Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 6/10 grafika: 8/10
fabuła: 6/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 10 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,30

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 160
Średnia: 7,75
σ=1,42

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Włane (Karo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume o Minai

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2018
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Rascal Does Not Dream of Bunny Girl Senpai
  • 青春ブタ野郎はバニーガール先輩の夢を見ない
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Harem
zrzutka

Z ilu różnych tytułów można bezczelnie zrzynać i zachować przy tym pozory oryginalności?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Czasami odnoszę wrażenie, że Tanuki jest jedynym miejscem w internecie, gdzie czytelnicy nie pogodzili się jeszcze z subiektywnością publikowanych recenzji. Wszędzie indziej przyjęło się akceptować tę formę jako grafomański strumień świadomości skupiony bardziej na upodobaniach piszącego niż na ocenianym utworze, i tylko tutaj znajdzie się niekiedy jakiś oszołom wymagający takich archaizmów, jak rzeczowa analiza czy otwartość na różne punkty widzenia. Komentarze takich osób, choć często napastliwe i pozbawione konwersacyjnej intencji, zawsze dają mi ogromną satysfakcję – nie dlatego, że oczekuję od recenzji obiektywności, ale dlatego, że za błędne uważam zakładanie ich subiektywności a priori. Wszystko to są rozważania na inną okazję, natomiast tutaj wspominam o nich wyłącznie celem zaznaczenia mojego stosunku do opisywanej produkcji i zachowania uczciwości wobec czytelnika. Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume o Minai (lub po prostu Seishun Buta Yarou) to bowiem anime, na które czekałem całe życie – pod względem gatunku, tematyki i stylu perfekcyjnie odpowiadające temu, czego szukam w tym medium. Nie znaczy to, że poniższy tekst będzie bezrefleksyjnym ciągiem zachwytów. Po pierwsze – tego rodzaju przeżycia wydają mi się zwykle niewarte spisywania; po drugie – obecność danych motywów a poprawność ich zastosowania to odrębne kwestie; po trzecie – nie najgorzej radzę sobie z odróżnianiem rzeczy, które lubię, od tych faktycznie wartościowych. Niemniej recenzencka sumienność każe zaznaczyć, że trudno mi tu powściągnąć emocje, ograniczyć się do rzetelnej argumentacji i powstrzymać się od osobistych złośliwości.

Do rzeczy. Seishun Buta Yarou jest modelowym przedstawicielem szkolno­‑magicznych obyczajówek, które biorą spopularyzowany przez literaturę iberoamerykańską realizm magiczny, upraszczają go pod względem poruszanych zagadnień i umieszczają w realiach szkoły średniej, czyli tam, gdzie w towarzystwie zniekształcającej rzeczywistość burzy hormonów działa najlepiej. Kiedy jakiś czas temu próbowałem zdefiniować ten gatunek na potrzeby recenzji Sora no Method, popełniłem kilka tendencyjnych uogólnień. Przede wszystkim skupiłem się na dramatyczno­‑obyczajowej odmianie tych utworów, ignorując tę przygodowo­‑komediową. Ponadto z jakichś snobistycznych pobudek założyłem, że są to tytuły niszowe – z tego błędu wyprowadzili mnie liczni internetowi komentatorzy opisywanej tu produkcji, punktując wykorzystane motywy i tym samym tworząc amatorskie klasyfikacje genologiczne, które postaram się zreasumować. Seishun Buta Yarou to zatem anime, które: powiela fabularny schemat starszych serii Kyoto Animation, takich jak Kanon czy Clannad, z protagonistą pomagającym kolejnym pannom uporać się z magiczno­‑emocjonalnymi problemami; zachowuje fantastyczno­‑obyczajowe zależności, ale na wzór Melancholii Haruhi Suzumiyi potęguje komizm i redukuje patos; jak w Bakemonogatari opiera narrację na dialogach oraz do pewnego stopnia racjonalizuje zjawiska nadprzyrodzone, choć jednocześnie, jak w Kokoro Connect, na pierwszym miejscu stawia kwestie psychologiczne i społeczne. Jest to bardzo ogólna geneza, przytaczająca najczęstsze porównania. Można by jeszcze wspomnieć kilka produkcji P.A. Works, albo Oregairu, które nie pasuje przez brak wątków magicznych, ale jest podobne, jeśli chodzi o budowę dialogów, a także nieco nihilistyczną postawę bohaterów. Jako fan gatunku mógłbym też wymieniać liczne przykłady ze wschodniej literatury młodzieżowej, a porzucając resztki skromności, dodam jeszcze, że twórcy zrzynali również ode mnie – pamiętam, że w liceum, będąc pod wpływem nastoletniego weltschmerzu oraz takich filmów jak Donnie Darko i Zakochany bez pamięci, napisałem opowiadanie, którego fabuła z grubsza pokrywała się z drugim epizodem recenzowanego anime. Tytuł brzmiał Sylabariusz czasu – może gdzieś jeszcze zalega w internecie.

Seishun Buta Yarou nie wytrzymuje porównania z żadnym z wyżej wymienionych tytułów (może z wyjątkiem tego ostatniego). Hajime Kamoshida – autor książkowego pierwowzoru – nie jest ani tak subtelny w korzystaniu z nadnaturalnych motywów jak Jun Maeda, ani tak dowcipny i przewrotny w prowadzeniu narracji jak Nagaru Tanigawa; brak mu też światotwórczej kreatywności Nishio Ishina oraz socjologicznego wyczucia Sadanatsu Andy. Ogólnie w serii trudno wskazać jakikolwiek oryginalny element. Stanowi ona niejako gatunkowy destylat – portretując społeczne zagadnienia z pomocą magicznych zjawisk, przejrzyście demonstruje możliwości konwencji, nie dodając do niej niczego nowego. Na korzyść twórców działa jednak poczucie, że jest to zabieg przynajmniej po części intencjonalny, wynikający ze świadomych inspiracji, a nie bezwiednego plagiatowania. W szczególności do Melancholii Haruhi Suzumiyi występują zupełnie dosłowne odniesienia, choćby to, że pierwszy epizod opowiada o przebierającej się za królika dziewczynie, która znika. Przezabawna jest też scena, kiedy protagonista uświadomiwszy sobie, że utknął w pętli czasowej, wzrusza ramionami i mówi coś w rodzaju „o nie, znowu to…” – miałem wrażenie, że za chwilę spojrzy w ekran i puści do mnie oko. Jest to niestety trawestowanie dla trawestowania, niepoparte żadną krytyką gatunku ani autotekstualną refleksją, jakościowo tym bardziej wątpliwe, że część przywoływanych utworów to już jakiegoś rodzaju dekonstrukcje. Niemniej stosowane jest z umiarem i niebywałą lekkością; działa wyłącznie jako urozmaicenie dla wyczulonych odbiorców i nie dystansuje tych mniej doświadczonych, jak ma to miejsce np. w anime parodystycznych. Gorzej robi się, kiedy seria przestaje mrugać do widza i zaczyna opowiadać własną historię – wówczas wpada bowiem we wszystkie możliwe pułapki konwencji. Narracyjna przejrzystość i dyskusyjna pod względem zasadności schematyczność czynią z Seishun Buta Yarou łatwy cel krytyki, co spróbuję zademonstrować w kilku kolejnych akapitach z zapewnieniem, że zmierzam w ten sposób do względnie merytorycznej puenty.

Fabuła tej serii jest beznadziejna. Mamy tu pięć epizodów, każdy poświęcony innej bohaterce, z czego pierwsze cztery polegają po prostu na ukazaniu prostego zagadnienia społecznego za pomocą czytelnej alegorii wykorzystującej nadnaturalny motyw – przypomina to bardziej zestaw rozbudowanych rebusów niż utwór fabularny. Medialna gwiazda nękana wątpliwościami związanymi z rozwojem kariery zaczyna znikać; nieusatysfakcjonowana przebiegiem relacji z rówieśnikami pierwszoklasistka zapętla czas; świadoma swojej fizycznej atrakcyjności intelektualistka rozdziela się na dwie osoby; początkująca idolka zamienia się ciałem z bardziej utalentowaną siostrą. Poszczególne historie prowadzone są tak konwencjonalnie, że same powyższe opisy w połączeniu z klasyfikacją gatunkową można by uznać za spoilery. Gdy tylko widz poznaje zarys problemu oraz środowiska dotkniętej nim panny, jest w stanie z wysokim prawdopodobieństwem przewidzieć przebieg wypadków i konkluzję. Jest to wręcz zaskakujące w swojej banalności – zupełnie jakby czytać powieść detektywistyczną, w której winnym okazuje się pierwszy podejrzany. Wątkom brakuje też podbudowy i konsekwencji; trudności pojawiają się momentalnie, a ich zażegnanie nie powoduje większych następstw, co wynika wprawdzie z epizodycznej struktury, ale nie sprawdza się w produkcji z elementami obyczajowymi, wymagającej więcej niż szczątkowej dynamiki charakterów. Nieco lepiej wypada epizod ostatni – nie jest on tak rażąco schematyczny, przedstawiane w nim problemy sugerowane są przez całą serię, a ich rozwiązania zdają się być tylko pozorne i wywoływać u bohaterów urazy mogące stanowić bodziec do późniejszego rozwoju. Przede wszystkim jednak tylko tutaj anime kilkukrotnie robi to, co realizm magiczny robić powinien: każe się odbiorcy zastanawiać, które wydarzenia można wyjaśnić racjonalnie, a które motywowane są zjawiskami nadprzyrodzonymi.

Porządkując przemyślenia do recenzji, nie byłem pewien, czy należy wymagać zawiłości od fabuły, w której magia jest przede wszystkim pretekstem do poruszania zagadnień obyczajowych. Ostatecznie stwierdzam, że wątpliwości były bezzasadne. Okruchy życia znakomicie współgrają z elementami dreszczowca i chyba tylko w skandynawskich kryminałach widać to wyraźniej niż w szkolno­‑magicznych obyczajówkach. Można by tu wspomnieć HakoMari Ejiego Mikage, gdzie autor, korzystając z tej formuły, skupił się na kreowaniu napięcia i zwrotach akcji kosztem opisywania uczuć bohaterów. Nie trzeba jednak odwoływać się do tak radykalnych przykładów, ponieważ nawet Kanon i Clannad, będące najbardziej emocjonalnymi przedstawicielami gatunku, potrafiły rozwijać wątki w sposób nieoczywisty i zaskakiwać ich rozwiązaniami. W Seishun Buta Yarou trudno o taką nieprzewidywalność – zjawiska nadprzyrodzone służą wyłącznie jako alegoria problemów psychologicznych i same w sobie nie dynamizują historii, podczas gdy w tego rodzaju utworach funkcje te nie tylko się nie wykluczają, ale ich równorzędność jest wręcz pożądana. Co ciekawe, twórcy zdają się być tego wymogu świadomi, jednak jego spełnienie utrudnia im brak konsekwencji w budowie świata przedstawionego. Gdyby wymienione wcześniej inspiracje uporządkować na wykresie liniowym pod względem stopnia racjonalizacji elementów magicznych, w najniższym punkcie znalazłby się Clannad, w którym magia tworzy głównie baśniową otoczkę, natomiast w najwyższym – Bakemonogatari, gdzie stopniowo odsłaniana mitologia zjawisk paranormalnych często jest ważniejsza od warstwy obyczajowej. Seishun Buta Yarou nie ma ustalonego miejsca na takim diagramie, przez co obecne tu motywy fantastyczne czasem działają jako fabularna metafora, czasem jako niewymagające wyjaśnień miejskie legendy, a czasem jako logiczny składnik uniwersum. Ta trzecia sytuacja jest absolutnie najgorsza. Zamiast powiedzieć, że dana bohaterka znika albo zapętla czas, scenarzyści serwują jakieś pseudonaukowe bzdury o kotach Schrödingera, demonach Laplace'a i teleportacjach kwantowych – nie wprowadza to żadnych użytecznych informacji, a jedynie zabiera czas i pozbawia historię potencjalnie intrygującej niedookreśloności.

Postaci w tej serii też są beznadziejne. Główny bohater – Sakuta Azusagawa – jest sarkastycznym outsiderem, pod pozorami obojętności kryjącym pokłady altruizmu, zawsze gotowym nieść pomoc smutnym niewiastom. Dekadę temu tacy protagoniści w haremówkach byli atrakcyjną alternatywą dla mających nie pogłębiać kompleksów widza bezbarwnych nieudaczników; dziś są standardem w stopniu większym niż seksualne metafory w seriach o mechach. Partnerująca mu naczelna haremetka – Mai Sakurajima – to z kolei wygadana i stanowcza, ale też wrażliwa i kapryśna, długowłosa tsundere w czarnych rajstopach. Cechy tsun i dere są u niej tak przejaskrawione i niezintegrowane, że chwilami zdają się tworzyć odrębne osobowości, wymieniane w zależności od wymogów danej sceny. Świetnie współgra to z metodą przedstawiania relacji głównej pary, również korzystającą z dziesięcioletniej innowacji, gdzie do wyznania uczuć dochodzi już w pierwszym epizodzie – w tym przypadku wątek miłosny może dzięki temu wygodnie tkwić w miejscu i tylko przełączać się między dwoma trybami. W trybie pierwszym – tym zabawniejszym – bohaterowie poprzez odrealnione dialogi pełne błyskotliwych ripost i pozbawione pauz, komentują swój związek z analitycznym dystansem i humorem, zdając się nieraz balansować na granicy czwartej ściany. Tryb drugi – ten mniej zabawny – już bez ironii prezentuje gatunkowe klisze w praktyce i wówczas oglądamy najbardziej żenujące banały, jakie zaoferować może komedia romantyczna. Oczywiście punktując pojedyncze niuanse, można by podważać opisywaną tu schematyczność, ale to trochę jakby twierdzić, że dany isekai jest nowatorski, ponieważ bohater zamiast smartfona ma magiczną tarczę – pewne odstępstwa występują, ale szablon jest ten sam. Jedynym fragmentem, kiedy między postaciami faktycznie zachodzi coś ciekawego, jest wspomniany ostatni epizod, w którym pojawia się sugestia, że ich relacja bazuje na młodzieńczej fascynacji i szwankuje przy poważniejszych przeciwnościach. Serię wieńczy scena romantycznego pojednania, więc nie wiem, na ile są to moje urojenia, a na ile zapowiedź niekonwencjonalnego podejścia do tematu, niemniej chęć przekonania się o tym byłaby głównym powodem, dla którego sięgnąłbym po ewentualną kontynuację.

Wybrance protagonisty towarzyszy rzecz jasna reszta haremu. W tym miejscu można by się spierać czy to rzeczywiście harem, skoro główna para jest od początku ustalona, ale bądźmy szczerzy – tego gatunku nie determinuje stosunek dziewczyn do bohatera, ale to, jak działają one na odbiorcę. Te w Seishun Buta Yarou są albo odpowiednio niewinne i urocze, aby budzić opiekuńcze instynkty, albo odpowiednio ponętne, aby powodować przypływ endorfin; większość stanowi serwowaną w różnych proporcjach mieszankę obu składowych. Są też oczywiście skrajnie wyidealizowane, nawet jak na standardy anime, i prezentują przerysowane cechy charakteru, dzięki czemu wydają się stosownie odrealnione, a widz nie czuje dyskomfortu, traktując je instrumentalnie. Instrumentalnie traktują je również scenarzyści, sięgając po każdą tylko przy okazji poświęconego jej epizodu, natomiast później czyniąc z niej w najlepszym razie źródło gagów bądź ekspozycyjnych dialogów. Nie nadrobiłem jeszcze książkowego pierwowzoru, więc nie wykluczam, że później, jak w kilku podobnych produkcjach, poszczególne wątki zaliczą drugie okrążenie, co mogłoby nadać postaciom dynamiki. Sugerując się zekranizowanym materiałem, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że historie bohaterek są odrębne i pozbawione konsekwencji, a całość bardziej niż spójną opowieść podzieloną na epizody, przypomina przegląd alternatywnych ścieżek w rodzaju Amagami SS. Zapewne ktoś, komu aspekty psychologiczne wydadzą się w tej serii najciekawsze, uzna takie bagatelizowanie dziewcząt za niewłaściwe, ale dla mnie ich osobowości są tak czytelne, że przeprowadzenie dogłębnych charakterologicznych analiz przerasta moją interpretacyjną inwencję. Niemniej uważam, że zabawa jest przednia, jeśli obniżyć wymagania i każdą z nich potraktować jako uczestniczkę fandomowego konkursu na najlepszą waifu, choć i tutaj czuję się oszukany tym, że panna, która w pierwszej chwili wydała mi się najciekawsza (grana przez Himikę Akaneyę), okazała się tylko epizodyczną statystką.

Jedynie reżyseria nie jest beznadziejna, ale prowadzona z pomysłem i wyczuciem. Seishun Buta Yarou to pod tym względem antyteza tego, co zrobił Akiyuki Shinbou w Bakemonogatari. Twórcy odpowiedzialni za stronę audiowizualną ewidentnie byli świadomi, że pierwowzór i scenariusz mają niezłe dialogi, więc bez zbędnego komplikowania po prostu pozwolili im wybrzmieć. Plany totalne i ogólne są zatem w mniejszości, dominują natomiast zbliżenia i półzbliżenia. Większość akcji rozgrywa się w mało eksponowanych pomieszczeniach, a bohaterowie niemal zawsze znajdują się w centrum kadru. Jednocześnie przy takiej stylistyce trudno zarzucić serii oszczędność – celowo większość środków przeznaczono na bogatą mimikę i gestykulację. Nie brakuje też wizualnego humoru oraz subtelnie dynamizujących konwersacje gier rekwizytami, perspektywą i usytuowaniem rozmówców. Ponadto w nieudziwnionej szkolnej scenerii dziewczyny wyglądają bardziej wyraziście, a i bez tego różnią się nie tylko fryzurami, ale też sylwetką i sposobem poruszania – szczególnie w epizodach poświęconych fizycznym anomaliom robi to znakomite wrażenie. Osobiście jestem gorącym zwolennikiem takiej schludnej, minimalistycznej formy, choć niestety nie jest to jej idealna realizacja i nie uniknięto paru kompromisów – w końcu mamy do czynienia z haremową komedią. Przede wszystkim montaż i struktura odcinków wydawały mi się chwilami zbyt sugestywne. Cięcia czy przejścia między sekwencjami można zwykle przewidzieć z wyprzedzeniem kilku sekund, natomiast scenę kulminacji danego wątku zwizualizować sobie jeszcze przed jego rozwinięciem, co odrobinę psuje immersję. Nie obyło się też bez kilku zbędnych urozmaiceń: smętnych fortepianowych przygrywek pojawiających się, gdy tylko opowieść staje się bardziej dramatyczna, albo prezentowania bohaterek na wyuzdanych zbliżeniach, przy których One Room wygląda jak kino stylu zerowego. Wady te nie są jednak tak dotkliwe, kiedy weźmiemy pod uwagę reżyserskie standardy podobnych produkcji. Uwzględniając konwencję i szablonowość fabuły, uważam, że subtelność wykonania technicznego zasługuje na uznanie.

Mamy zatem serię obcesowo schematyczną, nieradzącą sobie z jednoczesnym opowiadaniem historii i przekazywaniem treści oraz traktującą bohaterów przedmiotowo; wyróżniającą się nie najgorszymi dialogami, kilkoma zabawnymi, choć bezzasadnymi intertekstualnymi odniesieniami i w miarę sprawną reżyserią. Nic, tylko wystawić jej stosowną „pomarańczową” ocenę i zabrać się za recenzowanie czegoś ciekawszego. Niestety, Seishun Buta Yarou, jak mało które anime broni się tą skrajnie niemiarodajną i frustrująco trudną do obiektywnego uzasadnienia cechą: to się po prostu znakomicie ogląda. Mogę narzekać na wtórność czy brak przesłania, ale nie potrafię znaleźć w sobie wystarczających pokładów hipokryzji, aby komukolwiek odradzać produkcję, którą w ciągu niespełna pół roku widziałem trzy razy. Do pewnego stopnia działa tu zapewne zgodność z moimi upodobaniami, ale mam wrażenie, że w grę wchodzi też kilka innych, wiarygodniejszych czynników. Jest to bowiem utwór zrealizowany na swój sposób niebywale kompetentnie, jednak ani nie jako autentycznie wartościowy, ani umyślnie „tak zły, że aż dobry”. Seishun Buta Yarou korzysta z zabiegów dużo prostszych, a przy tym znacznie bardziej wyrachowanych. Ile razy np. podczas seansu komedii romantycznej zdarzyło się wam pomyśleć, że bohaterowie w danej sytuacji zachowują się irracjonalnie? Tutaj nie tylko postąpią zgodnie z logiką, ale też połechczą waszą domyślność, komentując, dlaczego inne postępowanie byłoby idiotyczne. Łącząc mnogość takich sytuacji z przejrzystą fabułą, niebudzącą konsternacji reżyserią, nawiązaniami do lubianych tytułów oraz zestawem uroczych bohaterek, otrzymujemy dzieło, gdzie każda scena buzuje od klasycznie pojmowanego fanserwisu, polegającego nie na erotyce, ale na bezwstydnym dogadzaniu wszelkim podświadomym zachciankom odbiorcy. Na pytanie, na ile taka rozrywka warta jest poświęconego czasu, każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Osobiście nie lubię rekomendacji mówiących, że dana produkcja jest przyjemna, o ile nie wymaga się od niej niczego przesadnie złożonego, głównie dlatego, że sympatycznych serii na odmóżdżenie dostaję kilka w każdym sezonie i dla odmiany obejrzałbym czasem jakiś przeintelektualizowany anime­‑esej. Jeśli jednak kiedyś japońskie kreskówki rzeczywiście miałyby się stać wyłącznie obraźliwie głupią rozrywką dla otaku, to chciałbym, żeby uwłaczały mi tak jak Seishun Buta Yarou. Każdemu życzę, aby wszystkie beznadziejne anime oglądał z taką radością.

Bańka osobistych preferencji, przystępność wykorzystanych motywów oraz spora popularność, jaką seria cieszyła się w trakcie pierwszej emisji, utrudniają mi wyobrażenie sobie odbiorcy, który nie powinien Seishun Buta Yarou choćby spróbować, zwłaszcza że przysłowiowe „trzy odcinki” składają się tu na zamknięty epizod, dobrze pokazujący, z jakiego rodzaju produkcją mamy do czynienia. Wydaje mi się, że jej największą zaletą jest to, jak fenomenalnie dopasowuje się do widza, w zależności od doświadczenia lub oczekiwań odrobinę zmieniając wydźwięk i ton. W najlepszym wypadku otrzymujemy pełną ciepła i humoru historię o problemach dorastania, z przyzwoitymi dialogami oraz psychologicznymi i socjologicznymi nawiązaniami; w najgorszym – pierwszorzędne guilty pleasure. Odradzałbym chyba tylko najbardziej zagorzałym przeciwnikom szkolnych romansów, choć i w tym przypadku tytuł wykorzystuje znane klisze tak intrygująco perfidnie, że jego znajomość może dostarczyć cennych argumentów w krytycznych dyskusjach. Miłośnicy konwencji, akceptujący jej uproszczenia i absurdy, będą natomiast wniebowzięci, o ile seansu nie obrzydzi im przesyt lubianych motywów oraz świadomość, że pod względem poziomu spełniania oczekiwań jest to rozrywka granicząca z pornografią. Ja z kolei jestem wdzięczny Seishun Buta Yarou przede wszystkim za nieocenioną rolę uświadamiającą i dydaktyczną. Mimo wszystkich słów krytyki podtrzymuję bowiem wstępne twierdzenie o pełnej zgodności tej serii z moimi dotychczasowymi upodobaniami. Gdyby zapukał do mnie jakiś niepoczytalny producent i zaproponował realizację każdego pomysłu, przypuszczalnie powstałoby coś do złudzenia podobnego. To niebywale pouczające, rzeczywiście dostać coś takiego, sumiennie przeanalizować i stwierdzić, że o dziwo, nie było to najlepsze anime, jakie w życiu oglądałem.

Karo, 16 kwietnia 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Clover Works
Autor: Hajime Kamoshida
Projekt: Akira Takada, Keiji Mizoguchi, Satomi Tamura
Reżyser: Kazuya Iwata, Souichi Masui
Scenariusz: Masahiro Yokotani
Muzyka: Fox Capture Plan