
Komentarze
Oniisama E...
- Re: WOMEN’S WORLD : ulajoanna : 1.06.2018 23:03:50
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : lasagna777 : 18.09.2015 22:30:48
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : Donia : 17.09.2015 23:03:09
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : Grisznak : 16.09.2015 22:45:59
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : Donia : 16.09.2015 21:58:07
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : Donia : 16.09.2015 21:55:01
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : Donia : 16.09.2015 21:51:03
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : Grisznak : 8.09.2015 10:34:57
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : jolekp : 8.09.2015 07:35:09
- Re: Co za dużo, to nie zdrowo : Donia : 8.09.2015 03:05:36
Co za dużo, to nie zdrowo
Zacznę może od tego, że daleka jestem od zachwytów tą serią, chociaż nie uważam też czasu spędzonego na seansie za całkiem stracony.
Otóż, największy problem miałam z fabułą, która choć na początku wydawała się całkiem sympatyczna i wciągająca, to jednak dość szybko przekształciła się w jakiś przedziwny twór, którego celem było chyba całkowite przygwożdżenie widza tytaniczną dawką dramatu. Nie wiem, pewnie miało mnie to w jakimś stopniu poruszyć, ale to się niespecjalnie udało, z dwóch względów.
Po pierwsze, nijak nie umiałam się wczuć w fabułę tak oderwaną od czegokolwiek. Co prawda, realia elitarnych szkół dla dziewcząt z lat siedemdziesiątych są mi z oczywistych względów raczej obce, ale mimo wszystko, pomysł na główny wątek trąci lekkim absurdem. kliknij: ukryte Żeby dziewczęta, bądź co bądź prawie dorosłe, tak się zachowywały dla udziału w jakimś stowarzyszeniu, które na dobrą sprawę nie zajmuje się niczym? No, bo cóż też te pannice tam robiły poza parzeniem herbaty i urządzaniem przyjęć? Również nachalne demonizowanie roli tegoż bractwa wzbudzało bardziej niezamierzoną wesołość niż przerażenie czy cokolwiek innego.
Drugą sprawą, która poważnie zepsuła mi odbiór tego anime było całkowite przeholowanie z traumą i dramatem. Ja rozumiem, że to taka stylistyka, ale tego naprawdę było za dużo. Za dużo, za gęsto, zbyt intensywnie, aż do granic przerysowania. Nie można widza nieustannie walić młotkiem po łbie tragedią postaci, bo po pewnym czasie zaczyna się na to znieczulać. Potrzebne jest trochę oddechu, rozluźnienia i tego mi tu zdecydowanie zabrakło. Wyszło to trochę tak, jakby ktoś zaplanował sobie, że stworzy monumentalny dramat, który wyciśnie łzy z każdego twardziela i zaczął ten pomysł realizować na siłę, wciskając wszystko co wydało mu się wystarczająco wzniosłe, tragiczne, łzawe i dramatyczne, specjalnie nie zastanawiając się nad tym czy to wszystko się z sobą klei i czy jest strawne, dorzucając co i rusz kolejne, zupełnie niepotrzebne komplikacje.
Kolejną sprawą, która łączy się w sumie z poprzednim akapitem, są postaci. Przyznaję, nie jestem fanką kobiet w głównych rolach. Ale już nawet nie o to chodzi, tam nikt nie był normalny! Praktycznie każda jedna postać jest mocno psychicznie skrzywiona, często bez żadnego wyraźnego powodu. kliknij: ukryte Np. taka Mariko, która przez większość czasu zachowuje się jak niezrównoważona histeryczka i tak na prawdę (co mnie najbardziej bolało) nikt na to nie reagował, nikt nie próbował dociec przyczyny takiego stanu rzeczy ani nie podjął jakiejś radykalniejszej próby pomocy. Swoją drogą, to w gruncie rzeczy imponujące, że można było zbudować taką psychozę, tylko dlatego, że ojciec jest kobieciarzem. Każdy ten dramat z osobna byłby dobry, ale takie ich nagromadzenie tworzy całość nie do przyjęcia. Nie oszukujmy się, to co prezentuje ta fabuła, to są odchylenia i jako takie powinny stanowić odstępstwa od normy, która jest dominantą. Odchylenia powinny stanowić margines. kliknij: ukryte Szybko licząc, próby samobójcze podjęło tam… 5 osób? Moim zdaniem to zdecydowanie za dużo. Poza tym, wiele rzeczy w scenariuszu zdawało się powciskanych na siłę, właściwie tylko po to, żeby było jeszcze bardziej dramatycznie, bardziej skomplikowanie i bardziej boleśnie kliknij: ukryte (np. sprawa z Rei i Fukiko, które niby były przyrodnimi siostrami, a potem nagle ni stąd ni zowąd okazało się, że jednak rodzonymi, a całość miała na celu prawdopodobnie tylko to, żeby śmierć Rei wydała się smutniejsza w obliczu tego niedopowiedzenia).
Tak naprawdę, jedyną bohaterką, która do samego końca ani na chwilę nie traci na normalności, będąc przy tym niesłychanie uroczą i sympatyczną jest Tomoko, która realizuje swoją postacią model przyjaciółki idealnej, jaką każda dziewczyna chciałaby mieć. Reszta postaci (no może z wyjątkiem Nanako) pozostaje w moje świadomości przewrażliwionymi, z upodobaniem kontemplującymi własny (często wyolbrzymiony) ból, dziwadłami.
kliknij: ukryte W tym momencie muszę wspomnieć jeszcze o jednej rzeczy, a mianowicie o śmierci Rei, która była prawdopodobnie najgłupszym zgonem jaki widziałam w anime. Definitywnie, Rei powinna za ten wyczyn dostać nagrodę Darwina, autentycznie przez dłuższą chwilę nie mogłam wyjść z podziwu, że ktoś mógł wpaść na coś tak kretyńskiego. (Zupełnym nawiasem mówiąc, nie wydaje mi się, aby po tego typu wypadku, możliwe było wystawienie ciała w otwartej trumnie, ale kto by się przejmował takimi błahostkami w serii obdarzonej tagiem „realizm”...)
Jakby całość nie była jeszcze dość napuszona, obrazu dopełniają jeszcze te przesadnie pretensjonalne pseudonimy – Mona Lisa, Saint Juste, Borgia. Po co to?
Więc ponieważ bohaterki żeńskie mnie, delikatnie mówiąc, nie zachwyciły, więc ochoczo rzuciłam się uwielbiać tych męskich. I uwielbiałam wszystkich dwóch. Zwłaszcza Ichinomiyę, który był absolutnie cudowny, ale Henmi też dawał radę.
Wątki shoujo‑ai choć czytelnie zasygnalizowane, moim zdaniem nie były tam do końca potrzebne. Można by je zupełnie wyciąć, a fabuła nic by na tym nie straciła, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie tak samo. kliknij: ukryte O ile ten wątek ma jeszcze jakiś sens i uzasadnienie w przypadku postaci Mariko, to już np. taka „miłość” Nanako do Rei była moim zdaniem wyciągnięta totalnie z tylnej kieszeni i dłuższy czas nie mogłam wyjść z szoku, gdy ten wątek się pojawił.
Inną rzeczą, która mi bardzo „zgrzytała” podczas oglądania była sprawa ojczyma Nanako – rzecz niby całkiem trzecioplanowa, rozgrywająca się gdzieś w tle, ale mimo wszystko dla mnie ważna. kliknij: ukryte Trudno mi było się pogodzić z faktem, że człowiek, który wychowywał z miłością, bądź co bądź, nie swoje dziecko, mógł tak zupełnie się wypiąć na rodzonego syna bez żadnego racjonalnego powodu.
Na koniec jeszcze kilka słów o oprawie wizualnej. Trochę ciężko mi się zgodzić z zachwytami na jej temat. Nie jestem ortodoksyjnym wyznawcą wielkich oczu, ale lubię zachowane proporcje ciała, zwłaszcza długości nóg, a tego tu zdecydowanie zabrakło. Również duży problem miałam ze sposobem rysowania Rei, naprawdę wiele czasu zajęło mi przekonanie samej siebie, że patrzę na nastolatkę, a nie na solidnie zbudowanego mężczyznę. Skonfrontowałam to z mangą i tam Rei nie ma aż tak rozbudowanych barków, więc nie wiem z czego to wynikło.
Również animacja pozostawia wiele do życzenia, nawet jeśli weźmie się pod uwagę rok powstania i przyjmie, że stop‑klatki i powtarzanie niektórych ujęć po trzy razy jest elementem budowania klimatu, to jednak niektóre sceny zwyczajnie przeczą prawom fizyki kliknij: ukryte (vide scena, w której Fukiko próbuje skoczyć z dachu, a Rei ją powstrzymuje).
Podsumowując, jestem troszkę rozczarowana. Sama historia miała potencjał, ale pogrążył ją moim zdaniem nadmierny patos. Albo to zwyczajnie moja wina, że nie poczułam klimatu. W każdym razie, jednak wolę „realistyczne” serie, które są trochę bliższe prawdziwemu życiu.
Liczba odcinków?
JPF wydaje Braciszka w MM (a w MM złych tytułów na razie próżno szukać) więc tym bardziej polecam spróbowanie obejrzenia tego anime, albo kupno mangi. Zapewne po tym i tak będzie ochota na sięgnięcie po alternatywne medium przekazu, więc..
Słodko- gorzki sen ...
Mogłabym jeszcze długo wygłaszać peany na cześć Oniisama, ale i tak nie oddam niezwykłości tej historii w kilku słowach.
arcydzieło, 10/10.
punkt widzenia
To nie jest błąd? Właśnie zacząłem czytać tom 3 – będący ostatnim i z tego, co mi wiadomo są tylko trzy. Potwierdza to również liczba tomów w mangowym wpisie na Tanuku i angielska wikipedia.
Brother... Dear Brother...
Z początku wszystkie postaci mnie irytowały z wyjątkiem Tomoko i Ksiącia Kaoru. Były to jedyne, logicznie myślące dziewczyny. Nie wspominam nawet, że nienawiść do Mia‑samy i Mariko sięgała absolutnego zenitu i momentami miałem ochotę uderzyć ręką w monitor byle tylko trafić w twarz którejś z nich.
Ostatecznie wszystko zaczęło się układać, aż do kliknij: ukryte śmierci Rei. W tym momencie mój świat się załamał. I tak jak Fukiko czy Nanako, również miałem nadzieję, że śmierć „Anioła Śmierci” to tylko zły sen. Niestety. Był to drugi raz w moim życiu kiedy z oczu poleciała mi łza. Jedynym takim momentem do tej pory był płacz Ushio w „Clannad After Story”.
Lady Saint‑Just… w którymś z odcinków spauzowałem sobie anime i poleciałem do Wikipedii zobaczyć czy ktoś taki rzeczywiście istniał i jeżeli tak, to kim był. Et voila… jeden z przywódców Wielkiej Rewolucji, kliknij: ukryte dokładnie jak podczas zbierania podpisów do zlikwidowania Sorority.
Motyw Sorority idealnie ukazuje, jak mściwi i zawistni potrafią być ludzie. Ta zazdrość, nienawiść… po prostu czyste zło. Początkowo to wszystko można zbierać wiadrami a i tak będzie się wylewać. Poziom tego jest wręcz szokujący. Ale koniec, końców… nie powiem… musicie zobaczyć ;).
Wiele osób mówi, że Nanako jest postacią bezbarwną i dopiero z kolejnymi odcinkami się rozkręca. Ja jednak jestem w opozycji. Jak dla mnie od początku jest to najfajniejsza postać. Zupełnie jak Nagisa z Clannad, Ichigo z Bleach'a, czy Luffy z One Piece. Są to postacie, które za nic nie chcą, żeby wokół nich komukolwiek działa się krzywda.
Postaci – 12
Fabuła – 9+
Grafika – 10
Muzyka – 9
Ocena ostateczna – 10!
sam pozytyw
w trakcie
Anime pociągają mnie zazwyczaj dlatego, że zostaję pochłonięta przez przedstawiany świat i bohaterów, przez konwencję i ekspresję w jakiej są tworzeni. Wiele razy jednak ryczę z uciechy w quasi‑wzruszających momentach i irytuję się na bezsensy pustych frazesów i pompatyczności, na którą mam alergię.
W Oniisama e jest inaczej. Wszystko tu jest dla mnie inne. Nie pociąga mnie ani kreska, ani konwencja zatrzymanych obrazów jako kulminacja napięcia (trudno mi je nazwać). Postaci są również tak specyficzne, że wcale się z nimi nie utożsamiam. A jednak coś mnie pociąga w tym dziwnym stylu (piszę „dziwnym” w kontekście: dziwnym dla mnie, dziwnym w stosunku do tego, do czego się przyzwyczaiłam).
Może nieco o bohaterach. Główna bohaterka – Nanako jest dosyć ciekawa, a to tylko i wyłącznie z tego względu, że niekiedy przejawia własny rozum, jeszcze częściej własną inicjatywę, a choć zazwyczaj ogranicza się po prostu do obserwacji i rozmyślania na temat tego co zaobserwowała ma u mnie plus.
Mariko i Rei nieco mnie denerwują. Mariko jednak dodaje nieco humoru, w dodatku ma tak zadziorną osobowość, że trudno się czasem nie uśmiechnąć. Rei natomiast odpycha mnie swoim sposobem bycia, swoim gorzkim śmiechem, swoimi papierosami i męskim ubiorem. Rozumiem, że taka właśnie powinna być, ale nie lubię jej i tyle.
Dwaj panowie, wokół których wszystko po trochu się kręci są w porządku, choć brakuje mi w nich nieco realności. Są zbyt idealni. Nie traktuję ich jak ludzi, raczej jako konieczne kreacje.
Miya‑sama (nie umiem inaczej o niej myśleć) przeraża mnie. Jest najbardziej realna i właśnie dlatego mnie przeraża. Choć jest w niej ogromnie dużo tego „czegoś”. Jestem dopiero po 22ep. ale mam przeczucie, że postać ta oprócz strachu wywrze na mnie znacznie większe wrażenie… Zobaczymy.
Najbardziej pozytywnymi postaciami są naturalnie Kaoru‑no‑Kimi i Tomoko. Są obie do siebie trochę podobne. Takie urocze, nie pozbawione uroku: chłopczyce. Chłopczyca starsza i młodsza. Tryskające energią, pewne siebie, potrafiące postawić na swoim, nie przejmujące się tym co mówią inni. Prezentują sobą najbardziej ulubione przeze mnie typy dziewcząt.
Wreszcie fabuła: Jej ciągłość i konsekwencja pomaga mi zapomnieć o irytujących mnie drobiazgach i wtopić się w intrygującą atmosferę. To prawda, odcinki ciągną się jeden za drugim, ale bez uszczerbku dla akcji. To po prostu takie subiektywne wrażenie. Pewnie dlatego, że nie jestem przyzwyczajona do takiej konwencji.
Cóż. Jakkolwiek kilka szczegółów nie pozwala mi Zachwycać się, jednak warto mieć tę pozycję na liście oglądniętych anime. pewnością dotrwam do końca i będę zadowolona z faktu zetknięcia się z czymś Innym. Z czymś co będę mogła przyrównać do przyszłych pozycji, a co stawia wcale nie najniższą poprzeczkę.
WOMEN’S WORLD
POCZTÓWKI ZNAD KRAWĘDZI
Kobiecość zwykle definiuje się poprzez emocjonalną intensywność. Nie czuję potrzeby polemizowania z tą praktyką. Dlatego uważam, że mówienie o kobiecości dojrzewającej stanowi wystarczające usprawiedliwienie dla rzeczywistości przedstawionej balansującej na granicy histerii. Często zarzuca się „Oniisama e” nadmierny dramatyzm i egzaltację. Fakt – seria jest do cna przesycona angstem, niemal schizofreniczna w obsesyjnym splataniu światła i mroku, euforii i tragedii. Czy jednak istnieje język bardziej stosowny dla opisu doświadczeniu adolescencji niż język uczuciowego ekscesu? Moim zdaniem nie. O dojrzewaniu, o utracie, o rozpadzie starego ładu i „końcu sezonu bajek” najlepiej opowiadać w opartym na ostrych kontrastach stylu chiaroscuro. Tylko tak – przez hiperbolę, oksymoron, antynomię – można oddać sprawiedliwość bezkompromisowości młodzieńczego bycia i postrzegania. A może po prostu młodzieńczej wrażliwości, kruchości. Bezbronności niedorosłych istot „bez skóry”, o ciągle jeszcze nieuformowanej mentalnej granicy, przez którą zarówno piękno świata, jak i jego brud wdzierają się gwałtownie, boleśnie, bezwzględnie. Bez znieczulenia. Myślę, że w tym też tkwi część atrakcyjności „Oniisama e” – seria kontaktuje widza ze światem „w zenicie” (zegar z openingu wskazuje południe), z rzeczywistością, która nie zdążyła jeszcze „zblaknąć”, lecz wciąż skrzy się szaleńczo zarówno rozkoszą i bólem, pełna najstraszniejszych gróźb i najcudowniejszych obietnic. Tak świeża, tak realna, że aż dziwna, niesamowita. „Oniisama e” potwierdza, iż czasem, paradoksalnie, najlepszą formą realizmu (rozumianego jako formuła oddelegowana do odzwierciedlania rzeczywistości) jest… oniryzm. Włosy Fukiko unoszące się pod wodą jak potworne wodorosty, Nanako wirująca przed lustrem jak figurka dopiero co zdjęta z misternej pozytywki, Mariko o twarzy porcelanowej lalki, rozdzierający, niemal zwierzęcy, wywołujący ciarki szloch Rei (doskonała gra Sumi Shimamoto – nie myślałam, że po „Evangelionie” coś mnie jeszcze może zaskoczyć w kwestii oddawania głosem rozpaczy)… Wszystkie te obrazy i dźwięki – dalekie od topornego mimesis a bliższe estetyce snu – zapadają głęboko w pamięć i doskonale służą odmalowaniu granicznych stanów świadomości.
W CIENIU ZAKWITAJĄCYCH DZIEWCZĄT
Cienia w „Oniisama e” jest więcej niż światła (choć proporcje nie są aż tak zaburzone, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje). Proces dojrzewania sam z siebie dość mroczny, w przypadku dojrzewania do kobiecości zyskuje dodatkowe ciemne tony uosobione w serii przez ambiwalentną figurę lalki – z jednej strony pozytywny, nostalgiczny symbol dzieciństwa i dziewczęcej niewinności, z drugiej wcielenie opresyjnego ideału oraz „kukłowatej” bierności podatnej na przemoc, manipulację (zabawka w rękach innych i losu) oraz porzucenie. Dorosły świat, do którego aspirują bohaterki, wydaje się niezbyt przyjazny kobietom, wręcz groźny (bardzo tu dużo kobiet nieszczęśliwych, samotnych, zdradzonych i porzuconych). To męski świat, z bardzo niewielką liczbą kobiecych ról życiowych do wyboru. Kim być? Ułożoną, opanowaną, idealnie piękną damą? Pełną życia, niezależną, samowystarczalną chłopczycą kpiącą sobie z konwenansów? Romantyczną, androgyniczną socjopatką manifestującą bunt poprzez męski strój i ostentacyjny ból istnienia? Dziewczęta z Liceum Seiran szukają swojego miejsca, swojej tożsamości pomiędzy sobą – poprzez naśladowanie, identyfikację, nawet quasi romantyczne zadurzenie. Przeglądają się w sobie wzajemnie. W sobie nawzajem odnajdują siłę, wzór, potwierdzenie, dopełnienie (Mariko i Kaoru, Rei i Fukiko) Dzięki wymianie spojrzeń (grze odbić) konfrontują się też z własną słabością i brzydotą (Mariko i Misaki Aya). Nie bez powodu drugim, po lalce, istotnym rekwizytem serii, jest lustro – niezbędne narzędzie zarówno samopoznania, jak i samokreacji (oba te symbole‑klucze zawiera obrazek endingu). Dojrzewania. Jako ogromny plus serii, zdolny zrównoważyć cały ładunek nieszczęścia, patologii i cierpienia, jakim obciąża ona widza, zaliczam fakt, że nikomu nie odmówiono w niej przywileju mentalnego wzrostu. Czasem okrężnymi drogami, czasem o włos od totalnej porażki, nie bez strat i ran, każda z postaci kończy swoją podróż ku dojrzałości mniejszym czy większym sukcesem – nawet czołowa bitch całej historii wykorzystuje swoją szansę na zadośćuczynienie i na wyrwanie się z destruktywnych schematów. Proces ów nigdy nie dokonuje się jednak w samotności.
O MIŁOŚCI I INNYCH DEMONACH
„Oniisama e” definiowane jest jako shoujo‑ai. Najpierw jednak jest to shoujo – najbardziej rasowe, skoncentrowane, esencjonalne shoujo, jakie tylko może być, czyli rzecz skupiona na dwóch podstawowych wymiarach bycia: interpersonalnym i intrapersonalnym. Na relacjach międzyludzkich i na meandrach życia wewnętrznego, które zresztą odsłania z wnikliwością godną traktatu z pogranicza psychologii klinicznej i filozofii egzystencjalnej. To jedna z najpiękniejszych i najmądrzejszych opowieści o miłości i intymności, z jaką się zetknęłam. Miłość ma tu wiele twarzy – od lojalnej, ofiarnej przyjaźni po chorobliwe, niszczące uzależnienie – i bynajmniej nie ogranicza się do relacji pomiędzy kobietami, choć te ostatnie ukazane są z wyjątkową subtelnością: z zachowaniem całej migotliwości różnych odcieni wzajemnej fascynacji i oddania. Nie ma nic erotycznego w przyjaźni Rei i Kaoru, a jednak do tych dwóch dziewcząt należą – według mnie – sceny najbardziej wzruszającej, najgłębszej intymności. Kaoru jest zresztą moją ukochaną postacią. To ona formułuje najważniejszą „tezę” całej historii: Nikt nie jest w stanie zrozumieć drugiego, ale wystarczy, jeśli się stara. W gruncie rzeczy te słodko‑gorzkie słowa stanowią pozytywne przesłanie. Takie, jakiego należałoby oczekiwać od realistycznej serii. Co więcej – autorzy się go trzymają, pokazując bliskość, zwyczajne „bycie przy” jako jedyne skuteczne lekarstwo na trud i absurd istnienia. Ponieważ dużo jest w „Oniisama e” międzyludzkiej patologii (200 procent normy wyrabiają same Rei i Fukiko), można stracić z oczu ilość pozytywnych, konstruktywnych relacji, zwłaszcza przyjaźni: wspomniane Rei i Kaoru, Nanako i Tomoko oraz panowie: Takashi i Takehiko. Ujął mnie sposób, w jaki buduje się w „Oniisama e” obraz kondycji ludzkiej. Całą serię przenika specyficzna czułość wobec człowieka i jego pogmatwania – bywa on małoduszny, bezmyślny, okrutny, podły, chciwy i zaślepiony, ale też mężny, mądry, wspaniałomyślny i ofiarny. Najczęściej jednak jest po prostu słaby, omylny, samotny i przerażony – rozpaczliwie spragniony miłości i aprobaty drugiego. Dotyczy to nawet kliknij: ukryte psychopatycznej, bezlitosnej Fukiko, która ostatecznie okazuje się pożałowania godnym stworzeniem spętanym przez stare rany i iluzje. Jest coś głęboko niesamowitego, wręcz wstrząsającego, w rozwiązaniu wątku tej postaci – kiedy okazuje się, że kliknij: ukryte potężna, bezwzględna intrygantka pociągająca za sznurki licznych marionetek, z perwersyjnie uległą Rei na czele, sama jest niczym więcej niż tylko piękną, bezbronną lalką (Fukiko własnoręcznie daje Rei lalkę jako substytut własnej osoby) usiłującą kompensować niepewność kompulsywną kontrolą, sadomasochistycznym dążeniem do doskonałości, okrucieństwem i uzurpacją.
KTO SIĘ BOI SHOUJO‑AI?
Ano ja sama trochę się bałam. Wszak taka ze mnie fanka shoujo‑ai jak z koziej rzyci trąba. Nie spodziewając się, bym kiedykolwiek mogła w obrębie tej konwencji znaleźć coś dla siebie, do „Oniisama e” podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża. Jedynie nimb klasyki absolutnej od samego początku wodził mnie mocno na pokuszenie. I słusznie, bo nieczęsto zdarzają się tytuły, dla których 10‑stopniowa skala wydaje się za ciasna (i który tak bezbłędnie niszczy nawyk ciasnego etykietowania ludzkich relacji, skoro już o różnych „ciasnościach” mowa). „Oniisama e” to dzieło totalne, skończone. Może nie doskonałe, ale doskonałości bardzo, bardzo bliskie – przede wszystkim jako rzecz przemyślana, spójna, bezbłędnie i celowo wykorzystująca wszystkie środki wyrazu dostępne w obrębie animowanego medium: obraz, muzykę, aktorstwo głosowe, fabułę. „Oniisama e” zachwyca na wielu poziomach – od malarsko wysmakowanej kreski przez doskonałą oprawę muzyczną (nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła słuchać piosenki z openingu bez bolesnego ukłucia w sercu – na razie, podobnie jak początkowe akordy „Starless Night” z „NANY”, „Kin no Utsuwa, Gin no Utsuwa” wywołuje u mnie automatyczne świeczki w oczach) po skomplikowaną i wiarygodną historię skoncentrowaną wokół imponującej liczby wyrazistych i dynamicznych postaci. Historię, która opowiadana jest nie tylko poprzez wydarzenia, dialogi, ale też przez cały system wizualnych symboli, detali, obrazowych paralel (vide niepokojące i brzemienne w znaczenia motywy lalki i lustra). Przyznam, że owa subnarracja symboliczna stanowi artystyczny chwyt, który cenię niezwykle wysoko i który zawsze winduje moje osobiste oceny w górę („Kenshin – Tsuioku Hen”, „Koi Kaze”, „Utena”). Także „Oniisama e” nadaje on tę unikalną znaczeniową spójność i gęstość – sprawia, że człowiek kończy oglądanie z dojmującym poczuciem niewystarczalności pojedynczego seansu. Z ochotą na seans powtórny – żeby już tym razem niczego nie uronić z misternej gry sensów, żeby smakować, kontemplować, przeżywać… i długo, długo nie móc się otrząsnąć!
Brother, Dear Brother
P.S. kliknij: ukryte Najbardziej zabolała mnie śmierć Rei, miałam nadzieję, że jakoś da sobie radę, a tu ten wypadek :(
Spoilery się ukrywa!
Morg
Nie ma róży bez kolców.
Przyznaję, że w trakcie seansu zastanawiałam się, czy twórcy kreując charaktery postaci (szczególnie Rei, Fukiko i Mariko) nie korzystali przypadkiem z jakiegoś podręcznika opisującego różne przypadki mentalnych odchyleń. Mamy tu i ciężki przypadek depresji, niezdrową siostrzaną fascynację połączoną z relacją ocierającą się o s‑m, do tego zaborczość i ogólne emocjonalne rozchwianie. Co prawda motywy większości dziwnych zachowań zostają prędzej czy później ukazane i wyjaśnione, jednak nie pozbyłam się wrażenia, że nawet bez negatywnego wpływu środowiska/rodzinny/traumy z dzieciństwa, z bohaterkami ciągle byłoby coś nie tak. Więc zamiast współczuć umęczonym życiem licealistkom, zastanawiałam się czemu nikt po prostu nie zaciągnął ich do jakiegoś psychiatry.
Mimo tego anime było niezłe i ze smutkiem przyznaję, że niestety takich produkcji już się nie robi.
Udało mi się polubić wszystkie bohaterki (nawet uber drama queen Saint‑Just, której początkowo nie znosiłam, w końcu wkradła się moje łaski). Cieszyły interesujące dialogi, rozbudowana lecz zarazem spójna fabuła, dopracowana grafika, raczej niespotykana w anime forma narracji oraz dość wyraźny rozwój charakterów wszystkich bohaterek, które dojrzewają i powoli rozwiązują swoje problemy.
Tak więc pomimo przedramatyzowania, na które jestem uczulona, seria ma u mnie mocne 7.
piękna rzecz
Po namyśle stwierdzam, że kreska urzeka – jest przepiękna (w odróżnieniu od obecnych podrasowanych komputerowo i mocno sztucznych). Muzyka idealnie dopasowana do serii.
Moją ulubioną postacią była Kaoru – chyba jedyna mocno stąpająca po ziemi i z własnym rozumem, potrafiąca samodzielnie myśleć i kliknij: ukryte nie dająca się manipulować Fukiko, potrafiąca się jej przeciwstawić. Tym bardziej miłym zaskoczeniem było dla mnie to, że kliknij: ukryte to Fukiko w ostateczności była tą osobą, która przemówiła Kaoru do rozsądku i przekonała ją do powrotu do Henmiego i przeżycia swojego szczęścia, pomimo fatum choroby. Swoją drogą ucieszyłam się, że w okolicach swojego ślubu Kaoru zaczęła się ubierać bardziej kobieco, lekko się malowała i po prostu wyglądała przepięknie.
Nanako początkowo mnie irytowała – takie słodkie, łagodne dziewczę, co to muchy nie skrzywdzi. W zasadzie jej podejście do życia i ludzi podobało mi się, ale w wielu momentach i sytuacjach przejawiała skrajną wręcz naiwność. Tu się buntowałam. Ale w ogólnym rozrachunku ciekawa z niej postać.
Cholerka, mogłabym się dalej rozpisywać, ale może dam spokój :) Ogólnie mówiąc – szczerze polecam owe 39 odcinków. Uczta dla oka, ucha, trening dla własnych przemyśleń i emocji gwarantowany :)
Dwa zastrzezenia co do fabuly:
1.Sprawa Mariko: kliknij: ukryte krecila, psula kontakty Nanako z jej odwieczna przyjaciolka, w koncu dziewczyny sie pogodzily… ale nigdy nie wyjasnily sobie do konca, dlaczego „Nanako” zaczela olewac przyjaciolke na rzecz Shinobu. Czeso sprawy sie w anime tak urywaja i za to wielki minus. Nie lubie, jak cos jest tak nienaturalnie urwane.
Sprawa Saint Just : kliknij: ukryte niepotrzebnie zmienili jej samobojstwo na wypadek. Wersja mangowa bardziej mi do gustu przypadla (jesli dobrze pamietam)
Dalabym tej serii 10 , gdyby nie miala ZBYT wolnego tempa… Tak dam 8.
Wybitne
Głeboko....
(aaa no i nie potrafiłam sie pogodzić z tym ze Saint Juste była przedstawiona w tak meski sposob i wogole smutny watek)
Zasłużona 10!!!!! Polecam
Mój Drogi Braciszku...
cudo*-*
*_* cudo!!!
fani braciszka wiecznie żywi (choć ukryci)
a po co tytuł ?
Zasadniczo zgadzam się z recenzentem, anime to ma w sobie wiele już nieco staroświeckiego uroku którego ze świecą szukać w produkcjach nowych. Cóż, świat się zmienia a z nim także podejście do wielu spraw jak i sposób ich przedstawiania.
Jednak muszę też powiedzieć że serial ten wciągnął mnie na dobre mniej więcej od połowy. Wcześniej raczej dominowało we mnie uczucie rozbawienia podczas obserwowania tego co potrafiły wymyśleć panienki z dobrych domów, aby dostać się do wymarzonej elity.
Niemniej jednak, fakt pozostaje faktem że jest to pozycja klasyczna, świetna i godna polecenia każdemu kto interesuje się oferowaną tematyką.
Pozdrawiam !