Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Komentarze

Ashita no Joe 2

  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime
  • Avatar
    A
    Gutosaw 6.05.2020 21:01
    Kultowa sportówka.
    Ten komentarz będzie się odnosił również do pierwszego sezonu.
    Jestem pod wielkim wrażeniem poziomu serii sprzed 40­‑50 (!) lat.
    Akcja toczy się w Japonii, która mocno różni się od dzisiejszej. Slumsy, bieda i podnoszenie się po kryzysie. W tych warunkach poznajemy głównego bohatera – Joe. Nastolatka­‑włóczykija porzuconego przez los. Odnajdowanie kłopotów idzie mu równie dobrze co walka na pięści. Nie posiada on jednak motywacji do jakiejkolwiek pracy.
    Pierwszy sezon zaczyna się bardzo powoli. Tak ślamazarnie, że nawet dla osoby, która preferuje niespieszne tempo była to przesada. Pierwsze kilkanaście odcinków to tylko wprowadzenie, które raczej nie sugeruje z jak dobrym dziełem właśnie obcujemy. Ot ucieczka nieznośnego głównego bohatera od obowiązków. Dopiero zapoczątkowanie treningu przeciwko swojemu nowemu rywalowi – Rikiishiemu rozpoczyna na dobre tę serię. Rozpala płomień w duszy Joe, a historia mocno na tym zyskuje. Rywalizacja pomiędzy Joe i Rikiishim jest wykonana perfekcyjnie. Ich relacja jest rozbudowana, pełna wzajemnej motywacji oraz szacunku do drugiej strony i zostawia ślad do końca serii.
    Pojedynki są wykonane zaskakująco dobrze. Nie są przesadnie długie, komentarz nie wynosi się ponad wydarzenia z ringu, a różnica w poziomie walczących, sile ich uderzeń, wytrwałości oraz woli walki jest świetnie przedstawiona. Pojedynek będący zwieńczeniem pierwszego sezonu wyróżnia się nie tylko podejściem taktycznym, ale też niezwykłym ładunkiem emocjonalnym, który wzbierał się w widzu przez niemal cały sezon. Można się przyczepić do mocno nienaturalnej techniki, z której korzysta główny bohater. Zostaje ona porzucona jednak w drugim sezonie, a całościowo traktuję ją bardziej jako pokazanie różnicy poziomu między Joe, a jego przeciętnymi rywalami.
    Odpowiednio dużo czasu dostają też sceny z życia codziennego: trening, praca oraz rozbudowywanie relacji między postaciami. Niektórym wprowadzenie rozrabiających dzieci może przeszkadzać, jednak w dłuższej perspektywie mają one swoje miejsce w historii i uzupełniają postać Joe.
    Graficznie seria prezentuje się dość dobrze. Niestety animacja oraz dbałość o szczegóły w wielu miejscach kuleje. Znikające lub przenikające się elementy i przede wszystkim głosy postaci nie są dopasowane do ruchów warg. Jest to niezwykle irytujące i zajęło mi z 20 odcinków, żeby się w końcu do tego przyzwyczaić.
    Muzyka jest całkiem dobra. Openingi i endingi słuchałem z przyjemnością, ale podczas serii tylko jeden utwór wpadł mi w ucho. Resztę ciężko pochwalić – szczególnie przez ich powtarzalność. Niestety budowanie napięcia zawsze okraszone jest tym samym dźwiękiem, a i gwizdanie głównego bohatera może się znudzić.
    Ostatnie 20 odcinków to jednak wypełniacze, które nie stoją na tym samym poziomie co reszta. Polecam ich nie oglądać. Historia ta będzie lepiej przedstawiona w drugim sezonie.

    No właśnie… drugi sezon. Tu właśnie seria wznosi się na wyżyny. Poprawione zostały wszelkie mankamenty graficzne, muzyka zmienia się na lepsze, a openingi i endingi są wspaniałe.
    Historia jest bezpośrednią kontynuacją pierwszego sezonu. A raczej poprawia ostatnie 20 odcinków (potrzebując do tego tylko 12) i rusza dalej. Pierwsza rzecz, która przykuwa uwagę to zmiana głosów niektórych postaci. Znowu zajmuje to chwilę, by się przyzwyczaić, ale nie przeszkadza w seansie.
    Historia staje się bardziej skoncentrowana na głównym celu. W związku z tym dzieciaki i postaci mocno poboczne nie pojawiają się już tak często. W zamian dostajemy jednak mocniejsze skupienie się na przeciwnikach oraz postaci Joe, który z nieznośnego dzieciaka dojrzał w postać rozbudowaną, bardziej stonowaną, a jednak z duszą obieżyświata. Drugi sezon radzi sobie z tym doskonale. Potrafi ukazać zarówno bokserską część życia jego przeciwników oraz ich ludzką stronę. Perfekcyjnym przykładem jest tu jedna z walk w serii, która skorzystała z zabiegu znanego w innych sportówkach. Zbudowania reputacji niepokonanego boksera. Jednak Ashita no Joe potrafiło zabawić się tym schematem (jeśli można mówić o tym w przypadku tak starej serii) i pokazać, że nie zawsze człowiek jest tak wspaniały jak reputacja na to wskazuje
    Pojedynki są wykonane bardzo dobrze. Animacja już nie kuleje. Ba! Jest bardzo ładna. A widz może odczuć nie tylko siłę ciosów, ale też aurę roztaczającą się w ringu. Reputacja, zawziętość oraz potężne uderzenie Joe mocno wpływają na psychikę jego rywali. A ostatnia walka podnosi poziom pojedynków kilka poprzeczek w górę.
    Oczywiście bokser mierzy się nie tylko z innym bokserem, ale też z samym sobą. Problemy, które dosięgają Joe są wzorowo przemyślane i swoim rozbudowaniem przyćmiewają walki. Bo to właśnie fabuła jest najmocniejszym punktem Ashita no Joe. Chyba jedyna sportówka, która tak dobrze radzi sobie z przedstawieniem oryginalnej i wiarygodnej historii, która nie opiera się tylko na rywalizacji, potędze przyjaźni, czy samodoskonaleniu. Problemy Joe sięgają dużo głębiej. W jego psychikę, przeszłość oraz naturę awanturnika, która powoli przez całą serię zostaje ujarzmiana.
    Zakończenie serii powinno być wzorem dla dzisiejszych anime, że nie zawsze trzeba dawać ludziom dokładnie tego czego oczekują. Że pełne zrozumienie pisanej przez siebie historii pozwala rozwinąć skrzydła i skończyć to dzieło adekwatnie do przesłania, które towarzyszyło jej przez całą jej długość. Że seria sportowa może postawić na fabułę i zostać dzięki temu zapamiętana jako opus magnum gatunku. Całkowicie słusznie moim zdaniem.

    Odpowiedz
  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime