Komentarze
Mawaru Penguindrum
- Re: Penguinbear project : Chucky_tbg38 : 16.05.2023 17:33:27
- Re: Magwaru Penguindrum : Saber : 14.01.2018 21:24:28
- Magwaru Penguindrum : Bortak42 : 14.01.2018 15:20:12
- Pytanie : BlaXk Magic Mushroom : 7.08.2016 20:52:13
- komentarz : manami : 7.09.2015 17:06:34
- komentarz : manami : 7.09.2015 17:06:04
- komentarz : hdrn : 13.02.2015 15:21:49
- Re: Podziękuję :) : jolekp : 4.12.2014 16:43:41
- Re: Podziękuję :) : Nerd : 4.12.2014 12:39:30
- 6/10 : Seba : 25.02.2014 00:42:38
Magwaru Penguindrum
Pytanie
Zachęcam do obejrzenia tej serii, nie zniechęcajcie się~
Dlaczego z tego nie zrobili komedii na 100%?
6/10
Podziękuję :)
Czuć wątkiem romantycznym na kilometr, nawet po przeczytaniu komentarzy czy obejrzeniu wielu screenów… Także podziękuję i będę dalej siedzieć w shounenach i shounen‑ai/yaoi :|
Dziękuję. Do widzenia. Wychodzę.
Fabuła. Fabuła, która rozrosła się,wytworzyła mnóstwo odnóg i powędrowała w różnych kierunkach jak gałęzie drzewa. Tak bardzo, że aż ciężko pozbierać myśli, na granicy umysłu balansują pytania, których lista wydłużała się z każdym odcinkiem, ale jakoś uciekają i pozostaje tylko uczucie zamurowania.
Znacznie łatwiej określić mi takie rzeczy jak : muzyka, która była bardzo dobra + ciekawy zabieg z endingami w drugiej połowie serii,( mój ulubiony to Grey Wednesday), oraz grafika, która wystartowała soczystymi barwami i ciekawymi tłami, potem spadła, szczególnie w projektach postaci.
Ale wszystko to nie jest ważne w obliczu fabuły. Muszę przyznać, że zaczynało mi się ciężko, pierwsze 4 odcinki było trochę wymuszone. Jak tak się zastanowię to początek wydaje mi się taki inny od późniejszych odcinków, kliknij: ukryte szczerze nie lubiłam na początku Ringo, ale to co zrobiła w ostatnim odcinku wywarło na mnie duże wrażenie i życzyłam jak najlepiej jej i Shoumie (pamiętam swój szok i może lekkie zniesmaczenie gdy Himari stwierdziła, że jest on jej przeznaczony Sanetoshi wydawał się kliknij: ukryte jakiś taki z początku bardziej… fajny? pociągający? potem jakby stracił swój czar, nawet jeśli nie było to zamierzone to dało efekt ponurego pochłonięcia przez ciemne cele
Ostatni odcinek prezentuje zakończenie idealne dla tej serii, choć byłam raczej pewna kliknij: ukryte że to Himari nie będzie dane dożyć w spokoju swoich dni, ostatecznie wszystkim się udało, ale dla niej bez takiej 'szkody' jak dla braci.Waham się pomiędzy 8 a 9, ale tym, którzy lubią rozkminiać przeplatane ludzkie relacje mogę bez wahania wskazać Mawaru Penguindrum do obejrzenie.
Penguinbear project
problemy ze zrozumieniem :(
kliknij: ukryte Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć o co chodziło w scenie z pudełkami/klatkami? To była scena w jednym z końcowych odcinków, gdy Kanba i Shouma siedzą zamknięci w pudełkach i dzielą się ze sobą jabłkiem. O co chodziło? (Nie chodzi mi tu o dzielenie się jabłkiem, tylko właśnie o te pudełka – co to było za miejsce, czemu oni się tam znaleźli i w ogóle o co z tym chodziło).
Druga rzecz, którą nie za bardzo ogarniam (aczkolwiek nie jest ona aż tak istotna) jest to, kto jest czyim dzieckiem. Z tego co ja zrozumiałam to biologicznym dzieckiem Takakurów jest tylko Shouma, pozostali zostali w pewnym momencie przygarnięci. Tylko właśnie skąd wziął się u nich Kanba? Ze wspomnień Masako wynika, że Kanba odszedł razem z ich ojcem, więc skąd nagle znalazł się u Takakurów?
Było by mi bardzo miło, gdyby ktoś potrafił mi odpowiedzieć na te pytania (zwłaszcza na to pierwsze). Widać jestem za głupia na anime tego typu :(.
że co?
Zazwyczaj ufam recenzjom i ocenom redakcji na Tanuki, bo zgadzają się z moimi odczuciami. Dlatego nie wiem, czy tylko ze mną jest w tym wypadku coś nie tak, czy chodzi coś innego.
...
kanashimi wa mou takusan nanda
niestety, to co w „Utenie” zagęszczało akcję w bardzo intrygujący i wielowarstwowy sposób, tutaj, już nie tak umiejętnie poprowadzone, spowalnia ją i rozrzedza. od 3/4 serię oglądałam z postępującym zmęczeniem i znudzeniem – nie dość, że dramaturgia przybiera coraz bardziej absurdalne formy (nie przekonuje mnie na dłuższą metę przeszłość żadnego z bohaterów, a jak mnie coś nie przekonuje, to przestaje mnie obchodzić), to jeszcze jest podlewana niestrawnymi gadkami o przeznaczeniu i bratersko‑siostrzanej miłości. w ogóle związana z przeznaczeniem symbolika jest w „Mawaru Penguindrum” dość oczywista, przy czym o ile metro jeszcze się broni identyfikacją wizualną (świetny patent z Double H w roli metrowo‑życiowych filozofek z ekranu), o tyle jabłko – nigga, please…
końcówka serii osłabia też bardzo dobre wrażenie wywołane początkiem – w tym głównie oprawą audiowizualną. podobały mi się właściwie wszystkie piosenki (zwłaszcza główny ending), a graficzne zabawy z konwencją wypadły po prostu świetnie. szczególnie brawa za wspomniane już metro, ukazanie tłumu jako zbioru piktogramów oraz wątek miłosny Ringo i Tabukiego w formie wycinankowego musicalu :D
podsumowując: seria nierówna z tendencją zniżkową i pod koniec nuży, ale jeśli kto lubi zabawy graficzne, można dać szansę. zakończenie też nie AŻ TAK złe ;) ofk nie wymknęło się pewnej sailor‑moonowej schematyczności (i nagości), ale motyw kliknij: ukryte zapomnienia / nieuświadomionego pamiętania bliskich osób i, szerzej, istnienia w ich wspomnieniach jest całkiem niegłupim pomysłem na zamknięcie tej historyjki.
Shibireru darou...
Podobał mi się temat który był mistrzowsko wykonany – „przeznaczenie”. Naprawdę rozważania bohaterów dają do myślenia o tym świecie. Fajnym zabiegiem okazało się stopniowe dorastanie fabuły. Na początku przygłupie anime potem akcja na poziomie death note. Przypomina to trochę madokę tylko, że dorastanie jest znacznie dłuższe i męczące.Wszechobecne pingwinie motywy… cóż mi się podobały bo lubię pingwiny, ale jak ktoś ich nie cierpi raczej nie skończy ( ach, te ichnie dźwięki „KYUUN”)
Ci co obejrzeli już po samym temacie znają moją ulubioną postać z tego anime. On ma zbyt wiele plusów aby wymieniać (jak chociaż króliki które kocham :3, kawaii). Co do innych postaci naprawdę dają się lubić. Jedynie Ringo trochę mnie irytowała. Muzyka naprawdę wpada w ucho zwłaszcza drugi opening.
Podsumowując świetna seria, jednak te retrospekcje uniemożliwiają dać oceny powyżej 8/10. Dlatego idę na kompromis 8/10 i ulubione. Dayo nee…
...jednak było w nim dużo rzeczy, których nie zrozumiałam. Nie będę wypisywać ich, ale po prostu były. Nie wiem, może ja jestem za głupia na to anime, może nie zrozumiałam jakichś metafor albo nie poskładałam czegoś do kupy… Tak czy inaczej mam po tym anime trochę pustkę w głowie.
Genialne
Anime gorąco polecam. 10/10.
Unmei ga warau...
Uwielbiam wielowarstwowość i wielowątkowość fabuły, lubię być zaskakiwana w trakcie seansu i całe anime odkrywać sama, na własną rękę przekonać się, o czym tak naprawdę jest. W przypadku Mawaru Peinguindrum, jeśli ktoś zapytałby „o czym to?”, autentycznie nie wiedziałabym, co odpowiedzieć: chyba najpierw musiałabym zapytać, który poziom opisać. Ale to właśnie ta wielopoziomowość jest absolutnie cudowna i to dzięki niej oglądałam Mawaru z takim zafascynowaniem, zwłaszcza w drugiej połowie zastanawiając się, co też za niespodzianką wyciągną twórcy z zanadrza, choć zgadywanie nie miało sensu, bo zazwyczaj nie dało się uniknąć zaskoczenia, tak umiejętnie to było przygotowane. Kunihiko Ikuhara, stojący rzecz jasna za słynną Uteną, jest reżyserem Mawaru Penduindrum, i to się czuje niemal od początku – elementy, których nie umiem do końca nazwać, a które są bardzo charakterystyczne dla obu serii i po prostu „utenowate”, inaczej ich określić nie sposób. Dbałość o szczegóły, którą wprost uwielbiam, istotność detali: choćby pingwiny symbolizujące Himari, Sho i Kana, skądinąd urocze – warto im się przyjrzeć, pomagają zrozumieć intencje bohaterów lub trafnie podsumowują ich działania; jabłko kojarzone oczywiście z Ringo (choć, tak na marginesie, graficzne pokazanie go w openingu niesamowicie kojarzyło mi się z Death Notem), że nie wspomnę o metaforze pamiętnika czy pojawiających się później czarnych królików, a już Sanetoshi wyglądał, jakby go żywcem wyciągnięto z Uteny. Do tego oczywiście cała masa metafor.
No ale dobrze, ja tutaj gadam bez ładu i składu właściwie nie wiadomo o czym, a miałam przejść do sedna i esencji tej serii, która w gruncie rzeczy jest całkiem prosta i oczywista, inaczej niż w Utenie, do której rzeczywiście każdy może dorobić sobie własną teorię. Rozważania nad przeznaczeniem – nie tyle nad jego istnieniem, to raczej pokazywanie stosunku poszczególnych postaci do niego, połączonych przecież mocnymi nićmi losu, wplecionych w pajęczynę fortuny, bo patrząc na przebieg zdarzeń rzeczywiście trudno jest wątpić, że przeznaczenie istnieje. Przewrotny los, „unmei” (jak ja uwielbiam brzmienie tego słowa po japońsku!), doprowadza nawet do sytuacji, w której ta, która najbardziej w nie wierzyła i ufała, musi przeciwstawić się przeznaczeniu i odmienić sytuację, zaś ten, który go nienawidzi, biernie poddaje się losowi. Seria nie mówi oczywiście tylko o przeznaczeniu samemu w sobie, głównie widzę tu zastanawianie się nad tym, co je buduje? Jak wielki wpływ mają rodzice na to, co się później dzieje z ich dziećmi? Nie tylko rodzice, ale bliscy w ogóle? To był właśnie ten niesamowity pierwiastek, ta część, która starała się przekazać mityczne 'coś więcej'. Dlaczego na dzieci mają spadać grzechy rodziców? Nie zrozumiem nigdy tego dziwnego systemu, według którego społeczeństwo uznaje, że za popełniony z pełną świadomością przez dorosłego człowieka czyn odpowiedzialność ma ponosić również jakakolwiek bliska mu osoba, nawet jeśli była niczego nieświadoma, zwłaszcza w przypadku, kiedy 'sprawiedliwość' nie jest w stanie dosięgnąć rzeczywistego winowajcy. Oczywiście czyny rodziców same w sobie wpływają również na psychikę dziecka, widać to tutaj bardzo wyraźnie – w przypadku Masako, ale również Kana, Shoumy, Yuri, i chyba tylko jedna Himari pozostaje na całą przeszłą sytuację obojętna, choć ona jest jej również najmniej świadoma. Mawaru Penguindrum właśnie w tym miejscu dotyka najpoważniejszych tematów, ale robi to rzeczywiście z niezwykłym wyczuciem, głównie poprzez mniej lub bardziej wyraźne metafory, nie mówi niczego wprost, unikając tym samym sztucznych dialogów, wyznań i przegadanych scen. Wystarczy odpowiednio dobrana sceneria, kilka trafnych kadrów i niewielka ilość tekstu, by namalować obraz skrzywdzonego dziecka aż nazbyt wyraźnie. Dziecka, które prędzej czy później będzie musiało stać się dorosłe, a nie jest na to zupełnie gotowe, bo wciąż pozostaje okaleczone psychicznie. Bycie rodzicem to wielka odpowiedzialność… Demony przeszłości, których przyczyną są właśnie rodzice, nie opuszczają bohaterów Mawaru Penguindrum do samego końca serii i nie opuszczą pewnie nigdy. Tak prosty, a jednocześnie niesamowicie wstrząsający obraz miejsca o przewrotnej nazwie „Child Broiler”, który wrył mi się w pamięć bardzo intensywnie, a jest przedstawiony jako coś tak oczywistego, że obserwowanie tego miejsca okazuje się naprawdę bolesne i nieprzyjemne, bo to, czego nie pokazano dosłownie, każdy przecież sobie z łatwością dopowie.
Brzmi poważnie? Bardzo, prawda? Cóż, gdyby mi ktoś to wszystko powiedział na etapie ósmego, dziesiątego odcinka, nie uwierzyłabym. I to jest, naturalnie, kolejny plus. Mawaru Penguindrum nie wrzuca widza w sam środek akcji, problemów, etycznego grzęzawiska ani emocjonalnego rozgardiaszu. To jest typ historii, w której poszczególne wątki wprowadzane są stopniowo, a problematyka zostaje na początku jedynie delikatnie zarysowana, by później nabierać kształtów. W rezultacie widz sam nie wie, kiedy sielanka widoczna na ekranie jeszcze kilka odcinków temu, przekształciła się w coś o wiele poważniejszego, choć w jakiś dziwny sposób zachowującego pierwotny klimat. Tutaj mamy wręcz przepiękne obrócenie sytuacji, ale następujące w sposób całkowicie naturalny. Co dostajemy na początku? Zwyczajne, szczęśliwe rodzeństwo Takakura pewnego razu w wyniku dziwnego splotu okoliczności spotyka pewną licealistkę, Ringo Oginome. Świruskę, która z powodu jakiegoś głupiego pamiętnika siostry stalkuje nieświadomego niczego nauczyciela. Wymyśliła sobie, że będzie z nim za wszelką cenę, bo takie jest jej przeznaczenie… A przecież ten facet jest od niej dwa razy starszy, w dodatku ma bardzo miłą narzeczoną! Ale Ringo jest nieugięta i w całą sytuację poniekąd na siłę wplątuje Sho. Pojawia się równie dziwna i sprawiająca wrażenie niezrównoważonej panienka z dobrego domu, Masako, która kręci się w pobliżu Kana, nie wyjaśniając nigdy, jaki jest cel jej działań. Te wątki czysto obyczajowe są bardzo zajmujące, o pojawiającej się na ledwie kilka minut dziwacznej gadającej czapce niezwykle łatwo zapomnieć, choć przecież to ona powinna być najistotniejsza, ona jest też przyczyną spotkania Sho i Ringo. Równie łatwo zapomnieć o spotkaniach Kana z podejrzanie wyglądającymi ludźmi, od których bierze pieniądze, właściwie nie wiadomo za co. I tak dalej, i tym podobne, tymczasem im więcej dowiadujemy się o danej postaci, tym bardziej błędne stają się pierwsze wrażenia, a poważne wątki niby‑fantastyczne powoli zapuszczają swoje macki wgłąb serii. I w ten właśnie sposób na sam koniec najniewinniejszą, najczystszą postacią okazuje się Ringo. Kto by pomyślał, prawda? Trudno jest obrócić sytuację do tego stopnia obywając się bez deus ex machina, a ta seria poradziła sobie z tym zadaniem doskonale – i ten element jest chyba jej największym walorem. Oto są bohaterowie z krwi i kości, którzy czują, myślą, słowem mają solidne zaplecze psychologiczne.
Jeśli jest jakaś rzecz, która mi w tej serii bardzo mocno nie gra, jest nią zakończenie. Co prawda nietypowe dla Japończyków, którzy zwykle mają skłonności raczej do grożenia placem, mówiąc „nie igraj z przeznaczeniem, bo źle na tym wyjdziesz”, zakończenie zapisuje się na plus. Jednak poza ogólnym jego wydźwiękiem… nie. Nie lubię happy endów, które zostają przyprawione nutką goryczy i nie są do końca „happy”. Obrót wydarzeń mi się bardzo stanowczo nie podoba, tym bardziej, że zaprzepaszcza doskonale zapowiadający się wątek romantyczny. kliknij: ukryte Mam na myśli Ringo i Sho, bo akurat Ken i Himari średnio mnie przekonują – po pierwsze, ociera mi się to mocno o, było nie było, kazirodztwo (wychowywani jak rodzeństwo etc.). A zresztą, już nawet nie w tym rzecz, mam po prostu bardzo silne wrażenie, że z jej strony to i tak było jedynie uczucie siostrzane, choć oczywiście bardzo silne. Jak już o Himari mowa – choć polubiłam ją niesamowicie, nadal uważam, że powinna była umrzeć. Po części byłoby to zaburzenie wizerunku serii, zmieniania przyszłości, ale… Mam bardzo silne uczucie, że osoba, która umarła tyle razy, ostatecznie powinna pozostać nieżywa. Nie żebym jej źle życzyła, po prostu takie rozwiązanie pasowałoby mi o wiele bardziej. Tak czy siak, Ringo i Sho byli niesamowicie uroczy i szkoda, że nie dane było mi zobaczyć głębszego rozwoju tej relacji…
Krótko o stronie technicznej. Muzyka niesamowicie mi się spodobała, zwłaszcza oba openingi i wszystkie endingi kupiły mnie całkowicie, także animacją, która była wręcz cudownie dopasowana do tekstu i dźwięku. Seiyuu spisali się znakomicie, nie wyobrażam sobie innych głosów w tych rolach (aż trudno mi kogoś wyróżnić, po prostu… wszyscy!), a z nieraz trudnymi rolami poradzili sobie świetnie. Grafika… no cóż, właśnie w warstwie wizualnej tkwi wiele szczegółów, o których wspominałam wcześniej, dlatego trzeba uważnie patrzeć – choćby na teksty pojawiające na elektronicznych tablicach metra i postacie im towarzyszące. Wrażenie wyobcowania, ale i skupienia się całkowicie na głównych i drugoplanowych bohaterach, potęgowały białe ludziki zastępujące tłum. Poza tym projekty postaci spodobały mi się bardzo. Takie… plastyczne, kolorowe, momentami po prostu śliczne. Warto zwrócić uwagę na różnicę między pingwinami towarzyszącymi głównym bohaterom, a tymi z akwarium.
Cóż mogę powiedzieć? Uwielbiam serie takie jak Mawaru Penguindrum i szczerze polecam je wszystkim, choć nie każdemu zapewne przypadnie do gustu. Na pewno tym, którzy szukają treści podanej w interesujący sposób, spodoba się mniej lub bardziej.
Triple H.
Zaczęłam oglądać i szok,tak dobrego anime nie widziałam już dawno.
Podobało mi się wszystko.Począwszy od postaci na kresce kończąc.
Fabuła przypominała mi trochę Durararę!!!.W obu tych produkcjach występowały takie niewyjaśnione wątki,a z biegiem akcji twórcy odsłaniali karty i powalali widza dziwnymi rozwiązaniami,ba,w niektórych momentach byłam totalnie skołowana,co?! kliknij: ukryte ta ruda dziewczyna (z pingwinem Esmeraldą) jest siostrą Kanby??! no way!
Ktoś już napisał,że Mawaru Penguindrum aż kipi od symboli i ukrytych znaczeń.Czy można je wszystkie wyłapać? Oj to może być trudne.
Podobało mi się,że twórcy wykorzystali motyw kliknij: ukryte zespołu,który chciały stworzyć Himari,Hibari i Hikari.Pomimo,że w anime zespół nazywał się Double H to w endingach możemy zobaczyć Triple H z Himari.Miłe.
O dziwo nie przeszkadzał mi lukier wylewający się z ekranu.Nadawał Mawaru taki wyjątkowy klimat.
No i zakończenie.Do ostatniej chwili wierzyłam,że kliknij: ukryte bracia pokonają unmei,ale niestety.
Jak Kanba niósł na rękach Himari to myślę uradowana‑tak,happy end,ale nagle chłopak zaczyna się kruszyć i znika jak pył.Aż mi serce ścisnęło.
A końcowa scena.Himari nie pamięta,że kiedykolwiek istniał ktoś taki jak Kanba czy Shoma i odczytuje ich wiadomość ukrytą w misiu i zaczyna płakać.Łzy same jej płyną po policzkach,a ta nie wie dlaczego…smutne i przygnębiające.No i piękne było jak w tym samym momencie mali Kanba i Shoma przechodzą obok „swego” domu,a za nimi człapią pingwiny.Raczej nigdy nie zapomnę tej sceny.
Polecam każdemu.
Ode mnie 10.
Piękna jest piosenka z któregoś endingu – Hairo No Suiyoubi.
A słowa…ech.
Rozczerowanie.
Porzuciłem oglądanie po 7 lub 8 odcinku. Być może kiedyś dokończę to anime. Jak narazie jednak seria mnie zmęczyła swoim brakiem dojrzałości. Potencjał gdzieś w serii jest, niestety został polukrowany przeciętną kreską(gdzie te czasy, kiedy nie bano się z nią eksperymentować…), cliche postaciami(mówię o braciszkach) i w.w rozwiązaniami rodem z tanich animków dla trzynastolatków.
Tak, wiem że to kontrowersyjna opinia. Nic nie poradzę, że się rozczarowałem. To jednak nie jest klasa Uteny(przymnajmniej patrząc po tym, co widziałem).
Taka refleksja: Hideaki Anno i Kuniko Ikuhara tworzyli zdecydowanie lepsze animce, gdy inspiracje czerpali od siebie nawzajem, a nie mainstreamowych badziewiaków.
rodzina ponad wszystko!
P.S. seria do obejrzenia co najmniej kilka razy aby można było wyłapać wszystkie „smaczki”. Większość dialogów czy odwzorowania graficzne mają tu znaczenie. Ilość aluzji, symboli i odwołań do sztuki, malarstwa, literatury, mitów przytłacza. Symbolika w nazwach imion bohaterów kliknij: ukryte (np imię Kanby zawiera kanji, które występuje także w słowie czapka czy raczej welon ślubny Himari i jest pośrednią odpowiedzią na pytanie czyją jest ona panną młodą, że nie wspomnę o samej Ringo, której imię oznacza po prostu jabłko) czy nawet w ujęciach kąta padania światła, wszechobecnych kręgach (koło przeznaczenia)czy liniach prostych (wyrwanie się z kręgu przeznaczenia). Nawet zdjęcie z wyprawy na Antarktydę stojące na biurku lekarza Himari odwołuje się do autentycznych wydarzeń i filmu fabularnego powstałego na ich kanwie. Książka, którą szuka Himari w Bibliotece „Super żaba ratuje Tokyo” to książka japońskiego pisarza Murakamiego, której akcja zawiera odwołania do przyszłych wydarzeń anime, stąd taka silna symbolika żaby i jej wszechobecność zaraz obok jabłka. Sama biblioteka i jej nazwa to także odwołania do literatury. Malowanie portretu i rozmowa Masako z Kanbą posiada także ukryte dno. Widzimy także oczywiste aluzje do ataku w japońskim metrze, które miały miejsce w 1995 r. i do trzęsienia ziemi, które nastąpiło bodajże także w tym roku. I najważniejsze:cała seria to jakby hołd oddany wybitnemu japońskiemu pisarzowi Kenji Miyazawa i wariacja na temat jego dzieła Night on the Galactic Railroad (pociągi, pociągi i jeszcze raz pociągi), które zawiera odpowiedź na pytanie nurtującą niektórych widzów dotyczących jego zakończenia. Sam dobór pingwinów nie jest tu także przypadkowy.I można by tak wymieniać i pisać, pisać i pisać :)).
Seizon Senryaku.
Na pewno na długo zapamiętam to anime. Polecam serdecznie. :3
Pingwini raj
Nastolatkowi żyjący bez rodziców są w anime naprawdę częstymi przypadkami. Najczęściej brak rodziców znaczy również brak fabuły, brak smaku i pełnię staniczków i majtoszków. Pragnę podziękować twórcom za to, że „Mawaru Penguindrum’’ ani na chwilkę nie było podobne do takich serii.
Rodzeństwo Takakurów zapadanie mi w pamięci jako zbiór naprawdę fajnych, nie denerwujących postaci. Każdy był inny i niepowtarzalny. Kamba, Sho i Himari ciągle błądzili i niechcący ranili się wzajemnie. Właśnie te działania, a także wybryki Ringo, rozżalenie Tabukiego i Yuri czy miłość Masako, były dla mnie wariacją na temat szukania szczęścia dla siebie i najbliższych. Oczywiście nie zawsze było to prawidłowe i nie zawsze od razu prowadziło do zamierzonych celów, jednak powodowało, że do wszystkich dało się czuć pewną sympatię.
Jedynym przeszkadzającym mi osobnikiem był różowy Santoshi i jego biały płaszczyk. W zasadzie nie chodzi mi o jego wygląd tylko o zachowanie, które z każdym odcinkiem stawało się coraz bardziej paskudne. Już dawno nie spotkałam ‘głównego, złego bohatera’, który doprowadziłby mnie do takiej irytacji.
Wszechobecne pingwiny często rozluźniały atmosferę i to może dzięki nim nie wyszło tak dramatycznie. Cała czwórka była czasem tak zabawna, że nawet podczas najbardziej poważnego momentu musiałam się uśmiechnąć. To były takie wesołe kluski z naprawdę niecodziennymi pomysłami.
Muszę dodać, że seria ta była pięknym dowodem, że nieuleczalnie chora nie oznacza upośledzona psychicznie.
Muzyka była według mnie naprawdę przyjemna i ładna. Bardzo rzadko słyszę openingi, których praktycznie nigdy nie chce mi się przewijać, a i wśród endingów można było znaleźć coś dla siebie. O grafice już nie mogę powiedzieć tyle dobrego, bo chociaż niektóre sceny były bardzo oryginalne, sam poziom wykonania odcinków był bardzo nierówny. Jeden z nich był na tyle brzydki, że w pewnym momencie nie byłam pewna czy nie pomyliłam tytułów.
Na początku było dość sielankowo, potem coraz bardziej dramatycznie. Nie powiem jednak, żeby przeszkadzało to mocno w oglądaniu. W końcu już pierwszy odcinek świadczył wyraźnie o tym, że seria będzie skłaniać się bliżej smutnego zakończenia. Nie podejrzewam, że byłabym tak oczarowana gdyby okazało się ono w pełni szczęśliwe. I choć było mi troszkę smutno, jestem w pełni usatysfakcjonowana.
‘Mawaru Penguindrum’ jest dla mnie serią naprawdę wyjątkową. Wszystko tam przeplata się i łączy, a na samym końcu pozostają pytania, na które może i została udzielona odpowiedź, ale nikt nie powiedział wprost czy ta o jakiej myśli widz jest prawidłowa. I to właśnie chyba ten fakt uznałam za tak czarujący, że nawet nie starałam się śledzić nieścisłości (?) i poszukiwać jakichkolwiek błędów (?).
Puzzle
Najbardziej obawiałam się zakończenia. Z pewnością nie tak go sobie wyobrażałam, a i tak czuję się usatysfakcjonowana – było takie, jakie być miało i tyle.
Jak dla mnie jedyne anime z tego roku, które w pełni zasługuje na ocenę 10/10 – za wszystko, ale chyba przede wszystkim za innowacyjność i to niecierpliwe wyczekiwanie „co będzie dalej”.