Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 5/10 grafika: 3/10
fabuła: 2/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 203
Średnia: 5,7
σ=2,24

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Cube x Cursed x Curious
  • シーキューブ
Tytuły powiązane:
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Ecchi, Harem, Magia
zrzutka

Majtki, krew i kolorowe szkiełka: seria, która mogłaby być dobra… Gdyby nie to, że wszystko poszło nie tak.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Pewnego dnia nastoletni Haruaki Yachi otrzymuje od podróżującego po świecie ojca tajemniczą przesyłkę. Jak bardzo szybko się okazuje, enigmatyczny sześcian jest jednym z rozsianych po świecie przeklętych „narzędzi”, a pobyt w domu Haruakiego ma go spod działania rzeczonej klątwy wyswobodzić. A właściwie nie „go” lecz „ją” – klątwa sprawia także, że nieprzyjemna machina służąca do wymyślnych tortur może przybierać całkiem przyjemny kształt nieletniej panienki imieniem Fear. Dla naszego bohatera nie jest to pierwsze zlecenie tego rodzaju, chociaż bez wątpienia najtrudniejsze z dotychczasowych. Co gorsza, obecność potencjalnie potężnej broni ściąga na dom i całą miejscowość Haruakiego zdecydowanie niepożądaną uwagę rozmaitych ciemnych sił.

Pierwszy odcinek, będący typową, wypełnioną fanserwisem komedią, zniechęcił jednych widzów, a zachęcił innych, po to tylko, żeby cała historia zaraz potem zmieniła klimat, wpadając w mroczną i krwawą psychodelię. Mogłoby się to wydawać zabiegiem śmiałym, gdyby nie to, że zderzenie słodkich projektów postaci z brutalną przemocą przerabiały wcześniej chociażby tytuły takie jak Elfen Lied czy Higurashi na Naku Koro ni – w tej materii nie zaszokuje już o tyle, że widzowie te chwyty poznali wcześniej. Sama fabuła jako taka także nie może się obronić – dostajemy tutaj w sumie trzy nierównej długości historie, które nie układają się w żadną logiczną całość, po prostu pokazują różne perypetie bohaterów. Oczywiście wynika to jak zwykle z pochodzenia serii, będącej ekranizacją cyklu light novel autorstwa Hasuki Minase, szczerze mówiąc jednak, nie wydaje mi się, by w tym przypadku oryginał był szczególnym arcydziełem. Ot, kolejny świat skrywający pod pozorami normalności całe pokłady mroku, dziewuszki o morderczych talentach i tragicznej przeszłości oraz w tle jakoweś wredne organizacje oraz pospolici szaleńcy, z których każdy ma własny pomysł na wykorzystanie lub zniszczenie przeklętych broni. Notabene, sam koncept główny wywodzi się ze starych japońskich wierzeń, zgodnie z którymi przedmioty wykorzystywane do niegodziwych celów mogą stawać się mściwymi duchami. Zasadniczy problem polega na tym, że główny wątek – o ile można go tak nazwać – jest umiarkowanie wciągający i polegać ma głównie na ściąganiu kolejnych kawałków klątwy Fear. Nie wiem, jak innych widzów, ale mnie pokazany świat po prostu nie zainteresował, a mechanizmy jego działania i motywacje postaci równie dobrze mogą pozostać na wieki wieków niewyjaśnione – jakoś przetrwam bez tej wiedzy. Z kolei na poziomie poszczególnych historii fabuła wydaje się zbytnio szarpana – zwalnia w dłuższych i pozbawionych celu innego niż fanserwiśny wstawkach komediowych, przyspiesza do całkowitego chaosu w scenach akcji i kończy dany epizod, zapominając odpowiedzieć na istotne pytania. Do tego widzowie przez większość czasu nie dysponują informacjami pozwalającymi im na przykład na ocenę faktycznego zagrożenia czy też sensowności działań bohaterów, co także nie sprzyja specjalnemu zaangażowaniu w oglądane wydarzenia.

Osobną sprawą jest fanserwis, utrzymujący się zwykle w stanach wysokich – rzadko kiedy się zdarza, żeby kamera nie skorzystała z okazji i nie zrobiła zbliżenia na majtki schylającej się bohaterki. Oprócz tej klasyki gatunku przy różnych okazjach dostajemy też istny przegląd mniej lub bardziej „zaawansowanych” fetyszy, od wzajemnego obmacywania biustów zaczynając, a na bondage’u sado­‑maso kończąc. Nie zamierzam krytykować tego akurat elementu – z mojego punktu widzenia skutecznie przeszkadzał w poważniejszych scenach, a czasem mocno balansował na granicy dobrego smaku, podejrzewam jednak, że dla amatorów może stanowić jedyny powód, dla którego warto będzie tę serię obejrzeć. Pod warunkiem oczywiście, że tego rodzaju atrakcje wystarczą, by utrzymać ich uwagę i wynagrodzą miałkość fabularną.

Początkowo wydawało się, że Haruaki ma potencjał znacznie większy od przeciętnego bohatera haremówki. Trudno uznać za „zwykłego nastolatka” kogoś, kto regularnie obcuje i radzi sobie z przeklętymi broniami, sam przy tym wykazując wrodzoną (chyba, ten wątek nie był drążony) odporność na wszelkie klątwy. Tym samym główną zaletą bohatera było jego doświadczenie, pozwalające mieć nadzieję, że będzie wiedział, co robi. Niestety jednak scenariusz – może poza pierwszym epizodem – nie daje mu się specjalnie możliwości wykazać i koniec końców Haruaki zostaje sprowadzony do roli dość typowej – biega, martwi się o swoje panienki, dalej biega, wygłasza przemówienia o wartości uczuć i przyjaźni, biega… I tyle. Jego główna partnerka, czyli Fear, to dość typowy egzemplarz płaskiej, zarozumiałej i hałaśliwej tsundere. Jako taka, jest to postać dość przeciętna i sztampowa, warto jednak zauważyć, że jej zachowanie kompletnie nie pasuje do fabuły – wielokrotnie podkreślana jest różnica między „narzędziami” a ludźmi, wyrażająca się oczywiście zdolnością do uczuć, a także konieczność nauczenia się przez Fear tychże uczuć w celu zwalczenia klątwy. Problem polega na tym, że Fear od samego początku zachowuje się całkowicie ludzko i zwyczajnie (no dobrze – zwyczajnie jak na tsundere z haremówki, ale jednak), a jej epizody psychopatyczne robią wprawdzie wrażenie, ale nie mają nawet wygodnego wyjaśnienia w postaci rozszczepienia osobowości. Ot, taka była scenarzystom w danej scenie potrzebna, to tak się zachowuje. Wbrew pozorom lepiej pod tym względem wypada druga ze stałych towarzyszek Haruakiego, czyli Konoha – w jej przypadku obie strony osobowości nieźle do siebie pasują i dają się wytłumaczyć dłuższym pobytem w normalnym środowisku ludzkim. Pozostałe postaci dzielą się luźno na elementy fanserwisowe, psychopatów do zarżnięcia oraz okazjonalne elementy komediowo­‑szkolne – o nikim w zasadzie nie warto tu wspominać.

Od początku liczyłam na to, że będzie przynajmniej ładne – z ciekawą i nietypową grafiką, przy okazji której studio Silver Link wyraźnie próbuje iść w ślady eksperymentów SHAFT­‑u. Nie umiem w tym momencie powiedzieć, co zawiodło jako pierwsze, ale efekt końcowy okazał się całkowitą klapą na wszystkich graficznych frontach. Projekty postaci może da się jeszcze obronić, chociaż wtórność widać wyraźnie – Fear jest podejrzanie podobna do Erio z Denpa Onna to Seishun Otoko – nie da się jednak obronić powszechnego braku jakichkolwiek proporcji. Bohaterki mają cieniutkie szyjki i krzywe nogi o przesadnie szerokich biodrach, a jeśli zostały hojniej wyposażone przez naturę, noszą przed sobą dygocące kule wypełnione żelem. O antygrawitacyjnych fryzurach i sterczących pod dziwnymi kątami warkoczykach Konohy nawet nie warto wspominać… Elementy grafiki komputerowej pojawiają się często i gęsto przy wizualizacjach broni – na mnie przynajmniej migotliwe tekstury sprawiały wrażenie, jakby śmiercionośne narzędzia oklejono kolorowymi papierkami od czekoladek. Prawdziwą klęską są jednak wspomniane chwyty „eksperymentalne” – nietypowe kąty ustawienia kamery, wykorzystywanie naturalnych i dodawanych obramowań, intensywne światłocienie, a nawet zastępowanie klasycznej animacji kukiełkowym teatrzykiem: przerabia chyba wszystkie pomysły SHAFT­‑u, szkoda tylko, że czyni to całkowicie bez pojęcia. Efekt końcowy jest nie tylko męczący dla oczu, ale i nieatrakcyjny – jaskrawe kolory i stroboskopowe błyski rozpraszają i odwracają uwagę od fabuły (zaraz, a może o to chodziło?), zaś oświetlenie zmieniające w ramach pojedynczej sceny kolory kładzie całkowicie budowane napięcie. Naprawdę nie jestem osobą przesadnie wyczuloną na drobne usterki, trudno jednak nie zauważyć, kiedy światło w jednej scenie zmienia się z jasnego dnia w czarną noc (i odwrotnie), a pokój o zachodzie słońca wygląda, jakby z jednej strony oświetlono go mocnym czerwonym reflektorem, a z drugiej – równie mocnym białoniebieskim. Lubię zabawę nasyconymi barwami, lubię nietypową grafikę – ale to anime pokazuje, dlaczego „nietypowa” nie jest synonimem słowa „dobra”.

Udźwiękowienie jest zwyczajnie przeciętne – piosenki w czołówce i przy napisach końcowych powierzono seiyuu Fear i jeszcze jednej z ważniejszych postaci, Kiriki, co oznacza, że otrzymujemy utwory poprawne, ale niezapadające w pamięć. Obsada jest całkiem niezła – w rolę Fear wciela się Yukari Tamura (Togame z Katanagatari, Yamada z B Gata H Key, tytułowa bohaterka Mahou Shoujo Lyrical Nanoha), jako Konohę usłyszymy Minori Chiharę (Yuki Nagato z Melancholii Haruhi Suzumiyi, Chiaki z Minami­‑ke, Teresa w Seikon no Qwaser), zaś wspomniana Kirika to Eri Kitamura (Ami z Toradora!, Sayaka z Mahou Shoujo Madoka Magica, Yachiyo z Working!!). Po stronie męskiej trudno o znane nazwiska, bo i męska część obsady jest ograniczana do drugoplanowego minimum. Haruakiego gra Yuuki Kaji, w którego dorobku znajdziemy role takie jak Ganryuu z Otome Youkai Zakuro, Yumasaki z Durarara!!, Shion z No.6 czy Shuu z Guilty Crown.

to seria, która jest zwyczajnie wtórna, zarówno jeśli idzie o szokowanie widza kontrastem słodyczy i przemocy, jak i eksperymenty graficzne – w obu tych dziedzinach pokazuje też, że kopiować również trzeba umieć. Posiekana i zagmatwana fabuła, wyrwana z większej całości, nie jest szczególnie interesująca ani wciągająca i także składa się w większości z dobrze znanych elementów. Odnoszę wrażenie, że była to seria przygotowywana według „recepty na sukces” – próbująca powtórzyć to, co w ostatnich latach sprzedawało się dobrze. Zamiast jednak nowej wariacji na znany temat dostajemy odgrzewane wątki, połączone pospiesznie i bez jakiegoś pomysłu, który pozwoliłby całość choć odrobinę wyróżnić na tle innych produkcji. Jeśli warto oglądać, to tylko dla fanserwisu, chociaż – biorąc pod uwagę wyliczane wcześniej wady grafiki – tutaj także nie gwarantuję, że będzie to seans satysfakcjonujący.

Avellana, 22 grudnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Silver Link
Autor: Hazuki Minase
Projekt: Miwa Ooshima
Reżyser: Shin Oonuma
Scenariusz: Michiko Yokote
Muzyka: Jun Ichikawa