Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 5/10 grafika: 8/10
fabuła: 3/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 8 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 215
Średnia: 6,74
σ=1,7

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Tablis)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Fullmetal Alchemist: Święta Gwiazda Milos

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 111 min
Tytuły alternatywne:
  • Fullmetal Alchemist: Milos no Seinaru Hoshi
  • Fullmetal Alchemist: The Sacred Star of Milos
  • Hagane no Renkin Jutsushi: Milos no Sei-Naru Hoshi
  • 鋼の錬金術師 嘆きの丘(ミロス)の聖なる星
Widownia: Shounen; Postaci: Magowie/czarownice; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Supermoce
zrzutka

Film kinowy towarzyszący alchemikowej serii Brotherhood, przedstawiający poboczną przygodę Ala i Eda. Ostateczny dowód na to, że studio BONES jednak nie uczy się na własnych błędach.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Hagane no

Recenzja / Opis

Przygoda studia BONES z serią Fullmetal Alchemist przypomina mi sinusoidę. Ich pierwsza seria zaczęła się dobrze, aby po wykorzystaniu fabuły z mangi stoczyć się jakościowo, osiągając dno na pierwszym filmie, Conqueror of Shambala. Druga seria, mimo niemrawego początku, podniosła się jakościowo, sprawnie rzemieślniczo przenosząc fabułę zakończonej już mangi na ekran. Wniosek, że wymyślanie własnej historii w fullmetalowych klimatach im nie wychodzi, był łatwy do wyciągnięcia dla pracowników studia. Widać jednak ktoś stwierdził, że przekonanie (w jenach) Hiromu Arakawy do napisania jakiejś fabuły byłoby zbyt proste, czemu zawdzięczamy kolejne minimum, osiągnięte dokładnie w 86 minucie nowego filmu.

Na początku nie jest jeszcze tak źle (jest tylko średnio). Z więzienia w Centrali ucieka skazaniec Melvin Voyager, wykazując się przy tym niespotykanie wielkimi zdolnościami alchemicznymi. Okazuje się, że powodem ucieczki była informacja prasowa o aresztowaniu Julii Crichton w mieście Milos na granicy Amestris i Crety. Ed i Al, zaintrygowani nieznaną alchemią, wyruszają zbadać sprawę i trafiają w środek konfliktu między Amestris, Cretą i rdzennymi mieszkańcami Milos, zepchniętymi do życia w głębokiej rozpadlinie wokół miasta. Od początku łatwo poznać, że więzień jest bratem Julii, z którą rozdzielił go w dzieciństwie atak na ich rodziców, związany z przeprowadzanymi przez nich alchemicznymi badaniami dotyczącymi tajemniczego artefaktu – Gwiazdy Milos. Ten skrót głównego wątku nie sugeruje niczego odkrywczego, ale zdecydowanie nie brzmi najgorzej. Nadaje się jako zgrabny wypełniacz między kolejnymi scenami akcji, których jest mnóstwo. Nie zawsze wiadomo kto, z kim i dlaczego aktualnie się tłucze, ale jest to wyjaśniane później w scenach oddechu, więc nie patrzę na to krzywo. Pewne rzeczy budzą jednak zaniepokojenie. Przede wszystkim Melvin jest alchemikiem, przy którym większość homunculusów może się schować – strzela potężnymi błyskawicami i lodowymi kolcami bez widocznych ograniczeń i przejawia talent gimnastyczny, który wywołałby u Wratha sentyment za czasami młodości. Nikt poza Edem i Alem się tym specjalnie nie przejmuje. Od początku wiadomo, że zbieg uciekł do Milos, ale nikt z wyższego dowództwa się tam nie fatyguje. Chwilę później okazuje się, że armia Crety używa powszechnie wilkołakopodobych chimer i na nikim nie robi to wrażenia. W kraju, w którym alchemik był gotów poświęcić żonę i dziecko, aby stworzyć coś takiego. Aha.

Były to, jak to mawiają, zwiastuny nieuchronnej katastrofy. Mamy trzy strony konfliktu plus Ed i Al, mamy przedmiot konfliktu, czyli miasto Milos, nic prostszego, jak pozwolić im się bić, po czym pod koniec zaserwować kilka dylematów moralnych, na jakie się zapowiadało. Przewidywalnie i znośnie. Nie, nie. Wtedy czegoś by brakowało. Zwrotów fabularnych. Tutejsze z pewnością zasługują na tą nazwę. Nie tylko nie wynikały z żadnych wcześniejszych przesłanek, ale wręcz stały z nimi w wyraźnej sprzeczności, niewątpliwie były więc niespodziewane. Dostarczyłyby mi one wielu dramatycznych emocji, gdyby tylko mój głupi, nieprzywykły do konwencji umysł nie zastanawiał się wtedy głównie, co się właściwie dzieje i dlaczego. Po seansie miałem czas na ochłonięcie i przemyślenie tego: niestety nadal nie wiem.

Czegokolwiek bym nie napisał, mnóstwo osób i tak obejrzy ten film, więc przynajmniej ostrzegę, czego możecie się spodziewać, może wtedy mniej boleśnie przez to przejdziecie. Szaleńca opanowanego żądzą władzy i mocy. Używającego do tego pozbawionego sensu planu i alchemii, jaka nawet Ojca w Centrali wprawiłaby w podziw. Drugiego szaleńca, w którego przypadku nie jestem w stanie powiedzieć, o co mu chodzi. Niby czegoś szuka, po czasie okazuje się, że od lat to posiada, a nowych motywów swojego działania nie wyjawia. W każdym razie sieje śmierć i zniszczenie, a jego alchemia również zadziwiłaby Ojca. Właściwie podczas seansu podtrzymywała mnie myśl, że on nie może nie zauważać całego tego bałaganu i pewnie wszyscy zachowują się jak idioci, zmyleni na skutek jego knowań. Niedoczekanie moje.

Bohaterowie cierpią na te same bolączki, co fabuła – do połowy filmu się trzymają, później następuje kolaps. I wcześniej nie ma tu nic oryginalnego – ciemiężona ludność miejscowa się nie poddaje, idealistka Julia się nie poddaje, bracia Elric się nie poddają, nikt się nie poddaje ani nikt nie komentuje tej historyjki ku pokrzepieniu serc. W mandze Arakawy ktoś wbiłby celną szpilę po kilku stronach, niestety to nie jest już manga Arakawy. Zapowiadało się na dylemat związany z filozofią Machiavellego – czy cele usprawiedliwiają środki. Dość często wałkowany temat i tak zginął z ręki scenarzysty. Pozostała dawka dramatu i trochę prozy życia codziennego – nieszczególnie dobre, ale i nieszczególnie złe. Ed i Al jeszcze się trzymają – procentuje solidna konstrukcja z mangi, reszta nuży, a później irytuje, kiedy fabuła obiera zły obrót. Pojawia się też ekipa pułkownika Mustanga i Winry, wszyscy bardzo wyraźnie wciśnięci, byleby byli, bez żadnego znaczenia dla fabuły ani czegokolwiek ciekawego do powiedzenia.

Możecie się za to spodziewać dobrze wyreżyserowanych scen akcji. Nieco zbyt fantazyjnych i przeładowanych mocą, ale mimo tych felerów przyjemnych w chłonięciu, bo efektownie animowanych i sprawnie zaplanowanych. Grafika ogólnie jest ciekawa, dopracowana i nieco odbiegająca od standardu anime, z serią Brotherhood i mangą Arakawy włącznie. Oryginalna to za duże słowo, ale ma charakterystyczny posmak, co dotyczy też postaci. Zostały przedstawione prosto i bez szczegółów, kolorystycznie z pomocą bardziej prostych kontrastów barwnych niż pokazowego cieniowania komputerowego. Ten minimalizm nie przeszkadza – przedstawiono dokładnie to, co trzeba, a dzięki temu zdołano osiągnąć doskonałą jakość animacji. Bohaterowie są prawie ciągle w ruchu i zmianie perspektyw, przedstawieni zawsze płynnie i dynamicznie. To punktuje nie tylko w scenach akcji, zwykłe rozmowy nabierają uroku, gdy uczestnicy używają nie tylko mowy, ale i gestów oraz języka całego ciała. Bez potęgi programów graficznych oczywiście do końca się nie obyło, użycie typowo nierysunkowych technik najbardziej widać w scenach akcji do animacji elementów architektury i maszyn podczas szybkich obrotów kamery, w dalszej kolejności rozbłysków i wybuchów; szczęśliwie efekty te nie rażą, poza dosłownie kilkoma mniej udanymi scenami. Krajobrazy są, byleby były. Miasto Milos osadzono w kompleksie kanionów, nic malowniczego jednak nie uświadczymy – wszędzie są tylko proste ściany skalne oraz domy i lepianki na tle tychże. Są ładne, ale nadają się wyłącznie do pełnienia swojej podstawowej funkcji – jako tło.

Jest grafika, powinna też być muzyka. Jest, a jakby jej nie było. Straszna sztampa à la Hollywood. Zaczyna się scena akcji – wchodzą bębny, robi się melodramatycznie – poczynają rzępolić skrzypki, miejsce ma być majestatyczne – kościelne chórki wchodzą w grę. Skądś już znam te melodie. Z kilkuset innych filmów. Z tego względu nie ma szans, aby jakikolwiek z utworów utkwił w głowie dłużej niż sekundę po usłyszeniu. Inna sprawa, że to czyste rzemiosło bez krzty artyzmu zostało wykonane wzorowo. Melodie są bogate, dobrze dobrane do klimatu scen – swoją funkcję wzmacniania nastroju wypełniają lepiej niż trzeba, ale nie oferują nic więcej. Nie ma co narzekać, to jednak jeden z lepszych aspektów tego filmu, i tak ambitniejszy niż jego fabuła.

Czego by o tym filmie nie mówić, i tak jest lepszy od poprzedniej kinówki. Jednocześnie jest gorszy od całej reszty produkcji umieszczonych w alchemikowym uniwersum. Z pewnością to zmarnowany potencjał – bardzo dobry technicznie film z przewidywalną, ale przyzwoitą fabułą, która robi zwrot, wraz z którym zwrot robi ocena całości. Moje oczekiwania były dużo wyższe, niemniej da się ten obraz przełknąć jako dodatkowe, pożegnalne jak rozumiem, spotkanie z lubianymi bohaterami.

Tablis, 28 lutego 2012

Recenzje alternatywne

  • Slova - 22 marca 2012
    Ocena: 8/10

    Dobrze wpasowujący się w przygody braci Elriców film kinowy, utrzymany w klimacie romantycznej walki o niepodległość i dylematów z nią związanych. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: BONES
Autor: Hiromu Arakawa
Projekt: Ken'ichi Konishi, Shinji Aramaki
Reżyser: Kazuya Murata
Scenariusz: Yuuichi Shinpo
Muzyka: Tarou Iwashiro