Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 6/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,17

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 42
Średnia: 6,88
σ=1,5

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Seijo no Maryoku wa Bannou Desu

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2021
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Saint's Magic Power is Omnipotent
  • 聖女の魔力は万能です
Widownia: Shoujo; Postaci: Magowie/czarownice; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Przeniesienie do innego świata okazją do rozpoczęcia nowego życia. Tym razem w wersji obyczajowo­‑romantycznej na słodko.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Sei, niepozorna pracownica biurowa, wraca do domu po kolejnym ciężkim, ale monotonnym dniu pracy. Jednak nie dane jest jej zażyć zasłużonego odpoczynku, ponieważ zanim Sei ma okazję choćby zdjąć płaszcz, na podłodze pojawiają się dziwne świetliste kręgi i kobieta zostaje przeniesiona do innego świata. Zaskoczona Sei trafia wprost do królestwa Salutanii, które od zawsze zmaga się z poważnym problemem – otaczającymi teren państwa przeklętymi oparami i bestiami „rodzącymi” się z nich. Bywa, że wspomniane opary gęstnieją do tego stopnia, że królewscy magowie i rycerze nie są w stanie poradzić sobie z intensywnością zjawiska, i taka właśnie sytuacja ma miejsce teraz. Zgodnie z tradycją magowie przeprowadzają w takim wypadku rytuał przyzywający „świętą”, czyli osobę obdarzoną wielką magiczną mocą. Problem polega na tym, że tym razem coś poszło nie tak i zamiast jednej „świętej” pojawiły się dwie. Oprócz Sei do Salutanii trafia też młodziutka Aira i to ją następca tronu, książę Kyle, wskazuje jako wybraną. Dla Sei oznacza to zawieszenie – nie może wrócić do domu, ale nikt nie wie, co z nią zrobić. Na razie kobieta zostaje ulokowana w pałacu, dostaje pokojową i wszystko, czego potrzebuje, i gdyby nie przypadek, zapewne prowadziłaby wyjątkowo nudny żywot, otoczona względnym luksusem. Jednak podczas spaceru bohaterka trafia do niedużego ogrodu, gdzie widzi posadzone duże ilości ziół. Napotkany mężczyzna informuje ją, że są one potrzebne do tworzenia eliksirów i proponuje wizytę w instytucie badawczym. Zaciekawiona Sei z przyjemnością udaje się na wycieczkę i wkrótce zaczyna bywać w laboratorium regularnie. Pracownicy ośrodka szybko dostrzegają potencjał i niezwykłe magiczne zdolności kobiety, dzięki czemu Sei rozpoczyna tam pracę.

Nie miałam dużych oczekiwań względem Seijo no Maryoku wa Bannou desu, liczyłam na przyjemną serię z dużą ilością bishounenów, trochę w stylu Akagami no Shirayukihime. Opowieść o „świętej” okazała się znacznie spokojniejsza i mniej skomplikowana fabularnie od przygód Shirayuki, co nie znaczy, że jest to produkcja gorsza. Na pewno elementy przygodowe występują tu w ilości śladowej – niby mamy jakieś wyprawy na tereny skażone oparami i w związku z tym pełne bestii, ale trudno uznać je za emocjonujące. Fabuła skupia się przede wszystkim na codzienności Sei i jej obowiązkach w ośrodku. Już kilka pierwszych odcinków uświadamia nam, że książę Kyle zbyt pochopnie zadecydował, kto jest „świętą”, z czego zdają też sobie sprawę pozostali mieszkańcy pałacu. Dlatego jednym z głównych wątków fabularnych są próby ustalenia, czy to przypadkiem nie Sei należy się tytuł „wybranej” i związane z nim przywileje. Gdzieś w tle zarysowuje się polityczna intryga, orbitująca wokół następcy tronu i jego zauszników, acz jej rozwiązanie odrobinę rozczarowuje. No i najważniejsze, czyli wątek romantyczny, który miło mnie zaskoczył. W sensie, spodziewałam się raczej klasycznej historyjki z uroczą heroiną i wianuszkiem nadskakujących jej adoratorów, z których każdy ma takie same szanse na zwycięstwo. Tymczasem w Seijo no Maryoku wa Bannou desu od razu widać, kto jest głównym (i w zasadzie jedynym) kandydatem na tego jedynego. Zresztą trudno się bohaterce dziwić, bo Albert Hawke, dowódca jednego z oddziałów rycerzy, to chodzący ideał mężczyzny, który na dodatek również wydaje się zachwycony nową znajomą. Reszta panów pełni raczej rolę przyjaciół i doradców, i wyraźnie kibicuje naszym gołąbeczkom.

Oczywiście, seria ma swoje wady i jestem pewna, że wielu widzów uzna ją za zbyt wygładzoną, całkowicie pozbawioną realizmu oraz przesłodzoną do granic możliwości. W sumie wszystkie te zarzuty mają solidne podstawy, ale z drugiej strony, anime w żadnym momencie nie pretenduje do miana rozrywki wysokiej i wymagającej. To zdecydowanie produkcja w starym stylu – baśniowa, oderwana od rzeczywistości i słodka niczym wata cukrowa. Pokrzepiająca opowieść dla kobiet w każdym wieku, które potrzebują krótkiego powrotu do dziewczęcych marzeń o księciu z bajki. Albert to destylat takich właśnie marzeń – przystojny, opiekuńczy, szarmancki, odważny, elegancki, a jakby tego było mało, bogaty i na stanowisku. Normalnie uznałabym go za nudnego i zbyt doskonałego, ale jest w Albercie coś, co sprawia, że z miejsca wzbudza sympatię. Na pewno duży wpływ na to ma jego relacja z Sei, szalenie ciepła i urocza. Bohaterowie, chociaż są dorosłymi ludźmi, zachowują się jak para nastolatków podczas pierwszego zauroczenia i rozumiem, że może to kogoś irytować. Zapewne mając dojrzałe postacie, oczekuje się dojrzałego ukazania związku, a tu pierwsza, pokolorowana na różowo, niewinna niczym lilia miłość. Mnie to nie przeszkadzało, przede wszystkim dlatego, że ten sposób przedstawienia związku perfekcyjnie wpisywał się w przyjętą przez twórców konwencję.

Być może ilość cukru byłaby nie do zniesienia, gdyby nie Sei, która z powodzeniem wymyka się schematom i w niczym nie przypomina większości pozbawionych osobowości protagonistek podobnych produkcji. Chociaż Sei wydaje się osobą niepozorną i bierną, kiedy trzeba, potrafi upomnieć się o swoje i szybko dostosowuje się do sytuacji. Nie przeraża jej wizja życia w obcym świecie, wręcz przeciwnie – bohaterka stara się znaleźć zajęcie, które pozwoli jej się uniezależnić i jednocześnie być pożyteczną. Sei z łatwością adaptuje się do nowych warunków, zaczyna spełniać się jako badaczka i mag, nie rezygnując z bycia sobą. Dla osoby do tej pory prowadzącej raczej jałowy żywot przeniesienie do nowego świata okazuje się szansą, z której korzysta w pełni. Wyjątkowo spodobało mi się również podejście bohaterki do otaczających ją przystojnych panów – owszem, Sei docenia ich urodę, ale nie czuje się nią ogłupiona. Dostrzega zarówno wady, jak i zalety nowych znajomych, dlatego ocenia poszczególne osoby całościowo, nie skupiając się tylko na wyglądzie.

W ogóle Seijo no Maryoku wa Bannou desu ma wyjątkowo udane postacie. Niekoniecznie mogą się one pochwalić rozbudowanymi osobowościami, ale zdecydowanie dają się lubić i mimo wszystko nie jest to zbiór popularnych cech charakteru opakowanych w błyszczący papierek. Moim faworytem pozostaje Yuri Drewes, czyli nadworny mag, mężczyzna równie sprytny, co przystojny. Jak większość mieszkańców pałacu, jest pod wrażeniem umiejętności magicznych Sei, ale nie przekłada się to na zainteresowanie romantyczne. Zresztą bohaterka od razu wyczuwa, że to, co mówi Yuri, niekoniecznie pokrywa się z tym, co myśli. Przy czym, proszę mnie źle nie zrozumieć, nadworny mag w żadnym momencie nie pełni roli czarnego charakteru. Takowy po prostu w serii nie występuje – jedynym zagrożeniem, z jakim muszą się zmagać postacie, są opary i zamieszkujące je bestie.

Gdybym miała wskazać największą wadę serii, z pewnością byłoby to niewykorzystanie potencjału świata przedstawionego. Twórcy, zapewne zgodnie z oryginałem, prawie całkowicie pomijają budowę świata – przez dwanaście odcinków bohaterowie opuszczają pałac zaledwie kilka razy. Tylko raz Sei ma okazję zwiedzić stolicę, reszta wypraw wiąże się z pracą i zazwyczaj oznacza wizytę w jednym z okolicznych lasów. Wygląda to trochę tak, jakby Salutania składała się z królewskiego pałacu górującego nad niedużą stolicą, nieco oddalonego miasta, słynącego z uprawy rzadkich ziół, i leśnych połaci, w większości skrytych w przeklętych oparach. O sąsiadach królestwa czy innych ośrodkach miejskich nie wiadomo nic. Nie ukrywam, że wygląda to wyjątkowo biednie. Rozumiem, że Seijo no Maryoku wa Bannou desu to głównie okruchy życia połączone z leniwym romansem, jakiekolwiek wątki polityczne pełnią trzecioplanową rolę i nie wychodzą poza pałacowe intrygi. Mimo to można się było pokusić o rozbudowanie królestwa Salutanii, chociażby po to, żeby wyrwać bohaterów z czterech ścian pracowni lub nadać zagrożeniu bestiami większego rozmachu. Mówienie o wyprawach królewskich oddziałów to jedno (zwłaszcza że rycerzom zaskakująco mało czasu zajmuje dotarcie z wyprawy z powrotem do koszar), pokazanie chociaż kilku potyczek lub mniejszych miasteczek z pewnością urozmaiciłoby monotonny krajobraz królestwa.

A skoro przy krajobrazie jesteśmy, warto poświęcić kilka słów oprawie wizualnej. Projekty postaci są bardzo ładne i dopracowane, a przy tym różnorodne. Jest na czym zawiesić oko, zarówno jeżeli chodzi o panów, jak i obecne w anime panie. Trochę bawił mnie stylowy miszmasz w projektach kostiumów. Z jednej strony fantazyjne, obfite, acz niekoniecznie praktyczne szaty magów, z drugiej zupełnie prawidłowe kitle pracowników ośrodka badawczego, a także parada sukni w różnych stylach. Mamy wygodną, a przy tym wyjątkowo ładną codzienną suknię Sei, którą trudno przyporządkować do jakiejś epoki oraz pozbawioną ozdób, przypominającą habit suknię „świętej”, na którą narzucany jest przedziwny płaszcz. Są jeszcze bogate, zdobione falbankami i kokardkami barokowo­‑rokokowe suknie noszone przez arystokratki. Naprawdę dużo tego, zwłaszcza że stroje panów są równie widowiskowe. Tła nie robią już takiego wrażenia, a wiąże się to z założeniami fabularnymi – przestrzeń, w której funkcjonują bohaterowie, jest ograniczona, toteż nie ma potrzeby tworzyć rozbudowanej scenografii. Wygląd poszczególnych pomieszczeń od razu zdradza ich przeznaczenie, ale nie ma mowy o szczególnych doznaniach estetycznych. Podobnie wygląda kwestia krajobrazów, na które składają się do bólu schematyczne landszafty i leśne widoczki w postaci kilku drzew i mnóstwa krzaków, zza których mogą wyskakiwać bestie. Wygląd tych ostatnich w ogóle lepiej przemilczeć… Nieźle natomiast wypada animacja magii – pomijając świetliste kręgi, sporo jest tu prostych, ale stosunkowo przyjemnych wizualnie efektów.

Jeżeli chodzi o ścieżkę dźwiękową, tak naprawdę w pamięć zapadają jedynie prześliczna czołówka, czyli ballada pod tytułem Blessing, w wykonaniu Airy Yuuki, oraz piosenka towarzysząca napisom końcowym, Page of Tomorrow grupy NOW ON AIR. Ostatni odcinek kończy jeszcze jeden utwór Airy Yuuki, Pray, który może nie jest aż tak udany jak czołówka, ale trudno odmówić mu urody. Wszystkie piosenki idealnie podkreślają spokojny i optymistyczny nastrój serii, charakteryzują się melodyjnością i solidnym wykonaniem. Pozostałe kompozycje wykorzystane w anime nie wznoszą się ponad przeciętność i nie wychodzą poza standardowe „plumkanie” w tle. Twórcy postawili na klasykę, czyli fortepian, skrzypce i kilka instrumentów towarzyszących, ale o filharmonicznym brzmieniu nie ma mowy. Na liście płac znalazło się kilku wybitnych seiyuu, w tym Jun Fukuyama (książę Kyle) czy Takahiro Sakurai (Albert), ale nie mogę powiedzieć, żeby mieli dużo do zagrania… Książę to postać drugoplanowa i pojawiająca się rzadko, a Albert, chociaż uroczy jak diabli, należy do osób raczej małomównych. Bardzo dobrze wspominam za to Yui Ishikawę w roli Sei oraz Yuusuke Kobayashiego jako Yuriego Drewesa. Cóż, może nie jest to seria wymagająca ogromnego zaangażowania, ale wszyscy aktorzy spisali się celująco.

Seijo no Maryoku wa Bannou desu nie należy do produkcji skomplikowanych i obfitujących w fabularne zawirowania, ale nie taki był zamysł twórców. Jeżeli ktoś spodziewa się powtórki z Akagami no Shirayukihime, srogo się zawiedzie, ale jeżeli szuka podnoszących na duchu, choć nieco leniwych okruchów życia, to inna sprawa. Seria ma swoje wady, ale w ogólnym rozrachunku pozostaje udanym i wyjątkowo ciepłym przykładem shoujo, pełnym kryształowych bohaterów, którzy mimo swej nieskazitelności wzbudzają zainteresowanie i sympatię. Nie jest to ta sama liga co przygody Shirayuki czy Yony, ale na pewno produkcja plasuje się klasę wyżej od wszystkich haremowych pstrokatych świecidełek na podstawie gier. Nie żałuję ani chwili poświęconej na seans i w sumie nie obraziłabym się, gdyby ktoś postanowił nakręcić kontynuację – co tu dużo mówić, zawsze miałam słabość do słodyczy. A tą Seijo no Maryoku wa Bannou desu dosłownie ocieka.

moshi_moshi, 11 listopada 2021

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Diomedea
Autor: Yuka Tachibana
Projekt: Masakazu Ishikawa, Yasuyuki Shuri
Reżyser: Shouta Ibata
Scenariusz: Wataru Watari
Muzyka: Ken'ichi Kuroda

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Seijo no Maryoku wa Bannou desu – wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl