Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 5/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 24
Średnia: 7,29
σ=1,49

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Melmothia
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Mizu Zokusei no Mahou Tsukai

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2025
Czas trwania: ?×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Water Magician
  • 水属性の魔法使い
Postaci: Magowie/czarownice; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Kolejny młody Japończyk trafia do innego świata, gdzie otrzymuje zestaw niesamowitych umiejętności; tym razem jest to magia wody. Pod wieloma względami niewiarygodnie wtórny isekai, na szczęście z kilkoma ciekawymi szczegółami.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Ryou Mihara ginie w wypadku i trafia przed oblicze anioła, gdzie dowiaduje się, że z powodu dobrego sprawowania zostanie wysłany do innej rzeczywistości, świata zwanego Phi. Prawie dwudziestoletni Japończyk otrzyma nie tylko drugą szansę, ale też potężny talent magiczny reprezentujący wybrany przez niego żywioł. Ryou prosi o biegłość w magii wody i jego życzenie zostaje spełnione. Następnie zostaje wysłany w nietypowe miejsce w nowym świecie, czyli do puszczy pełnej tajemniczych stworzeń. To właśnie tam spędza pierwsze miesiące. Początkowo stara się zrozumieć otaczającą go rzeczywistość i wybadać swój potencjał. Po jakimś czasie natrafia na dziwną istotę przypominającą jeźdźca bez głowy. Choć początkowo nie ufa jej, z czasem odkrywa, że jest to przyjazny byt, który pomaga mu zrozumieć nowe talenty. Co więcej, przez długi czas szkoli Ryou w sztuce fechtunku, a nawet wręcza mu magiczny miecz.

Jednak etap rodem z samouczka cRPG dobiega końca, gdy Ryou spotyka człowieka i to nie byle jakiego. Abel to ceniony poszukiwacz przygód, który zbłądził do pustelni protagonisty. Po kilku istotnych wyjaśnieniach i paru brawurowych walkach Ryou decyduje się pomóc nowo przybyłemu w powrocie do miasta Lune. Tak oto młody Japończyk wyrusza w podróż, w której pozna nowych przyjaciół, dołączy do gildii poszukiwaczy przygód i dokona wielu bohaterskich czynów, początkowo nieświadomy swoich wybitnych umiejętności.

Na swój sposób podziwiam redakcję portalu, kiedy w zapowiedziach sezonu pojawiają się kolejne watahy isekajów, a autorzy streszczeń ciągle potrafią je opisać bez korzystania z trybu kopiuj­‑wklej. Jeżeli ktokolwiek z was zna świat anime już od jakiegoś czasu, to podejrzewam, że zauważył pewne motywy przewodnie, typowe dla gatunku. Młody Japończyk w innej rzeczywistości, supermoce i/albo bezcenny artefakt na start, świat przypominający grę komputerową w realiach fantasy… Nie wspomniałem jeszcze, że w fabule pojawi się „wielkie zło” do pokonania, sceny, w których wszyscy są zaszokowani umiejętnościami bohatera, i wesoła paczka, o jakiej zapewne superwycofany Ryou nie mógł wcześniej marzyć. Mizu Zokusei no Mahou Tsukai jest typowym isekajem, który pod wieloma względami nawet nie próbuje udawać, że wyróżnia się w jakikolwiek sposób na tle konkurencji.

A jednak… są tutaj zalety, których w tym gatunku bym się nie spodziewał. Owszem, nie ma ich tyle, bym polecił tę serię bez zastrzeżeń, ale jak na tak przeorany na wszystkie możliwe sposoby schemat, to anime potrafiło mnie miło zaskoczyć – to już coś! Z tym że zdecydowanie największa zaleta serii ujawnia się dopiero w ostatnim odcinku. Zatem wyjątkowo od pewnego momentu w recenzji pojawiają się dość duże spojlery.

Przede wszystkim Ryou może liczyć głównie na paczkę przyjaciół, bo scenariusz jakoś nie wprowadza atrakcyjnych dziewoi rzucających mu się na szyję. Haremu nie ma i chyba na szczęście nie będzie. W serialu pojawia się wątek miłosny, ale też średnio nachalnie. Choć fabuła układa się ewidentnie pod motyw, że Ryou i poznana w mieście elfka Sera za kilka sezonów będą małżeństwem z gromadką dzieci, to cieszy mnie powolne tempo tej relacji, dobrze pasujące do wycofanej natury protagonisty.

Drugi atut to świat przedstawiony. Zamiast typowej mieszanki wszystkich europejskich mitologii na raz, którą w Kraju Kwitnącej Wiśni typowo wrzuca się do gatunku fantasy, mamy tutaj uniwersum sprawiające wrażenie spójnego. Spora w tym zasługa ładnego oświetlenia, tworzącego oprawę jakbyśmy przebywali na terenie zimnej, północnej Europy. Trudne warunki klimatyczne stanowią też wygodną (acz przekonującą) wymówkę, by ograniczyć liczbę miast i wsi do absolutnego minimum, co pewnie ucieszyło rysowników.

Trzecią ważną zaletą jest gildia – schematyczna i niebudząca wielkich emocji, jednak tym razem stosunkowo kompetentna. Nie zdradzę zbyt dużo, lecz chciałbym pochwalić scenarzystę za przyzwoite sklasyfikowanie mocy jej członków. Początkujący faktycznie niewiele potrafią (oczywiście z wyjątkiem protagonisty) i chętnie korzystają z dogodnych okazji, np. by nauczyć się czegoś od potężniejszych kolegów. Zaś elita… zabrzmi to dziwnie, ale rzeczywiście stanowi elitę. Kiedy jesteśmy świadkami walki sławnych bohaterów z bardzo silnym przeciwnikiem, cierpliwie oczekiwałem, aż zaczną przegrywać, by Ryou mógł ich wszystkich uratować. Ku mojemu zdumieniu, choć była to wyrównana potyczka, bohaterowie gildii w końcu wygrali. Miło dostać fabułę, w której renomowani awanturnicy zasłużyli na swoją sławę.

Pozostaje jeszcze protagonista. Niestety, obawiam się, że ze względu na kluczowe wydarzenia z ostatniego odcinka trudno mi będzie wyjaśnić największy atut serialu, zatem jeśli nie chcecie spojlerów, to na tym etapie stwierdzam, że według mnie Mizu Zokusei no Mahou Tsukai to średniak wyróżniający się na tle isekajów, ale nie na tle rynku anime per se. Pozostałych, którzy serię znają albo nie baczą na szczegóły z finału, zapraszam dalej.

Początkowo serial podpowiada, że mamy do czynienia z kolejnym „miłym, uczynnym Japończykiem”. Uprzejmym dla obcych, dobrze wychowanym, bez specjalnych zainteresowań i większych ambicji. Krótko mówiąc – taką życiową ciepłą kluchę, bezbarwną i zapewne ignorowaną przez otoczenie w naszym świecie (nawet jeśli otwarcie chwaloną za dobre maniery i uczciwość). Jest to fabularny szablon często używany w tego typu seriach, bowiem zgłodniały ucieczki od rzeczywistości odbiorca może łatwo wcielić się w tak zwyczajnego bohatera. Poza tym, ta część animemaniaków, która z różnych powodów stroni od towarzystwa (nie oceniam), może przynajmniej częściowo identyfikować się z protagonistą i cieszyć się z jego szczęścia, jakby było osiągalne dla nas wszystkich. Jednak kiedy w pierwszym odcinku śledziłem po raz pierwszy losy samotnego Ryou, coś zaczęło mnie lekko uwierać. W trakcie seansu przeszła mi przez głowę figlarna myśl, że gdyby był to ambitniejszy gatunek, to bohater stanowiłby ciekawszą i nieco bardziej niepokojącą próbę fabularną. Mistrz wody pewnie każdej staruszce na klatce mówił „dzień dobry”, jednak sprawia wrażenie może nie tyle osobnika z problemami psychicznymi, ile człowieka z poważnymi deficytami społecznymi i emocjonalnymi. Co więcej, bardzo dobrą decyzją producentów było obsadzenie w tej roli Ayumu Murase, seiyuu o ładnym, ale nieco „nieludzkim” głosie, pozbawionym kolorów i zmysłowości. To wszystko składa się na postać, która nawet nie tyle mnie intryguje, co budzi podskórny niepokój. Kiedy bohater w końcu wyrusza w podróż z Ablem, zastanawiałem się nawet co by było, gdyby młody Japończyk trafił na niegodziwca, który zwyczajnie wiedziałby, jak go zmanipulować. Tak bardzo osamotniony i wygłodniały emocji bohater mógłby zostać rzeźnikiem świata Phi, byleby jego kolegom było miło.

Ponieważ na późniejszym etapie Ryou spotykają typowo isekajowe przygody, z pewnym rozczarowaniem porzuciłem ten koncept. W końcu nieraz zdarzało mi się nadinterpretować poszczególne sceny, więc dlaczego wstęp do tej serii miałby być wyjątkiem? Szczęśliwie ten motyw wraca z podwójną siłą w finałowym epizodzie – by już nie spojlerować za dużo, wspomnę tylko, że Ryou wdaje się w walkę z innym magiem, który zaatakował jego przyjaciół. W trakcie potyczki pojawia się osoba, której ufają obie strony, i informuje ich, że magowie walczą dla tych samych stronnictw, a całość jest tylko nieporozumieniem. W tendencyjnym isekaju byłby to moment, w którym protagonista odpuszcza, a może nawet oferuje przyjaźń i pomoc niedoszłemu adwersarzowi. Lecz Ryou nie ma zamiaru odpuszczać komuś, kto próbował skrzywdzić jego przyjaciół. Ba, fakt, że kontynuowanie pojedynku może pogrążyć całą gildię, zdaje się go w ogóle nie interesować. To zadziwiająco ładna klamra kompozycyjna, ukazująca, że pod pozornie nudnym, tendencyjnie wymyślonym safandułą kryje się niepokojący osobnik, który jest gotów siać zniszczenie, byle udowodnić nowym przyjaciołom jak bardzo mu zależy. Co ciekawe, ostatecznie daje się przekonać, ale zastanawiam się, co go do tego skłoniło. Może to magiczna siła scenariusza (gdyby zdecydowano się na bardziej niestandardowy krok, trzeba by było zrobić małą fabularną rewoltę), ale nie zdziwiłbym się, gdyby to po prostu narzucona przez japońskie wychowanie praworządność stłumiła instynkty bohatera.

Czy taka laurka oznacza, że mamy do czynienia z dobrym serialem? Nie i nie ukrywam, że to mój duży problem z kompozycją tej recenzji (dlatego przyznam, że trochę zwlekałem z tym konkretnym tekstem). By lepiej wyjaśnić moje samobiczowanie – zdaję sobie sprawę, że wymieniłem naprawdę sporo zalet, a praktycznie nie podałem wad. No i nie zajmą one zbyt wiele miejsca. Nie dlatego, że ich nie ma, tylko ich opis jest prosty, by nie powiedzieć – banalny. Pomiędzy ciekawym początkiem a specyficznym końcem mamy rozległy step rutyny. Co gorsza, nawet jeśli Ryou jest ciekawą postacią, to całej reszty nawet nie umiem ocenić, tak bardzo zlewa się ona w obsadę dowolnego isekaja. Oprawa graficzna jest całkiem przyzwoita, ale muzyka to typowy zestaw, jaki znajdziecie w każdym innym przedstawicielu gatunku. Szczerze mówiąc, mniej więcej w połowie serii moje zainteresowanie opadło już do tego stopnia, że poważnie rozważałem zakończenie seansu, co rzadko mi się zdarza, gdy mam za sobą pierwsze trzy odcinki.

Za to nie do końca wiem, jak ustosunkować się do innego typowego zabiegu, czyli ledwie nadgryzionej historii – Mizu Zokusei no Mahou Tsukai sprawia wrażenie serii, w której co najwyżej pokonaliśmy prolog całej opowieści. Co nie napawa optymizmem, bo po pierwsze, studio proponuje nam długą przygodę z czymś, co oryginalnością nie grzeszy. Zaś po drugie, istnieje spore prawdopodobieństwo, że to tylko reklama papierowej serii (w zasadzie wydawana jest adaptacja internetowej noweli, light novel i manga, zatem to całkiem duża oferta sprzedażowa). Z drugiej strony – przyznaję, że na samym końcu pokazali coś zadziwiająco ciekawego, więc może protagonista w następnych sezonach też czymś zaskoczy.

Liczbowa ocena sprawia mi niemałe trudności, jednak ostatecznie zdecydowałem się na surowszy wariant. W końcu portal nie segreguje ocen w zależności od gatunku. Jeżeli po prostu chcecie się odprężyć po trudnym dniu pracy, to jak na fantastykę klasy B/taśmowo produkowanego isekaja ten serial pewnie dostałby ode mnie mocną siódemkę. Jednak skoro porównuję go do wszystkich anime w portalu, to wystawiam mu solidną piątkę. Podsumowując, gdyby ta seria była studentem, to za pierwszy sezon dostałaby trzy na szynach, ponieważ powiedziała na egzaminie ulubione słowo­‑klucz prowadzącego, który akurat był w dobrym humorze. Krótko mówiąc – zdała, tylko niech się tym przesadnie nie chwali, zwłaszcza przy swoich zdolniejszych kolegach.

Sulpice9, 7 grudnia 2025

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Typhoon Graphics, Wonderland
Autor: Tadashi Kubou
Projekt: Ei Amano, Haruka Otsuzumi
Reżyser: Hideyuki Satake
Scenariusz: Jun Kumagai