Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 3/10 grafika: 6/10
fabuła: 2/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,17

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 88
Średnia: 6,47
σ=1,71

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Szydas)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Strait Jacket

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 2007
Czas trwania: 3×26 min
Tytuły alternatywne:
  • ストレイト・ジャケット
Gatunki: Dramat, Horror
Widownia: Shounen; Postaci: Magowie/czarownice; Rating: Przemoc; Miejsce: Europa; Czas: Przeszłość; Inne: Magia
zrzutka

Parafrazując Alberta Camusa: seria posiada elementy dobre i oryginalne. Niestety elementy dobre nie są oryginalne, a oryginalne nie są dobre.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Magię można z powodzeniem wykorzystać w praktycznie każdej dziedzinie życia – przemyśle, budownictwie, rolnictwie czy medycynie. Pozwoliła światu zrobić ogromny krok naprzód, szybko jednak się okazało, że jest nie tylko użyteczna, ale i śmiertelnie niebezpieczna. Ludzie, którzy zbyt często ją stosowali bądź nie posiadali odpowiedniego zabezpieczenia, zamieniali się w groteskowo powykręcane demony i zaczynali siać wokół siebie zniszczenie. Ponieważ konwencjonalne uzbrojenie jest wobec nich całkowicie bezsilne, jedynym wyjściem było zwalczanie ognia ogniem. Eksterminacją demonów zajęli się tactical sorcerists – czarownicy bojowi, zawodowcy świetnie wyszkoleni w magii ofensywnej. Wielu z nich to idealiści, którzy narażają się dla dobra społeczeństwa i ściśle przestrzegają zawodowej etyki. Zdarzają się jednak tacy jak Rayotte Steinberg – ludzkie wraki bez chęci do życia i licencji na prowadzoną działalność, żyjące z dnia na dzień i szukające śmierci w walce.

Wydawaniem licencji dla czarowników bojowych zajmuje się Biuro Administracji Magią, powołane w celu kontroli tego nowego pola ludzkiej działalności. Jedną z jego pracownic jest Nerin Simmons, sympatyczna dziewczyna o wyraźnie optymistycznym podejściu do życia. To ona właśnie odkryła Rayotte'a, praktycznie wepchnęła mu w łapy licencję i mimo protestów zajęła pozycję jego nadzorcy. Biorąc pod uwagę jego stan psychiczny, był to krok raczej desperacki, ale w pełni uzasadniony – codziennie ma miejsce przynajmniej kilka przemian i „legalni” czarownicy bojowi nie nadążali z robotą.

Niewątpliwie sam pomysł na świat zdominowany przez magię, która się z technologią nie wadzi, lecz wspaniale uzupełnia, jest interesujący i ma spory potencjał. Problem polega na tym, że w Strait Jacket ów świat po pierwsze jest przedstawiony po łebkach, po drugie zaś zupełnie nie trzyma się kupy. Jak już pisałem, każdego dnia w całym mieście co najmniej kilku ludzi zamienia się w demony – w fabrykach, szkołach, szpitalach, ludnych osiedlach. Nigdy nie wiadomo czy pan Tadzio, który właśnie magicznie oczyszcza nam szambo, nie zmieni się za chwilę w wielki zwał mięsa na owadzich nóżkach i nie zacznie urywać główek sąsiadom i przypadkowym przechodniom. Oczywiście za każdym razem teren wypadku otacza, zupełnie bez sensu, batalion policjantów, uzbrojonych w całkowicie nieskuteczną broń. Rozsądek każe zapytać, co za idiota (poza reżyserem horroru klasy D) powołałby do służby bandę zabijaków do likwidacji demonów, zamiast najzwyczajniej w świecie ograniczyć stosowanie magii do absolutnie kluczowych dziedzin nauki i przemysłu. Pomińmy już stosowanie tejże magii w szkołach i szpitalach.

Wypada przy tym zaznaczyć, że samych tactical sorcerists trudno uznać za siły szybkiego reagowania. W swych ciężkich pancerzach ledwie się ruszają, ich potężne działa są zupełnie nieporęczne, a proces przygotowania do bitwy bije na głowę transformacje Czarodziejki z Księżyca. Przede wszystkim najpierw trzeba czarownika… pomalować. Pędzelkiem. Dopiero po pokryciu ciała skomplikowanym mistycznym wzorem może on zostać zamknięty w zbroi, uzbrojony i wysłany na pole bitwy, gdzie demon zdążył już wszystkich pozabijać i z nudów dekoruje ściany krwią i wnętrznościami.

Niektórych może zdziwić, że tak bardzo rozpisuję się o samym świecie, zupełnie niemal pomijając fabułę. Sęk w tym, że fabuła jest do bólu wtórna i jedyne, co ją wyróżnia, to trzy „n”: nielogiczność, niekonsekwencja i nędza. Częściowym (ale tylko częściowym) usprawiedliwieniem jest chyba fakt, że anime ma tylko trzy odcinki i poszczególne wątki zostały skrócone – najwyraźniej poprzez wycięcie losowych scen. Tylko tak można tłumaczyć idiotyczny ciąg dedukcji niektórych postaci, luki w historiach innych i zupełnie bezsensowne realia społeczno­‑polityczne. Obawiam się jednak, że nawet gdyby scenariusz nie został tak paskudnie pocięty, to i tak prezentowałby się najwyżej przeciętnie – ot, kolejna wersja historii o bohaterach, których tragiczne wydarzenia z dzieciństwa ukształtowały na całe życie. Anime dotyka kwestii grzechu, zemsty i pokuty – każdy chyba miał z nimi do czynienia na lekcjach religii w szkole. Nie jestem zwolennikiem obowiązkowej katechezy, przyznam jednak, że głównemu bohaterowi by się przydała – jego dylematy i wyrzuty sumienia są tak infantylne i naciągane, że po prostu komiczne.

Bohaterowie… O Nerin Simmons już pisałem. Pełni ona rolę narratorki i wektora, który wprawia w ruch apatycznego głównego bohatera. Na tym kończy się jej rola i w sumie dobrze – jeszcze okazałoby się, że i ona ma zniszczoną psychikę. Przejdźmy do Rayotte'a. Wyobraźcie sobie, mili państwo, standardowego bohatera przygodówki shounen – pyskatego, bezmyślnego i egoistycznego obiboka. A teraz wyobraźcie sobie, że ów standardowy bohater nie odbył swego „questa” w obronie świata, nie poznał prawdy o życiu i nie pogodził się ze śmiercią najbliższych. Zamiast tego przez kilkanaście lat pił. Trudno się doprawdy dziwić, że pozostali czarownicy uważają go za zakałę przynoszącą wstyd i złą sławę całej branży, skoro przez ten czas zupełnie nie zmądrzał i podczas walki powoduje zniszczenia większe niż same demony. Jego pomocniczką (która szuka klientów i maluje go pędzelkiem) jest czterooka półdemonka Kapel Theta – kolejna z autystycznych dziewczynek bez osobowości, które od czasu Neon Genesis Evangelion cieszą się niesłabnącą popularnością. Niestety jej historia jest tyleż tragiczna co niejasna. Wiadomo, że Rayotte musiał zabić oboje jej rodziców, to jest demona i zgwałconą przez niego kobietę. Od tamtego czasu pozwala Kapel u siebie mieszkać (i zostawia na stole pistolet), na wypadek, gdyby kiedyś postanowiła się na nim zemścić i skończyć jego niewątpliwe cierpienia moralne. Jak jednak zauważyła znajoma – nie wziął pod uwagę, że dziecko chowane w takiej atmosferze zastrzeli nie jego, lecz siebie (na szczęście twórcy też nie wzięli). Niestety nie wyjaśniono, jakim cudem przyszła ona na świat, skoro oboje jej rodzice zostali zabici – podejrzewam, że matka zmieniła się kilka lat później w demona, którego widać na jednej z retrospekcji. Kluczowe jest tu jednak „podejrzewam”, gdyż opieram się tylko na domysłach, a demon miał raczej męską sylwetkę.

Ostatnią istotną postacią jest Isaac Hammond, wzorowy tactical sorcerist, który przechodzi przyśpieszony kurs od bohatera do zera. Jak często bywa ma on siostrzyczkę – przemiłą blondynkę, uczynną i troszczącą się o każdego. Oczywiście każdy widz bardziej obeznany w anime bez trudu domyśli się, jak twórcy poprowadzą ten wątek, i przewróci oczyma. I tak dziwne, że scenarzyści wytrzymali z „punktem kulminacyjnym” aż do trzeciego odcinka.

Trzeba przyznać, że w sprytny sposób zaoszczędzono na animacji – zbroje czarowników bojowych są ciężkie i niezgrabne, lecz jednocześnie wytrzymałe, toteż walka polega na staniu murem i rzucaniu komputerowo animowanych zaklęć. Wygląda to względnie efektownie i jest dużo tańsze niż animacja walki w ruchu, niestety szybko też staje się nużące. Kreska jest nawet ładna, choć mocno nijaka i prawie nie do odróżnienia od innych serii ostatnich lat. Dość oryginalnie prezentują się demony, które spełniają też swoją podstawową funkcję – są odstręczająco obrzydliwe. Na pochwałę za to zasługuje muzyka, zwłaszcza drugi ending, której można słuchać nawet w oderwaniu od anime. W zasadzie nawet jest to wskazane…

Podsumowując – serią się poważnie rozczarowałem, zasugerowany pozytywną recenzją. Spodziewałem się niegłupiej historii, osadzonej w ciekawym świecie, otrzymałem splatter horror, który zamiast przestraszyć, próbował mnie wzruszyć. Nie polecam nikomu, nawet jako odmóżdżacz – chyba że ktoś lubi statyczne walki wedle jednego schematu i dużo smętnego gadania o niczym.

Ysengrinn, 18 grudnia 2008

Recenzje alternatywne

  • Szydas - 2 grudnia 2008
    Ocena: 8/10

    Magią można zabić demona. I zdemolować duży budynek… więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: feel
Autor: Ichirou Sakaki
Projekt: Hideki Fukushima, Rei Nakahara, Yoshinori Yumoto
Reżyser: Shinji Ushiro
Scenariusz: Ichirou Sakaki
Muzyka: Takeshi Yanagawa