x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
To anime było tak odświeżające, że wprost nie mogłam się od niego oderwać. Miałam już jedno podejście do niego, ładnych kilka lat temu, ale wtedy grafika mnie pokonała. Tym razem postanowiłam przemóc pierwsze wrażenie i oglądać dalej. I tak jak w przypadku Ping Pong the Animation, tak i teraz wręcz zakochałam się w tej nietypowej grafice. Jest ona kompletnie różna do stylu, do którego jestem przyzwyczajona – nic tu nie jest ugładzone, a wręcz można rzec, że momentami emanuje szpetotą, ale… tworzy niesamowity wręcz klimat! Bez niej ta seria nie byłaby taka sama.
Oczywiście Kitarou to ikona japońskiej popkultury i nie ma co na ten temat dyskutować. Dość rzec, że od czasu wydania mangi powstała niezliczona ilość jej adaptacji. Ta wersja jest na podstawie pierwszej, oryginalnej historii Kitarou, z której wywodzi się późniejsze GeGeGe no Kitarou. Co prawda z GeGeGe nie miałam wielkiej styczności, ale patrząc czy to po opisach, czy filmikach, Hakaba Kitarou jest tą zdecydowanie mniej „grzeczną” wersją. Czarny humor jest tu na porządku dziennym a całość tchnie wręcz groteskowym klimatem. Swoją drogą podobało mi się, jak kliknij: ukryte niespodziewanie rozstawaliśmy się z postaciami w tej serii. Jedynie Kitarou i Pan Szczur występowali we wszystkich odcinkach, z resztą prędzej czy później przyszło nam się pożegnać… z reguły w mocno dramatycznych okolicznościach. Inna sprawa, że choć poszczególne odcinki stanowią całkowicie odrębne historie, to nie są oderwane od siebie. Ciągłość jest zachowana jeśli chodzi o tło fabularne, co jest naprawdę fajne – jeśli coś zdarzyło się wcześniej, nawet z pozoru mało istotny szczegół, ma nieraz wpływ na późniejsze wydarzenia.
Ogólnie to jestem zachwycona tym tytułem. Ostatnimi czasy sięgam głównie po różnej maści okruszki życia, najczęściej o słodkich dziewczętach robiących słodkie rzeczy. Naprawdę trudno znaleźć mi coś dla siebie z jakiegoś innego gatunku. A tu nagle trafiam na takie Hakaba Kitarou (w sumie do powrotu do tego tytułu zachęciło mnie to, że w 2018 wychodzi nowa wersja GeGeGe), które stanowi kompletne przeciwieństwo oglądanych przeze mnie serii. I okazuje się to być strzałem w dziesiątkę! Mroczny, nieprzesłodzony świat pełen istot wprost z japońskiego folkloru (i nie tylko – w końcu pojawia się tu chociażby Drakula) – jaka szkoda, że to ma tylko 11 odcinków!
Postanowiłam odświeżyć sobie tę serię. Pamiętam, że swego czasu byłam pod jej wielkim wrażeniem. Głównie dlatego, że znany mi wcześniej Kitarou był raczej uroczy i miewał urocze, niegroźne przygody. Jakby nie patrzeć jest on przecież ikoną japońskiej popkultury. Poznanie jego prawdziwego oblicza okazało się naprawdę fascynujące. Szczerze, taki potworkowaty i złośliwy bohater o wiele bardziej przypadł mi do gustu. Nie sposób odmówić mu pewnego absurdalnego uroku i chyba naprawdę go lubię haha.
Fabuła oscyluje na granicy groteski i swoistej makabry. Śmieszy, a jednocześnie wpędza w dziwne poczucie dyskomfortu. Momentami naprawdę trudno to znieść, ale jednak nie mogłam się oderwać wtedy i nie mogę się oderwać teraz. Animacja i kreska harmonizują z fabułą i nie jestem w stanie wyobrazić sobie niczego lepszego dla tej produkcji. Zwłaszcza opening. Prawdziwe z niego cudeńko xD a melodia wgryza się w pamięć.
Jednak, mimo mojego osobistego sentymentu, nie mogę powiedzieć, żeby było to szczególnie wybitne anime i, że koniecznie trzeba je zobaczyć. To raczej coś dla koneserów i ludzi o specyficznym guście.
Oczywiście Kitarou to ikona japońskiej popkultury i nie ma co na ten temat dyskutować. Dość rzec, że od czasu wydania mangi powstała niezliczona ilość jej adaptacji. Ta wersja jest na podstawie pierwszej, oryginalnej historii Kitarou, z której wywodzi się późniejsze GeGeGe no Kitarou. Co prawda z GeGeGe nie miałam wielkiej styczności, ale patrząc czy to po opisach, czy filmikach, Hakaba Kitarou jest tą zdecydowanie mniej „grzeczną” wersją. Czarny humor jest tu na porządku dziennym a całość tchnie wręcz groteskowym klimatem. Swoją drogą podobało mi się, jak kliknij: ukryte niespodziewanie rozstawaliśmy się z postaciami w tej serii. Jedynie Kitarou i Pan Szczur występowali we wszystkich odcinkach, z resztą prędzej czy później przyszło nam się pożegnać… z reguły w mocno dramatycznych okolicznościach. Inna sprawa, że choć poszczególne odcinki stanowią całkowicie odrębne historie, to nie są oderwane od siebie. Ciągłość jest zachowana jeśli chodzi o tło fabularne, co jest naprawdę fajne – jeśli coś zdarzyło się wcześniej, nawet z pozoru mało istotny szczegół, ma nieraz wpływ na późniejsze wydarzenia.
Ogólnie to jestem zachwycona tym tytułem. Ostatnimi czasy sięgam głównie po różnej maści okruszki życia, najczęściej o słodkich dziewczętach robiących słodkie rzeczy. Naprawdę trudno znaleźć mi coś dla siebie z jakiegoś innego gatunku. A tu nagle trafiam na takie Hakaba Kitarou (w sumie do powrotu do tego tytułu zachęciło mnie to, że w 2018 wychodzi nowa wersja GeGeGe), które stanowi kompletne przeciwieństwo oglądanych przeze mnie serii. I okazuje się to być strzałem w dziesiątkę! Mroczny, nieprzesłodzony świat pełen istot wprost z japońskiego folkloru (i nie tylko – w końcu pojawia się tu chociażby Drakula) – jaka szkoda, że to ma tylko 11 odcinków!
Fabuła oscyluje na granicy groteski i swoistej makabry. Śmieszy, a jednocześnie wpędza w dziwne poczucie dyskomfortu. Momentami naprawdę trudno to znieść, ale jednak nie mogłam się oderwać wtedy i nie mogę się oderwać teraz. Animacja i kreska harmonizują z fabułą i nie jestem w stanie wyobrazić sobie niczego lepszego dla tej produkcji. Zwłaszcza opening. Prawdziwe z niego cudeńko xD a melodia wgryza się w pamięć.
Jednak, mimo mojego osobistego sentymentu, nie mogę powiedzieć, żeby było to szczególnie wybitne anime i, że koniecznie trzeba je zobaczyć. To raczej coś dla koneserów i ludzi o specyficznym guście.