Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 8/10
fabuła: 3/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 9 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,67

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 69
Średnia: 5,7
σ=1,82

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Last Exile: Gin'yoku no Fam

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 21×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Last Exile: Fam, the Silver Wing
  • ラストエグザイル-銀翼のファム-
zrzutka

Nowy projekt studia Gonzo, czyli kontynuacja Last Exile. Miało być niczym feniks z popiołów, a wyszedł przypalony kurczak sauté…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Należąca do grupy Powietrznych Piratów piętnastoletnia Fam Fan Fan wraz z przyjaciółmi po raz kolejny wyrusza, by zapolować na „wieloryby”, czyli ogromne statki. Tym razem dziewczyna postanawia złowić flagowy okręt królestwa Turan, którego delegacja ma podpisać traktat pokojowy z atakującą kolejne ziemie Federacją Ades. Jak się jednak okazuje, księżniczki Liliana i Millia zostały w rzeczywistości zwabione w pułapkę, a premier Luscinia ma w planach kolejne inwazje. Będąca świadkiem nadchodzącej bitwy Fam decyduje się na ryzykowny krok i pod wpływem impulsu proponuje księżniczkom pomoc w zamian za ich statek. W ten sposób beztroska dziewczyna pakuje się w sam środek konfliktu zbrojnego.

Po pierwsze i najważniejsze: to anime ma jedną z lepszych ścieżek dźwiękowych, jakie dane mi było w ostatnim czasie usłyszeć. Fani Code Geass i Last Exile pamiętają zapewne Hitomi Kuroishi o bardzo charakterystycznym głosie, która również zajmuje się komponowaniem muzyki. Jeśli polubiliście melodie z tamtych serii, to tym razem powinniście być zachwyceni. Nie są to może utwory awangardowe czy bardzo, bardzo oryginalne, ale niesamowicie zróżnicowane (od dynamiczniejszych przy scenach bitewnych do spokojniejszych w momentach poważniejszych) i po prostu dobre. Na tło muzyczne z częstym wokalem Hitomi (skrócony pseudonim, którym kompozytorka podpisuje swoje piosenki) składa się bogata paleta instrumentów: skrzypce, pianino, wiolonczele, okazjonalnie trąbki, sporo fletów i harfy, a nawet bębny i trochę gitary. Sporadycznie również pojawiają się bardziej podniosłe chóry i bodajże raz czy dwa śladowa elektronika. Na każdą okazję znajdzie się coś innego i równie ładnego. Utwory te jednak zdecydowanie łatwiej docenić w oderwaniu od obrazu, gdyż na ekranie dużo się dzieje, zwłaszcza w czasie bitew, gdzie słychać sporo wybuchów i krzyków, a dźwięki łatwo toną w ekranowym chaosie. Dlatego też gorąco polecam płyty ze ścieżką dźwiękową. Główne piosenki towarzyszące serii to Buddy w wykonaniu niezastąpionej Maayi Sakamoto oraz Starboard wymienionej wyżej Hitomi.

Zdecydowanie nieolśniewająca, ale bez wątpienia porządna jest grafika. Zresztą, większość projektów studia Gonzo znana jest z dobrej oprawy technicznej. Najbardziej rozpoznawalne będą bez wątpienia charakterystyczne projekty postaci Range Muraty, którego styl mogliśmy ostatnio podziwiać w Shangri­‑la. Bohaterowie są narysowani z dbałością o wszelkie szczegóły i łatwo odróżnić ich od innych projektów artysty. Z ich animacją bywa różnie, gdyż wszystko zależy od ekipy, jaka pracowała przy danym odcinku, ale okazjonalne spadki formy zdarzają się praktycznie każdemu, więc można je wybaczyć. Sam ruch w serii jest płynny i raczej nie pozostawia wiele do życzenia. Nieco gorzej mają się projekty maszyn w 3D, które wyraźnie wybijają się z tła, a dodatkowo już tak nie zaskakują po tym, co widzieliśmy w części pierwszej. Co więcej, niektóre z nich wyraźnie ustępują poprzednikom. Zwłaszcza kurdupel zwany vespą, pilotowany przez Fam i Giselle (nawigatorkę Fam) woła o pomstę do nieba i sprawia, że z wielką tęsknotą spogląda się na stare dobre vanshipy. Nie można tego powiedzieć o nowych tłach, które są dokładne, pomysłowe i różnorodne.

Tylko jaką materię udało się w tej formie zawrzeć?

No właśnie tu pojawia się odwieczny problem studia Gonzo. „Niczym feniks z popiołów” odnosi się naturalnie do kondycji studia, które od kilku lat boryka się z poważnymi problemami i o mało nie zniknęło z rynku. Wygląda jednak na to, że dzielna ekipa zdobyła się na spontaniczny zryw, by coś zmienić. „Spontaniczny zryw” – inaczej tego nazwać nie mogę, bo chociaż zapowiedź nowego Last Exile pojawiła się na długo przed premierą, mam wrażenie, jakby pracowano nad tym zaledwie na kilka dni przed terminem.

Zacznijmy może od rzekomych powiązań z poprzedniczką. No dobrze… To jest kontynuacja, koślawa, ale jednak kontynuacja. Na pewno nie taka bezpośrednia. Już na wstępie dostajemy bowiem nowych bohaterów, nowy świat i nowy scenariusz. Z drugiej strony w pierwszym odcinku pojawia się ulubieniec większości, którego losy po pierwszej serii pozostawały tajemnicą. Mowa oczywiście o Dio, który z niewiadomych przyczyn pasożytuje na Powietrznych Piratach i ma bardzo dobre kontakty z Fam i Giselle. Z biegiem czasu pojawiają się kolejne znane twarze, jednak ich udział w fabule jest w gruncie rzeczy znikomy i wręcz wymuszony, bo nic szczególnego do niej nie wnoszą. Pełnią rolę ozdoby albo wygodnej, ale przepuszczalnej łatki na fabularne dziury. Po drugie: świat przedstawiony miał ogromny potencjał i momentami nawet go wykorzystywał, ale ostatecznie pokazanie różnych jego zakątków okazało się bezcelowe, bo scenariusz nie potrafił tego bogactwa w ogóle spożytkować. Kolejne krajobrazy i skrawki informacji wypełniły czas, który mógł zostać przeznaczony na rozwój wydarzeń (gdyby ktokolwiek miał jakiś konkretny pomysł na prowadzenie całości…).

No dobrze, teraz pora na sam scenariusz. Już od samego początku w oczy i uszy rzuca się fakt, iż mimo pewnych poważnych wątków, całość będzie raczej nieco lżejsza niż poprzedniczka i możliwe, że ma za zadanie trafić do szerszej grupy widzów. Cóż, lżejsza wcale nie musiało oznaczać głupsza. Niestety. Fakt, można było przyczepić się do kilku rzeczy w fabule Last Exile, ale w tamtym anime najbardziej liczyła się oryginalna i ciekawa wizja świata, która sporo rekompensowała. Omawiany tytuł jest jednak pozbawiony tego alibi. Owszem, pomysł jakiś tam był, ale całość zaczyna się rozłazić niesamowicie szybko, a odkrywane po kolei karty tylko bardziej ją pogrążają, bo to, co dostajemy, to głównie trudne do załatania dziury i uproszczenia. Tempo wydarzeń jest niesamowicie nierówne i na ekranie często gości nuda, gdy zamiast zająć się intrygą, twórcy nurkują w infantylne problemy bohaterek. Sama intryga jest… delikatnie mówiąc, dosyć ułomna i momentami wręcz dziecinnie naiwna. Umowny realizm szwankuje i to bardzo. Kwestionować można wiele, a zwłaszcza jeden fakt, który niesamowicie kole w oczy.

To, że „starzy znajomi” nie biorą czynnego udziału w fabule, jeszcze da się przełknąć, choć fani poprzedniczki mogą uznać to za istotną wadę. A co począć w momencie, gdy główną bohaterkę w centrum wydarzeń trzyma jedynie wszechmocna wola twórców? Dobre pytanie, będziecie mogli się nad tym zastanawiać właściwie przez cały seans. Życzę powodzenia! I to całkiem szczerze. Od pierwszych chwil miałam bowiem wrażenie, że Fam to taka mała, niepozorna rybka, którą wyciągnięto z małego słodkowodnego zbiorniczka i wrzucono w odmęty nieprzyjaznego i wzburzonego oceanu. Jej udział ogranicza się jedynie do roli gońca, który podróżuje z punktu A do punktu B, bo akurat właśnie tam ma wydarzyć się coś istotnego. Fakt, Claus i Lavie z poprzedniczki również przypadkiem wplątali się w całe to bagno, ale gdzieś tam istniało jednak powiązanie między nimi a tytułowym Exile. Tymczasem Fam próbuje się wciskać na siłę wszędzie tam, skąd zdrowy rozsądek powinien pozostałym postaciom nakazać ją wykopać w tempie natychmiastowym. Dodatkowo jej poczynania mają niewielki wpływ na to, co się dzieje.

Skoro już przy protagonistce jesteśmy… Nie, najpierw oficjalna prośba: drodzy bogowie, uchowajcie przyszłe pokolenia anime przed takimi bohaterkami, jak Fam. Niech się spełni… A wracając do nastoletniej piratki. No dobrze, Fam jest młodziutka, ale nie wychowywała się w szklarni, a w surowym i bezlitosnym świecie, który raczej nie rozpieszczał jej towarzyszy. Cóż, sądząc po kolejnych reakcjach i działaniach dziewczyny, odnoszę wrażenie, że jej zdolność przyswajania bodźców zewnętrznych zatrzymała się gdzieś na etapie niemowlęctwa. Ja rozumiem, że twórcy chcieli stworzyć radosną i optymistycznie patrzącą na świat osóbkę, niepoddającą się mimo wszelkich przeciwności, ale wyszło im coś, co trudno nawet określić słowem „idiotka”. Fam jest skrajnie niepoważna, dziecinna, samolubna, w ogóle nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swoich poczynań i nie rozumie, jak funkcjonuje świat, w którym przecież żyła przez piętnaście lat. Niby jest zdolną pilotką, ale przy popisach Dio jej umiejętności bledną i właściwie nie ma żadnej okazji, w której mogłyby się na coś przydać.

Silnie sfeminizowaną obsadę główną dopełniają jeszcze dwie nastolatki. Po pierwsze, nawigatorka Fam, Giselle, stworzona na zasadzie przeciwności. Jest znacznie mniej przebojowa niż jej towarzyszka, cicha, spokojna i zwyczajnie nieśmiała, ale mimo wszystko próby kreowania jej na bardziej inteligentną wypadają nieco lepiej niż robienie z Fam chodzącej (ekhem…) charyzmy. Są momenty, w których jej charakter nie pomaga i poddaje w wątpliwość pewne kwestie, ale ostatecznie i tak wypada o niebo lepiej niż wiadomy ktoś. Trio domyka młodsza księżniczka Turan, Millia, która z czasem awansuje na pełnoprawną protagonistkę i w miarę rozwoju wydarzeń jej osobowość autentycznie zyskuje. Na początku mamy nieco rozpieszczoną i nieznającą realiów świata księżniczkę, której i tak się niesamowicie poszczęściło, ale po kolejnych wpadkach dziewczyna zaczyna zdawać sobie sprawę ze swoich słabości oraz bezsilności i średnio udanie, ale jednak, stara się coś z tym zrobić.

Silna feminizacja? Tak, nawet bardzo. W większości podobnych gatunkowo serii, jakie oglądałam, rolę przewodnią powierza się jednak płci męskiej, z różnym skutkiem, ale zwykle jakoś to tam wszystko działa. Gdy na pierwszym planie pojawiają się kobiety, też bywa różnie, ale od głównych bohaterek wymagam zwykle solidnego kręgosłupa, a jeśli tego nie ma, to jakiejkolwiek cechy, która pozwoli mi się z nimi zżyć. Jak prezentuje się w tym przypadku tytułowa dziewoja, opisałam powyżej. Dobra, koniec dygresji.

Jak sprawa ma się po drugiej stronie płciowej barykady? Jest teoretycznie Dio, który wraca do radosnej i niepoważnej osobowości z początku Last Exile. Pozostają jeszcze grobowe miny premiera Federacji, Luscinii, i jego wiernego towarzysza, Alaudy, ale panowie prezentują się niestety zbyt mrocznie, poważnie i… po prostu jałowo, jak na tak kolorowy świat. A niestety jeden Dio wiosny męską nie czyni. Z reszty obsady warto wspomnieć dwa irytujące bachory, które gdyby seria była choć odrobinę realistyczna, nie miałyby aż tak znacznego wpływu na wydarzenia: mowa tu zwłaszcza o pewnej niewinnej i słodkiej dziewuszce, której dano zdecydowanie za dużo władzy, właściwie nie wiadomo po co. Pozostali radośnie tańczą, jak zagra im scenariusz. Specjalne wyróżnienie idzie do przyjaciół protagonistki, jakoś podejrzanie niemających nic przeciwko temu, że nieodpowiedzialna Fam z takim entuzjazmem pakuje ich w spore kłopoty, jakby już sam fakt, że kradną statki, nie powodował sporych problemów z prawem. Ale jakoś nikt inteligentny nie wpadł na pomysł, by pozbyć się ich raz na zawsze. I w dodatku znający trudy życia piraci to radosna rodzinka, która mimo problemów z przetrwaniem entuzjastycznie przyjmuje do swego grona kolejne darmozjady w zamian za uśmiech i bycie pokrzywdzonym.

Cóż, po początkowych zapowiedziach można było mieć chociaż najmniejszą nadzieję, zwłaszcza że za sterami stanęła ta sama ekipa, co poprzednio. Nie sądzę jednak, aby ten odgrzewany kotlet smakował komukolwiek, kto polubił bohaterów z pierwszej części. Nie, przepraszam, to nawet nie jest odgrzewane danie, to zebrane i przechowane w nieszczelnym opakowaniu resztki, które postanowiono wykorzystać w ramach przysłowiowego chwytania się brzytwy. Ciekawego pomysłu nie było, ciekawej fabuły i postaci nie ma. Widzowie poruszają się po zakurzonym i zabałaganionym pokoju, którego drzwi klamkę mają z drugiej strony, szkoda że niedziałającą. Malutkie okienko to teoretycznie oprawa techniczna, ale nie sądzę, aby tylko dlatego było warto sięgać po to anime. Muzyki spokojnie można posłuchać osobno. Tak że, Drogi Fanie pierwszego Last Exile, jeśli chcesz zachować dobre wspomnienia po tym anime, nie zabieraj się za kontynuację, bo skutki mogą (ale nie muszą) być opłakane.

Enevi, 21 kwietnia 2012

Recenzje alternatywne

  • Zegarmistrz - 30 marca 2012
    Ocena: 5/10

    Gonzo podejmuje próbę odbicia się od dna tworząc kontynuację jednego ze swoich najlepiej identyfikowalnych dzieł. Tylko czy nie skończy się ona dalszym pogrążeniem się w mule? więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GONZO
Projekt: Makoto Kobayashi, Osamu Horiuchi, Renji Murata
Reżyser: Kouichi Chigira
Scenariusz: Kiyoko Yoshimura
Muzyka: Hitomi Kuroishi