Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 6/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 10
Średnia: 6
σ=1,79

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kouya no Kotobuki Hikoutai

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2019
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • The Magnificent KOTOBUKI
  • 荒野のコトブキ飛行隊
Gatunki: Przygodowe
zrzutka

Te wspaniałe dziewczyny w swych latających maszynach.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Pisanie o jakimkolwiek anime dla wojskowych otaku bez wspominania Girls und Panzer mija się z celem. Dziewoje w czołgach nie były pierwszym tytułem w tym stylu, ale swym sukcesem pokazały, że istnieje spora, rzadko eksploatowana nisza, którą stosunkowo łatwo zagospodarować. Miłośnicy militariów, historii i techniki nie byli wcześniej specjalnie rozpieszczani, a możliwość oglądania trójwymiarowych pancernych kolosów w całkiem zgrabnie nakręconym serialu przyciągnęła przed ekrany odbiorców, którzy od anime zasadniczo stronili lub wręcz do tej pory zupełnie nie znali tej formy rozrywki. Dlatego zaskoczył mnie fakt, iż przez niemal siedem lat po premierze wspomnianego serialu twórcy relatywnie rzadko eksploatowali ten w gruncie rzeczy prosty pomysł. Spodziewałem się znacznej liczby klonów, w których pojazdy gąsienicowe zastąpione byłyby przez samoloty, okręty, futurystyczne statki kosmiczne i inne maszyny, zaś pomijając nieliczne przypadki pokroju Aoki Hagane no Arpeggio: Ars Nova, które i tak powstało na bazie mangi zaczętej trzy lata przed premierą Girls und Panzer, niewiele się wydarzyło. Japończycy postawili na większą liczbę tytułów, w których słodkie dziewoje zajmują się rozmaitymi innymi hobby, od fotografii po kolarstwo, ale nie przełożyło się to na powstanie niczego, co równie zgrabnie mieszałoby militaria i elementy obyczajowe (a przynajmniej niczego, co niżej podpisany miałby okazję oglądać).

Rezerwa twórców podyktowana była zapewne obawami o realny sukces potencjalnych klonów. Zamiast zainwestować spore środki w niepewny interes, skupiono się na wypuszczaniu tanich w produkcji zapychaczy, wszelkie większe fundusze rezerwując na anime bardziej zbliżone do produkcji głównego nurtu. Dlatego gdy doszły mnie słuchy o Kouya no Kotobuki Hikoutai, byłem autentycznie zaciekawiony. Anime pokazujące lotnictwo zdawało się bowiem najbardziej naturalnym sposobem na szybkie i proste zdobycie fanów, podobnie jak swego czasu Girls und Panzer. Wystarczyło przyzwoicie odrobić kilka lekcji historii i mechaniki, stworzyć porządną, nieszczególnie wymagającą opowieść na bazie klasycznych „okruchów życia” i postarać się o animację komputerową maszyn na poziomie, który potencjalnego odbiorcy nie odstraszy. W porównaniu do zmagań twórców adaptacji popularnych mang albo własnych wysokobudżetowych produkcji wydawało się to banalne. Nie miałem wygórowanych oczekiwań, byłbym ukontentowany prostym, ale lekkim w odbiorze i przyjemnym anime. Zachęcając do seansu również żonę, która jako osoba absolutnie zielona w temacie militariów mogła wyrazić swoją, o wiele bardziej krytyczną opinię, przystąpiłem do przygody, na którą tak długo czekałem.

Element kluczowy, który był dla mnie pierwszym wyznacznikiem jakości niniejszego anime, stanowiły modele samolotów, ich zachowanie i wierność realiom, oczywiście w ramach pewnych uproszczeń, dzięki którym seria byłaby bardziej przystępna i przyjemna w odbiorze. Kouya no Kotobuki Hikoutai zaskakuje, gdyż ogranicza ukazywany arsenał niemal wyłącznie do maszyn stricte japońskich z czasów drugiej wojny światowej. Widzowie, którzy są w temacie mniej obeznani i którzy słynny myśliwiec Mitsubishi A6M Zero rozpoznają na zdjęciach głównie dzięki wojskowemu oznakowaniu, mogą być dość zagubieni, ale już bardziej zainteresowani lotnictwem odbiorcy nie powinni mieć powodów do narzekania. Twórcy wykorzystują nie tylko bardziej znane maszyny Cesarskiej Marynarki Wojennej, ale również wiele spośród tych wykorzystywanych przez Cesarską Armię Lądową, które z racji natury konfliktu na Pacyfiku i faktu, iż najbardziej znane z bitew toczyły się tam na morzu, nie stały się aż tak rozpoznawalne. Bohaterki, wchodzące w skład eskorty wielkiego sterowca, latają na lekkich i zwrotnych myśliwcach Nakajima Ki­‑43 Hayabusa (purystów uprasza się o wybaczenie mieszania w tekście nomenklatury japońskiej i aliantów), podobnie jak Zero będących przejawem nieco naiwnej i krótkowzrocznej wizji ówczesnych wojskowych i inżynierów Kraju Kwitnącej Wiśni, stawiających na zwrotność, zamiast na siłę ognia i opancerzenie, co w dłuższej perspektywie się zdecydowanie nie sprawdziło. Zostawiwszy ową historyczną dygresję, stwierdzam z satysfakcją, że modele są ładne, szczegółowe i różnorodne, dzięki czemu w każdym niemal odcinku mogłem z przyjemnością wyczekiwać czegoś nowego, od samolotów bardziej znanych po maszyny eksperymentalne, i z ich rozpoznawania miałem niemałą frajdę. Modele zachowują się w powietrzu zachwycająco, umiarkowanie, choć wystarczająco realistycznie, a ujęcia znad skrzydła, czy też inne nietypowe sposoby przedstawiania akcji doskonale podkreślają dynamikę starć.

Estetykę psuje nieco wykorzystanie tych samych efektów komputerowych do animacji modeli postaci (co ciekawe, nie wszystkich i też nie w każdej scenie, co wprowadza zamęt), ale wszak za anime odpowiedzialne jest studio Gemba, które już przy okazji adaptacji nowej odsłony Berserka udowodniło, że zatrudnionym tam animatorom przedstawianie Homo sapiens nieszczególnie wychodzi. Pozbawione wielu ruchomych elementów samoloty modelowane komputerowo były dobrą decyzją, gdyż do ich tworzenia poziom technologii i umiejętności w zupełności wystarczał, natomiast w przypadku bohaterek można było z lepszym efektem pozostać przy bardziej klasycznym rysunku. Niestety, byłoby to bardziej kosztowne i trudniejsze do połączenia z efektami komputerowymi, dlatego też autorzy postawili na tańsze i prostsze rozwiązanie, które rozumiem o tyle, że w przeciwieństwie do Berserka, mamy do czynienia z tworem bardziej niszowym, któremu trudniej będzie na siebie zarobić. O ile więc poprzednio krytykowałem ekipę za podjęte decyzje, tak w przypadku Kouya no Kotobuki Hikoutai, choć finalna ocena jakości animacji nie może być zbyt wysoka, nadmienić muszę, iż na dłuższą metę nie przeszkadza i można się do niej przyzwyczaić. Spore środki udało się zaoszczędzić, umieszczając większość akcji na monotonnych, pustynnych terenach; zarówno one, jak i zachmurzone niebo to szybkie w tworzeniu, proste tła, dzięki czemu można było skupić się na istotniejszych elementach oprawy. Szkoda też, że udźwiękowianie walk jest bardzo nierówne. O ile ryk silników i terkot karabinów maszynowych sprawdza się jak należy, a różnice w mocy jednostki napędowej, czy też kalibrze broni są jak najbardziej słyszalne, tak wszystkie odgłosy trafień ograniczają się do repertuaru kilku głuchych i zdecydowanie zbyt głośnych stuknięć. Po raz kolejny wydaje się to przywarą studia Gemba, przypomina bowiem problemy z odgłosami wydawanym przez miecz Gutsa, który uderzając o cokolwiek, katował uszy tym samym metalicznym stuknięciem, jak gdyby twórców nie stać było na bardziej zróżnicowane efekty.

Bardziej marudny muszę być ze względu na rozmaite kwestie związane z realizmem. Gdy dziewczyny w Girls und Panzer wykonywały czołgami absurdalne wprost manewry, było to częścią konwencji i podobnie jest też tutaj. Dlatego nie dziwię się i nie narzekam, gdy prawa fizyki i zdrowego rozsądku od czasu do czasu ulegają zawieszeniu. Dzięki temu walki powietrzne są bardziej emocjonujące i pełne zwrotów akcji. Nie jestem w stanie za to zrozumieć i wybaczyć pewnych drobnych elementów, które dokuczały mi przez cały seans i odciskały swe piętno na relatywnie spójnej wizji. Przede wszystkim starcia zbyt często kończą się tak samo: przeciwnik, ledwie trafiony w koniuszek skrzydła, zaczyna dymić i spada na ziemię, jak gdyby wśród lotników panowała niepisana zasada, iż trafiony ma obowiązek wylądować i wycofać się z walki, niczym zawodnik w paintballu. Nie pasuje to do całości, ponieważ potyczki zdecydowanie nie są towarzyskie – w świecie Kouya no Kotobuki Hikoutai samoloty pojawiły się pewnego dnia przez portal z innego świata i są teraz wykorzystywane przez powietrznych piratów i rządy do własnych celów, a piloci nierzadko tracą życie. Dziwnym trafem te same zasady nie obwiązują bohaterek, które zawsze zdołają wylądować albo wyskoczyć na spadochronie, jak gdyby zmagania od początku do końca były jedynie grą towarzyską. Równiejsze traktowanie wszystkich postaci i być może choć jedna emocjonująca tragedia z pewnością podniosłyby napięcie i sprawiły, że każdorazowo potyczkom towarzyszyłaby niepewność. Girls und Panzer jako seria sportowa nie miało tego problemu, natomiast w tytule starającym się opowiedzieć polityczną intrygę (banalną, ale zawsze), jest to odrobinę irytujące.

Osobną kwestią jest wybiórczość zasad walki powietrznej w poszczególnych scenach. Myśliwce, na których latają bohaterki, uzbrojone w dwa nędzne karabiny maszynowe i mające relatywnie słabe osiągi poza wspomnianą wcześniej zwrotnością, wykazują się zadziwiającą skutecznością w walce z niemal każdym przeciwnikiem. Choć przewaga przeciwnika podkreślana jest niemal na każdym kroku, na palcach jednej ręki mogę policzyć sceny, w których okazuje się, że oręż jest niewystarczający. Sprawdza się to wówczas świetnie, gdyż dodatkowo podkreśla trudności, z jakimi muszą się mierzyć dziewczyny, ale autorzy błyskawicznie o tym zapominają, jeśli to dla nich wygodne. Osobną kwestią jest projekt sterowca, będącego jednocześnie latającym lotniskowcem. Idea jest absurdalna sama w sobie i czepianie się szczegółów w tym przypadku wydawać się może przesadą, jednakże do samego końca nie mogłem zrozumieć, dlaczego lądowisko nie znajduje się na górze „cygara”, a zamiast tego, wzorem filmów science fiction, jest korytarzem wydrążonym w jego środku. Maszyny wielokrotnie lądują uszkodzone, niemal rozbijając się wewnątrz, i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wystarczyłby jeden niefortunny wypadek albo podmuch wiatru, by myśliwiec nie trafił w otwór, z impetem walnął w powłokę i strącił całą konstrukcję skuteczniej niż jakikolwiek wrogi atak. Takich drobnych absurdów jest więcej, choćby w postaci instalacji przeciwlotniczych przypominających wieżyczki z gier komputerowych. Nie przeszkadza mi przeskakiwanie z samolotu na samolot w locie i wyrzucanie z kokpitu poprzedniego pilota, spokoju nie dają mi elementy nieprzemyślane lub wykorzystywane wybiórczo.

Mniej zainteresowani aspektami technicznymi i militarnymi widzowie pogodzić się muszą z relatywnie sztampową fabułą, w której początkowe losowe ataki powietrznych piratów zamieniają się z czasem w zagrożenie mogące zachwiać stabilnością świata, zaś dzielne bohaterki muszą je powstrzymać przy wsparciu wszystkich poznanych do tego momentu towarzyszy broni. Są też wątki bardziej osobiste dla każdej z głównych postaci, niespecjalnie rozbudowane, ale wystarczające, by dałoby się kiedyś nakręcić kontynuację. Bohaterki reprezentują klasyczne typy osobowości powtarzane w podobnych produkcjach do znudzenia i pozbawione krzty oryginalności, a jednak sprawdzające się dobrze dzięki panującej między nimi chemii. Mimo sztampy autorzy dobrze rozumieją, jak sprawić, by w drużynie panowała harmonia, ale nie brakowało drobnych sprzeczek, konfliktów i wzajemnej pomocy w trudnych chwilach. Choć tytułowa eskadra Kotobuki liczy sześć dziewczyn, najważniejsza z nich jest Kirie, obżerająca się w wolnych chwilach, niezdyscyplinowana, ale też utalentowana. Towarzyszą jej opanowana liderka, jeszcze bardziej niezdyscyplinowana „rywalka”, archetyp starszej siostry, pozbawiony emocji geniusz i perfekcyjna panna. Negliżowego fanserwisu jest zaskakująco niewiele i skupia się on wyłącznie na niektórych postaciach, często drugoplanowych. Fanserwis marketingowy jest już bardziej rozbudowany. Maskotką eskadry jest ptak dodo, autentyczny członek załogi sterowca, a po zakończeniu sensu czujnie przeglądam internet w poszukiwaniu plecaka w kształcie anomalocarisa (bezkręgowiec, kambryjski morski drapieżnik), z którym nie rozstaje się jedna z bohaterek. Potencjał na dodatkowy sukces sprzedażowy jest spory, w postaci modeli do sklejania, gier mobilnych i rozmaitych innych bajerów, tak więc o ile studio Gemba rozegra to jak należy, kontynuacja nie jest wykluczona. Być może, kiedy wreszcie zmobilizuję się, by pomalować swojego Dorniera Do 215B­‑4 w skali 1:48, rozejrzę się z zainteresowaniem za czymś stricte japońskim i powiązanym z serią, nie mając przy tym odczucia, że byłem wystawiony na nachalną promocję.

Kouya no Kotobuki Hikoutai okazało się serią przyjemną, choć mało ambitną i z pewnością mniej spójną od Girls und Panzer. Szanowna małżonka dotrwała ze mną do końca seansu i nie narzekała, co dowodzi, że nawet osoby zupełnie niezainteresowane prezentowaną tu tematyką mogą bez problemu spędzić przy niniejszym anime czas. Czy jednak warto? W przypadku fanów militariów, techniki lub historii z pewnością, a ich ocena powinna być wręcz wyższa. Sam podszedłem do tytułu dość krytycznie i z pewnością mógłbym pokusić się o wyższą ocenę. Uważam jednak, iż wiele elementów dałoby się zrobić lepiej, stąd mój relatywnie surowy werdykt. Mimo to kontynuację przywitam z zainteresowaniem, a i Wam, drodzy czytelnicy, odradzać oglądania nie będę. To przeciętny, ale mający wciągające momenty zapychacz czasu z gatunku, który pojawia się rzadko, a już prawie nigdy w formie, która w pełni wykorzystuje możliwości wynikające z prezentowanej tematyki.

Tassadar, 9 maja 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Gemba
Projekt: Hidari, Seiichi Shirato, Shou Sugai
Reżyser: Hiroyuki Kanbe, Tsutomu Mizushima
Scenariusz: Michiko Yokote
Muzyka: Shirou Hamaguchi