Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 8/10 grafika: 4/10
fabuła: 8/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 7
Średnia: 7,14
σ=1,55

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Eire)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Konnichiwa Anne

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 39×25 min
Tytuły alternatywne:
  • Before Green Gables
  • こんにちは アン
Tytuły powiązane:
Widownia: Shoujo; Postaci: Dzieci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Ameryka; Czas: Przeszłość; Inne: Realizm
zrzutka

Ania przed Zielonym Wzgórzem, czyli historia najsłynniejszej literackiej sierotki. Czasem warto pewne historie pozostawić niedopowiedziane.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: funymika

Recenzja / Opis

Ania z Zielonego Wzgórza przyszła na świat w 1904 roku na kartkach powieści Lucy Maud Montgomery. W chwili narodzin ma 11 lat i trafia na wychowanie do niemłodego rodzeństwa, Mateusza i Maryli Cuthbert. Swoje dotychczasowe życie dziewczynka streściła nowej opiekunce w kilku zdaniach, a w ciągu całej serii zaledwie kilka razy wspominała o tamtych wydarzeniach. W setną rocznicę publikacji pierwszej części cyklu światło dzienne ujrzała Droga do Zielonego Wzgórza autorstwa Budge Wilson, opisująca brakujące 11 lat życia słynnego rudzielca. Prawa do ekranizacji szybko wykupiło studio Nippon Animation i już rok po premierze książki światło dzienne ujrzał serial animowany.

Jestem wielką fanką LMM. Przygody Ani znam niemal na pamięć. Mimo że Drogi do Zielonego Wzgórza nie przeczytałam do tej pory, to z radością przywitałam wiadomości o ekranizacji. Promujące serię rysunki wyraźnie nawiązywały stylem do znanej nam Ani z Zielonego Wzgórza z roku 1976, która moim zdaniem pozostaje najwierniejszą prozie LMM ekranizacją cyklu. Zmierzenie się z literacką legendą to zawsze wielkie wyzwanie. Czy w tym przypadku to udana próba?

Na świat przyszłam w Bolingbroke, w Nowej Szkocji. Ojciec mój nazywał się Walter Shirley i był nauczycielem w tamtejszym liceum. Matka nazywała się Berta.1

Młodemu małżeństwu nie dane było długo cieszyć się nowo narodzoną córeczką. W przeciągu kilku miesięcy oboje zabrała febra, a małą Anią zaopiekowała się posługaczka. Przebywała u rodziny Thomasów do ósmego roku życia, kiedy na skutek różnych nieszczęść zmuszona była przenieść się do kolejnej rodziny zastępczej. Po kilku latach i kolejnej katastrofie trafiła do przepełnionego domu dziecka, a potem na skutek pomyłki wylądowała na Zielonym Wzgórzu, gdzie znalazła kochający dom. Ile emocji można wyciągnąć z historii, której finał jest czytelnikowi dokładnie znany? Co zrobić, żeby przyciągnąć widza? Po seansie zajrzałam do książki i okazało się, że odpowiedzi dawno temu udzieliła sama Ania.

– Czy te kobiety, pani Thomas i pani Hammond, były dobre dla ciebie? – spytała Maryla patrząc ukradkiem na Anię.
– O­‑o-o! – zająknęła się Ania. (...) – Z pewnością miały ten zamiar… Chciały być możliwie dobre i miłe. A jeśli ludzie chcą, to przecież nie można im brać za złe, że nie zawsze im się to udaje. Przecież i one same miały ciężkie życie… Czyż to nie straszne, taki mąż, co ciągle pije? Albo czyż nie trzeba świętej cierpliwości, żeby mieć bliźnięta trzy razy z kolei? Jednak jestem pewna, że chciały być dla mnie dobre.

Jako dziecko nigdy nie zastanawiałam się nad tym aspektem życia Ani, beztrosko klasyfikując jej poprzednich opiekunów jako czarne charaktery, które źle traktowały moją ukochaną bohaterkę, i pomijając to, na co uwagę zwraca sama Ania. Na szczęście twórcy kreskówki nie zastosowali w tym wypadku tanich rozwiązań i zdecydowali się na poruszenie emocji widza w zupełnie nieoczekiwany sposób.

Już w pierwszych odcinkach widzimy kilkuletnią Anię, według naszych miar zapracowaną ponad siły. Pani Thomas jest z pewnością surowa i ostra dla sieroty, ale sama znajduje się w ciężkiej sytuacji. Oprócz Ani w domu jest dwójka małych chłopców, kolejne dziecko w drodze, jedyny stały dochód to skromna pensja najstarszej córki, a pan domu beztrosko pije i zaciąga kolejne długi. Już po kilku odcinkach dla tej rodziny miałam tylko współczucie. Ku mojemu zaskoczeniu pewną sympatię czułam nawet dla ojca rodziny, który mimo nałogu miewał przebłyski lepszych uczuć. To studium nędzy i upadku bez radosnego finału. Im dalej, tym gorzej, a główna bohaterka ma świadomość, że choćby nie wiadomo co robiła, to w chwili katastrofy będzie pierwszą osobą, którą wyrzuci się za burtę. Rodzina Hammondów, do której następnie trafia Ania, nie dostaje już tak dokładnej charakterystyki, ale tę część również obejrzałam z przyjemnością. Niestety i tutaj Ania nie zagrzała miejsca, a sceny, które potem nastąpiły, na długo zapadną mi w pamięć.

Pan Hammond umarł, a pani zwinęła gospodarstwo. Dzieci swe rozdała krewnym, sama zaś pojechała do Stanów Zjednoczonych. Mnie nikt nie chciał wziąć, więc odesłano mnie do Domu Sierot w Hopetown.

Trzy suche książkowe zdania zrodziły scenę, która mało kogo pozostawi obojętnym. Ubrane w schludną żałobę dzieci wchodzą do pokoju, w którym obradują krewni. Kto chce chłopczyka, kto dziewczynkę, kto bliźnięta? A, i jeszcze ta ruda, którą trzeba gdzieś odesłać. Najprościej do sierocińca. XIX­‑wieczne pamiętniki dokładnie wyjaśniają, dlaczego Ania miała powody, by bać się tej ewentualności.

Opisałam już lepszą część fabuły, trzeba przejść do tego, co mi się nie spodobało. Muszę niestety przyznać, że Before Green Gables jest dobre, kiedy dzieje się źle. Gdyby serię skrócić o 1/3 i zrezygnować z prób rozjaśnienia atmosfery, bez wahania dałabym najwyższą notę. W porównaniu z odcinkami mającymi widza wzruszyć, część pogodniejsza wypada niestety blado. Epizody w duchu „Ania rozpogadza zgorzkniałą starą pannę”, „Ania pociesza biedną bogatą dziewczynkę”, „Ania miażdży wszystkich w szkole” są nie tylko nudne i przewidywalne, ale też psują samą bohaterkę. Ania z książek LMM nie była geniuszem ani nauki ani uczucia. W wieku 11 lat nadrabia braki, ucząc się z młodszymi dziećmi, a późniejsze przygotowania do egzaminów seminaryjnych okupiła ciężką pracą. Podobnie w kontaktach towarzyskich – miała niewielkie grono przyjaciółek, a bujny temperament powodował wiele kłopotów. Tymczasem Ania w tej serii to mały geniusz pochłaniający trudne książki, podpora szkoły i dobra wróżka rozjaśniająca życie wszystkich dookoła. Może zabrzmi to okrutnie, ale o wiele bardziej wolę Anię tam, gdzie widać jej rozpacz i bezradność w chwili, gdy przygniata ją za ciężka sytuacja.

Podobnie ma się sprawa z pozostałymi postaciami – państwo Thomas to jedne z najlepszych charakterów, jakie dane mi było widzieć w anime, z odważnie pokazanym bagażem biedy, smutku i zawiedzionych nadziei. Tylko jedna osoba dostanie tu szansę na poprawę losu, a gdy ta szansa nadejdzie, bez wahania odrzuci wszystko, co trzymałoby ją w domu, gdzie rytm wyznaczają odejścia i powroty nietrzeźwego ojca. Portret smutny, ale bardzo prawdziwy. Po ich zejściu ze sceny poziom serii znacznie się obniża. Państwo Hammond mają kilka dobrych scen, ale na rozwinięcie portretów poszczególnych członków licznej rodziny zwyczajnie zabrakło czasu. Niestety, tutaj także nie mogę dać najwyższej noty – poza biednym domkiem świat zaludniają kalki wycięte z czytanki dla grzecznych dziewczynek, przewidywalne i schematyczne do bólu.

Grafika jest niestety słaba. Twórcy wyraźnie starali się nawiązać do ekranizacji Ani z Zielonego Wzgórza z lat 70., ale jest to chyba jedyna dobra rzecz, jaką mogę o niej powiedzieć. Tła są ładne i zazwyczaj dopracowane, choć raczej nieruchome, ale postacie narysowano maksymalnie uproszczone. Daje to czasem dość dziwny efekt, gdy obok siebie mamy grubo ciosanych bohaterów i starannie rysowane przedmioty. Oszczędność w ruchach postaci posunięto do tego stopnia, że gdy jedna osoba mówi, pozostałe zastygają w bezruchu, a jakakolwiek mimika to raczej pobożne życzenie. Komputerowe efekty wyglądają sztucznie, a całość prezentuje się gorzej niż starsza o kilkadziesiąt lat poprzedniczka. Niestety nie jest to odosobniony przypadek – wyprodukowane w 2007 roku Les Misérables cierpi na te same problemy i pod względem wizualnym przegrywa z seriami World Masterpiece Theater wyprodukowanymi przed 1997 rokiem. Chciałabym mieć nadzieję, że to wypadki przy pracy, a nie zapowiedź nowego trendu w moim ulubionym projekcie. Muzyka jest. Przyjemna, ale niezapadająca w pamięć.

I co ja mam z tą serią zrobić? Pomęczyć redakcję o możliwość ocenienia poszczególnych odcinków? Jaka ocena będzie sprawiedliwa dla serii, której najlepsze odcinki ocierają się o geniusz, a te gorsze mimo schematyczności i lekkiego zawodu również nie schodzą poniżej pewnego poziomu? Myślę, że 7 na tanukowej skali to ocena zadowalająca. Osoby rozważające obejrzenie tej produkcji zapewne przeczytają też recenzję, która mówi, że warto, choć nie można się nastawiać, że wysoki poziom pierwszych odcinków zostanie utrzymany na całej długości serii.

  1. Fragmenty Ani z Zielonego Wzgórza w tłumaczeniu Rozalii Bernsztajnowej.
Eire, 6 sierpnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Nippon Animation
Autor: Budge Wilson
Projekt: Yoshiharu Satou
Reżyser: Katsuyoshi Yatabe
Scenariusz: Michiru Shimada
Muzyka: Hiromi Mizutani, Kenji Fujisawa, Yasuharu Takanashi