Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 7/10 grafika: 7/10
fabuła: 3/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 10 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,90

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 273
Średnia: 6,1
σ=1,84

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (IKa)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Zombie Loan

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2007
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ゾンビローン
Tytuły powiązane:
Widownia: Shoujo; Postaci: Duchy, Shinigami, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia, Supermoce
zrzutka

Nieźle zapowiadająca się seria o „łowcach zombi”, która niestety nie wyszła poza bycie reklamówką mangi.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Wiele osób zapewne marzyłoby o jakichkolwiek mocach nadprzyrodzonych. Ale czy każde są warte zachodu? Jeśli na przykład widzi się na szyjach ludzi pierścienie będące zapowiedzią śmierci, tylko nie jest się w stanie w żaden sposób wpłynąć na ich losy – wie się tylko, że im ciemniejszy pierścień, tym bliższy kres życia. To by było chyba trochę stresujące? Takim właśnie darem jest obdarzona Michiru Kita, dziewczyna, w przypadku której określenie „szara myszka” byłoby poważnym niedopowiedzeniem. Cicha i bierna, pozbawiona oczekiwań wobec życia i siebie samej, egzystuje zwyczajnie, ani specjalnie lubiana przez koleżanki, ani znienawidzona – ot, taka nijaka statystka. Pewnego dnia jednak (w anime zawsze musi być ten „pewien dzień”) prosta obserwacja gwałtownie zmienia jej życie. Jeśli bowiem czyjś pierścień ma barwę atramentowoczarną, to oznacza, że jego właściciel wącha już kwiatki od spodu. A jeśli ktoś taki – a nawet dwóch ktosiów, Chika Akatsuki i Shito Tachibana – spaceruje sobie w najlepsze w świetle dnia, to oznacza, że świat jest znacznie bardziej złożony, niż by się to Michiru mogło wydawać…

Pierwsze jedenaście odcinków stanowi zgrabne wprowadzenie w fabułę. Zostaje przedstawionych kilkanaście postaci, z których większość można określić mianem intrygujących. Zostają nakreślone ramy fabularne i prawa rządzące światem opowieści. Wreszcie zostaje zarysowanych całkiem sporo wątków – niektóre rozwinięte, ale większość tylko zasugerowana, wyraźnie do późniejszego wykorzystania. W dalszych odcinkach natomiast… „Zaraz, jakich dalszych odcinkach?!” zapytacie, patrząc na widoczne powyżej dane techniczne. Ano właśnie. Cała pokazana tu historia stanowi wstęp do większej całości, której adaptacja musiałaby zapewne być zakrojona nawet nie na 26, ale na co najmniej 50 odcinków. Proszę teraz wykonać ćwiczenie myślowe i zastanowić się, jak wyglądałoby obcięcie dowolnego znanego tasiemca do pierwszych kilkunastu odcinków – w najlepszym razie można by je nazwać zapowiedzią potencjalnie niezłej serii. Do wydania DVD dołączono dwa dodatkowe odcinki, oznaczane niekiedy jako odrębna OAV, a tutaj wliczone do głównej serii. Tak naprawdę stanowią one całkowicie niepotrzebną kontynuację wydarzeń, otwierając i przybliżając ogromny i złożony wątek po to tylko, by porzucić go w pół słowa. Scenarzystów do pewnego stopnia usprawiedliwia brak materiału – adaptacja Zombie Loan obejmuje mniej więcej sześć z ośmiu obecnie istniejących tomów mangi, zapewne więc nawet dociągnięcie fabuły „do końca” spowodowałoby urwanie opowieści w niekontrolowanym miejscu. Pytanie jednak, po co w takiej sytuacji w ogóle brać się za tworzenie anime? Niestety tylko po to, żeby nakręcić rozbudowaną reklamę mangi.

Proszę mi wybaczyć tę gorycz, ale Zombie Loan naprawdę obiecywał sporo dobrej rozrywki. Autorki mangi, tworzące pod pseudonimem Peach­‑Pit, doskonale splatają pomysły i elementy, które nie są wprawdzie oryginalne, ale zręcznie połączone i pomysłowo wykorzystane tworzą spójną i atrakcyjną całość. Co my tu mamy? Coś w rodzaju początkowych wątków Bleach w wersji shoujo, przyprawionych odrobiną (naprawdę odrobiną!) Gantza czy innego Red Garden, z wyraźnym posmakiem CLAMP­‑a, kiedy dochodzimy do tragicznych przeszłości bohaterów. Z drugiej strony uczciwie muszę przyznać, że w paru miejscach wyraźnie zabrakło doświadczenia – niektóre zwroty fabuły rozwiązano – łagodnie mówiąc – mało subtelnie i „po linii najmniejszego oporu”. Wbrew pozorom jednak – a jestem zazwyczaj wyczulona na takie rzeczy – nie miałam poczucia, że serwuje mi się odgrzewane danie typu „przegląd tygodnia” i odbierałam większość nawiązań raczej jako świadomą zabawę konwencją.

Spora w tym zasługa postaci. Nie, „oryginalne” nie są tym słowem, które przychodzi na myśl, jednak wspomniane wcześniej słówko „intrygujące” będzie jak najbardziej na miejscu. Bohaterowie spełniają podstawowy warunek – dają się polubić, w czym duży udział mają zgrabne dialogi i udane „scenki rodzajowe”. Tu jednak ważna uwaga: potrzebują nieco czasu. Po pierwszym odcinku miałam zupełny chaos w głowie: z trójki głównych protagonistów obaj panowie byli zbyt enigmatyczni, by cokolwiek o nich powiedzieć, natomiast Michiru prezentowała znienawidzony przez większość fanów anime typ „płaksiwej i biernej panienki”... O postaciach drugoplanowych dało się powiedzieć tyle, że chyba jakieś istniały. Dość szybko jednak ów chaos został uporządkowany. W tych w sumie trzynastu odcinkach znalazło się na szczęście miejsce zarówno na pokazanie charakterów, jak i przynajmniej częściowe naświetlenie skomplikowanej zależności między Shito i Chiką – wykraczającej dość daleko poza to, „co się na pierwszy rzut oka wydaje”. Najwięcej jednak zyskuje Michiru. Nie, nie przechodzi gwałtownej przemiany w twardą wojowniczkę ani transformacji w magical girl. Jednak z czasem coraz odważniej bierze swoje sprawy w swoje ręce, a poza tym – jak się przy kilku okazjach można przekonać (i są to co do jednej świetne sceny) – naprawdę przyciśnięta do ściany mobilizuje się i bierze w garść, a nie wybucha płaczem, czekając na ratunek. Znalazło się też dość czasu dla postaci drugoplanowych – przynajmniej dość, żeby pokazać, jak ciekawe wątki mogłyby się z nimi wiązać w dalszej części anime.

Paniom z Peach­‑Pit bezbłędnie udało się coś, co – uczciwie mówiąc – zostało „położone” w ich wcześniejszym dziele, Rozen Maiden. Mówię tu o połączeniu humoru (często dosyć czarnego) z momentami poważniejszymi. Rozen Maiden gwałtownie przeskakiwało od dramatycznych starć do „wstawek komediowych” – tutaj połączenie obu tych elementów jest płynne jak w najlepszych odcinkach Bleach, nie irytując wpychanym na siłę komizmem, ale też nie epatując melodramatycznym patosem. A poza tym, drogie panie, dostajemy tu fanserwis. Miejscami bezczelnie nachalny i upozowany, jakby autorki mrugały do nas okiem: „tak, doskonale wiemy, co chcecie zobaczyć!”, występuje on jednak w przyzwoitej proporcji do innych elementów i w znakomitej większości przypadków jest dobrze uzasadniony fabułą. Sprawiedliwie dodam, że w paru miejscach – ale już zdecydowanie rzadziej – przemycono też kilka mocno fanserwisowych scen z udziałem bohaterek.

Grafika jest kompletnie niepodobna do wcześniejszych prac Peach­‑Pit – trudno znaleźć tu elementy wspólne zarówno z cukierkowo­‑fanserwisowym DearS, jak i dopieszczonym i ślicznym Rozen Maiden. Uproszczone tła, wiele scen dziejących się w mroku, stwory rodem z horrorów klasy B – to wszystko jeszcze pół biedy. Najtrudniej wielu widzom będzie zapewne przełknąć projekty postaci. Pająkowate i długonogie (stąd dodatkowe skojarzenia z dziełami CLAMP­‑a), są całkowicie świadomie zaprojektowane bez żadnego szacunku dla ludzkiej anatomii i albo będą się podobać takie, jakie są, albo odstraszą na pierwszy rzut oka. Ta ich budowa zresztą ratuje animację – dzięki temu dziwne deformacje w ruchu są właściwie jedyną sensowną metodą na pokazanie sekwencji walk. Kiedy już się przyzwyczaiłam do tego stylu, zaczął mi nawet odpowiadać – ale cały czas miałam poczucie, że nie do końca były to „zamierzone efekty artystyczne” – raczej wypadkowa oryginalnych pomysłów, błędów rysowniczek oraz oszczędności studia animującego. Osobną sprawą są usterki świadczące o zwyczajnej niedbałości rysowników – pojawiające się i znikające w zależności od sceny plamy krwi, bandaże i broń, o pomniejszych rekwizytach nawet nie wspominając. Muzykę można określić krótko – „nic specjalnego”. Rozbrzmiewające w tle utwory poprawnie dopasowują się do obrazu, natomiast puszczona w (skądinąd udanej graficznie) czołówce piosenka OOKAMI no NODO z miejsca wzbudziła moją żywą niechęć – ale też jest to ten rodzaj muzyki, który wyjątkowo mi nie odpowiada.

Na kluczowe pytanie „czy warto oglądać” odpowiadam z całą stanowczością „nie warto”. Zdaję sobie sprawę, że powyższe akapity mogą brzmieć zachęcająco. Tak naprawdę jednak jest to seria, która albo się podoba, albo nie – przy czym owo „podobanie się” będzie miało raczej przyczyny subiektywne. Zatem dla widzów, którzy zobaczą w Zombie Loan skrajnie nieoryginalną historię z dziwaczną grafiką, oglądanie będzie stratą czasu, skoro fabuła nie dość, że składa się ze zużytych wątków, to jeszcze kończy się, zanim się naprawdę zacznie. Te osoby natomiast, które – tak jak ja – polubią bohaterów i wciągną się w śledzenie ich losów – trafi potężny szlag, kiedy po jedenastu odcinkach serii telewizyjnej oraz dwóch odcinkach „OAV” zostaną przed pustym ekranem ze świadomością, że to już wszystko i więcej nie dostaną.

I końcowa uwaga: jeśli zostanie nakręcony ciąg dalszy (w co niestety poważnie wątpię), ocena ogólna zostanie podniesiona do 7/10.

Avellana, 18 września 2007

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: XEBEC
Autor: Peach-Pit
Projekt: Chiharu Satou
Reżyser: Akira Nishimori
Scenariusz: Atsuhiro Tomioka, Yuka Yamada
Muzyka: Hiroyuki Sawano

Wydane w Polsce

Nr Tytuł Wydawca Rok
1 Zombie Loan vol. 1 Anime Virtual 2009
2 Zombie Loan vol. 2 Anime Virtual 2009
3 Zombie Loan vol. 3 Anime Virtual 2009
4 Zombie Loan vol. 4 Anime Virtual 2009