Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,33

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 23
Średnia: 5,13
σ=2,88

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Bakumatsu Rock

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 幕末Rock
Gatunki: Przygodowe
Postaci: Artyści, Samuraje/ninja; Pierwowzór: Gra (RPG); Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość
zrzutka

Muzyka łagodzi obyczaje? Cóż, może też służyć do prania mózgów lub zwalczania zła i niesprawiedliwości. Poza tym, wiedzieliście, że Shinsengumi to tak naprawdę był boysband?

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Ryouma Sakamoto ma tylko jedną pasję – muzykę rockową! Naturalnie pragnie się nią dzielić z innymi ludźmi, problem polega na tym, że w Japonii jakakolwiek muzyka poza Niebiańskimi Pieśniami, oficjalnymi utworami propagowanymi przez szogunat, jest zakazana. Dotyczy to zwłaszcza rocka, który burzy ustalony ład i porządek. Sakamoto nie ma jednak zamiaru się poddawać, a wkrótce dołączają do niego dwaj towarzysze, perkusista Kogorou Katsura oraz gitarzysta Shinsaku Takasugi. Panowie muszą wspólnie stawić czoła najpopularniejszym wykonawcom w Edo, zbrojnej grupie idoli pod wodzą Toshizou Hijikaty, czyli Shinsengumi!

Nie, drodzy Państwo, ja naprawdę nic nie piłam, chociaż nie mogę ręczyć za twórców Bakumatsu Rock. Czy ktoś tu jeszcze pamięta Kamigami no Asobi, serial o stadku bishounenów o imionach zaczerpniętych z najpopularniejszych mitologii? Scenarzyści wraz z reżyserem owego dzieła próbowali wmówić widzom, że to prawdziwi bogowie próbujący poznać ludzi poprzez uczęszczanie do boskiego liceum ze zwykłą śmiertelniczką. Cóż… Tutaj mamy odrobinę podobną sytuację – stadko idoli o imionach zaczerpniętych z japońskiej historii rywalizuje ze sobą o przychylność prostego ludu. Ktoś próbował uczynić anime ambitniejszym, „wzbogacając” je o motywy rewolucyjne. Otóż bardzo, bardzo zły i mroczny doradca Naosuke Ii pragnie umocnić władzę Tokugawów i w tym celu pierze ludziom mózgi za pomocą Niebiańskich Pieśni (kiepski j­‑pop), wykonywanych przez przystojnych dowódców Shinsengumi. Kiedy Sakamoto i jego przyjaciele dowiadują się o planach Ii, postanawiają go powstrzymać, a mogą to zrobić tylko grając mocnego, płynącego z głębi duszy rocka (nadal kiepski j­‑pop). Pomagają im właścicielka lub właściciel (nie dałam rady rozgryźć tej zagadki) pizzerii, Otose, oraz geniusz ekonomii i samozwańczy menedżer zespołu, Yatarou.

Fabuła jest stosunkowo prosta i ogranicza się do szwendających się po mieście bohaterów, szukających miejsc, w których mogliby zagrać koncert. Wbrew pozorom jest to niezwykle trudne zadanie, gdyż rock to oficjalnie zakazana muzyka, a niewielu właścicieli klubów czy restauracji chce ryzykować. Przy okazji poznajemy historię poszczególnych postaci, a także pewną legendę, mówiącą o tym, że istnieją ludzie posiadający tak zwane Soul Piece, które połączone w jedno, utworzą Ultra Soul, coś zdolnego zmienić ład na świecie. Nie trzeba być Sherlockiem, by domyślić się, że zarówno Sakamoto, jak i Katsura z Takasugim mają w sobie właśnie Soul Piece. Niewiele jednak z tego wynika, ponieważ dar przejawia się głównie tym, że podczas koncertów panowie przechodzą widowiskową przemianę w stylu mahou shounen, tracąc przy tym sporą część przyodziewku. Pod koniec dostajemy coś na kształt wątku głównego i kulminacji, ale trudno nazwać je udanymi. Co tu dużo mówić, ta seria jest tak zła, że aż śmieszna, ale w bardzo żałosny i niezamierzony sposób. Gdyby twórcy postawili tylko na absurdalną formułę, oceniłabym Bakumatsu Rock wyżej, niestety ktoś wpadł na pomysł, by doprawić anime szczyptą powagi i tragedii, co zdecydowanie nie wyszło mu na dobre. Przełknę rockową rewolucję w XIX­‑wiecznym Edo, samurajów z gitarami zamiast mieczy, a nawet wymoczkowatego Toshizou Hijikatę stwierdzającego, że aby utrzymać pokój na świecie, potrzebna jest muzyka, a nie przemoc (TEGO Hijikatę…), ale wzruszające sceny śmierci oraz długie przemowy o tym, jak to komuś jest źle, cierpi i w ogóle jest strasznie nieszczęśliwy, bo tak sobie uroił, to już przesada. Przykro mi, albo trzymamy się głupiej i totalnie odjechanej konwencji, mieszczącej w sobie męskie magiczne przemiany, śpiewanie nago, fruwające konie oraz mordercze girlsbandy, albo robimy uczciwą przygodówkę, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Tutaj twórcy wyraźnie nie mogli się zdecydować, co zaszkodziło całości.

Warto jednak wspomnieć, że Bakumatsu Rock kryje w sobie kilka naprawdę zabawnych i ciekawych drobiazgów. Po pierwsze, chciałabym zwrócić uwagę na absolutnie przeurocze kimono z trupią czachą Takasugiego oraz śliczną gitarę Sakamoto, ozdobioną rysunkiem, który do złudzenia przypomina Wielką falę w Kanagawie Katsushiki Hokusaia. Po drugie, wszystkie smaczki związane z życiem i pracą idola – film dokumentalny o życiu Isamiego Kondou czy zalecenia doradcy Ii dla Okity, a także całkiem wnikliwie ukazane zachowania fanów. Serio, to byłaby naprawdę niezgorsza parodia zjawiska popkulturowego, gdyby nie próby wprowadzenia wątku głównego, chociaż nie powiem, żebym spodziewała się czegoś więcej po produkcji powstałej na podstawie gry.

Zresztą to powinowactwo doskonale widać także w kreacjach głównych bohaterów. Panowie są całkiem sympatyczni, ale ich osobowości da się określić dwoma lub trzema przymiotnikami. Poza tym wyjątkowo bolał mnie fakt, że jedyną myślącą osobą w tym towarzystwie był Katsura, podczas gdy pozostali głównie wykrzykiwali swoje kwestie. Jeżeli ktoś jest wielkim fanem i znawcą historii Japonii, powinien albo unikać tej serii, albo znieczulić się przed seansem, bo to, co twórcy zrobili postaciom historycznym, boli. Sakamoto to prostolinijny, głośny i naiwny idiota, ale i tak wypada lepiej niż członkowie Shinsengumi, z wykastrowanym Hijikatą na czele. Mam wrażenie, że zamysłem autorów było wykreowanie bohaterów będących przede wszystkim fanserwisem dla damskiej części widowni, stąd proste charaktery, ładne buźki i umięśnione sylwetki. Także antagonista, Naosuke Ii, wpisuje się w te założenia – srebrnowłosy bishounen spowity w czerń, z elegancką opaską na oku. Miłośniczki nieco delikatniejszych typów również znajdą tutaj coś dla siebie, wystarczy wspomnieć Katsurę czy tajemniczego młodego człowieka, który od czasu do czasu staje na drodze naszej narwanej ferajny.

Mimo moich narzekań, to nie fabuła i bohaterowie okazali się najsłabszą składową serialu, a oprawa audiowizualna. Owszem, projekty postaci są szalenie efektowne, zwłaszcza jeśli lubi się tęczowowłosych przystojniaków, ale problem polega na tym, że anime to nie artbook. Zbliżenia są bardzo ładne i zdecydowanie jest na czym zawiesić oko, gorzej, kiedy trzeba pokazać sylwetkę w oddaleniu lub pod nietypowym kątem – wtedy iluzja solidnej grafiki rozwiewa się. Nagle wszystko staje się krzywe, kontur toporny, a anatomia zaczyna rządzić się nowymi prawami. Ale to i tak tylko przedsmak tragedii, jaką projektanci i animatorzy zafundowali postaciom podczas koncertów. Kiedy bohaterowie po raz pierwszy przerwali koncert Shinsengumi, długą chwilę zajęło mi pozbieranie szczęki z podłogi, i to bynajmniej nie z zachwytu. Tak koszmarnego CG nie widziałam od dawna – wyobraźcie sobie postaci wycięte z jakiejś gry komputerowej z końcówki lat dziewięćdziesiątych i wklejone w anime. Te paskudne kanciaste sylwetki, nienaturalne ruchy i zupełne oderwanie od rysunkowego tła… Coś okropnego! Ogólnie widać, że budżet produkcji został mocno okrojony, gdyż pozostałe efekty komputerowe też nie należą do najlepszych. Straszą psychodeliczne, wielokolorowe plamy, umieszczane za bohaterami za każdym razem, kiedy dochodzi do manifestacji jakiejś mocy. Do tego dochodzą częste powtórki ujęć i nagminne wykorzystywanie tych samych kadrów po kilka razy. Niestety, graficznie Bakumatsu Rock wypada wyjątkowo słabo i niestarannie.

Nie lepiej prezentuje się ścieżka dźwiękowa, co dziwi, biorąc pod uwagę, że motywem przewodnim jest właśnie twórczość muzyczna. Niestety, nie od dzisiaj wiadomo, że niektórzy seiyuu nie powinni śpiewać i dokładnie tak jest w tym przypadku. Większość wykorzystanych utworów jest po prostu tragicznie zaśpiewana, tyle że linia melodyczna i piski fanek zagłuszają kiepski wokal. Kolejnym grzechem jest wtórność i powtarzalność – większość kompozycji brzmi identycznie i musiałam wysilać słuch, żeby wyłapać różnice w tekście, co na niewiele się zdało, gdyż przez całą serię przewijają się te same piosenki, które można policzyć na palcach jednej ręki. Jedynie czołówka Jack, wykonywana przez zespół vistlip, trzyma jaki taki poziom, ale to też nie jest coś, co zostanie w głowie na dłużej.

Nie powiem, żeby Bakumatsu Rock rozczarowało mnie jakoś mocno, ponieważ od początku nie wiązałam z nim dużych nadziei. Twórcy zaprzepaścili komediowy potencjał serialu, niepotrzebnie dodając wątki poważne. Największym nieporozumieniem okazała się natomiast wyjątkowo nijaka ścieżka dźwiękowa, na którą składa się kilka bardzo średnich j­‑popowych kawałków, chociaż anime w tytule ma rock, a i bohaterowie twierdzą, że właśnie rock grają (tak jakby dwie gitary i perkusja automatycznie świadczyły o wykonywanym gatunku muzycznym). Zupełnie serio nie wiem, komu miałabym polecić tę produkcję – ani to szczególnie odkrywcze, ani efektowne… W zasadzie jedyne, co przychodzi mi do głowy, to seanse zbiorowe przy okazji różnych spotkań, kiedy człowiek jest w stanie przełknąć każde badziewie, byle dało się pośmiać, a akurat w tym przypadku widz ma mnóstwo okazji do śmiechu (niekoniecznie zaplanowanych przez scenarzystów).

moshi_moshi, 23 listopada 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: NAS
Autor: Marvelous AQL
Projekt: Akiharu Ishii
Reżyser: Itsurou Kawasaki
Scenariusz: Mitsutaka Hirota
Muzyka: Tomoki Kikuya

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Bakumatsu Rock - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl