Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 10/10 grafika: 7/10
fabuła: 8/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 14 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,29

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 621
Średnia: 7,97
σ=1,49

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kokoro Connect

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2012
Czas trwania: 17 (13×24 min, 4×24 min)
Tytuły alternatywne:
  • ココロコネクト
Tytuły powiązane:
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Szkolne okruchy życia z mocami nadprzyrodzonymi i klasycznym zestawem bohaterów? Jakim cudem coś takiego może być oryginalne i dobre?!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Recenzja pisana na podstawie trzynastu odcinków wyemitowanych w wersji telewizyjnej – może ulec w przyszłości niewielkim zmianom.

Szkolne kluby w Japonii poza oczywistym rozwijaniem zainteresowań uczniów pełnią jeszcze jedną rolę. Nie, nie mam tu na myśli miejsc tworzenia haremów dla życiowych nieudaczników, w tym momencie piszę całkiem serio. Ważnym, jeśli nie najważniejszym zadaniem jest integrowanie i socjalizowanie młodzieży oraz nauka pracy w grupie. Dlatego właśnie sam cel istnienia klubu nie ma aż tak zasadniczego znaczenia i dlatego nie ma nic specjalnie dziwnego w tym, że w jakimś liceum od wszystkich uczniów wymaga się przynależności do wybranego klubu. Nie ma też nic dziwnego w tym, że zawsze znajdzie się kilka osób, które… nie, nie są czarnymi owcami, ale po prostu jakoś tak nigdzie nie pasowały. Dlatego, że ich zainteresowania są zbyt niszowe, jak w przypadku Taichiego Yaegashiego. Dlatego, że nie umieją się zdecydować, jak Iori Nagase. Dlatego, że z dotychczasowego klubu odeszły z powodu konfliktu, jak Himeko Inaba. Dorzućmy do tego jeszcze Yui Kiriyamę i Yoshifumiego Aokiego i mamy akurat pięć osób potrzebnych do sformowania obowiązkowego klubu. Klubu kulturalnego, który nie ma szczególnych celów i zadań, a jego luźno zaprzyjaźnieni członkowie zwykle spotykają się po to, żeby swobodnie pogadać.

Kolejne trzynaście odcinków słynnego już jedzenia ciasteczek? A gdzie tam… Pewnego dnia z przedstawioną wyżej piątką zaczyna się dziać coś dziwnego: bez żadnego uprzedzenia i losowo zaczynają się zamieniać ciałami. Czasem dotyka to tylko dwójki z nich, czasem wszystkich… Ot, na kilka­‑kilkadziesiąt minut stają się kimś innym. Sprawca tego fenomenu szybko się odnajduje – to tajemnicza istota, kontaktująca się z nimi tylko za pośrednictwem jednego z nauczycieli, którego ciało przejmuje, a przedstawiająca się jako Fuusenkazura (to rodzaj tropikalnego pnącza, którego nazwa naukowa – Cardiospermum – pochodzi od greckich słów „serce” i „nasiono”). Celem tej istoty jest, no cóż, dostarczenie sobie rozrywki. I lepiej, żeby członkowie klubu kulturalnego wywiązali się z tego zadania, bo inaczej znajdzie nowe sposoby urozmaicania im życia.

Motyw zamiany ciał wykorzystywany jest zazwyczaj tylko w jeden sposób – do stworzenia serii typu „kupa śmiechu z przewagą kupy”. Tu jednak okazuje się punktem wyjścia do potraktowanego całkowicie serio rozważenia takiej sytuacji. Powiedzmy sobie szczerze, nawet dla nas coś takiego stanowiłoby koszmarne wręcz naruszenie prywatności – a co dopiero w przypadku jeszcze bardziej oddzielających życie osobiste od publicznego Japończyków. Przez chwilę można odnieść wrażenie, że Kokoro Connect zaraz ześlizgnie się w ciężką psychodramę, testującą granice odporności psychicznej postaci – jednak tak się nie dzieje. Nie chcę tutaj psuć potencjalnym widzom przyjemności, dlatego staram się pisać bardzo oględnie, z komentarzy wynika jednak, że seria zawiodła oczekiwania wielu osób, kiedy okazało się, że bohaterowie lepiej lub gorzej, ale szczerze i ze wszystkich sił starają się poradzić sobie jakoś z nietypową sytuacją i związanymi z nią wyzwaniami. Od razu zaznaczę, że z mojego punktu widzenia nie była to ani wada, ani tym bardziej powód do odejmowania punktów. Przyznam, że całkiem uczciwie nie interesuje mnie udowadnianie, że jak do człowieka przyłożyć odpowiednio duży nacisk, to człowiek się załamie (podobnie jak nie interesuje mnie wyważanie otwartych drzwi). Znacznie ciekawsze jest dla mnie obserwowanie, jak ludzie radzą sobie z problemami, a pod tym względem Kokoro Connect spisuje się bez zarzutu. Seria naprawdę świetnie lawiruje między poważnym podejściem do tematu, a naturalnym humorem (chociaż nie nazwałabym jej komedią), doskonale „odciążającym” wydarzenia.

Motyw zamiany ciał, choć bardziej „nośny” niż można by się początkowo spodziewać, nie wystarczyłby raczej na utrzymanie zainteresowania widza przez trzynaście odcinków. Kto jednak powiedział, że Fuusenkazura nie będzie miał dalszych pomysłów? W sumie oglądamy trzy kilkuodcinkowe epizody (cztery odcinki dodane do wersji DVD mają obejmować kolejny) i tu już naprawdę nie zamierzam ani słowem zdradzać, czego dotyczą dalsze historie. Są one wystarczająco zróżnicowane, by uniknąć jakiegokolwiek wrażenia powtarzalności, i dobrze rozplanowane czasowo – krótsze byłyby zbyt pospiesznie rozegrane, dłuższe mogłyby się już zacząć wlec ponad miarę. Drobne zastrzeżenie konstrukcyjne mogę mieć właściwie tylko do jednego elementu: pierwszy epizod kończy się wyjątkowo mocnym akcentem, będącym chyba najbardziej udanym odcinkiem serii. W porównaniu z nim zakończenia drugiej i trzeciej historii są o tyle słabsze, że po prostu nie robią już na widzu aż takiego wrażenia. Trudno byłoby tego jednak uniknąć, ponieważ wspomniany akcent był czymś, co mogło się wydarzyć tylko raz – powtarzanie tego (lub zastosowanie innych podobnych pomysłów) zdecydowanie osłabiłoby serię, spychając ją niebezpiecznie w kierunku przeszarżowanego dramatu.

Osoby, które porzuciły to anime po pierwszym lub drugim odcinku albo też (z całym szacunkiem) „prześlizgnęły” się po nim, szufladkując jako udziwnioną komedyjkę, będą zapewne zdziwione tak wysoką oceną postaci. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka widzimy tu zestaw wyjątkowo typowy: Iori jest pełna życia i ekstrawertyczna, Yui dziewczęca i urocza, zaś Himeko chłodna i zdystansowana, z kolei Yoshifumi pełni rolę elementu komediowego, a Taichi jest kreowany na obowiązkowego „pana haremu” – miłego, życzliwego i gotowego zawsze i każdemu nieść pomoc. To naprawdę niesamowite, jak wychodząc od tak klasycznych typów, znanych z dziesiątków szkolnych komedii, można pokazać bohaterów wielowymiarowych i niejednoznacznych, przy okazji dyskretnie wpychając kilka szpil w dobrze znane stereotypy. Zaznaczę może, że nie jestem do końca przekonana, czy w przypadku tej serii wypada mówić o realizmie psychologicznym. Problem polega na tym, że wyzwania, przed jakimi stają bohaterowie, całkowicie i absolutnie nie przystają do doświadczeń zwykłego człowieka. (Dałoby się wprawdzie wysnuć interesującą analogię z chorobą psychiczną, ale uważam, że to byłaby już zdecydowanie nadinterpretacja). Dlatego jeśli już, chwaliłabym serię za prawdopodobieństwo reakcji i zachowań.

Charaktery poszczególnych postaci okazują się zaskakująco wielowarstwowe. Jasne, można próbować to spłycać do „każdy skrywa jakąś tajemnicę”, tyle że tak naprawdę ta pusta formułka dalece nie wyczerpuje tematu. Kolejno odkrywane elementy osobowości pasują do siebie, układając się w całość spójną i zdecydowanie przekonującą. „Skrywane tajemnice” nie są przesadzone, mieszczą się w granicach zdrowego rozsądku i – co istotne – tak naprawdę nie muszą wcale utrudniać funkcjonowania w życiu, a przynajmniej dają się dobrze maskować. Mogą – ale tylko mogą! – stać się zalążkiem trwałych toksycznych cech osobowości, ale też równie dobrze bohaterowie mogliby z nich najzwyczajniej za kilka lat wyrosnąć, gdyby teraz nie został im zafundowany przyspieszony kurs radzenia sobie z własną psychiką. W pierwszej części anime łatwo dojść do wniosku, że oto rozgrywamy klasyczny schemat: poszczególni bohaterowie (a zwłaszcza bohaterki) pokazują, co ich trapi, a ktoś (główny bohater) macha magiczną różdżką i jednorazową interwencją lub rozmową rozwiązuje problem. Tyle że – zupełnie jak w prawdziwym życiu – te problemy nie znikają tak od razu. Krok we właściwą stronę to już coś, ale mimo wszystko za mało i nic nie dzieje się w jednym momencie – praca nad sobą to powolny i trudny proces, w którym zdecydowanie przydaje się pomoc z zewnątrz. Nie chcę tu wnikać w poszczególne przypadki (nie to, że nie warto, ale znowu dotykamy problemu popsucia seansu nadmiarem informacji), warto jednak spojrzeć choćby na Taichiego – na jego przykładzie bardzo pięknie pokazano, że podejście „chcę wszystkim pomagać i rozwiązać wszystkie problemy” po pierwsze, nie zawsze się sprawdza, a po drugie, jest w gruncie rzeczy piekielnie autodestrukcyjne… Poza tym niezwykle podobało mi się to, że nikt tutaj nie ma nieograniczonej i anielskiej cierpliwości: każdemu z powodów mniej lub bardziej racjonalnych zdarza się wybuchnąć, pokłócić z innymi czy po prostu komuś nagadać, czasem nawet więcej niż tak naprawdę by chciał.

W porównaniu z wcześniejszymi tytułami studia Silver Link, takimi jak C3 czy Tasogare Otome x Amnesia, Kokoro Connect cechuje się wyjątkowo stonowaną i „zwyczajną” grafiką. Ot, typowa niezbyt wysokobudżetowa komedia szkolna: przygaszone kolory ziemi, poprawne, ale niezbyt wypełnione tła, miłe dla oka, ale trudne do zapamiętania po seansie projekty postaci (w dodatku oskarżane o podobieństwo do stylu K­‑ON!). Tymczasem w ramach takiego budżetu udało się osiągnąć naprawdę wiele. Po pierwsze, praca rysowników i animatorów poszła w to, co w takiej serii najistotniejsze: mimikę i mowę ciała bohaterów. Błyskawicznie można się zorientować, kiedy z kimś coś nie tak się dzieje, choć zawsze wystarczą do tego subtelne środki i gesty, bez częstej w anime teatralnej przesady. Mimika jest naprawdę zmienna, co można docenić, łapiąc kadry – nie trzeba nawet wsłuchiwać się w dialogi, by z wyrazu twarzy i postawy bohaterów domyślić się, jaki nastrój może towarzyszyć danej scenie. Co więcej, to przygaszenie i brak efektów specjalnych potrafi kreować niesamowitą atmosferę. Działaniu mocy nadprzyrodzonej nie towarzyszą tu żadne spektakularne rozbłyski, eksperymentalne sztuczki czy też na przykład przepływające między postaciami dymki, symbolizujące wymianę dusz. Po prostu w jednej chwili coś jest tak, a w następnej inaczej, bez żadnego ostrzeżenia – na mnie robiło to za każdym razem takie samo wrażenie: jakby pokazywano coś, co rzeczywiście mogłoby się wydarzyć naprawdę.

Muzyka w tle nie zapada szczególnie w pamięć – nie ma jej za dużo, co jest zdecydowanie dobrym wyborem, podkreślającym „realizm” serii, a większość utworów to spokojne i wtapiające się w tło kompozycje. Warto za to zauważyć, że w tak krótkiej serii zainwestowano w aż trzy animacje i piosenki (śpiewane przez Team Nekokan) przy napisach końcowych, oczywiście po jednej dla każdego wątku – dzięki temu każdy z tych segmentów może ładnie komentować wydarzenia, nie zdradzając tego, co będzie później. W czołówce wersji telewizyjnej słyszeliśmy początkowo Paradigm duetu Eufonius, jak zawsze w przypadku tego zespołu uroczą kompozycję, pełną skrzypcowych i wokalnych „zawijasów”. Niestety w ostatnich odcinkach została ona zastąpiona przez zdecydowanie mniej udane (prawdopodobnie przygotowywane w pośpiechu) Kimi Rhythm w wykonaniu Masakiego Imai, które ma być również jedyną czołówką pojawiającą się w wersji DVD/Blu­‑ray. Nawet tu zadbano jednak o urozmaicenie: animacja czołówki pierwszego i drugiego wątku różni się (oprócz ekranu tytułowego) jednym, za to istotnym detalem, przy trzecim zmienia się całkowicie, ale nadal wykorzystuje podobne, choć zrobione na nowo, ujęcia.

Seiyuu naprawdę zarabiają tutaj ciężko na swoje honoraria. W pierwszym wątku samą zmianą sposobu mówienia potrafią zasygnalizować nie tylko zamianę ciała, ale nawet to, kto w danym momencie je zajmuje, zaś cała seria generalnie wymaga operowania na szerokiej skali emocji. W dodatku bez popadania w przesadę, która zepchnęłaby całość w tandetny melodramat. Takahiro Mizushima (m.in. Furuichi z Beelzebub, Rolo z Code Geass, Yahiro z Guilty Crown) dobrze radzi sobie w roli Taichiego – nawet w chwilach emocjonalnych nie staje się jękliwy. Z kolei Takuma Terashima (m.in. Teppei z Princess Lover, Apollo z Sousei no Aquarion) potrafi w zależności od potrzeby brzmieć komicznie albo całkowicie serio – dodając wiarygodności najmniej chyba przybliżonej z pierwszoplanowych postaci. Doskonale sprawdzają się także Hisako Kanemoto (m.in. Mael Storm z Kore wa Zombie Desuka?, Astelia z Rinne no Lagrange, tytułowa bohaterka Shinryaku! Ika Musume) w roli Yui oraz Aki Toyosaki (m.in. Uiharu z Toaru Kagaku no Railgun, Inga z Un­‑Go, Chiyuri z Accel World) jako Iori. Spektakl „kradnie” jednak odtwórczyni roli Himeko Inaby, czy Miyuki Sawashiro. Przyznam, że kojarzyłam ją głównie z rolami wyniosłych, acz jednocześnie lekko dziecinnych arystokratek, jakich jak Shinku z Rozen Maiden czy Dalian z Dantalian no Shoka. Wiedziałam, że potrafi grać także postaci męskie (Lag z Tegami Bachi, Kurapika z nowej wersji Hunter x Hunter) albo dojrzałe kobiety, jak Celty z Durarara!! czy Maria z Arakawa Under the Bridge. Tu brzmi jeszcze inaczej – dziewczęco, ale nie piskliwie, ze zrównoważonego charakteru Inaby potrafi wydobyć tysiące odcieni, a ja nie mogłam się przede wszystkim nasłuchać lekko złośliwego rozbawienia, które pojawiało się czasem w jej głosie.

Zazwyczaj staram się nie interesować dowolnym hałasem medialnym panującym wokół recenzowanego tytułu. Wychodzę z zasady, że tego typu sprawy są szalenie ulotne: chwilę się o tym pamięta, a potem anime musi się już bronić tylko tym, czym jest, a nie tym, jakie legendy, mody czy „hype’y” zdołało wygenerować. Tu jednak muszę oględnie wspomnieć o jednej sprawie. Otóż ta seria, urocza, stonowana i w wyjątkowo dobrym smaku, padła ofiarą wyciągniętej z najgorszych koszmarów „kampanii promocyjnej”. Niefortunny pomysł obłąkanego marketingowca sprawił, że jeszcze przed emisją anime zyskało – łagodnie mówiąc – bardzo złą opinię wśród japońskich fanów, w szczególności internautów. Nie przełożyło się to na szczęście na jakość samej produkcji (choć najprawdopodobniej stało się przyczyną wspomnianej wyżej wymiany czołówki, bo za rozpętaną awanturę po części odpowiadał były już kompozytor Eufoniusa), ale ogólny wpływ dało się łatwo zauważyć. Odwołano część imprez promocyjnych w Japonii, przesunięte zostały daty wydania DVD/Blu­‑ray oraz gry powiązanej z powieścią, na podstawie której powstało anime. Dlatego mogę mieć w tym momencie tylko nadzieję, że zapowiadane cztery dodatkowe odcinki rzeczywiście powstaną; nie liczyłabym jednak (niestety) na kontynuację serii.

Wystawiam ocenę 9 z pełnym przekonaniem i całkowitą świadomością, jak wiele osób się ze mną nie zgodzi. Kokoro Connect jest serią pogodną i ciepłą, opowiadającą o dzieciakach, które lepiej lub gorzej starają się radzić sobie ze swoimi problemami. Z pewnością nie spodoba się tym, którzy oczekiwaliby ładunku dramatyzmu, złamanych charakterów, strzaskanych żyć i ogólnego rozkładu ludzkiej psychiki na czynniki pierwsze. Napiszę jednak wprost: proszę się od tej serii odpatyczkować. Całkowicie i zupełnie nie o to w niej chodzi!

Avellana, 3 listopada 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Silver Link
Autor: Sadanatsu Anda
Projekt: Toshifumi Akai
Reżyser: Shin Oonuma, Shin'ya Kawatsura
Scenariusz: Fumihiko Shimo
Muzyka: Yasuhiro Misawa