce, więc głównej bohaterce dodano udziwnioną przeszłość, a z animowanego pierwowzoru nieudolnie zaadaptowano problem tożsamości w świecie, w którym mózg stał się w pełni programowalny. Nie jest to zresztą jedyny element wprost zaczerpnięty z anime. Widzowie pamiętający starego Ghost in the Shell bez problemu rozpoznają ujęcia i całe sceny, przy czym niektóre zostały skopiowane bardzo wiernie, wręcz dosłownie. W większości przypadków wyszło to filmowi na dobre, ale nie we wszystkim. Na przykład główna bohaterka jest oficerem Sekcji 9. Sekcji 9 czego? Owszem, z filmu można się domyślić, że chodzi o jakiś rodzaj sił specjalnych (skoro szef tej jednostki – Aramaki – ma dostęp do samego premiera), ale to wszystko. Przypominam, to wymyślony świat, nie nasza rzeczywistość – fikcyjna Sekcja 9 to nie to samo, co np. powszechnie znane FBI.

Omawiając film aktorski, kilka słów trzeba poświęcić, cóż, aktorom. Tu przyznam bez bicia, że kino aktorskie to zupełnie nie moja domena, w związku z czym nie radzę do końca polegać na mojej opinii, gdy chodzi o grę aktorską. Pierwsze, co rzuca się w oczy (przynajmniej komuś, kto oglądał stare filmy animowane) to odmłodzenie bohaterów. Szef Aramaki jak był, tak pozostał pomarszczony, ale pozostałym funkcjonariuszom Sekcji 9 tak na oko ujęto z dziesięć – piętnaście lat. Najlepiej widać to na przykładzie młodzieńczego Batou, ale podstawową przyczyną był zapewne wiek głównej bohaterki, w pierwowzorze kobiety między trzydziestym a czterdziestym rokiem życia, w filmie aktorskim – nastolatki. Zmieniona fabuła zdecydowanie wymagała młodej postaci, a przypuszczam też, że łatwiej sprzedać młodość niż poszarzałe gęby weteranów jednostki specjalnej. Sama gra, jak się zdaje, pozostaje na średnim poziomie, ja przynajmniej nie dopatrzyłem się w niej ani wpadek, ani błysku geniuszu. Scarlett Johansson jest sztywna, małomówna i z ubogą mimiką, ale ostatecznie gra policyjnego cyborga z amnezją, więc pewnie tak właśnie powinno to wyglądać (i tak prezentuje szerszy wachlarz emocji niż Motoko Kusanagi z filmu animowanego). Z pozostałych aktorów warto zwrócić uwagę na Takeshiego Kitano, który rolę Aramakiego odegrał bardzo sprawnie i naturalnie.

Efekty specjalne i animacje wykonane zostały poprawnie, we mnie nie wzbudziły ani zachwytu, ani niechęci. Odnosiłem wrażenie, że w niektórych scenach zbyt gęsto je naćkano, ale to raczej wina osoby od scenografii, aniżeli od komputerów. Podobały mi się wypchane kolorowymi reklamami ulice miasta przyszłości; politowanie wzbudził wystrój wnętrz rodem ze starych filmów science­‑fiction. Sporo pracy włożono w „ciało” głównej bohaterki, dzięki czemu wygląda ono sztucznie w realistyczny sposób. Oczywiście trzeba pamiętać, że Matrix czy Łotr 1 to nie jest, i wziąć pod uwagę, że zrobienie naprawdę dobrych efektów wymaga albo prawdziwych umiejętności, albo sporych pieniędzy – a Ghost in the Shell to jednak film z niższej półki.

Można na koniec zadać pytanie, czy w aktorskim Ghost in the Shell jest coś naprawdę dobrego? Cóż, kilka scen, w których nie ma strzelania ani filozofowania, aktor grający Aramakiego, skromniutki wątek rodzinny głównej bohaterki, i chyba tyle. Na Tanuki stosunkowo często pisze się o „zmarnowanym potencjale”, o tym, co by było, gdyby. Tu takie rozważania nie mają sensu – Ghost in the Shell jest słaby i popsuty od początku do końca, gdyby miał być dobry, nie wymagałby poprawek – wymagałby nakręcenia od nowa. Nie polecam go nikomu; fani starego filmu wyjdą z seansu zdegustowani, a widzowie nieznający anime dostaną mało strawną mieszankę przeciętnej akcji z bełkotliwym intelektualizowaniem. Mówiąc krótko – strata czasu i pieniędzy.

Teukros, 25 kwietnia 2017

Twórcy

RodzajNazwiska
Autor: Mamoru Oshii
Reżyser: Rupert Sanders
Scenariusz: Ehren Kruger, Jamie Moss, William Wheeler
Muzyka: Clint Mansell, Lorne Balfe