Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 5/10
fabuła: 3/10 muzyka: 3/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 354
Średnia: 6,77
σ=1,96

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Altramertes)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Campione!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2012
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • カンピオーネ!
Gatunki: Przygodowe
zrzutka

Ubóstwiony nastolatek, gorące kobiety, pojedynki, miłość i wielki złoty miecz. Czy potrzeba czegoś więcej?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

No więc, tego… do Włoch przybywa Godou Kusanagi z zabytkową tabliczką przekazaną mu przez dziadka, którą ma dostarczyć znajomej dziadka, ale w sumie plan trafia szlag, bowiem miasto jest demolowane przez zbuntowane bóstwo czy inne mistyczne tałatajstwo, przedstawiające się jako Verethragna i pragnące owej tabliczki. Oczywiście, anime nie byłoby anime, gdyby naszego z góry skazanego na śmierć Godou coś nie uratowało. Tym „czymś” okazuje się nimfo… wróć, Włoszka Erica Blandelli, rycerz z organizacji o tytule stanowczo zbyt długim i zbędnym, by go zapamiętywać. Po pokonaniu rzeczonego bóstwa Godou magicznie (a jakże!) przejmuje jego moce i staje się Campione, czyli królem królów, demonem, którego nic nie powstrzyma i tak dalej, a jego celem ma być od tej pory łojenie skóry wszelkim boskim patałachom, jeśli tylko postanowią zakłócić spokój ludzi. No i zebranie haremu (a jakże!). A to zaledwie początek atrakcji, jakie serwuje nam ta seria.

Ten nieco telegraficzny skrót pierwszego odcinka powinien wam, drodzy widzowie, uzmysłowić jedno: przy oglądaniu Campione odkładamy logikę grzecznie na półeczkę i cieszymy się seansem. Albo siadamy po kielichu, jak kto woli… O ile seria często powołuje się na postaci z mitologii tak greckiej, jak i bliskowschodniej, o tyle ich wykorzystanie i przeróbki wołają o pomstę do nieba (co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę „talent” Japończyków do adaptowania mitów z naszego bądź sąsiednich kręgów kulturowych). Niech za przykład służą tu takie postaci, jak Pandora (tak, ta od nieszczęsnego puzderka czy tam puszki) i Atena, przedstawione jako lolitki. Tak, ja wiem, to boli, ale zostańcie ze mną jeszcze chwilę, dalej jest już bowiem lepiej. Fabuła jest dość epizodyczna i poszczególne wątki nie są ze sobą wyraźnie połączone, poza finałem nawiązującym do jednego z pierwszych odcinków. Jakość pokazanej historii nie jest porażająca, bowiem całość niemalże sprowadza się do schematu „potwora tygodnia”, którego nasz bohater pokonuje i jako bonus otrzymuje kolejną haremetkę. Wszystko ładnie pięknie, ale w tym momencie natrafiamy na pierwszy poważny błąd logiczny w konstrukcji świata (wiecie, taki bardziej głupi od reszty), czyli kwestia Campione – miast stać na straży pokoju i ludziom dobrze robić, robią dobrze sobie samym, czyli przyzywają zbuntowane bóstwa z braku lepszej rozrywki, przy okazji obracając w perzynę miasta, porywając i mordując ludzi i ogólnie doskonale wypełniając rolę Tych Złych. Stanowi to sprzeczność z tym, czego dowiadujemy się na samym początku i zapewne umożliwia Godou zabłyśnięcie raz czy dwa, ale poza tym mocno psuje kompozycję świata. Kolejnym problemem jest „kreatywna adaptacja już istniejących pomysłów na potrzeby bieżącej produkcji”, czyli zrzynanie od innych. Mam tu na myśli specjalną zdolność Godou, która do złudzenia przypomina Unlimited Blade Works Archera z Fate/Stay Night, czyli kieszonkowy wymiar wypełniony tym razem identycznymi mieczami. Nawet wyjaśnienie tego fenomenu jest podobne, co dodatkowo pogłębia uczucie bezmyślnego kopiowania. Drugim, również „zapożyczonym” z gier Type­‑Moon elementem, jest „wymiana informacji”, odbywająca się za pośrednictwem francuskiego pocałunku (nie, żebym miał coś przeciwko, ale jak już kopiować, to na całego, jeśli wiecie, co mam na myśli…). Wszystko to sprawia, że fabuła serii jest niezwykle trudna do ogarnięcia, by nie powiedzieć, że nie ma sensu, co jednak nie niweczy całkowicie radości płynącej z oglądania.

Niemal cały ciężar utrzymania serii na przyzwoitym poziomie dźwigają na swoich barkach postaci, które stanowią sympatyczną zgraję indywidualności. Zestawienie otwiera pan na haremie, już nie typowy japoński nastolatek, Godou Kusanagi. Spokojny i opanowany, z początku wydaje się mocno zagubiony w całej sytuacji i tak do końca nie chce jej zaakceptować, ale ostatecznie rozpoczyna walkę jako Campione. Jest też niezwykłym dżentelmenem (a jakże!) i nie wykorzystuje wielokrotnie nadarzających się okazji, by nie dość, że przeżyć swój pierwszy raz, to jeszcze nie z jedną, a wieloma dziewczynami (można też założyć, że jest kompletną pierdołą, ale co tam, wiarę w ludzi trzeba mieć). Czy mimo to można go polubić? Otóż owszem, jest on postacią sympatyczną, co najważniejsze chyba niepozbawioną kręgosłupa, ale poza tym niewiele ma do zaoferowania (pewnie dlatego taki oporny w sprawie seksu). Dużo ciekawsza jest jego partnerka, Erica Blandelli, która otwarcie deklaruje, że zrobi dla swojego wybranka wszystko, będzie dla niego walczyć i w ogóle go kocha. Od typowej haremetki różni ją przede wszystkim temperament, bowiem nasza napalona Włoszka jasno i często daje do zrozumienia (no bo jak inaczej interpretować gołą i chętną dziewczynę w łóżku?) że pragnie przenieść relacje z ukochanym na kolejny poziom. A czy poza tym ma do zaoferowania coś więcej… To źle zabrzmiało, prawda? Mniejsza o to… Erica to dziewczę inteligentne i co chyba ważniejsze, sprawne w walce, co niejednokrotnie udowadnia podczas starć u boku Godou. Uwielbia się też z nim drażnić, co sprawia że jest postacią, którą niezwykle łatwo polubić i przyjemnie patrzeć na jej niekończące się „sprzeczki” z Godou i innymi.

W miarę postępów fabuły poznajemy kolejne dziewczęta, które to wcale a wcale nie zakochają się w głównym bohaterze i z całą pewnością nie są równie podpakowane, jak Erica (nie chodzi mi o cycki, wy tylko o jednym…). Jedną z nich jest Yuri Mariya, księżniczka miko (też nie mam bladego pojęcia, o co chodzi), której specjalna zdolność… jest niezwykle przydatna i sprawdza się w wielu sytuacjach, niejednokrotnie ratując skórę bohaterom. Dziewczyna jest nieśmiała i niezwykle nieporadna w kontaktach z urządzeniami elektronicznymi, czyli dostajemy typowo słodką kluchę, która ani ziębi, ani grzeje, ale obowiązkowo w każdej serii musi być. Jej interakcja z Godou z początku ogranicza się do relacji czysto zawodowych, powoli ewoluując w stronę typowego zauroczenia. Na duży plus należy jej zapisać to, że nie irytuje widza samą obecnością, co stawia ją nieco ponad przeciętną nieporadną japońską nastolatką. Niestety, wrodzona nieśmiałość w zestawieniu z taką postacią, jak Erica, czy nawet inne haremetki, plasuje ją na szarym końcu grupy pod względem zainteresowania widzów. Dużo lepiej prezentuje się jej przyjaciółka, Liliana Krančar, którą początkowo poznajemy jako niekoniecznie pozytywnie do głównego bohatera nastawioną wojowniczkę, a zarazem rywalkę Erici. Silne poczucie obowiązku oraz nieprzeciętne umiejętności w walce czynią z niej postać przynajmniej użyteczną, a moim zdaniem niezwykle sympatyczną (możecie to zwalić na karb mojej słabości do wszelkich tsundere, nie przeszkadza mi to). Ostatnią z bohaterek pragnących dobrać się do zawartości spodni Godou jest Ena Seishuuin, podobnie jak Yuri będąca pokręconą odmianą miko, czyli japońskiej kapłanki, przy czym jest ona dużo bardziej kompetentna od swojej koleżanki po fachu, bowiem potrafi wymachiwać wielkim mieczem. Niestety, ponieważ poznajemy ją najpóźniej z całej czwórki, jej charakter stanowi w dużej mierze wielką niewiadomą. Na pewno mogę powiedzieć, że na pierwszy rzut oka ma dość olewcze podejście do świata, a także niezwykle interesujące poglądy na plany matrymonialne Godou. Poza już wspomnianymi osobnikami przez ekran przewija się jeszcze kilka postaci, jednak są one na tyle epizodyczne, a ich rola na tyle niejasna, że nie warto o nich wspominać. Powinienem jeszcze napisać o naczelnej lolitce serii, Atenie, która jak i reszta przedstawicielek płci pięknej wykazuje żywe zainteresowanie głównym bohaterem, ale ponieważ wiązałoby się to ze zdradzeniem przebiegu fabuły, żadnych więcej informacji nie ujawnię.

Graficznie Campione! jest serią nierówną. Z jednej strony wszelkiego rodzaju pojedynki pokazane są przyzwoicie, z płynną animacją i sporą dozą efektów specjalnych nadających im dobrą dynamikę i najzwyczajniej sprawiających, że przyjemnie się je ogląda. Z drugiej strony jednak wszelkie tła wyglądają średnio, jako że brakuje im detali i co najważniejsze, życia – niezależnie od otoczenia, na ekranie niemal nigdy nie zobaczymy więcej niż dziesięć osób, nawet jeśli akcja dzieje się w centrum tętniącej życiem metropolii. Odbija się to negatywnie na estetyce całej serii, którą odrobinę ratują projekty postaci – niczym specjalnym się niewyróżniające, ale dobrze zbudowane i dość zróżnicowane. Wreszcie, omawiając grafikę, zwłaszcza serii takiej jak Campione!, nie sposób nie wspomnieć o fanserwisie. A wspominać jest o czym. Co ciekawe, ujęć majtek, biustonoszy czy innych „bonusów” praktycznie nie uświadczymy, jednak jak już wspomniałem przy okazji omawiania rytuału „wymiany informacji”, seria zawiera sceny o natężeniu gry wstępnej z hentai. Oczywiście nieco golizny również zobaczymy, najczęściej dzięki uprzejmości Eriki, a od czasu do czasu także którejś z pozostałych dziewcząt. Czuję się również w obowiązku uprzedzić wszystkich małoletnich: w anime znajduje się scena seksu, która sceną seksu nie jest, ale ponieważ zawiera seks, nie powinni po nie sięgać nieletni.

Jeśli zaś chodzi o udźwiękowienie, to mam jeszcze bardziej mieszane uczucia niż przy grafice, jednak z naciskiem na słabe. Owszem, głosy bohaterów są podłożone pierwszorzędnie – wyraźnie słychać w nich emocje (krzyki Godou brzmią naprawdę dobrze, co było dla mnie zaskoczeniem), ale nawet postaci wydawałoby się zupełnie z nich wyprane potrafią wypaść uroczo (Atena była moją absolutną ulubienicą pod tym względem). Jeśli zaś chodzi o ścieżkę dźwiękową, to poza utworami towarzyszącymi napisom początkowym i końcowym nie zapamiętałem żadnej melodii, co świadczy o tym, że albo perfekcyjnie komponowała się ona z wydarzeniami na ekranie, albo była tak nijaka, że nie sposób jej zapamiętać. Opening BRAVE BLADE!, śpiewany przez Megu Sakuragawę jest średni tak pod względem muzyki, jak i śpiewu, ale od biedy da się go słuchać. Niestety, tego samego nie mogę powiedzieć o Raise, które brzmi po prostu tragicznie – niestety, Yui Ogura śpiewać nie potrafi kompletnie i zdecydowanie odradzam słuchanie tego koszmarku. W skład obsady zaś wchodzą: Yoshitsugu Matsuoka jako Godou (Kirito z Sword Art Online, Array z Rinne no Lagrange), Youko Hikasa jako Erica (d’Arquien z Dog Days, Mio z K­‑ON!), Kana Hanazawa jako Yuri (Kuroneko z Ore no Imouto ga Konna ni Kawaii Wake ga Nai, Nessa z Fractale), Eri Kitamura jako Liliana (Yui z Angel Beats!, Sayaka zMahou Shoujo Madoka Magica), Yuka Saitou jako Ena (Chizuru z Seitokai no Ichizon) oraz Yui Ogura jako Atena (Hanbei z Oda Nobuna no Yabou).

Campione! to seria średnia, która potrzebuje czasu, aby się rozkręcić. Śledzenie fabuły jest zadaniem z góry skazanym na porażkę, bowiem w anime panuje totalny chaos i zasypywanie informacjami, terminami oraz postaciami. Nawet emitowany równolegle Kyoukai Senjou no Horizon II pomimo nagromadzenia horrendalnej ilości informacji i pominięcia ogromnej ilości detali oglądało się przyjemniej i łatwiej go było ogarnąć. Czy to znaczy, że nie warto dawać Campione! szansy? Cóż, decyzja należy do was. Moim zdaniem dla sympatycznych postaci i niezłych walk warto, jeśli mamy ochotę na coś lekkiego.

Altramertes, 11 października 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Diomedea
Autor: Jou Takezuki, Sikorsky
Projekt: Masakazu Ishikawa, Ryou Hirata
Reżyser: Keizou Kusakawa, Susumu Mitsunaka
Scenariusz: Jukki Hanada
Muzyka: Tatsuya Katou