x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Słabiutki i przewidywalny film akcji. Duże wrażenie zrobiło na mnie udźwiękowienie ciosów zadawanych wręcz – czegoś tak dziwnego nigdy nie słyszałem :D Na plus tylko retro muzyczka. Ocena niska, ale i tak polecam jako „zapychacz” – np. na nudnej nocnej zmianie.
„Tokyo Vice” jest przeciętne. Więcej, poza jednym elementem jest tak rozpaczliwie przeciętne, że dzień po seansie niewiele mogę sobie z niego przypomnieć. Poza tym, że oglądając bawiłam się całkiem znośnie i gdyby nie jeden element, bawiłabym się jeszcze lepiej. Animacja jest nierówna – w scenach grupowych poniżej przeciętnej (dla porządku – dla anime z tamtego okresu), ale już scen akcji całkiem miła dla oka. Muzyka spełnia swoje zadanie, a początkowa piosenka była bardziej niż w porządku. O ile oczywiście lubi się muzykę z tego okresu.
Jedynym elementem który wyróżniał to anime, i to w moim odczuciu na minus, byli bohaterowie. Nie, nie chodzi mi o nich charaktery, bo w niespełna godzinnej produkcji akcji nie sposób umieścić przekonujące i rozbudowane osobowości, idzie o ich przepakowanie. Mówiąc krótko – obaj panowie byli tak przepakowani, zdolni, wysportowani i w ogóle, że dalej już tylko Chuck Noris lub Stalone w „Niezniszczalnych”. No popatrzmy: świetni studenci, spece od komputerów, strzelcy wyborowi, specjaliści od walki wręcz, akrobaci, kierowcy na poziomie rajdów, detektywi, specjaliści od laserów i robotów bojowych, a na domiar złego jeszcze jeden jest popularnym piosenkarzem. Do tego dysponują najnowocześniejszym sprzętem. Za dużo tego, oj za dużo. Może gdyby to był pastisz, jak wspomniani „Niezniszczalni”, to byłoby to zjadliwe, ale „Tokyo Vice” jest zupełnie na serio.
Boli też, że całość sprawia wrażenie urywka z większej historii i tak naprawdę nic o postaciach, ich tle się nie dowiadujemy. To trochę boli.
Pierwotnie oceniłam „Tokyo Vice” na 6, ale dzisiaj po namyśle obniżyłam ocenę o oczko. Nie ukrywam, głównie przez postacie. Jednak nie uważam czasu spędzonego przy tym tytule za stracony. To znośne kino akcji, a jeżeli ktoś jest odporny na wyjątkowo wyidealizowanych bohaterów może nawet się podobać. O ile oczywiście nie zrazi przedpotopowa oprawa graficzna.
3/10
Jedynym elementem który wyróżniał to anime, i to w moim odczuciu na minus, byli bohaterowie. Nie, nie chodzi mi o nich charaktery, bo w niespełna godzinnej produkcji akcji nie sposób umieścić przekonujące i rozbudowane osobowości, idzie o ich przepakowanie. Mówiąc krótko – obaj panowie byli tak przepakowani, zdolni, wysportowani i w ogóle, że dalej już tylko Chuck Noris lub Stalone w „Niezniszczalnych”. No popatrzmy: świetni studenci, spece od komputerów, strzelcy wyborowi, specjaliści od walki wręcz, akrobaci, kierowcy na poziomie rajdów, detektywi, specjaliści od laserów i robotów bojowych, a na domiar złego jeszcze jeden jest popularnym piosenkarzem. Do tego dysponują najnowocześniejszym sprzętem. Za dużo tego, oj za dużo. Może gdyby to był pastisz, jak wspomniani „Niezniszczalni”, to byłoby to zjadliwe, ale „Tokyo Vice” jest zupełnie na serio.
Boli też, że całość sprawia wrażenie urywka z większej historii i tak naprawdę nic o postaciach, ich tle się nie dowiadujemy. To trochę boli.
Pierwotnie oceniłam „Tokyo Vice” na 6, ale dzisiaj po namyśle obniżyłam ocenę o oczko. Nie ukrywam, głównie przez postacie. Jednak nie uważam czasu spędzonego przy tym tytule za stracony. To znośne kino akcji, a jeżeli ktoś jest odporny na wyjątkowo wyidealizowanych bohaterów może nawet się podobać. O ile oczywiście nie zrazi przedpotopowa oprawa graficzna.