Anime
Oceny
Ocena recenzenta
7/10postaci: 8/10 | grafika: 7/10 |
fabuła: 6/10 | muzyka: 7/10 |
Ocena czytelników
Kadry
Top 10
Appare Ranman!
- 天晴爛漫!
Wyścig przez Amerykę z barwną ekipą, który w pewnym momencie skręca w innym kierunku. Pytanie, czy w lepszym…
Recenzja / Opis
Koniec XIX wieku. W Japonii żyje Kosame Isshiki, pracowity i szlachetny mężczyzna nauczający sztuk walki, oraz Appare Sorano, genialny, acz ekscentryczny i stroniący od kontaktów z innymi inżynier. Te dwie różne osobowości będą musiały ze sobą współpracować, gdy na skutek pewnych zbiegów okoliczności i nieprzemyślanych poczynań drugiego z bohaterów trafią do Ameryki. Aby zdobyć pieniądze na powrót do domu, decydują się wziąć udział w wyścigu przez cały kontynent. Walka jednak nie będzie łatwa, na starcie bowiem stają nie mniej groźni i szybcy przeciwnicy, w tle zaś majaczy widmo znacznie większego niebezpieczeństwa niż trudy wielokilometrowej jazdy po nieznanym terenie.
Appare Ranman! to oryginalna produkcja P.A. Works opowiadająca o rywalizacji kilku mężczyzn i kobiety (dziecko też się znajdzie) w pojedynku na szybkość, ale i na lepszą taktykę – wiadomo w końcu, że tak długą trasę, z Los Angeles do Nowego Yorku, trudno przejechać bez postojów. Mamy zatem do czynienia z serią przygodową, tym bardziej interesującą, że osadzoną w ciekawej scenerii. Żadna współczesna Japonia, żaden fantastyczny świat, a kontynent amerykański sprzed ponad stu lat. Już ten fakt wyróżnia anime spośród innych i czyni je niepospolitym tytułem, tak że określenie „oryginalność” nie jest użyte jedynie w odniesieniu do pochodzenia serii. Twórcy zapraszają do śledzenia szalonej akcji z nietuzinkowymi postaciami, do świata różnorodnych wozów i strategicznego główkowania. Zapraszają, a następnie… cóż, wyścig rzeczywiście się zaczyna, jakoś przebiega i kończy, w sensie że zostaje wyłoniony zwycięzca, w międzyczasie jednak dzieje się znacznie więcej i to tak, że sama samochodowa walka schodzi na dalszy plan. Dokładniej rzecz ujmując, zamienia się w konfrontację innego typu, aczkolwiek w ścisły sposób powiązaną z przewodnim wątkiem anime. Myślę, że można tu mówić o największym albo przynajmniej jednym z większych problemów serii, przy czym od razu zaznaczam, że wyraz „problem” używam mocno na wyrost, nie każdemu bowiem musi przeszkadzać kierunek, jaki w pewnym momencie obiera seria. Mnie on nie przeszkadzał – choć nie byłabym zła, gdybym dostała sam czysty wyścig – ale jeśli ktoś przystąpi do seansu nastawiony jedynie na sportową rywalizację i wszelkie odstępstwa od niej czy urozmaicenia uzna za zbędne, ten pewnie się nieco zawiedzie. Kręcić nosami będą też widzowie szukający lekkiej rozrywki, w której brak miejsca na jakiekolwiek poważniejsze tematy. Owszem, Appare Ranman! w głównej mierze zapewnia świetną frajdę, bawiąc nierzadko do rozpuku, podobnie jednak jak w przypadku wątku rywalizacji, i tu dochodzi do nieoczekiwanego zwrotu akcji i przyjemna komedia przygodowa przeobraża się w niemalże dramat i starcie dosłownie na śmierć i życie.
Skoro jesteśmy przy „problemach” serii, warto wspomnieć o antagoniście, bo i takowy się pojawia, nie tylko dlatego, by utrudnić innym rywalizację i pierwszy przejechać linię mety. Wróg – jako że ujawnia swoją tożsamość dopiero w drugiej połowie anime, nie podaję imienia – może pochwalić się znacznie większą motywacją – czy przekonującą dla widza, to już inna sprawa. Nie ona zresztą stanowi jego najsłabszą stronę, a sama jego kreacja. To postać zła do szpiku kości, okrutna także wobec swoich towarzyszy, i wręcz absurdalnie silna i zwinna, której żadne strzały czy kule się nie imają. Na szczęście nim zacznie się robić niezamierzenie zabawnie, seria się kończy. Trzeba jednak przyznać, że pierwsze wejście (te oficjalne, już jako antagonista) bohater ma całkiem niezłe, dopiero z czasem jego prezentacja idzie w przesadę. Na plus można też zaliczyć pracę seiyuu – aktor samym głosem czyni bohatera bardziej złym i odrażającym niż twórcy za pomocą kolejnych scen konfrontacji z protagonistami.
Z wystawionej oceny wynika, że mimo powyższych zgrzytów anime mi się bardzo podobało. Oczywiście – i to jak! Sezon letni 2020 roku (tytuł miał wychodzić na wiosnę, ale z powodu epidemii koronawirusa po trzech odcinkach emisję przeniesiono na później) ogólnie wypadł słabo, poza małymi wyjątkami, z których jednym jest właśnie Appare Ranman!. Nie mówię o tym ze względu na oryginalność świata przedstawionego i atrakcyjną akcję, bo nie one są najważniejsze. Tytuł ogląda się świetnie przede wszystkim dzięki bohaterom udowadniającym, że z ciekawą ekipą nawet nie do końca udane fabularnie anime się obroni.
Appare, znakomity umysł, wydaje się żyć we własnym świecie, a jedyne, czym się interesuje, jest tworzenie nowych czy udoskonalanie starych maszyn. Opinie innych osób, w tym rodziny, niewiele go obchodzą, zwłaszcza gdy mu przypominają, że powinien zająć się poważniejszą pracą. Dla niego właśnie siedzenie wśród wynalazków jest zajęciem, które traktuje absolutnie serio – choć na ogół w interakcji z innymi wykazuje się obojętnością, ożywia się, gdy może opowiedzieć o swojej pasji. Nie dziwi zatem, że możliwość wzięcia udziału w wyścigu, czyli tym samym sprawdzenia mocy jego głównego pojazdu, przyjmuje z entuzjazmem. O Kosame tego samego powiedzieć się nie da. Dla niego liczy się przede wszystkim sumienne wykonywanie obowiązków, spokój i dom rodzinny, nie jakieś tam wyścigi. Nie znalazłszy jednak lepszego – a dokładniej mówiąc: szybszego – wyjścia z trudnego położenia, jest zmuszony współpracować z Sorano. Powiedzieć o Appare i Kosame, że tworzą typowy duet przeciwieństw, jakich wiele, byłoby mocno dla nich krzywdzące i prawdziwe jedynie w części. Twórcy nie wykorzystują odmiennych osobowości bohaterów tylko w celu zaprezentowania paru komicznych scenek, a bardziej starają się ukazać ich wzajemny na siebie wpływ. Wspólne i nieoczekiwane przygody na obcym kontynencie pozwalają im przemyśleć dotychczasowe spojrzenie na różne kwestie czy też przejść ogólną przemianę. Szczególnie dobrze widać to w przypadku Sorano, który z czasem zaczyna otwierać się na głębsze interakcje i traktować nowych znajomych jak przyjaciół, a nie wyłącznie osoby potrzebne mu do ukończenia wyścigu czy przeciwników w rywalizacji. Było coś urzekającego i jednocześnie smutnego w patrzeniu na jego reakcję po kulminacyjnym punkcie serii. Isshiki z kolei od lat niesłusznie obwinia się o pewne tragiczne zdarzenie i z tego powodu przeżywa traumę uniemożliwiającą mu pełne działanie. Pomoc ze strony inżyniera trudno nazwać celową, niewątpliwie jednak jest skuteczna. Kosame i Appare dużo więc dla siebie robią, niekoniecznie czynnie i umyślnie, i dlatego są wyjątkowym i niegłupim duetem – że można też trochę się pośmiać z ich wspólnych momentów, to tak przy okazji.
Główny duet na tyle przyciąga do ekranu, że nawet jeśli reszta bohaterów byłaby zwykłymi typami, których protagoniści by po kolei załatwiali (nie, czekaj, nie ta bajka…), dalej mielibyśmy do czynienia z interesującą serią. Na szczęście jednak twórcy nie zamierzali iść tą drogą i także dalszy plan obsadzili bardzo mocno. W wyścigu co prawda bierze udział parę przypadkowych osób, ale anime niewiele sobie z nich robi, skupiając uwagę na kilku postaciach. Poznajemy zdolną i ambitną mechaniczkę, Jing Xalian, która marzy o karierze kierowcy wyścigowego, co nie spotyka się z akceptacją męskiego świata (nie będzie wielkim spoilerem, jeśli napiszę, że koniec końców udaje się jej dopiąć swego). Sorano oprócz Kosame zyskuje drugiego pomocnika, nawet bardziej przydatnego, bo dobrze znającego teren, indiańskiego chłopca Hototo. Malec od wielu dni próbuje zemścić się na mężczyźnie, który zabił mu ojca i przywłaszczył rodzinne mienie. Jest też słynne Thousand Three, czyli nieprzyjemni goście, z którymi lepiej nie zadzierać – Dylan G. Odin, jego największy rywal, TJ, oraz, Gil T. Cigar i jego brat, Chase the Bad. Nie mniej żądny zwycięstwa, choć bardziej dla udowodnienia czegoś rodzinie niż dla pieniędzy, jest młody panicz z Europy, Al Lyon. Grono zawodników zamyka sympatyczny Richard Riesman. Z bohaterów spoza pojedynku wyróżnia się jedynie opiekunka i przyjaciółka Ala, Sofia Taylor, oraz jeden z organizatorów zmagań, Seth Ritch Carter – reszta pojawia się przelotem i znika, kiedy odegra już swoją rolę. Niewątpliwie bohaterowie prezentują się jako ciekawe i różnorodne indywidua, najlepiej jednak wypadają w grupie. Ekipa z Appare Ranman! to jeden z najbardziej uroczych zespołów, jaki miałam okazję poznać w anime, na swój sposób barwny i zwariowany, dzięki któremu seans mija wyjątkowo przyjemnie, a bolączki fabularne mniej rażą. Powiem wręcz, że bardziej niż wątek wyścigu czy konfrontacji z antagonistą cieszyły mnie zwyczajne sceny z postaciami, nieważne w jakiej konfiguracji. Oczywiście duet Appare i Kosame nie ma sobie równych, ale i pozostałych trudno nie lubić – starcia między Dylanem a TJem, relacja Ala z Sofią, przepychanki słowne między Isshikim a Hototo… można wymieniać i wymieniać.
W grafice szczególną uwagę zwracają projekty postaci, które mogą być mylące (ręka w górę, kto z początku myślał, że Appare to dziewczyna), z pewnością jednak nie są nijakie ani nie sprawiają wrażenia zbyt groteskowych – każda postać charakteryzuje się indywidualnym stylem. Pod względem animacji tytuł również wypada zadowalająco, razić mogą jedynie pojazdy w CGI, ale na szczęście takich ujęć nie ma zbyt dużo. Ogólnie jak na serię wyścigową przystało, ruchu nie brakuje. Muzyka w tle specjalnie mnie nie urzekła, ale też nie przeszkadzała w oglądaniu, a parę co ciekawszych motywów też dało się wyłapać. Natomiast piosenki przewodnie to inna bajka, są świetne, zwłaszcza idealnie pasujący klimatem do serii ending I'm Nobody w wykonaniu Shoutarou Morikubo. Jeśli ktoś zastanawiał się, jak może brzmieć country po japońsku, ma tu odpowiedź. Imponująco przedstawia się obsada – praktycznie każdemu bohaterowi głos podłożył seiyuu od dawna bardzo dobrze znany w branży, m.in. Natsuki Hanae (Appare), Aoi Yuuki (Hototo), Sora Amamiya (Jing) czy Tomokazu Sugita (TJ). Nieco może odstaje Seiichirou Yamashita, choć też trudno nazwać go nowicjuszem, ale z drugiej strony właśnie on mnie szczególnie urzekł. Jako Kosame jest bezbłędny, nieważne, czy w komicznym, czy w poważnym wydaniu.
Appare Ranman! ma u mnie wysokie miejsce w kategorii „seria tak przyjemna, że wady mi nie przeszkadzają” – myślę, że każdy mógłby do niej wrzucić parę tytułów, więc mnie zrozumie. Bardziej z recenzenckiego obowiązku niż chęci krytykowania anime wskazałam, co może (choć nie musi!) nie podejść i na co nie należy się nastawiać, aby potem nie czuć się zawiedzionym. Dla mnie też nie wszystko zagrało, ale urok Sorano i reszty ekipy był na tyle duży, że z zadowoleniem oglądałam każdy odcinek. Tylko tyle? Jak widać – wystarczy!
Twórcy
Rodzaj | Nazwiska |
---|---|
Studio: | P.A. Works |
Autor: | Masakazu Hashimoto |
Projekt: | Ahn Dong-Shik, Shiho Takeuchi, Yurie Ootou |
Reżyser: | Masakazu Hashimoto |
Scenariusz: | Masakazu Hashimoto |
Muzyka: | Evan Call |
Odnośniki
Tytuł strony | Rodzaj | Języki |
---|---|---|
Appare Ranman! - wrażenia z pierwszych odcinków | Nieoficjalny | pl |