Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 8/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,86

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 124
Średnia: 7,19
σ=1,7

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek, Tassadar)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Ixion Saga: Dimension Transfer

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2012
Czas trwania: 25×24 min
Tytuły alternatywne:
  • イクシオン サーガ Dimension Transfer
Widownia: Shounen; Postaci: Księżniczki/książęta; Pierwowzór: Gra (RPG); Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Przeciętny nastolatek trafia do innego świata, by ochraniać księżniczkę, walczyć z siłami ciemności i odnaleźć drogę do domu. Wszystkie chwyty dozwolone, normalność niewskazana, podobnie jak próby przewidzenia tego, co nastąpi w kolejnym odcinku.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Gdy podejrzanie atrakcyjna nieznajoma prosi o pomoc, stosując różne sztuczki socjotechniczne, w głowie każdego powinna zapalić się lampka ostrzegawcza. Tym bardziej, jeśli rzecz dzieje się w wirtualnej rzeczywistości, gdzie prawdziwa tożsamość najczęściej jest całkowicie odmienna od wyidealizowanej zbitki pikseli. Niestety, Kon jest jeszcze młody i niedoświadczony, a buzujące hormony zaburzają jakiekolwiek zaczątki krytycznej oceny sytuacji. Frycowe płaci natychmiast po udzieleniu zgody. Zamiast podać szczegóły spodziewanej randki w centrum Tokio, tajemnicza dziewczyna przenosi go do innego świata, w sam środek zbrojnej potyczki. Powstaje zamieszanie, w wyniku którego jedna ze stron uznaje Kona za wroga, a druga przygarnia, by jako „ochotnik” służył za dodatkowego ochroniarza młodej księżniczki.

Ixion Saga: Dimension Transfer w teorii wygląda na kolejną sztampową historię fantasy, jakich różne odmiany ukazują się w regularnych odstępach czasu. Podejmuje chwytliwą tematykę, wszak perspektywa zostania herosem w pełnym cudów świecie ma prawo wydawać się kusząca każdemu obdarzonemu wyobraźnią człowiekowi. Szybkie sprawdzenie informacji o anime ujawnia dodatkowo powiązania z sieciową grą komputerową wyprodukowaną przez koncern Capcom. Podobne adaptacje na przestrzeni lat zbierały dość krytyczne noty, ale w tym konkretnym przypadku autorzy zrobili wszystko, by nakręcić serial po swojemu, do gatunku nawiązując jedynie w formie parodii.

Właśnie tendencja do obracania w żart wszystkiego, co popadnie, sprawia, że serialem warto się zainteresować. Wróg szykuje się do ostatecznego, niszczącego i przekazywanego z pokolenia na pokolenie superataku, którego sama nazwa wypowiadana jest ponad pół minuty? Toż to doskonała okazja, by go unieszkodliwić, najlepiej w sposób prosty, ale skuteczny (i przy okazji bolesny, twórcy ewidentnie nie mają litości dla stworzonych przez siebie postaci). Dziesiątki schematów zostają rozłożone na czynniki pierwsze i zrównane z ziemią, przekręcone o sto osiemdziesiąt stopni albo tak przeinaczone, że umysł wręcz błaga o chwilę wytchnienia. Dostaje się tak anime, jak i filmom aktorskim, grom komputerowym, społeczeństwu, a nawet powszechnie znanej literaturze. Humor jest przy tym odważny, i choć czasami niekoniecznie trafia w indywidualne gusta, warto docenić bezkompromisowość, z jaką potraktowano nawet najbardziej kontrowersyjne tematy. Autentycznie zaniemówiłem, gdy okazało się, że narzeczonym małoletniej księżniczki skazanej na polityczne małżeństwo jest władyka o imieniu Nabokov (!).

Reżyser i scenarzyści lubią też zaskakiwać na inne sposoby. Jeśli wydarzenia przez dłuższy czas układają się w logiczną i spójną całość, tym większą czujność należy zachować, bo to tylko cisza przed burzą. Regularnie pojawiają się pozornie zbędne wątki poboczne, stanowiące jedynie pretekst do poruszenia interesującego tematu albo przygotowania bazy pod rozmaite gagi. Idea sprawdza się regularnie, choć nie jest całkowicie bezbłędna. Czasami humor jest zbyt hermetyczny (na przykład historia rozwoju konsol to temat dla wąskiej grupy wtajemniczonych) lub też zwyczajnie założenia odcinka okazują się przekombinowane, i przez to nieprzystępne. To jednak przypadki jednostkowe, niewpływające w istotny sposób na moje postrzeganie Ixion Sagi jako komedii kompletnej, potrafiącej zainteresować osobliwymi pomysłami i z powodzeniem wprowadzającej je w życie.

Najlepiej widać to na przykładzie urozmaiconych endingów, które bawią nie gorzej niż właściwa treść odcinków. Jeden z nich cechuje absurdalne wręcz natężenie fanserwisu dla pań, w postaci spoconych bohaterów prężących nienaganne muskuły w różnych pozach, budzących przy okazji powszechną wesołość koleżanek, które poprosiłem o weryfikację przystępności tego fragmentu dla teoretycznie docelowej widowni. Inny zawiera z kolei dość prostą, by nie rzec prostacką sztuczkę wizualną, której nie sposób jednak odmówić skuteczności. Na podobną głupawkę natrafić można wszędzie. Gigantyczny kurczak (chyba?) jako straszliwa bestia będąca wyzwaniem dla bohatera, nieuleczalna romantyczka siejąca w mieście spustoszenie większe niż Czterej Jeźdźcy Apokalipsy, koci fetysz u dwumetrowego mięśniaka, wymieniać można by długo. Świat przedstawiony w anime, mimo podobieństw do dobrze nam znanej rzeczywistości, funkcjonuje na specyficznych zasadach, dopuszczających każdą niedorzeczność, o ile przysłuży się rozbawieniu widza. Odniesienia do zawartości gry, na której oparto anime, są śladowe i nie stoją na przeszkodzie autorskiej fabule, co tylko się chwali. Takie podejście ma zbawienny wpływ na końcowy efekt, zwłaszcza że nie jest to drobiazgowa i poważna adaptacja. Udowadnia przy okazji, że w dobie wyraźnej przewagi scenariuszy odtwórczych, dalej można pokusić się na odrobinę własnej inwencji i dać zaszaleć wyobraźni.

Czasami trzeba jednak zejść na ziemię, żeby nie stracić z oczu celu. W Ixion Sadze o głównym wątku scenariusza przypomina sam protagonista, który nie przepuści żadnej okazji, by ponarzekać na swój los i szukać sposobu na powrót do swego świata. Mimo masy błędów młodości, jakie popełnia na każdym kroku, jest bohaterem zdroworozsądkowym, świadomym swojej sytuacji i potrafiącym się dostosować do okoliczności. Wypada przekonująco, ponieważ trzyma w ryzach swoje reakcje, przesadę zachowując wyłącznie na sceny komediowe. Trudno nazwać go prawdziwym bohaterem z jajami (choć jego głównego adwersarza z pewnych względów jeszcze trudniej), ale do czynów heroicznych wystarczy mu odrobina wrodzonego sprytu i umiejętność zagadania wroga niemal na śmierć.

Pozostali członkowie drużyny – rozkapryszona księżniczka, mocarny wojownik i… transwestyta, również mają swoje pięć minut. Opowieść jest tak podzielona, że każdej postaci poświęcono przynajmniej kilka ciekawych momentów, pozwalających im wykazać się czymś znaczącym. Są wyraziści, a fabuła obywa się bez specjalnego rozwodzenia się nad ich dążeniami, obawami i serwowania widzom masy retrospekcji. Podobnie ma się sprawa z ludźmi po drugiej stronie barykady. Członkowie oddziału specjalnego, który usiłuje przechwycić księżniczkę, są kompetentni, ale niepozbawieni słabostek. W ich gronie można znaleźć przesadnie honorowego i rycerskiego dowódcę, upartego kobieciarza, czy nawet skrajnego masochistę. Konfrontacje obu grup obfitują w zaskakujące wydarzenia, a plany układane w celu przechytrzenia przeciwnika bywają równie często genialne, co obłąkane.

W przerwach pomiędzy wchodzeniem sobie w drogę, bohaterowie z obu ekip z lubością sprzeczają się po przyjacielsku we własnym gronie, przy najmniejszym nawet pretekście. Ponieważ świat, w którym żyją, rządzi się specyficznymi prawami, wiele rzeczy oczywistych dla tubylców jest dla Kona stekiem niezrozumiałych bzdur. Działa to też w drugą stronę, gdy chłopak opowiada o napojach gazowanych albo grach wideo. Tak prezentowana komedia pomyłek z czasem powszednieje, ale przez kilkanaście odcinków sprawdza się całkiem nieźle. Odniosłem wrażenie, że pomysł można było w większym stopniu rozwinąć, ale autorzy celowo tego nie zrobili, co widać po wypowiadanych przez Kona kwestiach – on naprawdę nie wie, jak funkcjonuje wiele teoretycznie oczywistych rzeczy we współczesnym świecie, albo zwyczajnie nie potrafi tego skutecznie przekazać. Nie jest to ignorancja na poziomie „jajka biorą się z supermarketu”, ale mimo wszystko nawet od niespecjalnie zainteresowanego tematyką nastolatka można wymagać więcej. Miało to zapewne podkreślić, z jak beznadziejnym przypadkiem uzależnienia od popkultury i wygód cywilizacji mamy do czynienia, ale ostatecznie zabiło sporo ciekawych pomysłów.

Oddając autorom sprawiedliwość, był to jeden z wielu wyborów, które podjęto nie tyle z myślą o schlebianiu widzom, co realizacji własnej wizji, choćby nawet miała okazać się nietrafiona. Fanserwis – sparodiowany, sceny akcji – sponiewierane przez dziwaczne umiejętności walczących i nieprzewidywalny rozwój wypadków, ilość zamierzonych sucharów wśród prezentowanych dowcipów – zadziwiająco wysoka, natężenie scen, podczas których ręce opadają – jeszcze większe. Eppur si muove. Oglądając Ixion Sagę ma się poczucie, że autorzy traktują odbiorcę z szacunkiem i nie próbują mu się na siłę przypodobać.

Konsekwencja i drobiazgowość spowodowały, że mimo pewnej surowości, rysunek nie budzi żadnych zastrzeżeń. Nie ma tu miejsca na spektakularne sztuczki techniczne, zachwycające estetycznie kadry czy wysokobudżetowe efekty komputerowe. Jednakże to, co najbardziej istotne – anatomicznie poprawne modele bez dziwnych zniekształceń w trakcie animacji, żywa kolorystyka i urozmaicone tła, jest na miejscu i pozwala cieszyć się seansem bez przeszkód. Na uznanie zasługuje też utrzymanie stałego poziomu przez całą serię, nie odnosiłem tak częstego przecież wrażenia, że cały wysiłek włożono w jak najlepsze przygotowanie początkowych i końcowych odcinków, resztę traktując po macoszemu. Podobnie wygląda kwestia udźwiękowienia. Melodie łatwo wpadają w ucho, ale na żadnym etapie nie są przykładem muzycznej wirtuozerii. Nieco większe emocje budzą jedynie te utwory, w których pozwolono zaszaleć seiyuu i zaprezentować radośnie dowolne wokalne popisy. Co ciekawe, udało się zachęcić do udziału w projekcie wiele znanych osobistości i obsadzić je w rolach dających spore pole do popisu. Jun Fukuyama jako transwestyta (mówiący przez większość czasu żeńskim głosem) albo Yoshimasa Hosoya jako fioletowy wiewiór – to po prostu trzeba usłyszeć.

Od czasu do czasu pojawia się w anime tytuł zaskakujący w stopniu podobnym, co Ixion Saga. Pozbawiony dużego budżetu, niebędący niemal dosłowną adaptacją mangowego lub komputerowego pierwowzoru, i wciągający od pierwszych minut. Czy za kilka lat ktokolwiek będzie o nim pamiętał? Mam nadzieję, gdyż z pewnością na to zasługuje. Nastolatek po raz kolejny ratuje alternatywny świat, ale choć raz czyni to bez patosu, na przekór klasyce i na pohybel zasadom. Sukces komercyjny zapewne zgarnie konkurencja, ale to ten tytuł ma jaja! Zresztą, zobaczycie…

Tassadar, 9 kwietnia 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Brain's Base
Autor: Capcom
Projekt: Hiroshi Ogawa, Shinji Takeuchi
Reżyser: Shinji Takamatsu
Scenariusz: Akatsuki Yamatoya
Muzyka: Hitoshi Fujima, Junpei Fujita