Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 6/10 grafika: 7/10
fabuła: 2/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 14 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,29

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 1420
Średnia: 7,56
σ=1,76

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Ao no Exorcist

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 25×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Ao no Futsumashi
  • Blue Exorcist
  • 青の祓魔師
Gatunki: Przygodowe
Widownia: Shounen; Postaci: Anioły/demony, Magowie/czarownice, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Inne: Magia
zrzutka

Świat ludzi i świat demonów w ciągłym konflikcie, czyli proste, ale ciekawe założenie fabularne i całkowicie spartaczona robota twórców.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Za Ao no Exorcist zabierałam się z przyjemnością, wiedząc, że manga ambitna może nie jest, ale ma w większości sympatyczne postaci i lekką, rozrywkową fabułę. Obawiałam się jednak tego, jak twórcy zakończą serię – papierowa wersja dopiero się rozkręcała, więc materiału była tylko kapka. To, co zrobiono z tego anime, przeszło (i zostawiło daleko w tyle) moje najczarniejsze oczekiwania i przypuszczenia. Pytanie, jakie zadałam sobie na koniec seansu Ao no Exorcist, brzmiało: czy to było na serio? Czy może twórcy nie zdawali sobie sprawy z nagłego wypadnięcia sensu i logiki z torów rozpędzającego się ponad miarę anime? I kto ich powstrzymał przed popełnieniem seppuku po obejrzeniu efektów swojej (nie)twórczości? Chociaż całkiem możliwe, że po naszkicowaniu scenariusza nie interesowali się już tym, co z niego powstało – inaczej pewnie nigdy by się nie zdobyli na wydanie pozwolenia na to, aby owo „dzieło” wyszło poza mroczne kąty studia.

Anime zaczyna się w miarę ciekawie, jeśli ktoś nie oczekuje nic ponad przeciętnego shounena. Rin Okumura – standardowy zestaw A: w gorącej wodzie kąpany, pyskaty, inteligentny poniżej średniej, nadrabiający sympatyczną mordą, silnym poczuciem sprawiedliwości i pewną dozą empatii – wraz z bratem bliźniakiem, Yukio (standardowy zestaw B: kontrast do zestawu A) – wychowywani są przez przybranego ojca, księdza­‑egzorcystę Shirou Fujimoto, który przygarnął ich pod swój dach po tym, jak stracili rodziców. Pewnego dnia Rin odkrywa, że może widzieć rzeczy nie z tego świata, ale ze świata demonów (Gehenny). Nieco później zaś, w wyniku niefortunnych wydarzeń, zostaje przed nim odkryta prawda o jego urodzeniu – jest bowiem synem ludzkiej kobiety oraz szatana, o czym świadczą odziedziczone w linii po mieczu charakterystyczne niebieskie płomienie oraz demoniczna siła (których jego bliźniakowi poskąpiono). Po otrzymaniu magicznej broni i obowiązkowej traumy w postaci utraty ukochanej osoby, trafia do szkoły dla egzorcystów, akademii True Cross, przyjęty przez samego dyrektora i znajomego Fujimoto, Mephisto Phelesa, aby tam się szkolić i pewnego dnia zabić rodzonego(?) ojca.

Jest w miarę dobrze mniej więcej do 17 odcinka. Nie rewelacyjnie, bo to jednak nie ten poziom, ale można oglądać z przyjemnością. Rin trafia do nowej szkoły, uczęszcza na specjalny kurs dla egzorcystów, poznaje kolegów i koleżanki, zaprzyjaźnia się, walczy z demonami itd. Zmienia się to jednak w momencie, w którym anime całkiem odchodzi od fabuły mangowej. Wbrew pozorom nie mam nic przeciwko takim zabiegom, jeśli są dobrze poprowadzone. W tym jednak przypadku twórcy anime się nie wykazali. Wręcz przeciwnie – zrobili wszystko, co w ich mocy, aby uczynić serię jeszcze bardziej przeciętną niż była na początku. Zabawne wydaje się więc to, że im się ten zabieg nie udał. Nigdy bowiem nie widziałam anime tak ponadprzeciętnie nielogicznego i tak pospiesznie skleconego z najprostszych schematów: w efekcie koszmaru, którego jeden odcinek ogląda się trzy godziny z obawy, aby zbyt duża na jeden raz dawka nie odbiła się trwale na zdrowiu. Pisanie scenariusza po 17 odcinku wyglądało najprawdopodobniej tak: reżyser zarządził zebranie, dał każdemu ołówek i kartkę, odliczył do trzech i kazał w ciągu trzydziestu sekund wypisać wszystkie zwroty fabularne, jakie zebranej grupce przyjdą na myśl. Następnie wrzucił pomysły do pudełka, wylosował, ponumerował wylosowane od pierwszego do ostatniego i według tej kolejności zanimował, luźno ze sobą łącząc z pomocą tego, który podobał mu się najmniej. Lub nie łącząc wcale. Zastanawianie się nad przyczynowością wydarzeń i motywacją bohaterów nie ma żadnego sensu, ponieważ twórcy w momencie, w którym zaczęli pisać własną historię, całkiem zatracili rozsądek, galopując na łeb, na szyję, aby prędzej, więcej i bardziej dramatycznie (nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać przy tych „dramatycznych” momentach wrzucanych naprędce na ruszt i równie szybko kończonych). Umieszczają przy tym bohaterów w różnych dziwnych a nierealnych sytuacjach. Postaci, które do tej pory odgrywały istotną rolę w serii lub do takiej roli dopiero dorastały, teraz są przerzucane z miejsca na miejsce tylko po to, żeby co jakiś czas można było pokazać, że walczą, są… I że ich wyraźnie odczuwalna zbędność to tylko urojenia widza. Już we wcześniejszych odcinkach było pokazane, że z fabułą twórcy robią, co chcą – bez wytłumaczenia usuwają z ekranu niewygodne postaci (np. nauczycieli, kiedy uczniowie muszą mieć wolną rękę, żeby się pokłócić albo zaszlachtować jakiegoś demona), a w każdą możliwą szczelinę wpychają deus ex machina. Znikąd pojawiają się nowi knuje, wyłażą zombi, mnożą się nieprzywoływane nigdy familiary, wyskakują zza krzaka dziadkowie. A wisienką na torcie staje się fabryka broni nukle…, przepraszam, antydemoniej. Przedstawiony świat rozpada się w gruzy i nie zostawia suchej nitki na sensie. A mogło być tak pięknie. Miasto akademickie miało bowiem potencjał, tak samo jak rzeczywistość, w której żyją bohaterowie – niesamowicie barwna i ciekawa. Gdyby nieco zwolnić, wyciąć drugą połowę (i przynajmniej jedną postać), wstawić wątek, który by się nie rozpadał w szwach, to mogłoby to być całkiem dobre wprowadzenie do dłuższej historii. Ale po co się wysilać, skoro i tak trzeba skończyć w 25 odcinkach?

Wraz z fabułą także postaci straciły cały swój urok. Stały się laleczkami bez charakteru, skaczącymi w takt układu zdarzeń pozbawionego związków przyczynowo­‑skutkowych. Zanim się jednak tak stało, poznaliśmy gromadkę całkiem sympatycznych osobników. Charakter Rina nie jest nowością w seriach tego typu i nie trzeba tu wiele dodawać. Wiemy, jak to jest – co myśli, to mówi, łatwo traci panowanie nad sobą, często służy jako element komediowy, jest porywczy, dziecinny i łatwo daje sobą manipulować, choć jeśli się uprze, to jak osioł. Trzeba lubić ten typ, żeby go oglądać z przyjemnością, ale nie da się o nim napisać niczego więcej. Jego brat bliźniak Yukio nie jest już tak sympatyczny. Pan „połknąłem kij” to główny generator melodramatyzmu i piętrzących się na stosunkach między dwoma braćmi schematycznych zagrywek. Schemat schematem pogania także na linii Rin – Shiemi. Ta ostatnia to jedna z koleżanek głównego bohatera, będąca uosobieniem niewinności, naiwności, nieporadności, przekonania o dobroci wszystkiego i wszystkich dookoła wbrew zdrowemu rozsądkowi. Panienka należy do tych, które z całych sił starają się dla innych, nigdy nie myślą o sobie, miłują świat, przyjaciół, wrogów, kwiatki (dlaczego to zawsze muszą być kwiatki?) i grają na nerwach widzom. Całej grupki uczniów nie ma sensu wymieniać, ale należałoby jeszcze wspomnieć o postaci równie sympatycznej, co Rin, tak samo porywczej i pełnej pasji, ale przy tym niezapominającej, do czego służy mózg, czyli o Ryuujim Suguro, zwanym Bon. Poza uczniami z ich oczywistą wyższością nad nauczycielami (nie od dziś wiadomo, że jeśli z demonem walczyć będzie żółtodziób, który dopiero wyrósł z pieluch, i dorosły, wyszkolony przez lata egzorcysta, to ten ostatni nie ma absolutnie żadnych szans, dzieciak zaś rozniesie wroga na strzępy w trzy sekundy) w anime znajdzie się też parę innych postaci, ale wspomnieć warto jeszcze tylko o jednej. Dyrektorem tego całego cyrku jest Mephisto Pheles, rasowy knuj, manipulant grający we własną, sobie tylko znaną grę, nigdy nieodkrywający wszystkich kart ani tego, co myśli: innymi słowy ktoś, przed kim należy się mieć na baczności. Na sam jego widok bohaterom powinny się zapalić lampki ostrzegawcze, ale chyba nikogo nie zdziwi, jeśli się dowie, że uczniowie nie widzą nic szczególnie ponad normę w tej chodzącej kwintesencji wszystkiego, co podejrzane.

Jakość grafiki zależy od momentu. Jest lepsza, gdy animatorzy przykładają się do pracy z powodu jakiejś wyjątkowo ważnej lub efektownej sceny, gorsza zaś, gdy na scenę wczołgują się gagi i mało ekscytujące momenty życia codziennego bohaterów. W późniejszych odcinkach częściej też zauważyć można było pokrzywione twarze postaci, nawet na zbliżeniach. Mowa tu nie o zamierzonych zniekształceniach, super­‑deformed wyskakujących co chwilę jak filip z konopi (i tutaj akurat nawet zabawnych), ale o zwykłym niedbalstwie i zbliżaniu rysów bohaterów do prostokątów. Poza tymi drobiazgami oprawa graficzna sprawuje się dobrze – mamy sporo szczegółów i jeszcze więcej żywych, naprawdę ładnych kolorów, dobrze do siebie dopasowanych na różnych płaszczyznach. Tła są dość monotonne, ale na przedstawianej na nich architekturze można zawiesić oko, byle za bardzo i za często się nie przyglądać.

Muzyka pomaga zrozumieć, co powinniśmy w danym momencie czuć (jako że fabule się to nie udaje). Robi się smutna, kiedy mamy być smutni, wesoła, kiedy oglądamy coś, co w założeniu miało być zabawne, i podniosła, kiedy np. ktoś umiera. Standard na dobrym poziomie. Nie może jednak rozwinąć swoich skrzydeł, ponieważ jest nieustannie sprowadzana na ziemię tandetnością fabuły. Marnuje się w tej serii – jest dobra i mogłaby stanowić całkiem niezły podkład pod jakąś inną serię, która potrzebowałaby paru melodii z chórkiem lub mocnych uderzeń w organy. To samo tyczy się openingów i endingów – wszystkie są dobrze zrobione, nie tylko muzycznie, ale także jeśli chodzi o koncept w przypadku animacji, moim faworytem jest zaś pierwsza czołówka – Core Pride UVERWorld. W serii występuje wielu znanych seiyuu, od Juna Fukuyamy jako Yukio, przez Keijiego Fujiwarę jako przybranego ojca bliźniaków, po Hiroshiego Kamiyę jako Mephisto Phelesa (idealnie dopasowany aktor i ton głosu do postaci). Poza nimi usłyszymy jeszcze m.in. Daisuke Ono, Megumi Hayashibarę, Eri Kitamurę, Ryotaro Okiayu, Kazuyę Nakaia i Kanę Hanazawę, widać więc, że nie skąpiono budżetu na zaplecze aktorskie.

Czasami miałam wrażenie, że bardzo starano się „subtelnie” przemycić w serii ważne – dla dorastających dzieci – morały typu: jeśli bardzo będziesz się starał, to dasz radę dokonać cudów (i pokonać demona), nawet jeśli jesteś dzieckiem i nie masz absolutnie żadnej siły poza „wielkim sercem” i determinacją; posiadanie przyjaciół to jest to, o co w życiu chodzi itp. Przypuszczam, że młodsi widzowie będą serią zachwyceni, ale nie wiem, czy spodoba się tym odrobinę starszym, nawet takim, którzy są w stanie przymknąć oko na wiele nieścisłości i uproszczeń. Jako wielbicielka shounenów przygodowych też dałam tej serii spory kredyt zaufania na początku, ale wyczerpała go ona całkowicie.

Melmothia, 29 października 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: A-1 Pictures
Autor: Kazue Katou
Projekt: Keigo Sasaki
Reżyser: Tensai Okamura
Scenariusz: Ryouta Yamaguchi
Muzyka: Hiroyuki Sawano