Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 62
Średnia: 5,98
σ=1,84

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Majimoji Rurumo

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • まじもじるるも
Gatunki: Komedia
Widownia: Shounen; Postaci: Magowie/czarownice, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Ecchi, Magia
zrzutka

Perypetie pechowego kontraktora pewnej czarownicy.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Kouta Shibaki pewnego dnia, na środku ulicy, dowiaduje się od małej czarowniczki, że zostały mu dwa dni życia. Jak to? Ano odprawił rytuał, wyraził życzenie, ono się spełniło, więc pozostaje tylko uiszczenie opłaty w naturze. Że nie ma czarownic na tym świecie? Najwyraźniej są. Że życzenie było durne i z pewnością niewarte swojej ceny? Cóż… A kogo poza bohaterem to obchodzi? Nie tak wyobrażał sobie swoją przyszłość Shibaki, od podstawówki (nie całkiem bez powodu) znany wśród kolegów i koleżanek jako zawzięty erotoman. Na szczęście anime nie kończy się na ogół w pierwszym odcinku, wyrok zostaje odroczony, zaś czarowniczka Rurumo dostaje drugą szansę od surowych zwierzchników. Może odtąd korzystać ze swoich mocy magicznych tylko w celu spełniania życzeń Kouty, który w tym celu zużywa kolejne kupony z magicznej książeczki. Kiedy się skończą, Rurumo odzyska licencję czarownicy, zaś nasz bohater… No jasne, będzie wąchać kwiatki od spodu.

Dwanaście odcinków dokumentuje więc sceny z życia Kouty i Rurumo, których koegzystencja nie jest aż tak wymuszona, jak można by się po tym wstępie spodziewać. Chłopak, mimo mocno zapaćkanej opinii, serce ma złote, a rozbrajająco nieporadna Rurumo budzi w nim uczucia opiekuńcze. Jednocześnie nie ma tak – jak w wielu innych seriach – że wystarczy panienkę zabrać na lody, ubrać w uroczą sukieneczkę i już mamy słodkie dziewczątko jak spod sztancy. Rurumo podchodzi do swoich obowiązków ze śmiertelną powagą, a przy tym (co potwierdzają od czasu do czasu retrospekcje) jest osobą skrajnie introwertyczną i mającą problemy zarówno z wyrażaniem uczuć, jak i ogólnie pojętą asertywnością. Niewątpliwie docenia starania Kouty, po prostu nie potrafi na nie odpowiadać – i to właśnie jest główną zaletą tej serii. Naprawdę niewiele widziałam w ostatnich latach anime, które pozornie sztampowe sceny „oswajania” dziwacznej przybyszki potrafiłyby pokazać z tak niekłamanym ciepłem i naturalnością. Nic tu nie dzieje się za szybko, ale nie odnosiłam wrażenia, że postacie stoją w miejscu – tylko że zmiany są na tyle powolne, że niemal niedostrzegalne.

Jednak Majimoji Rurumo jest także komedią ecchi i na pewno istnieją widzowie, których ta etykietka odstraszy – szczególnie w połączeniu z wyglądem tytułowej bohaterki. O ile jednak współczesne „różowe” produkcje często balansują na granicy dzielącej ecchi od porno, o tyle ta seria jest pod tym względem zaskakująco konserwatywna. Fanserwis ogranicza się chyba wyłącznie do damskiej bielizny (samej i na właścicielkach), w dodatku dość skromnej – nie znajdziemy tu półprzejrzystych koronek czy konstrukcji jak ze snu fetyszysty po wizycie w sexshopie. Ujęć pokazujących panie w strojach niekompletnych jest sporo, więc jeśli komuś odpowiada takie podejście, powinien być w pełni usatysfakcjonowany – jednak seria na pewno nie sprawdzi się w oczach widzów oczekujących nieco „ostrzejszych” wrażeń.

Cała sztuka w przypadku ecchi polega nie tylko na tym, ile pokazać, ale też – kiedy pokazać i pod tym względem akurat Majimoji Rurumo trochę zawodzi. Mówiąc wprost, konstrukcja scenariusza pozostawia tu sporo do życzenia. Rozumiem, że jak zwykle ostatnio mamy do czynienia z niezakończoną mangą, ale zaprezentowane w tych dwunastu odcinkach historie epizodyczne sprawiają wrażenie trochę zbyt przypadkowych – brakuje czegoś, co jakoś spajałoby je w całość, stanowiło wątek przewodni albo przynajmniej klamrę. To samo tyczy się właśnie wyważenia ecchi. W niektórych odcinkach fanserwis w naturalny sposób wynika z działań bohaterów i okoliczności, w jakich się znaleźli, ale w innych sprawia wrażenie przydługich wstawek, wpychanych tylko po to, żeby zająć czymś czas. Dlatego właśnie fabuła nie może dostać wysokiej oceny, a to z kolei rzutuje w największym stopniu na ocenę główną.

Miałam też pewien problem z głównym bohaterem. Doskonale rozumiem, że osoby wyczulone na kwestie, powiedzmy, „równościowe”, są zniesmaczone sposobem pokazywania i traktowania kobiet w większości anime. Za długo bawię się tym hobby, żeby być na to przewrażliwiona, ale jednak są pewne granice, których postać nie może przekraczać – bo z sympatycznego, nieco nadmiernie kierującego się hormonami chłopaka zaczyna się zamieniać w coś zdecydowanie niefajnego. Tutaj autorowi mangi zabrakło pewnego wyczucia – niektóre sceny, w rodzaju tej, w której Kouta czynnie zdziera ręczniki z kąpiących się bohaterek, były dla mnie lekko niesmaczne. Jasne, wszystko to jest rozgrywane w konwencji komediowej, ale coś tu trochę nie wyszło. Jeśli pominąć takie kiksy, Kouta jest bardzo standardowym bohaterem o złotym sercu, miło też zauważyć, że traktuje Rurumo faktycznie jak bliską osobę, a nie jak obiekt awansów erotycznych.

Z kolei Rurumo jest bohaterką udaną w stu procentach – i to pewna sztuka, bo takich introwertycznych i wyhamowanych typów jest w anime na pęczki. W tym przypadku, co rzadko się zdarza, charakter Rurumo składa się ze ściśle dopasowanych do siebie elementów, a nie przypadkowych cech, które scenarzysta lub autor uznał za atrakcyjne dla odbiorcy. Nie chcę o niej pisać zbyt wiele – początkowo jest całkowitą enigmą, a głównym sensem oglądania tej serii jest poznawanie, krok po kroku, tytułowej czarowniczki. Warto zauważyć na przykład, że wymęczona na śmierć w innych seriach niezdarność jest tu pokazana nie jako element komediowy czy urocza cecha moé, tylko jako faktyczny problem życia codziennego. Wcale nie jest tak fajnie, kiedy się starasz, a wszystko wylatuje ci samo z rąk albo potykasz się nie wiadomo o co.

Chociaż postaci drugoplanowe charakteryzują się zróżnicowanym wyglądem, muszę z przykrością powiedzieć, że koledzy klubowi i koledzy z klasy bohatera stale mi się mylili – wydaje mi się, że jednak było ich po prostu o jedną trójkę za dużo. Z drugiej strony dzięki temu nie odnosiło się wrażenia, że Kouta żyje w próżni, całkowicie wyalienowany. Wśród dziewcząt, o dziwo, także więcej jest typów charakterystycznych (jak na przykład trzy członkinie Komitetu Dyscyplinarnego) niż klasycznych ślicznotek. Niestety struktura fabularna serii po prostu nie sprzyja czemukolwiek więcej niż krótkie epizody z udziałem różnych bohaterów, więc o nikim nie dowiadujemy się zbyt wiele, a spora część postaci opiera się na pojedynczym rysie charakteru. Jednak to omówienie byłoby niekompletne, gdybym nie wspomniała o matce głównego bohatera – żywej, obecnej i interesującej się (chwilami aż za bardzo) życiem swojego potomka.

Charakterystyczna kreska, pasująca raczej do produkcji shounen niż do ecchi, sprawdza się nieźle w przypadku ograniczonego budżetu, jakim dysponowała ta seria. Tak jak pisałam wyżej, chłopcy są w miarę łatwo rozpoznawalni, a dziewczęta różnią się nie tylko fryzurami i kolorystyką. Inna rzecz, że do klasycznych „ślicznotek z anime” da się tu zaliczyć dwie, może trzy osoby – pytanie, na ile to odpowiada potencjalnemu widzowi. Jak zawsze trafiają się ujęcia dobrze rysowane i animowane (zwykle przy tym fanserwiśne), ale poza tym widzimy bardzo puste tła i przy każdej okazji nieruchome postaci statystów. Warto jednak pochwalić rysowników za wyczucie scen naładowanych emocjonalnie, które są z reguły ładnie oświetlone i kadrowane ze smakiem – nawet jeśli pojawia się w nich jakiś fanserwis, kamera „nie zwraca na niego uwagi” i nie psuje nastroju.

Muzyka nie wzbudziła mojego zachwytu, ale też zdecydowanie nie na tym miało polegać jej zadanie. Jest oszczędna, spokojna i wie, kiedy milknąć – a to najważniejsze. Bardzo sympatyczne okazały się za to sekwencje otwierające i zamykające odcinki – w obu przypadkach towarzyszą im piosenki wykonywane przez seiyuu, ale dopasowane dobrze do ich możliwości wokalnych. Warto chociaż raz obejrzeć animację przy napisach końcowych, ponieważ idealnie podsumowuje ona charakter Rurumo i jej relację z Koutą. Skoro zaś o seiyuu mowa, wcielająca się w tytułową bohaterkę Suzuko Mimori (m.in. Sherlock w Tantei Opera Milky Holmes, Myucel w Outbreak Company) grała dobrze, ale ze względu na charakter Rurumo nie miała zbyt wielkiego pola do popisu. Ze swadą swoją rolę Chiro, chowańca Rurumo, odtwarzała natomiast Misato Fukuen (m.in. Yoshika w Strike Witches, Miyuki w Smile Precure!, Hime w Yozakura Quartet). Doskonale bawiła się także Mamiko Noto, grająca matkę Kouty.

Ostatnio coraz częściej trafiam na serie w ten czy inny sposób „staroświeckie”, nawiązujące do tytułów sprzed lat. Nie powiem, nie mam nic przeciwko temu, żeby taki trend się utrzymał. Majimoji Rurumo to bardzo sympatyczna seria ze stosunkowo lekkim (chociaż występującym dość często) fanserwisem, nadająca się także dla osób, które po prostu szukają przyjemnej komedii. Jej największą wadą jest niestety bezcelowość – to bardzo miła podróż donikąd – jeśli jednak komuś to nie przeszkadza, oceni ten tytuł zapewne głównie na podstawie tego, na ile odpowiada mu bielizna i czy zdoła polubić główną bohaterkę. Ocenę daję troszeczkę na wyrost, głównie za to, że niewiele serii w ostatnich latach potrafiło przekonująco przedstawić ciepło między bohaterami.

Avellana, 25 października 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: J.C.STAFF
Autor: Wataru Watanabe
Projekt: Kazunori Iwakura
Reżyser: Chikara Sakurai
Scenariusz: Mariko Kunisawa

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Majimoji Rurumo - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl