x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: cyberpunk czy nie... a co to ma za znaczenie?
Re: cyberpunk czy nie... a co to ma za znaczenie?
[link][link][/link]
Nie chcę dalej rozwijać tej dyskusji bo każdy ma prawo do własnego zdania, uważam jednak że zaliczanie utworów wstecz do gatunku to naciąganie faktów.
Re: cyberpunk czy nie... a co to ma za znaczenie?
Re: cyberpunk czy nie... a co to ma za znaczenie?
Po pierwsze – brak tu prawdziwie cyfrowego świata, akcja w całości rozgrywa się w prawdziwej nie sztucznej rzeczywistości, a androidy są sztucznymi ludźmi o poprawionych „parametrach technicznych” a nie cyborgami.
Po drugie – nowela, którą Scott adaptował nie ma z CP nic wspólnego, Dick to klasyczne S‑F.
Po trzecie – całość stylizowana jest na film Noir, a każdy kto nazwie np. utwory Chandlera protoplastą cyberpunku zasługuje nawet nie na śmiech…
Po czwarte – brak tu zbuntowanej ludzkiej społeczności związanej z technologią – androidy psychicznie nie są ludźmi (po to są testy psychologiczne) i nie tworzą społeczności.
Nie żebym dyskryminował androidy, jednak bliżej im do osobnej rasy kosmicznej – obcych. Na tym zresztą opiera się konflikt będący istotą fabuły.
Blade Runner to faktycznie antyutopia, ale nie nazywajmy każdej antyutopii cyberpunkiem, podobieństwo uważam za czysto zewnętrzne. Tak patrząc to już wszystkie Ucieczki są bardziej cyberpunkiem – są wszczepy, gangi, punkowy klimat, rząd przypomina bardziej gang lub korpo… a tymczasem to post‑apo. Cyberpunk nie ma patentu ani na SF ani na naturalizm, nie można nawet uogólnić że to naturalistyczna SF.
Co do definicji – masz niby rację co do znawców gatunku, jednak że zacytuję kolegę J powyżej: „Należy też pamiętać, że sam Gibson miał bardzo mgliste wyobrażenie o cyberprzestrzeni i przyznawał później w wywiadach, że jego wizja w Neuromancerze była czysto artystyczna i nie mająca żadnego technologicznego czy naukowego zaczepienia.”. Zatem nawet koncepcja autora była mglista i płynna to niby czemu „znafcy” uważają że wiedzą lepiej?
Re: cyberpunk czy nie... a co to ma za znaczenie?
- czy w DW istotnym elementem fabuły jest stworzona przez człowieka przestrzeń wirtualna? Nie – 5 wymiar jest zjawiskiem fizycznym.
I tu uważam mamy odpowiedź. Wszelkie inne podobieństwa nie mogą przekreślić podstawowego faktu że brak tu cyfrowego świata, czyli elementu cyber. U podłoża cyberpunku leży bowiem fascynacja sztuczną rzeczywistością stworzoną przez człowieka i jej wpływem na społeczeństwo przyszłości. W DW żaden z tych elementów nie jest ważny, 5 wymiar jest częścią naturalnego świata. Obraz bliskiej stechnicyzowanej przyszłości w której rządzą korporacje nie jest sam z siebie wyznacznikiem cyberpunku, bo w takim przypadku za cyberpunk należałoby uznać np Blade Runnera, który nie ma z CP nic wspólnego.
cyberpunk czy nie... a co to ma za znaczenie?
Zatem syntetycznie: opowieść, której kluczowe elementy mają związek ze światem cyfrowym, zakładająca istnienie alternatywnej struktury, lub po prostu grupy społecznej powiązanej z tymże cyfrowym światem, kontestującej oficjalny porządek, a uznawanej przez głównonurtowców za margines społeczny.
Podsumowując – zaprzeczę początkowi komentarza :D i stwierdzę że Dimension W absolutnie cyberpunkiem nie jest, co jednak nie czyni tej serii automatycznie złą.
Recenzent pierwszej części będzie musiał podnieść ocenę o co najmniej oczko, zważywszy, że jednym z jego zarzutów były nierozwiązane wątki fabularne. Otóż rozwiązanie nadchodzi!
Być może nie doceniam tego konceptartu, bo wychowałem się na takim czymś i nie czuję tego hipsterskiego smaczku. Za o wiele bardziej udane nawiązanie do lat 70‑80 uważam choćby Dandiego.
Ktoś niżej napisał że Desert Punk nie umywa się do Fallouta. Tymczasem to zupełnie różne serie wychodzące z różnych założeń.
Przesłanie Sunabozu jest optymistyczne (sic!) Życie jest jakie jest, trudne, ciężkie, pełne decyzji, których się wstydzimy, lub przez które inni nami pogardzają… ale jest, trwa, nie kończy się i nie potrzeba do tego wcale całej wielkiej i wspaniałej cywilizacji. Jest to wizja tak bardzo indywidualistyczna że trudna do pojęcia nawet dla nas – a co dopiero dla prospołecznych Japończyków.
Tymczasem Fallout to postapokaliptyczne „W poszukiwaniu straconego czasu”, gdzie twórcy wbijają nas w klimat ciągłej tęsknoty za starymi dobrymi czasami, wmawiając, że bez cywilizacji kończy się świat – tymczasem on już się skończył, więc czas zająć się życiem w tym co jest.
Jako wypełniacz autocenzury rzucę następującą anegdotę:
Francuski pisarz Sartre tak oto ocenił manuskrypt pewnego debiutanta: „Pana książka jest dobra i oryginalna. Problem w tym, że ta część która jest dobra nie jest oryginalna, a ta która jest oryginalna, nie jest dobra.”
Grafika naprawdę piękna i kolorowa, tworzy celowy kontrast dla często stylizowanych na czerń i biel kryminałów. Piękna i kolorowa ale dbająca o realizm.
Klimaty detektywistyczne w anime o ile mogę to stwierdzić, raczej kuleją, więc pomimo lekkiego naciągania, pierwszy odcinek należy uznać za całkiem realistyczny pod względem przedstawionej zagadki.
Muzyka – na razie wydaje się poprawna i nic więcej.
Zapowiada się ciekawie, celując po pierwszym odcinku w 8/10.
Krótko – jedna z tych serii, w stosunku do których stwierdzenie „stare anime” jest komplementem, nie krytyką.
Tym niemniej obym nie miał racji – przez sympatię dla pierwszej serii.
Re: ogryzek do poprawki
ogryzek do poprawki
Rok wydania – 2012 – już sam rok w nawiasie obok tytułu jest wymowny :) 2015
Widownia: Shounen – czy na pewno? Sceny nagości w pierwszym odcinku wskazywałyby moim zdaniem raczej na seinen
Postaci: Uczniowie/studenci – w przeciwieństwie do serii TV, wśród bohaterów OAVek brak uczniów czy studentów
Czas: współczesność – pierwsza część dzieje się 100 lat temu, druga – nie wiadomo, ale o wiele, wiele dawniej.
OAVki bronią się (zwłaszcza druga) – jako samodzielne utwory, dlatego przeklejanie opisu z serii TV uważam za nieuprawnione.
realistyczny realizm, absurdalny absurd
- retrospekcje bywają nieznośnie przewlekłe, o czym była mowa;
- w scenach księżycowych, niestety trzeba to powiedzieć – absurd goni absurd, w zwykłej serii akcji by to może nie przeszkadzało, ale w serii nastawionej podobno na realizm, strasznie to razi. Z podstawowych absurdów: kliknij: ukryte 1. jadąc na misje nie korzystają z mapy, która wskazuje wszystkie większe przeszkody terenowe? mają przecież satelity, by taką mapę sporządzić; 2. Jako wyszkoleni astronauci powinni znać niebezpieczeństwo dekoncentacji, zwłaszcza przy dość szybkiej jeździe; 3. Grawitacja na księżycu jest 10 razy mniejsza, nawet w ciężkim kombinezonie skakanie może być lepszą formą ruchu niż wspinaczka, zakładając że sztywność kombinezonu ogranicza skakanie, ograniczałaby ona i wspinaczkę; 3. Przy temperaturze -176 st. C jedyną możliwością by ciepło z flary pomogło, byłoby odpalenie jej w bezpośredniej bliskości kombinezonu, a i to nie na pewno; 4. Najbardziej narażonym na róznice temperatur miejscem kombinezonu prawdopodobnie jest hełm, którego jako jedynego Hibito nie owinął; 5. Jego towarzysz miał nienaruszony zapas tlenu, sądzę że istnieją systemy poboru powietrza z innego zbiornika (co było widać w scenie z Bryanem 3) więc mógł z niego skorzystać (choćby z zapasowego zbiornika na kolejne 40 minut); 6. brak tlenu w powietrzu pozbawia przytomności, spazmy wywołuje brak samego powietrza – sceny umierania raczej wyglądałyby inaczej; A to na pewno jeszcze nie wszystkie absurdy – ot choćby flara paląca się w prawie beztlenowej atmosferze.
Ocena 7/10 wydaje się w związku z tym sprawiedliwa.
Chyba najlepsze podsumowanie. Szczególnie widoczne przy porównaniu „Pocahontas” i „Mononoke Hime”. Na swój sposób podobny temat – księżniczka dzikiego, żyjącego z naturą ludu w konfrontacji z nowym i nieznanym. Odstęp pomiędzy produkcjami 2 lata, więc niewykluczone nawet że Japończycy celowo zerżnęli pomysł, by pokazać Amerykanom jak można zrobić to inaczej – lepiej, ciekawiej. Różnica w głębi przesłania to przepaść.
W komentarzach było to już wspomniane, ale też nawiążę – zasługą studia Ghibli oprócz robienia pięknych filmów familijnych jest „odcukrzenie” Disney'a. Jeżeli Disney zmienił w ostatnich 15 latach styl filmów na mniej cukierkowy, jest to zdecydowanie zasługą „Księżniczki Mononoke” i „W Krainie Bogów”. Można to z czystym sumieniem stwierdzić śledząc kilka filmów Disneya powstałych po 2000 roku i porównując ze wcześniejszymi.
Ktoś poniżej wspomniał, że Ghibli to te same postacie, przewidywalna fabuła, ekoprzesłanie. Paradoksalnie to właśnie mocna strona Ghibli. Przejęli od amerykanów pomysł kina familijnego dla wszyskich – od dzieci po dziadków. Wielką sztuką jest zrobić film dla dzieci, z którego dorośli też coś wyciągną. Kina familijnego nie ogląda się dla oryginalnych zwrotów akcji, tylko dla przeżycia wspólnych wzruszeń. W takich przypadkach stosuje się zasadę najniższego wspólnego mianownika. U Disneya była to tania ckliwość i świat bez zmartwień, czyli sama słodycz – idealny odmóżdżacz. Chwała Ghibli że za ów wspólny mianownik wybrało jednak pozytywne emocje – wspólne przecież dla wszystkich, pokazując przy okazji jak za ich pomocą można samemu zmienić świat na lepszy.
Podobnie zresztą jest z ekoprzesłaniem. Japończycy żyją na wyspach – zamkniętych ekosystemach gdzie każda ingerencja człowieka jest szybciej i bardziej widoczna, gdyż w przeciwieństwie do kontynentu nie ma sąsiedztwa, którego wpływy ograniczyłyby negatywne zmiany, w dodatku są jednym z najbardziej uprzemysłowionych krajów na świecie. Stąd temat ochrony środowiska leży im o wiele bardziej na sercu niż Polakom. Śmiem spekulować, że gdyby japoński przemysł oddziaływał na środowisko podobnie jak nasz z czasów PRL, ich obecne środowisko zbliżałoby się do tego, które znamy z Fallouta. Jak w tej sytuacji dziwić się ekoprzesłaniu?
aż dziw że się za to zabrałem...
Tym niemniej spodobało mi się. Jednak nie na tyle bym żałował że to jednosezonówka – oczywiste wady powodują, że to co można pominąć w małej dawce, w dużej szybko by zniechęciło do oglądania.
Zatem w przeciwieństwie do recenzenta: nie „kontynuacja na gwałt potrzebna”, a „nie dotykać! – zakaz kontynuacji”.
Więc choć nie powinno oceniać się anime po pierwszym odcinku, porzucam je, licząc, że pomysł zainspiruje kiedyś kogoś do stworzenia utworu znacznie ciekawszego.
zuooooo...