x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Lenneth
5.01.2013 02:27 Z lamusa, ale jeszcze daje rarę
MM99 mnie nie zachwycił, ale też nie odrzucił. To staroć, dlatego warto na niego patrzeć z przymrużeniem oka, wyrozumiale traktując grafikę czy niedociągnięcia scenariusza. Fabuła składa się głównie z serii luźno powiązanych ze sobą epizodów, z których każdy wygląda niemal identycznie. Chciwość i głupota głównej bohaterki pakują ją w tarapaty, z których musi ją ratować jej wampir‑niewolnik. Są ruiny w klimacie nieco z Indiany Jonesa, jest potwór do pokonania i zakończenie pt. „znowu nie udało się dorwać skarbu, spróbujemy w następnym odcinku”. Istnieją też, owszem, elementy, które jakoś spajają całość, ale nie odniosłam wrażenia, żeby były szczególnie ważne albo lepsze od niektórych co bardziej udanych gagów. Bohaterowie są dość ciekawi i mało przypominają sztampowy zestaw ze współczesnych serii. Wywoływali u mnie rozbawienie, sympatię oraz chęć uduszenia gołymi rękoma, najczęściej wszystko na raz. Inaho absolutnie nie jest słodką, rozmemłaną dziewczynką, co liczy się na plus; z drugiej jednak strony, jej charakterek potrafi nieźle wkurzyć: chciwość i egoizm dosłownie zaślepiają pannę, która czasami zachowuje się jak ostatnia idiotka, choć tak poza tym serce i mózg ma we właściwych miejscach. Mosquitona nie sposób nie polubić, ale facet jest strasznym pantoflarzem i lebiegą, co też czasem irytuje. Frankie i Ookami sprawdzają się dobrze w roli elementów komediowych, reszta obsady pozostaje praktycznie bez znaczenia, wliczając w to absolutnie bezbarwnego „głównego złego”. Kreska jest, umówmy się, brzydka, i mam na myśli nie tylko projekty postaci, ale też samą animację – data powstania serii nie usprawiedliwia nieforemnych, masakrycznie zdeformowanych twarzy i wielu, wielu innych niedociągnięć grafiki. (Przykład: w jednym statycznym kadrze widać, jak postać stoi z opuszczonymi rękoma, sekundę później w kadrze od drugiej strony ręce są uniesione, potem powrót do kadru pierwszego etc.) Co do dźwięku, jest prawie niezauważalny, może poza drugim openingiem, który nawet wpada w ucho. Trzeba też wspomnieć o Takahito Koyasu w roli Mosquitona: podobnie jak osoba poniżej, i ja obejrzałam (czy raczej wysłuchałam) serię dla niego. Koyasu demonstruje w tym anime, że potrafi zagrać całą plejadę „osobowości” i uczuć, od pociesznego pantoflarza, przez zakochanego mężczyznę, po krwiożerczego demona. Czy mogę komuś polecić to anime? Cóż, istnieją dużo lepsze serie przygodowo‑komediowe, więc sięganie po Mosquitona w pierwszej kolejności to pomysł chybiony. Ale jeśli ktoś z Was nudzi się w zimowy wieczór, pragnie obejrzeć coś odmóżdżającego i nieco „oldskulowego”, czy wreszcie posłuchać dobrego seiyuu, to proszę bardzo, Mosquiton się nada.
Bez bicia przyznam, że obie serie Mosquitona oglądałam swego czasu praktycznie wyłącznie dla Takehito Koyasu. W tej roli jest bezbłędny, idealnie dobrany i znakomicie odgrywający. Uważam, że w tego typu rolach – komediowo‑dramatycznych – seiyuu ten sprawdza się najlepiej, ponieważ może przy nich pokazać, jak inaczej potrafi brzmieć jego głos w różnych sytuacjach. Jest kapitalny. Dla każdego fana jego talentu Mosquiton jest wręcz wymagalny, bo to jedna z jego najlepszych ról (pomijając samą jakość tego anime).
Z lamusa, ale jeszcze daje rarę
Fabuła składa się głównie z serii luźno powiązanych ze sobą epizodów, z których każdy wygląda niemal identycznie. Chciwość i głupota głównej bohaterki pakują ją w tarapaty, z których musi ją ratować jej wampir‑niewolnik. Są ruiny w klimacie nieco z Indiany Jonesa, jest potwór do pokonania i zakończenie pt. „znowu nie udało się dorwać skarbu, spróbujemy w następnym odcinku”. Istnieją też, owszem, elementy, które jakoś spajają całość, ale nie odniosłam wrażenia, żeby były szczególnie ważne albo lepsze od niektórych co bardziej udanych gagów.
Bohaterowie są dość ciekawi i mało przypominają sztampowy zestaw ze współczesnych serii. Wywoływali u mnie rozbawienie, sympatię oraz chęć uduszenia gołymi rękoma, najczęściej wszystko na raz. Inaho absolutnie nie jest słodką, rozmemłaną dziewczynką, co liczy się na plus; z drugiej jednak strony, jej charakterek potrafi nieźle wkurzyć: chciwość i egoizm dosłownie zaślepiają pannę, która czasami zachowuje się jak ostatnia idiotka, choć tak poza tym serce i mózg ma we właściwych miejscach. Mosquitona nie sposób nie polubić, ale facet jest strasznym pantoflarzem i lebiegą, co też czasem irytuje. Frankie i Ookami sprawdzają się dobrze w roli elementów komediowych, reszta obsady pozostaje praktycznie bez znaczenia, wliczając w to absolutnie bezbarwnego „głównego złego”.
Kreska jest, umówmy się, brzydka, i mam na myśli nie tylko projekty postaci, ale też samą animację – data powstania serii nie usprawiedliwia nieforemnych, masakrycznie zdeformowanych twarzy i wielu, wielu innych niedociągnięć grafiki. (Przykład: w jednym statycznym kadrze widać, jak postać stoi z opuszczonymi rękoma, sekundę później w kadrze od drugiej strony ręce są uniesione, potem powrót do kadru pierwszego etc.) Co do dźwięku, jest prawie niezauważalny, może poza drugim openingiem, który nawet wpada w ucho. Trzeba też wspomnieć o Takahito Koyasu w roli Mosquitona: podobnie jak osoba poniżej, i ja obejrzałam (czy raczej wysłuchałam) serię dla niego. Koyasu demonstruje w tym anime, że potrafi zagrać całą plejadę „osobowości” i uczuć, od pociesznego pantoflarza, przez zakochanego mężczyznę, po krwiożerczego demona.
Czy mogę komuś polecić to anime? Cóż, istnieją dużo lepsze serie przygodowo‑komediowe, więc sięganie po Mosquitona w pierwszej kolejności to pomysł chybiony. Ale jeśli ktoś z Was nudzi się w zimowy wieczór, pragnie obejrzeć coś odmóżdżającego i nieco „oldskulowego”, czy wreszcie posłuchać dobrego seiyuu, to proszę bardzo, Mosquiton się nada.
Takehito Koyasu