Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 7/10 muzyka: 10/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 38
Średnia: 6,92
σ=1,36

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Angolmois: Genkou Kassenki

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2018
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • アンゴルモア 元寇合戦記
Gatunki: Dramat, Przygodowe
Widownia: Shounen; Postaci: Samuraje/ninja; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość; Inne: Realizm
zrzutka

Mongołowie kontra Cuszima, podejście pierwsze. Odcinanie głów nigdy nie było tak moé.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Teoretycznie najłatwiej pisze się recenzje dzieł słabych, wszelkiego barachła i paździerzy, kiedy wylewanie żalów przynosi swego rodzaju oczyszczenie. Trudniej pisze się recenzje tworów dobrych, chociaż ubieranie w słowa swoich odczuć w pewien sposób przedłuża przyjemność, jaka płynęła z seansu. Jeszcze trudniej przychodzi pisanie o seriach przeciętnych, gdzie każde kryterium oceny da się skwitować zwrotem „takie se”. Najgorzej jednak przychodzi spreparowanie tekstu, kiedy ma się blokadę twórczą. Taką blokadę właśnie odczuwam, a odczuwam ją tak silnie, że niemal widzę te krępujące moje ręce sznury. Jaki płynie stąd wniosek dla szanownego grona czytelników? Angolmois: Genkou Kassenki nie było dla mnie anime słabym. Prawda jest taka, że trailer omawianej serii bardzo mi się spodobał. Nieoczywiste połączenie muzyki i naprawdę niezłej (jak na moje nieliczące się zdanie) animacji tudzież fakt, że będzie to opowieść osadzona w realiach historycznych i, ponad wszystko, przedstawi nam w większości dorosłych bohaterów, wywołały we mnie nadzieję na coś ciekawego. Nawet jeśli okres Kamakura nigdy nie należał do moich ulubionych.

Serię osadzono w 1274 roku, a oś fabuły stanowi pierwsza mongolska inwazja na Japonię. Mówiąc zaś bardziej dokładnie, obserwujemy walkę o wyspę Cuszimę. Rzut oka na mapę pozwala stwierdzić, że wyspa owa, umiejscowiona niemal dokładnie w połowie drogi między ówcześnie mongolską Koreą a resztą Japonii, stanowić musiała ważny punkt strategiczny i jej utrzymanie bądź strata mogły istotnie wpłynąć na losy wojny. Jak zaś przedstawiają się fakty historyczne? Drugi, równie szybki rzut oka na Wikipedię pozwala się dowiedzieć, że, uwaga spojler, Mongołowie Cuszimę zdobyli, brutalnie sobie z tubylcami poczynając.

Tyle historia. Anime już na samym początku rzuca nam w twarz informację, że będziemy świadkami wydarzeń dramatycznych i wzniosłych. W pierwszej scenie widzimy głównego bohatera, Kuchiiego Jinzaburou, stojącego samotnie wobec przeważających sił wroga, gotowego zginąć szlachetną śmiercią za słuszną sprawę. Ta pierwsza scena nie jest jednak początkiem historii. Zanim mordercze strzały dosięgną piersi tudzież jakiejkolwiek innej części ciała naszego herosa (teraz się trochę nabijam), akcja cofa się o kilka dni, kiedy to grupa więźniów­‑wygnańców, a wśród nich również wspomniany wyżej bohater, trafia na Cuszimę. Szybko wychodzi na jaw, że zbieranina wyrzutków nie znalazła się tam dla spokojnego odsiadywania wyroków, ale przysłana została jako pierwsza linia obrony przed napaścią dzikich hord, których statki już kołyszą się na widnokręgu. Nikt do takiej roboty się rzecz jasna nie wyrywa. Nasz Jinzaburou również specjalnego zapału w tej kwestii nie czuje, chociaż drzemią w nim pewne zapędy piromańskie (sic!), koniec końców jednak, trochę za przyczyną swoich wojskowych doświadczeń – przed wygnaniem był generałem, można więc powiedzieć, że ciągnie wilka do lasu, trochę na skutek szantażu emocjonalnego, podejmuje się bronić wyspy przez siedem dni. Do czasu, kiedy z odsieczą przybędą wojska japońskie.

Jako widzowie obserwujemy więc przebieg kampanii, o której z góry wiemy, że ma zostać przegrana, a obrońcy zmieceni przez Mongołów. Mamy tu do czynienia z nieco szorstką opowieścią o wojnie, gdzie leje się krew, a odcięte kończyny i głowy latają na wszystkie strony. Jest to opowieść o obowiązku, nadziei, rozpaczy, zdradzie i honorze rozumianym, co tu się dziwić, po japońsku. Kilka razy naprawdę się wzruszyłam. Z drugiej strony osoby spragnione szybkiej akcji i widowiskowych scen mogą poczuć się rozczarowane. Można by nawet posunąć się do stwierdzenia, że po popisowym pierwszym odcinku mamy do czynienia jedynie z dłużyznami. A im dalej w serię, tym tych dłużyzn i przegadania więcej. Chwilami więcej tu polityki i strategii, więcej analizy przeciwnika i chodzenia z miejsca na miejsce z pakunkami na plecach, niż faktycznych walk, ale nie mam zamiaru nazywać tego wadą. Wadą jest, moim zdaniem, mnogość wątków, które zostają wprowadzone na chwilę, by potem zniknąć i nigdy więcej nie powrócić.

Podobnie ma się sprawa z postaciami. Większość z nich wydaje się być wprowadzona na zasadzie zapychaczy, jak na przykład Hitari (klasyczne narzędzie fabularne), albo mały wyszczekany Amushi, jego koleżanka Sana, tudzież stary kupiec Zhang Mingfu i inni, których rola sprowadza się w zasadzie do wygłoszenia komentarzy na temat aktualnej sytuacji lub odgrywania scenek komediowych, a w końcu, w większości przypadków, zginięcia dramatyczną śmiercią. Te śmierci wydają się bardziej godne zapamiętania niż bohaterowie za życia. Shouni Kagesuke, dawny znajomy Jinzaburou, który zjawia się znikąd, by obwieścić, że bierze na siebie zadanie ściągnięcia posiłków, równie dobrze mógłby się nie pojawić i nic by się nie stało. Z drugiej jednak strony jego kwestie wygłasza Shinnosuke Tachibana, więc czuję się obłaskawiona i szczerze żałuję, że nie było go więcej. Powiem też, że z powodu mojego małego hobby, jakim jest rozpoznawanie seiyuu po głosie, i osobistych w tej dziedzinie sympatii, nie mogę gniewać się też na inną postać, która była moim zdaniem zupełnie niepotrzebna, ale cii, spojlery. Prawdą jest również, że wolałabym dowiedzieć się więcej o tajemniczym, skaczącym pod niebo niebieskookim panu, który zaledwie mignął kilka razy na ekranie. Wydał mi się o wiele bardziej interesujący niż Liu Fuheng, jeden z mongolskich dowódców, wykreowany na typowego głośnego szaleńca. Tak naprawdę jego rola też jest raczej drugorzędna. Nie wiem, czemu miało służyć wprowadzenie takich wyrazistych jednostek, jeśli koniec końców nie wykorzystano ich potencjału. Bezimienne mongolskie hordy okazały się o wiele bardziej przerażające.

Trudno uniknąć wrażenia, że tak naprawdę cała obsada jest tłem dla głównego bohatera. Od samego początku wiadomo, że wszystkie reflektory będą skierowane na Jinazburou. Szczęśliwie ma on tyle charyzmy, że można byłoby nią obdzielić tuzin postaci. Jest inteligentny, szybko się uczy, ma wyłącznie dobre pomysły i komenda sama pcha mu się w ręce, co mogłoby trochę razić, zwłaszcza na początku serii, ale jednocześnie trudno nie czuć do niego sympatii. Tym bardziej że poza zaletami, do których zalicza się też niewątpliwie talent plastyczny, Jinzaburou ma też szereg wad, wśród których prym wiedzie niewyparzona gęba. Natomiast tragiczna przeszłość, której nie mogło zabraknąć, nie jest dla niego powodem do dramatyzowania, ale dodaje jego osobowości głębi. I naprawdę trudno oderwać od niego oczy, chociaż żaden z niego piękniś. Teruhi­‑hime to druga postać, która aspiruje do odgrywania ważnej roli w obsadzie. Poznajemy ją jako słodkie i nieco uwodzicielskie dziewczę, które samo o sobie myśli, że jest szczwaną lisicą, sprytnie wykorzystującą swe wdzięki, by owinąć sobie Jinzaburou wokół palca. Teruhi szybko dochodzi bowiem do wniosku, że właśnie ten mężczyzna może pomóc jej obronić Cuszimę. Ostatecznie jednak naprawdę się w nim zakochuje i… i nic właściwie, bo na miłosne rozkminy nie ma ani czasu, ani miejsca. Początkowo można mieć wrażenie, że mamy tu do czynienia z jeszcze jedną panną w opałach, na dodatek w typie tsundere, ale Teruhi pokazuje, że jest czymś więcej. Że potrafi wytrzeć oczy, zakasać rękawy i walczyć o to, co jest dla niej ważne. Jest piękna, charakterna i w niej też się trochę rozkochałam, a to naprawdę rzadko się zdarza. Odpowiedzialni za aktorską kreację tej dwójki, odpowiednio Yuuki Ono i Lynn, zrobili świetną robotę. Sceny, w których Teruhi była na skraju załamania nerwowego, przechodząc od rozpaczy do wściekłości – pierwsza klasa.

Pozostałe postaci, pozornie odgrywające ważne role, to, jak już powiedziałam, w dużej mierze niezapadający w pamięć statyści. Być może jest ich zbyt dużo, być może winą należy obarczyć nieumiejętne przełożenie na ekran pierwowzoru. To, co uchodzi na papierze, w wersji filmowej nie zawsze się sprawdza i niekoniecznie sprawdziło się w omawianym przypadku. Historia co prawda potrafi się ratować sama i, co najważniejsze, seria ma zgrabne zakończenie, które może uchodzić za zamknięte, ale z pewnością całość wyglądałaby lepiej bez takich niedociągnięć.

Jeśli chodzi o kwestie techniczne: muzyka jest piękna, płynie przez me uszy prosto do serca i podrywa je do lotu w jakieś niezmierzone przestrzenie. Zwłaszcza opening i ending. Są absolutnie doskonałe, a soundtrack wspaniale komponuje się z wydarzeniami na ekranie. Nie mogę przyczepić się do niczego, a skoro nie mogę narzekać, nie mogę się też specjalnie rozpisywać. Powiem: mogłabym słuchać godzinami.

Z animacją jest, jak to zwykle w przypadku anime, gorzej. Pierwszy odcinek mnie zachwycił, szczególnie jeśli chodzi o walkę podczas odbicia porwanej Teruhi. Później zaś jest „różnie”. Zdarzają się momenty dobre, ale częściej patrzymy na niedoróbki i zwyczajną brzydotę. W pamięć zapadł mi szczególnie kwadratowy koń z pierwszej połowy serii. Poza tym to co zwykle, częste zbliżenia na twarze, udawana animacja i nieco wpadek anatomicznych oraz uproszczenie projektów postaci. Innymi słowy, norma. Absolutnie doskonały pod względem animacji jest natomiast opening (znowu). Nie przewinęłam tych cudowności ani razu! Ciekawym zabiegiem artystycznym jest nałożenie na obraz tekstury mającej prawdopodobnie imitować papier. Odbieram to jako próbę wywołania wrażenia, że czytamy stary zwój. Bardzo mi się to spodobało, chociaż zapewne nie każdemu przypadnie do gustu.

Tak czy inaczej, jest to naprawdę udana seria, niepozbawiona wad, ale zdecydowanie warta obejrzenia. Uwagi końcowe: czy odcinanie głów jest moé? Z pewnością, jeśli robi to Jinzaburou! Poza tym mój fandom zasugerował, że powinnam użyć tego słowa.

tamakara, 18 października 2018

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: NAZ
Autor: Nanahiko Takagi
Projekt: Masayori Komine
Reżyser: Kumiko Habara, Takayuki Kuriyama
Scenariusz: Shougo Yasukawa
Muzyka: Shuji Katayama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Angolmois: Genkou Kassenki - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl