Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

2/10
postaci: 2/10 grafika: 6/10
fabuła: 2/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 9 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,22

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 171
Średnia: 6,54
σ=1,85

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Arslan Senki [2015]

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2015
Czas trwania: 25×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Heroic Legend of Arslan [2015]
  • アルスラーン戦記 [2015]
Gatunki: Fantasy
zrzutka

Arslan Senki to serial cienki.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Japończycy specjalizują się w mieszaniu w fantastyce najróżniejszych idei, często opartych na dość swobodnie interpretowanej historii. Przez lata ten gatunek przeżywał lata tłuste i chude, ale zawsze stanowił istotny element popkulturowego świata w tym kraju. To właśnie anime w stylu fantasy jako pierwsze doczekało się Oscara (pomijam koprodukcję Stary człowiek i morze w reżyserii Pertova z 1999 roku, będące co prawda animacją, ale z Japonią i anime niemającą wiele wspólnego). Nie tylko studio Ghibli ma na swoim koncie wiele sukcesów, przez lata nazbierały się dziesiątki tytułów przynajmniej dobrych, ale niestety z czasem mocno zapomnianych.

Jedną z owych potencjalnych dawnych perełek jest Arslan Senki, historia stworzona przez Yoshikiego Tanakę, znanego zapewne niektórym z Ginga Eiyuu Densetsu. Książkowy oryginał, zapoczątkowany w 1986 roku, doczekał się w chwili pisania tego tekstu już 14 tomów, ale poza granicami Japonii mało kto o nim słyszał. Manga i seria OVA wydane w latach 90. XX wieku przeszły bez większego echa, dlatego pewnym zaskoczeniem okazała się informacja, że Hiromu Arakawa, rysowniczka u szczytu sławy po sukcesie jej wcześniejszych mang Fullmetal Alchemist i Silver Spoon, zabiera się za odświeżoną wersję starej opowieści. Jeszcze większą niespodzianką był fakt, że już niecałe dwa lata później na ekranach telewizorów zagościła wersja serialowa nowej mangowej adaptacji.

Skoro zarys fabuły był gotowy, a za jego przygotowanie odpowiadał człowiek potrafiący stworzyć przejmującą space operę, która na stałe zapisała się w historii gatunku, wszystko wydawało się jedynie formalnością. Udział Arakawy miał szansę odświeżyć starego klasyka i uczynić go bardziej przystępnym dla młodszych pokoleń, a pióro mistrza powinno zagwarantować spójność wydarzeń i wyrazistych, nietuzinkowych bohaterów na miarę spektakularnej sagi fantasy.

A tu, kolokwialnie rzecz ujmując, klops.

Zazwyczaj preferuję wstrzymanie się z ostateczną opinią aż do samego końca tekstu, ale tym razem litość nad potencjalnym widzem, nieświadomym czyhającej na niego zasadzki, wzięła górę. Strzeżcie się, zwabieni nazwiskami i zapowiedziami, droga jest długa i wyboista. Na obronę nowej animowanej wersji Arslan Senki mam niewiele argumentów, będących przede wszystkim zasługą materiału źródłowego i elementów nienaruszonych zarówno przez Arakawę, jak i reżysera oraz resztę ekipy odpowiedzialnej za przeniesienie historii na ekrany.

Interesująco przedstawia się miejsce akcji – stylizowane na starożytną Persję królestwo o (nomen omen) nazwie Pars. Nie ma może statusu imperium, ale jest bogatym, prężnie rozwijającym się państwem zbudowanym dzięki podbojom i pracy niewolników. Krajem włada niepokonany w walce król Andragoras III, człowiek któremu potęga i sukcesy uderzyły już w pewnym stopniu do głowy, ale którego rządy, choć twarde, są dla poddanych całkiem znośne. Ostatecznie jednak pycha Andragorasa przynosi królestwu zgubę, albowiem gdy sąsiadująca Lusitania wypowiada wojnę, monarcha daje się podejść jak dziecko i posyła swoje oddziały w najbardziej oczywistą zasadzkę, jaką znała historia. Zi Sun w grobie się przewraca. Andragoras zostaje pojmany, a stolica zdobyta, ale z klęski cało uchodzi Arslan, młodociany syn władcy, który postanawia zebrać sojuszników i wypędzić najeźdźcę. Pomysł na fabułę prosty, ale wystarczająco obiecujący, by na jego podstawie można było stworzyć rozbudowaną, wielowątkową opowieść. Niestety, początkowo intrygująca wizja stylizowanego na starożytność fantasy ponosi wraz z królem klęskę w bitwie i już nigdy nie podnosi się z kolan.

Ponieważ Arslan Senki jest anime w dużej mierze poświęconym działaniom militarnym, obserwowanie niedorzeczności dziejących się na ekranie jest trudną przeprawą nawet dla absolutnego laika w sprawach wojskowych. Pomijam zaślepienie Andragorasa przy posyłaniu kawalerii wprost w niezbadaną mgłę, ignoruję pułapki wykopane przez wroga ciężkim sprzętem i staram się przymknąć oko na brak jakiegokolwiek ładu i składu, jeśli chodzi o uzbrojenie wojsk po obu stronach. W końcu nie byłby to pierwszy i nie ostatni dowódca, który mimo doświadczenia zlekceważył przeciwnika, a fakt, że mamy do czynienia z fantasy, tłumaczy chaos w rynsztunku i obecność magii, pozwalającej na z pozoru niemożliwe działania. Problem jest głębszy i bardziej złożony.

Podstawowym mankamentem jest to, że tak naprawdę mamy do czynienia z masowymi starciami lemingów, które chyba tylko cudem trzymają swoje włócznie właściwymi końcami do przodu. W którymś momencie pada stwierdzenie, że spora cześć armii to zwykli chłopi zaciągnięci przymusem i niemający doświadczenia, ale nawet to nie usprawiedliwia ich całkowitej bezużyteczności na placu boju. Żeby nie być gołosłownym, podam pewien przykład z końcowych odcinków. Odziana w kilka szmatek udających ubranie kapłanka wchodzi do niewielkiego pomieszczania, wystawiając się na cel kilkudziesięciu łucznikom stojącym na krużgankach. Wszyscy zgodnie pudłują po wielokroć, pozwalając się kulturalnie wystrzelać wspominanej kapłance, chyba oślepieni jej skąpym odzieniem. Wyjście cało z tej sytuacji byłoby dla kobiety nieprawdopodobnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności, nawet gdyby łucznicy od siedmiu boleści byli wyjątkowo licznym, zezowatym rodzeństwem. Innym przepięknym wprost absurdem jest moment, w którym tuż przed bitwą Arslan postanawia urządzić dla kilku żołnierzy szkolenie w posługiwaniu się powierzonym im orężem. Tak jakby w ostatniej chwili przypomniało mu się, że jest wodzem legionu lebiegów.

Nie dziwi zatem fakt, że jedynie główni bohaterowie w tym anime potrafią walczyć i są zdolni odnosić jakiekolwiek sukcesy. Najwyraźniej osiągnęli to, wysysając talent z szeregowych żołnierzy i kumulując go w sobie w ilościach niestworzonych, bo cuda, jakie wyprawiają, zaprzeczają wszelkim prawom fizyki. Przedstawiony na samym początku przyboczny Arslana, Daryun, jest w zasadzie jednoosobową armią i nikogo do pomocy nie potrzebuje. Włócznią o stalowym drzewcu (nawet nie próbuję sobie wyobrazić, ile musiałaby ważyć) wymachuje niczym patykiem, obalając kilku wrogów za jednym zamachem i w ogóle nie wykazując oznak zmęczenia. Paradoksalnie Daryun, choć nadludzko silny, posługuje się w miarę skromną bronią. Kilku innych wojowników dzierży miecze, które Gutsa z Berserka wpędziłyby w kompleksy, i po raz kolejny radośnie macha nimi, jak gdyby były zrobione z papieru. Taniej i praktyczniej byłoby wysyłać przeciw sobie tylko owe grupki wybranych, bo szeregowi wojacy mogą im najwyżej poplamić mundur własna posoką, niezależnie od liczebności oddziału. Absurdów na placu boju jest tak wiele, że nie sposób spamiętać wszystkich bez notowania. Prywatnie najbardziej rozbawił mnie moment, w którym jeździec wskakuje konno na grzbiet słonia bojowego (!), podnosi pasażera z lektyki i zeskakuje na ziemię z gracją, której brakowało tylko telemarku. To nie Sengoku Basara, czy inne anime, gdzie wjeżdżanie na wołach po pionowym murze ma rację bytu ze względu na humorystyczną konwencję. Arslan Senki chce uchodzić za poważne fantasy, ale na każdym kroku niszczy próby budowania wiarygodnej atmosfery.

Nie brakuje także bzdur na poziomie taktycznym. Zakładając, że obie strony konfliktu dysponują równie nieudolnymi oddziałami, wszystko powinno zależeć od dowódców, ale element ten sprowadzono do jednego, powtarzanego do znudzenia schematu pod tytułem „Nasz strateg ma zawszę rację”. Książę Arslan już na początku drogi do tronu zjednuje sobie przyjaźń ekscentrycznego, acz genialnego Narsusa, któremu powierza planowanie działań. Narsus jest przy tym tak genialny, nieomylny i perfekcyjny, że wrogowie już na starcie nie mają żadnych szans. Niemal czyta w ich myślach i potrafi przewidzieć dwadzieścia posunięć do przodu, przez co nie ma miejsca na wyzwania i zaskakiwanie widza. Jedyne problemy występują wtedy, gdy ktoś z podwładnych księcia próbuje naruszyć zasadę nieomylności stratega i zrobić coś po swojemu. W obliczu tak błyskotliwego człowieka Arslan wydaje się sprowadzony do roli maskotki, czy jak sugeruje łagodniejsza wersja – sztandaru, pod którym mogą zjednoczyć się siły Parsu. Także okoliczności wydają się mu sprzyjać na każdym kroku. Sojusznicy pojawiają się w kluczowych momentach, a przeciwnicy nie kwapią się do podejmowania sensownych działań mogących zdusić rebelię w zarodku.

Młody książę wypadałby blado nawet gdyby z Narsusa zrezygnowano, bądź jego rolę ograniczono. Młody wiek tłumaczy naiwność i chęć bycia prawym w każdej sytuacji, ale w świecie krwawych walk o królestwo daje również przewidywaną długość życia około trzech minut. Arslan chce dobra kraju i jest gotów poświęcić się mu całkowicie, nie zważając na przeciwności losu, ale pomijając szlachetne pochodzenie i prawo dziedziczenia (niekoniecznie tak oczywiste, jak by się początkowo mogło wydawać) nie przemawia za nim nic. Nie jest doświadczony, wybitnie inteligentny ani sprytny, a do tego wychodzi z założenia, że z każdym można porozmawiać i przekonać go do swoich racji, trzeba tylko dostatecznie długo i uparcie próbować. Co irytujące, udaje mu się to nad wyraz często, skutkiem czego jego świta rośnie w szybkim tempie. Jeśli już znajduje się adwersarz bardziej ogarnięty, chcący księciunia wykorzystać do własnych celów i zagarnąć jak najwięcej dla siebie, jak filip z konopi wyskakuje Narsus i udaremnia niecne plany. Z czasem widoczna jest stopniowa przemiana i dojrzewanie Arslana, ale po pierwsze jest to proces powolny, a ponadto nieprzekonujący. Gdy tylko uznałem, że ciężkie wojenne doświadczenia, próby uwalniania niewolników i ciągłe zdrady otworzyły nieco jego oczy na świat, ten znów funduje swoją starą śpiewkę, usiłując nakłonić religijnych fanatyków Lusitanii do życia w zgodzie i pokoju. Pomijam już absurd sytuacji, w której podczas wojny religijnej władca pozwala na pochowanie poległych wrogów w równo wykopanej zbiorowej mogile i odmówienie za nich modlitwy w ojczystej wierze, zamiast zwyczajnie spalić setki zwłok wraz z i tak puszczaną z dymem twierdzą. Taka pobłażliwość to prosta droga do buntu we własnych szeregach, chyba że założymy, iż przeciętny wieśniak wcielony siłą do armii jest wcieleniem humanitaryzmu i nie czuje potrzeby mszczenia się na oprawcach ojców, żon i dzieci.

Co ciekawe, na całego leży także przygotowanie merytoryczne, którym Arakawa zabłysnęła przy okazji Silver Spoon. Zastanawiam się w związku z tym, czy nie była to jedynie kwestia tego, że wychowała się wcześniej na wsi i szczegóły, dla przeciętnego odbiorcy nieznane, były dla niej chlebem powszednim. Błędów przez niedopatrzenie jest równie dużo, co zwyczajnych absurdów. Nie mogłem nie parsknąć śmiechem, gdy sokół księcia zaatakował rzucającego się na niego nieprzyjaciela… wbijając mu się dziobem w oko niczym rzucony nóż. Znajomość behawioru rodzaju Falco oblana z kretesem, a nie jest to przecież wiedza niszowa. Rozumiem, że fikcja filmowa czy też literacka mogą sobie pozwolić na pewne uproszczenia, ale nie w momencie, kiedy powodują one niekontrolowane ataki wesołości tam, gdzie absolutnie nie jest to wskazane.

Spuśćmy wreszcie zasłonę milczenia na sposób przedstawiania wydarzeń. Skoro akcja wiele nie oferuje, istnieją przecież inne elementy mogące uczynić czas spędzony przy Arslan Senki nie do końca straconym. Wiele obiecywałem sobie po intrydze nakreślonej przez Tanakę, ale jedynie częściowe zaadaptowanie jego sagi nie pozwoliło na pełne rozwinięcie drzemiącego potencjału. To zaś, co pozostało, niemal doszczętnie zmarnowano. W dążeniu Arslana do wyzwolenia Parsu z rąk okupantów największą przeszkodą jest tajemniczy jegomość w żelaznej masce, który pod pozorem służby najeźdźcy realizuje własne ambicje. Jak na głównego złego jest jednowymiarowy i monotonny, nie warto doszukiwać się w nim głębszych motywacji, bo choć są one rozsądnie uzasadnione i jak najbardziej zrozumiałe, to nikną w płytkości i sztampowości jego charakteru. Głos Yuukiego Kaijego pogłębia tylko problem, bo seiyuu mimo niewątpliwego talentu nie potrafił nadać swojej roli wystarczającego wyrazu. Srebrna Maska nie różni się niczym od drugoplanowych złoczyńców epizodycznie pojawiających się w niemal każdej serii. A ponieważ innych antagonistów przedstawia się po macoszemu, brakuje wizji rzeczywistej siły mogącej stanąć na drodze księciu i jego poplecznikom. Anime ani na moment nie stara się przekonać odbiorcy, że wypędzenie sił Lusitanii to lekka i przyjemna robota, którą można wykonać przy zerowym poświęceniu i nakładzie sił. Choć bohaterowie ciągle powtarzają, jak wiele trudności ich jeszcze czeka i jak wiele ofiar będzie trzeba ponieść, to jedynymi, którzy jakiekolwiek ofiary ponoszą, są owe nieszczęsne niedorajdy zasilające szeregi obu armii. Na głównych bohaterach trudności nie robią wrażenia – wystarczy, że prześpią się z problemem i rano wstają bez kaca moralnego.

Dylematy, przed którymi staje Arslan, powinny odgrywać w serialu znacznie większą rolę, gdyż sama idea jest godna odnotowania i jak na anime nietypowa. Problem niewolnictwa, tak często w trakcie wydarzeń wspominany, jest ciekawym punktem wyjścia dla skomplikowanej intrygi, bo ludzie nie zmieniają się tak łatwo i setki lat głęboko zakorzenionych przekonań kształtują mentalność tak panów, jak i samych sług. Podobnie jak w Pieśni lodu i ognia Martina pojawiają się sceny, w których uwolnieni z kajdan ludzie stają w obronie swych teoretycznych ciemiężycieli. Podobnie duży potencjał ma kwestia różnic wyznaniowych i konfliktów interesów między ludźmi wiary a świeckimi przywódcami. Jest tego jednak zbyt mało, a jeśli już zostaje zasugerowane, to bardzo skąpo i bez rozwinięcia tematu.

Mam nieodparte wrażenie, że wypomniany problem jest po części winą Arakawy. Choć udowodniła już przy pracy nad Fullmetal Alchemist, że poważniejsza tematyka jest jej niestraszna, to bardziej komfortowo czuje się w samodzielnie ustalanych realiach. Skala wydarzeń w Arslan Senki ją najwyraźniej przerosła, bo w prawdziwej polityce sieć zależności jest o wiele bardziej skomplikowana, a motywacje nie zawsze zrozumiałe. W efekcie doszło do okrojenia historii do minimum pozwalającego śledzić ciąg przyczynowo­‑skutkowy, ale gubiącego subtelne niuanse i nadającego całości bardziej przygodowy charakter. Być może chciała też ułatwić odbiór twórczości Tanaki młodzieży, ale jeśli w istocie tak było, to nie mogę się z tym zgodzić – pełniejsza powieść obroniłaby się sama nawet w oczach młodszego widza. Niestety, zamiast jakością, anime musi wabić potencjalnego odbiorcę gładkolicymi młodzieńcami, skąpo odzianymi kobietami i piosenką UVERworld w openingu.

Gwoździem do trumny serii jest fakt, że nawet opakowanie nie zdaje egzaminu. Arakawa nigdy nie zachwycała wybitnym talentem plastycznym, jej projekty postaci są do siebie bardzo podobne i w Arslan Senki także to widać – wielu bohaterów jest podrasowanymi odbiciami jej wcześniejszych pomysłów. Gdyby nie charakterystyczny ubiór, jak to zazwyczaj w fantasy będący rewią mody szalonego projektanta, nie zapadaliby specjalnie w pamięć. Także miejsca akcji nie porażają inwencją, a do tego pełne są absurdalnych rozwiązań, jak twierdza na samotnej skale pośrodku niczego albo dziedziniec niewiele większy od boiska piłkarskiego, a w teorii zapewniający miejsce dla tysięcy ludzi. Najgorsza jest batalistyka – komputerowa animacja prezentuje się szkaradnie i choć wciąż jest o klasę lepsza niż w niesławnym pod tym względem Sidonia no Kishi, to kukiełkowe ruchy nieustannie rażą oczy. Negatywne wrażenia spotęgowane są przez ubogie tło dźwiękowe – odgłosy zderzających się mieczy i wypuszczanych z łuków strzał są gorszej jakości niż w kiepskiej grze komputerowej. Dodając do tego niewyróżniająca się muzykę towarzyszącą akcji zyskuję jeszcze jeden powód do narzekania. Niezłą jakość openingów i endingów pomijam, bo je akurat zawsze mogę obejrzeć osobno, bez zapoznawania się z serią.

Arslan Senki jest dla mnie rozczarowaniem roku 2015. Tytuł, który miał wszelkie predyspozycje do tego, by odnieść sukces i zostać zapamiętany na lata, skończył jako niestrawna papka popełniająca wszystkie możliwe grzechy słabego fantasy. Gdzieś w głębi jest to wciąż niebanalna opowieść, która jednak ledwo wystaje spod warstw amatorszczyzny, braku pomyślunku i źle rozumianej twórczej beztroski. Jeśli już ktoś koniecznie chce wiedzieć, o co chodzi w tej historii, proponuję zapoznać się z inną wersją, w której bohaterowie rzeczywiście muszą się wykazać przymiotami ciała i ducha.

Tassadar, 8 listopada 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Liden Films, Sanzigen
Autor: Hiromu Arakawa, Yoshiki Tanaka
Projekt: Daisuke Niitsuma, Kazuo Watanabe, Shingo Ogiso, Ushio Tazawa
Reżyser: Noriyuki Abe
Scenariusz: Makoto Uezu
Muzyka: Tarou Iwashiro

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Arslan Senki - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl