Anime
Oceny
Ocena recenzenta
3/10postaci: 3/10 | grafika: 6/10 |
fabuła: 3/10 | muzyka: 6/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Lance N' Masques
- ランス・アンド・マスクス
101 zastosowań lancy, jakich nikt by się nie domyślił. Nie bez powodu.
Recenzja / Opis
Youtarou Hanabusa przyjeżdża do Japonii, by uciec przed przeszłością – w więcej niż jednym znaczeniu tego sformułowania. Do przeszłości zdają się należeć zakony rycerskie, jednak wtajemniczeni wiedzą, iż rycerze istnieją do dziś dzień, tworząc prężną organizację o ogólnoświatowym zasięgu. Youtarou ma pecha być synem jednego z najsłynniejszych rycerzy w dziejach współczesnych, a jako że wszyscy spodziewają się po nim równie wielkich czynów, od dziecka jest on szkolony do roli rycerza. On tymczasem pragnie tylko zwykłego szkolnego życia przeciętnego nastolatka – tak jest jednak uwarunkowany, że gdy tylko ujrzy dziewczę w (domniemanych) opałach, rzuca wszystko, zakłada tytułową maskę i bieży na pomoc uciśnionej niewieście, posługując się przy tym tytułową lancą.
Zrządzenie losu sprawia, że już pierwszego dnia spotyka Makio Kidouin, sześcioletnią dziedziczkę potężnego rodu, która ze skomplikowanych rodzinno‑politycznych powodów mieszka całkiem sama w ogromnej posiadłości, otoczona tylko pokojówkami, którym nakazano zachowywać odpowiedni dystans. Chociaż nie zauważa ona związku pomiędzy rycerzem, który ją ocalił przed upadkiem z wysokości, a bezdomnym chłopakiem spotkanym w parku, zaprasza Youtarou do swojego domu. W ten sposób bohater zyskuje zarówno dach nad głową, jak i damę, której należy bronić, co oznacza, że nie dane mu będzie zbyt często zażywać zwykłego szkolnego życia. Szczególnie gdy do posiadłości wprowadzają się jego giermek Alice, nauczycielka‑pokojówka Yoriko oraz siwa kobyłka Shirohime. Na nich zresztą się nie skończy…
Szczerze mówiąc, prywatnie jestem zdania, że spora część moich kolegów i koleżanek recenzentów nadmiernie pastwi się nad tego rodzaju produkcjami, zawierającymi niezwykłego pod jakimś względem bohatera, gromadkę dziewcząt oraz magiczne walki. Główną wadą takich serii jest po prostu ich nadmiar: ostatnio w każdym sezonie wychodzą co najmniej dwie, jeśli nie kilka, zazwyczaj będące adaptacjami light novel. Jeśli jednak rozpatrywać każdą z nich oddzielnie, większość w tej grupie stanowią lekkie pozycje rozrywkowe, banalne, ale nieźle nadające się do oglądania, jeśli ktoś nie ma jeszcze przesytu albo też po prostu lubi taką konwencję. Trafiają się także rzeczy lepsze od przeciętnej, potrafiące tchnąć nowe życie w zużyte schematy i wątki, a przez to zaskakująco sympatyczne. Logika krzywej Gaussa podpowiada jednak, że trafiają się też serie, które pokazują, jak bardzo można popsuć to, co – wydawałoby się – zostało już wypróbowane wcześniej przez wielu twórców i powinno dawać przynajmniej zadowalające wyniki. Ale nie tym razem. Takim właśnie przypadkiem jest Lance ‘N Masques.
Opis zawiązania fabuły może sugerować jeśli nie parodię gatunku, to przynajmniej lekką komedię, nie traktującą poważnie ani siebie, ani świata i ewentualnie chwilami skręcającą w rejony bardziej sentymentalne. Gdyby tego się trzymać, mogłoby to być całkiem fajne anime, jednak błyskawicznie orientujemy się, że dostajemy to samo, co zawsze. To znaczy, mimo dziecinnie wyglądających projektów postaci i absurdalnych broni, scenarzyści wyraźnie chcą, żebyśmy traktowali ten biznes całkowicie serio. Fabuła przez większość czasu powtarza w różnych wariacjach motyw dziewicy w opałach z udziałem różnych towarzyszek Youtarou, które trzeba kolejno ratować. W pewnym momencie dziewicem do wyratowania staje się też sam Youtarou, żeby te z pań, które dysponują możliwościami bojowymi, także miały okazję się wykazać. Gdzieś w tle pojawiają się przebłyski tego, co może mogłoby być fabułą, dowiadujemy się, że różne przypadkowo wyglądające rzeczy nie są przypadkowe i że bohater jest znacznie ważniejszy niż większość świata by przypuszczała. A, no i oczywiście, że szlachetna organizacja może mieć nieszlachetne cele lub przynajmniej nieszlachetnych przedstawicieli, którzy knują zawzięcie, bo tak.
Innymi słowy, pełen standard, tyle że – nawet gdy porównamy to do innych adaptacji light novel – łatwo dojść do wniosku, że autor (bo nie zwalałabym na scenarzystę wszystkiego) w ogóle się nie przemęczał. Kolejne epizody pełne są zwrotów akcji wyciąganych z kapelusza, postaci magicznie teleportujących się we właściwe miejsce lub cudownie domyślających się właściwych rzeczy, a także wszelkich innych fabularnych skrótów. Ponieważ nie wypada mi spoilerować akcji, posłużę się przykładem teoretycznie zupełnie błahym. W jednym z odcinków towarzystwo jedzie do gorących źródeł. Autobusem typu komunikacja publiczna. Tym autobusem jedzie z nimi koń bohatera. I to nawet nie jest potraktowane jako scena komediowa, nic. Ot, trzeba było jakoś postaci przewieźć, to pakujemy je do autobusu razem z koniem, co za różnica? Proszę sobie teraz wyobrazić, że dowolny „poważniejszy” wątek charakteryzuje się mniej więcej podobną dbałością o szczegóły i spójność świata przedstawionego.
Wygoda i przypadkowość rządzące scenariuszem sprawiają także, że trudno mówić o jakimkolwiek napięciu w przebiegu walk. Po prostu nie mamy pojęcia, które zasady zostaną za moment złamane lub też jaki cudowny przypadek się wydarzy. Nie pomaga także to, że w scenach akcji w pełni widać wspomniane powyżej 101 zastosowań lancy. Już w pierwszym odcinku bohater rzuca swoim orężem jak oszczepem, wbija go w litą skałę, a następnie używa go jako trampoliny. Dalej znajdziemy wszystko: skoki o lancy jak o tyczce (z poprawką na to, że punkt podparcia może być na dowolnej powierzchni, niekoniecznie na ziemi); rzucanie lancą jak dzidą; fechtunek lancami, zależnie od sceny i osoby używanymi jak miecz dwuręczny lub jak rapier; lance ciskające ostrzami; lance, z których można strzelać jak z łuku lub jak z karabinu maszynowego. O czymś zapomniałam? Aha, punkt kulminacyjny walki polega na tym, że przeciwnicy zderzają się szpicami lanc i przepychają aż do skutku. Tak jak pisałam wyżej, wyraźnie mamy to traktować serio.
Podobnie jak fabuła, także bohaterowie sprawiają wrażenie nakreślonych „na odwal się”. Youtarou wyróżnia się głównie tym, że z charakteru bardziej przypomina ciapowatego bohatera zwykłej haremówki szkolnej, bo ci z „przygodówek” ostatnio są zwykle nieco bardziej ogarnięci. Otaczające go osoby – głównie dziewczęta – w znakomitej większości ograniczają się do dość ubogiego zestawu powtarzalnych zachowań. Cechą charakterystyczną wszelkich relacji międzyludzkich jest natomiast ich odgórne narzucenie przez scenariusz, rządzące tym, kto się chce na kim mścić, a kto kogo uznaje za członka rodziny. W niektórych przypadkach dorzucono też standardowe mroczne przeszłości mające jakiś wpływ na obecne zachowanie, ale one także sprawiają wrażenie wyciągniętych z generatora. Właściwie jedyną zaletą (przyznaję, dość istotną) jest sposób pokazania relacji Youtarou i smarkatej Makio – pozbawiony podtekstów, które uczyniłyby pewnie serię atrakcyjniejszą dla części widzów, ale całkowicie niestrawną dla większości odbiorców.
Styl projektów postaci, jak już wspominałam, sprawia, że wydają się znacznie młodsze, niż wynika to ze scenariusza. Na ogół nie traktowałabym tego jako wady – lepsze to, niż powtarzalność – ale wiążą się z tym dwa problemy. Po pierwsze, dodatkowo zgrzyta to w zestawieniu z „poważnymi” wątkami. Po drugie, brakuje tu elementarnej konsekwencji, ponieważ jak dzieci wyglądają nie tylko nastoletni bohaterowie, ale także część dorosłych (w tym ojciec Youtarou), podczas gdy inni sprawiają wrażenie starszych o kilkadziesiąt lat i importowanych z innych serii. Efektem jest co najmniej kilka wyjątkowo niesmacznych scen fanserwisowych, których zdecydowanie wolałabym nie musieć oglądać. Poza tym grafika oszczędza, na czym może, i próbuje to nadrabiać niebrzydkimi tłami i mnóstwem ciepłego światła, co wychodzi czasem lepiej, a czasem gorzej. Tak czy inaczej scenom pojedynków brakuje dynamiki i napięcia, więc nie polecałabym Lance ‘N Masques amatorom animowanych potyczek. Muzyka istnieje i stara się usilnie nie zapadać w pamięć. Gra seiyuu jest taka jak zawsze, czyli porządna, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam tutaj ani ról, ani scen, które pozwalałyby się wykazać aktorom głosowym.
Jak łatwo zgadnąć, nie polecam, ponieważ w tym przypadku formułka „są lepsze serie” ma pełne zastosowanie. Wybierajcie co chcecie z tego gatunku: macie sporą szansę trafić na pozycję niezapadającą w pamięć, ale nadającą się jako jednorazowa porcja rozrywki. Lance ‘N Masques można ewentualnie obejrzeć, żeby pośmiać się z głupoty scenariusza, ale w sumie nie wydaje mi się, żeby było warte choćby tego.
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | Studio Gokumi |
Autor: | Hideaki Koyasu |
Projekt: | Kenji Oota, Shino |
Reżyser: | Kyouhei Ishiguro |
Scenariusz: | Hideaki Koyasu |
Muzyka: | Hiroaki Tsutsumi |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Lance 'N Masques - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |